tag:blogger.com,1999:blog-14403322281467600562024-03-26T00:13:02.228-07:00silvahevsumhevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.comBlogger73125tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-38650549772651353462024-03-10T01:53:00.000-08:002024-03-10T01:53:22.833-08:00[Rachunek za] luty 2024<p>Miesiąc krótki, ale trochę się działo. Przede wszystkim byłam w kinie aż dwa razy, a to nie jest takie oczywiste. Ostatni film na jakim byłam to był Avatar 2 ponad rok temu. Odkryłam zresztą, że mam kino koło domu, będę tam teraz częściej. </p><p>Poza tym - uporałam się z Czerwonym Marsem (fuj) oraz upewniłam się że jednak kocham Faulknera. Z Faulknerem wiąże się też PIWowski klub czytelniczy, na który się wybrałam i który bardzo ki się podobał. Brakowało mi takiej rozmowy o książkach. Jaram się na następne spotkanie - będzie "Zmierzchanie świata" Wernera Herzoga. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki </h2><p><b>Flagi pokrył kurz 9,5/10</b></p><p>Na okoliczność PIWowskiego klubu czytelniczego porzuciłam (bez żalu) "Czerwonego Marsa" i rzuciłam się szarpać drugiego już w tym roku Faulknera. Jest to książka znacznie prostsza od "Światłości w sierpniu". Jest też zupełnie inna językowo, aż ciekawa jestem jak bardzo różnią się te książki i w oryginale (są podstawy sądzić że znacznie, bo dzieli je sporo czasu) - bo polskie tłumaczenia mają dwóch autorów. I, co mnie sama zaskoczyło, Tarczyński wygrał z Płazą, Płaza wydał mi się nadmiernie konserwatywny. Same "Flagi..."? Powieść obyczajowa z dziejów jednej rodziny i jednego miasteczka - to znowu - A raczej po raz pierwszy - hrabstwo Yoknapatawpha (tu jeszcze jako Yokona). Poznajemy członków kilku pokoleń rodziny Sartorisow przez pryzmat codziennych spraw, głównie ekscytacji zakupem szybkiego samochodu przez najmłodszego z nich, Bayarda, który dopiero co wrócił z I Wojny Światowej. Faulkner porusza problemy ptsd, norm i układów społecznych, stalkingu (!), fascynacji rozwojem techniki i skutków tych przemian. Największą siła tego tekstu są niewątpliwie postacie - złożone, wyraziste, pełne kontrastów i opisywane z pewnym dobrodusznym dystansem który pozwala przedstawić ich gorsze cechy bez popadania w belferstwo. </p><p>Świetna, świetna, świetna książka. Chociaż obiektywnie jest pewnie gorsza niż "Światłość w sierpniu" mnie podobała się bardziej. </p><p><br /></p><p><b>Czerwony Mars "błagam już dość"/10</b></p><p>Napisałam o tym ponad 2000 słów, więc oszczędzę sobie powtarzania się. <a href="https://silvahevsum.blogspot.com/2024/02/recenzja-czerwony-mars-kim-stanley.html" target="_blank">Recenzja do przeczytania na blogu</a>. Tutaj pozostawię wam tylko mema: </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ5-cfL6nso_7OBj6VHI5gVgUi7jFaKaY6nmV92_3qS4K0ETqfDat0zmVBtkQ0lXbP3B3VZ9BnbEa6pbTbX5nK5TjtfmT9IRCWG1hiQr2rXaTgemJvT73uphGplruP6ncr4qahr_Jf5pNpJPqzMZUdtiRBQVT12412qA8OKtw1ogjsO8vw_kAq4mazPWE/s500/8f8hj2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ5-cfL6nso_7OBj6VHI5gVgUi7jFaKaY6nmV92_3qS4K0ETqfDat0zmVBtkQ0lXbP3B3VZ9BnbEa6pbTbX5nK5TjtfmT9IRCWG1hiQr2rXaTgemJvT73uphGplruP6ncr4qahr_Jf5pNpJPqzMZUdtiRBQVT12412qA8OKtw1ogjsO8vw_kAq4mazPWE/s320/8f8hj2.jpg" width="320" /></a></div><p><br /></p><p><b>Bufo blombergi 7/10</b></p><p>Kompilacja fragmentów kilku różnych książek szwedzkiego podróżnika Rolfa Blomberga. Sympatyczna lektura podróżnicza o doświadczeniach tego fotografa w dżunglach Ekwadoru oraz na Borneo. </p><p><br /></p><p><b>Impreza neispodzianka 7/10</b></p><p>No dobra, komiks a nie książka. W każdym razie papierowe wydanie Kuców z Bronksu, historyjka o tym, jakie imprezy niespodzianki działają a jakie nie i jak temu zaradzić. </p><p>Podziwiam Dema, narysowane to jest paskudnie a jednak ekspresja jest zawsze w punkt. </p><p><br /></p><p><b>Likwidator 6/10</b></p><p>Strong anime vibes. Nawet nie że w bardzo złym sensie ale w pozytywnym też nie. Mam wrażenie, że jako komiks (webtoon konkretnie) łatwiej bym to łyknęła. </p><p>Poza tym to jest sprzedawanie jako thriller i poważna rzecz a tymczasem to jest głupia komedia podobna do książek Tuomainena. I ogólne wiarygodność tego co się tam dzieje jest bardziej na poziomie książki dla nastolatków niż dorosłego odbiorcy. </p><p>Pierwsza połowa jest jeszcze w miarę ale im dalej w las tym mniej się to trzyma kupy. Motywacje bohaterów (a konkretnie Mito i bibliotekarki) a nawet sposób ich pojawienia się w tej opowieści są kompletnie z zadu - albo właściwie wręcz nie istnieją. Autor potrzebował dziecka, ale mu się linia czasowa nie zgrała więc dowalił nam jakaś bezgranicznie infantylną dorosłą kobietę (Misa). Z początku sprawia to wrażenie zbioru opowiadań i jako tako funkcjonuje nieźle. Nie jest to wybitna literatura ale ten vibe anime Dobrze się tu sprawdza. Kiedy jednak autor próbuje to połączyć w całość wszystko się sypie. Wątek Golibrody, szczególnie jego zakończenie straight outta dupa. </p><p>Ogółem trudno mi to polecić, nawet jeśli początkowo humor jest całkiem w porządku. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Filmy</h2><p><b>Wandea. Zwycięstwo albo śmierć. 7/10</b></p><p>Nie wydaje mi się, żeby kwestia buntów chłopskich przeciwko rewolucji francuskiej w ogóle znajdowała się w moim podręczniku do historii. A jednak miało to miejsce i nie byla to sprawa mała a bunty stłumione zostały że straszliwa brutalnością. Niech wam za skalę posłuży ta piękna tabelka z wikipedii: </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2ADessDST9ciL1WpheZUObsKd3pFcXwB9Cs5UKnhdeyZ82VCCr4GeH4SvZSv5fvvrt64wHIV563GYsWoA67LlCrar_IDnqd0Xc3udXpIhl4TfJ1UfFvbZyTjXvHOyUEQKUCbml6ZdpF9iNoz-ZXCy4bSApgEjnyEntP_ZCabRuJBKUO0iMrn2YHCaGSU/s719/Screenshot_2024-02-28-12-48-59-163_com.vivaldi.browser-edit.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="719" height="267" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2ADessDST9ciL1WpheZUObsKd3pFcXwB9Cs5UKnhdeyZ82VCCr4GeH4SvZSv5fvvrt64wHIV563GYsWoA67LlCrar_IDnqd0Xc3udXpIhl4TfJ1UfFvbZyTjXvHOyUEQKUCbml6ZdpF9iNoz-ZXCy4bSApgEjnyEntP_ZCabRuJBKUO0iMrn2YHCaGSU/s320/Screenshot_2024-02-28-12-48-59-163_com.vivaldi.browser-edit.jpg" width="320" /></a></div><div><br /></div>Przy czym, najczęściej podawana liczba ofiar jest 300 tys. czyli ponad 40% ludności (z racji niszczenia dowodów szacunki są niepełne i wahają się od 170 tys. do nawet 600 tys.). <div>Film "Wandea. Zwycięstwo albo śmierć" opowiada właśnie historię rojalistycznego powstania w Wandei. Nakręcony jest - pod względem technicznym - sprawnie, z solidną obsadą. Nieco słabiej jest ze scenariuszem. Nie jest jakiś bardzo zły, ale ma pewne tendencje dydaktyczne, dużo jest tu narracji, wyjaśnień, kontekstu. Dobrze to działa jeśli chodzi o przekazywanie informacji i bardzo wiele się z tego filmu dowiedziałam, gorzej że ten sposób opowiadania nie do końca tworzy dobre kino. Bardziej przypomina to film dokumentalny z inscenizacjami niż film historyczny pełną gębą. Niemniej uważam że to film ważny i wart obejrzenia. </div><div><br /><div><p><b>Opadające liście 8/10</b></p><p>Nowy Kaurismäki. Komediodramat, właściwie można nawet powiedzieć, że komedia romantyczna. Ale jaka! Dwoje ludzi na dnie drabiny społecznej, tułających się od jednej złej pracy do następnej biedaków, pracownica marketu i alkoholik-budowlaniec spotykają się na tym szarym świecie i milczą niezręcznie w swoim towarzystwie. Piękny film o miłości, do pośmiania i do wzruszeń. Doskonała obsada, nawet piesek jest wybitny (dostał nagrodę w Cannes).</p></div></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-66837885340312745252024-02-10T03:20:00.000-08:002024-02-10T03:20:39.267-08:00[Recenzja] "Czerwony Mars" Kim Stanley Robinson<p> No dobrze. To będzie moja pierwsza
od lat próba napisania faktycznej recenzji a nie tylko krótkiej notki-impresji,
więc nie ręczę za wynik i pewnie zostaną mi zakwasy. Nie takie jednak, mam
nadzieję, jak zgaga której nabawiłam się czytając „Czerwony Mars”.</p>
<p class="MsoNormal">(po czasie stwierdzam, że sposób w
jaki ten tekst stacza się z poziomu poważnej rozmowy do obrzucania swojego
podmiotu inwektywami dość dobrze oddaje popadnie w szaleństwo jakie towarzyszy
lekturze) <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Kim Stanley Robinson opublikował
pierwszy tom swojej Trylogii Marsjańskiej w roku 1992 i zgarnął za nią nagrody
Locusa i BSFA. Kolejne tomy cyklu dostały jeszcze Hugo i Nebulę. Przed
otrzymaniem przez „Czerwonego Marsa” Hugo chronił nas zresztą wyłącznie drobny
fakt, że w tym samym roku nominowany był także „Ogień nad otchłanią” (remis z
„Doomsday Book”). Sam fakt jednak ze te dwie powieści – czy może raczej,
wspaniała powieść Vernona Vinge’a (właściwie jak nie czytaliście to rzućcie w cholerę
te moje wypociny i czytajcie „Ogień nad otchłanią”) oraz szkolny referat
Robinsona - znalazły się na tej samej liście jest obrazą dla rozumu i godności
człowieka.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">(przyznajcie, długo wytrzymałam
zanim zaczęły się inwektywy)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Oczywiście mówimy tu o nagrodach,
którym daleko od wyznaczania jakichś czysto krytycznoliterackich standardów
niemniej są one jakimś tam rankingiem popularności oraz, co myślę jest znacznie
ważniejsze, są pewnym wyznacznikiem dla czytelników, których gros mało się
interesuje nawet tym jak te nagrody są przyznawane, wie tylko ze są ważne i
jest to jakiś tam rodzaj znaczka jakości. To nie jest tak, że żadna dobra
książka nigdy Hugo nie dostała (spoglądam z miłością na C.J. Cherryh – swoją
drogą, jak ktoś jest zainteresowany jak to dokładnie się stało że <i>space opera</i>
przestała być fantastycznym odpowiednikiem disco polo a stała pełnoprawnym SF,
to Hugo 1982 „Downbelow Station” - po polsku jako „Ludzie z gwiazdy Pella” lub
„Stacja Podspodzie” - oraz wspomniany już „Ogień nad otchłanią” są tymi
punktami zwrotnymi), ale też nie jest to jakiś gwarant literackich rozkoszy.
Spojrzymy chociażby na „Czerwonego Marsa”. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">„Powieść” Robinsona powszechnie
uznawana jest za dzieło wybitne, „najbardziej realistyczny opis terraformacji
Marsa” i takie tam farmazony. Zacznijmy może od tego rzekomego realizmu. Nie
idzie mi to teraz o rozprawianie się z warstwą faktograficzno-naukową omawianego
dzieła, szczególne, że czytałam je w wersji polskiej (polskawej, o tym zaraz) i
tam nawet w kwestiach na których – zakładam – autor-geolog się zna
tłumaczka/redakcja nieco popłynęła. Skupmy się na tym jak autorzy tego
stwierdzenia (a i pewnie sam Robinson, bo nic nie wskazuje by było sprzeczne z
jego intencją) rozumieją realizm. Otóż rozumieją go jako przejmującą, pozbawioną
najmniejszego polotu nudę rodem z referatu pisanego na biologię w klasie piątej
poprzez przepisanie słowo w słowo paru haseł z tego czy owego słownika/albumu/encyklopedii.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Słyszeliście o takiej zasadzie jak
„show don’t tell”? Chodzi o to, żeby pokazywać rzeczy zamiast o nich opowiadać
w narracji. No, Kim Stanley Robinson nie słyszał. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wydawało mi się, że większej obelgi
niż „czytam to dla fabuły” (pozdrawiam twórców serii <i>Expanse</i>) nie mogę
pod adresem żadnej książki rzucić a jednak da się. Otóż, proszę się skupić, oto
ja, orędowniczka literatury spod znaku<i> no plot just vibes</i>, wychodzę na
scenę i mówię książce, że nie ma w niej fabuły. I nie chodzi mi to jakiś
prostacki ciąg wydarzeń, trójaktową strukturę, hurr durr, kto zabił, tylko o
prosty fakt, że w tej książce nie ma żadnej opowieści. Żadnej. A może przede
wszystkim – niczyjej. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Powiedzieć, że w „Czerwonym Marsie”
są słabe postacie, to jest nic nie powiedzieć, to spuścić zasłonę milczenia na
to, co się tu odjaniepawla. Otóż mamy tutaj parę kukieł zbudowanych na
solidnych fundamentach obraźliwych stereotypów: Rosjanie są odporni na mrozy i
przy -60 gołymi rękoma śruby odkręcają, Arabowie to „szlachetni dzikusi” (no i
są oczywiście tańczący derwisze, serio), Francuz jest wiecznie napalony i
rozwalony jak gnój po polu – nawet Amerykanie nie unikają zastania ofiarami tej
obrzydliwiej wizji świata, bo brunet knuje, a blondyn jest kretynem, co
przedstawia nam się chyba jako taka pozytywna cechę, że John to taki trochę <i>everyman</i>:
głupi jak but i zadowolony z siebie (jest też fragment w którym John zostaje
Jezusem, serio). Ach, jest jeszcze maksymalnie sfetyszyzowana Azjatka i trochę
pieprzenia o kulturze Japonii na poziomie od którego gnije mózg. A to jeszcze
nic, bo ta realistyczna wizja kolonizacji zawiera wiele innych realistycznych
treści, wszystkie jak rodem z domowej encyklopedii i to takiej trochę z namiotu
„Wszystko za 5zł” w Niechorzu. Plus bardzo luźno rozumiane koncepcje takie jak hermetyczność,
ciśnienie, temperatura, odmrożenia, <i>powieść</i>... Co tu jest realistyczne?
To że chłop od czasu do czasu przepisze swoimi słowami hasło z encyklopedii i
po prostu wstawi to w narracje? Że napisze taki rozdział o psychologii, że
jego jedyną zaletą jest to, że można go pokazywać znajomym psychologom i
patrzeć jak im z kolei mózg gnije? Mój Boże, nie myślałam że dożyje dnia w
którym to powiem, ale „Marsjanjin” nie tylko jest lepszym tekstem o Marsie, ale
nawet jest lepszą powieścią, choć to tekst w którym bohater futruje bez
mrugnięcia przemrożone pyry, a poetyce całego dzieła bliżej jest do
przydługiego posta na reddicie niż jakiejkolwiek tradycyjnej formy literackiej.
Na Boga, „Księżniczka Marsa” (która skądinąd jest zajebista) to jest bardziej
realistyczna powieść o Marsie bo przynajmniej jest spójna w swojej wizji
(łącznie z tym że ona mu znosi jajko, <i>deal with it</i>). I zawiera marsjańskich
kosmo-rzymian dekady przed Romulanami (w kolejnych tomach). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">A, i ta cała międzynarodowa misja leci sobie na Marsa nie
znając ani jednego wspólnego języka, bo przecież to żaden problem mieć w
wyprawie grupę, z którą nie można się w ogóle dogadać. REALIZM. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">„Czerwony Mars” zawodzi na każdym polu. Postacie – żałosne
(jedynie Nadia trochę przypomina człowieka, pomijając rosyjską odporność na
odmrożenia), fabuły – brak.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Wizji – nie
stwierdzono. Wygląda to tak, że tekturowe imitacje ludzi włóczą się po okolicy
po to, żeby autor mógł ekscytować się kamieniami (i ostatecznie opisy kamulców
to jest chyba najlepszy element tej, ha tfu, powieści) oraz, co gorsza, zaszczycać
nas przemyśleniami (bohaterów? miejscami trudno th znaleźć dystans między
autorem a wygłaszanymi poglądami) na temat obcych kultur lub jakichś zagadnień
z zakresu psychologii czy innej rzeczy o której nie mają pojęcia. Ten rozdział
o psychologii będzie mnie prześladował do końca życia. I jeśli myślicie, że on
chociaż był w tym tekście w jakimś konkretnym celu, to nie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Są tu zarysowane pewne problemy (a i z tych opisów kamieni
lepszy pisarz zrobiłby coś ciekawego), jednak nigdy nie stają się prawdziwym
tematem tej powieści. Wynikają jakoś przypadkiem i rozmywają się w zalewie
innych, równie niedokończonych treści, polewanie od czasu do czasu jakimś
zjawiskiem spod znaku imperatywu fabularnego. Ot w pewnym momencie bohaterowie
stają się właściwie nieśmiertelni, bo tak wygodniej. Motywy, które dałoby się
rozwinąć w coś poważniejszego, ale Robinson nawet nie próbuje to: <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- konflikt między Zielonymi a Czerwonymi (zwolennikami i przeciwnikami
terraformacji); sam ten wątek mógłby być głównym tematem tej powieści ale nie
jest, żadna że stron nie jest przekonująca (autor ewidentnie nie wierzy, że to
jest naprawdę jakiś problem) i mam wrażenie że znalazł się w książce wyłącznie
po to, żeby nawiązać do wspomnianej już „Księżniczki Marsa” (nawiązań do
wcześniejszych tekstów o Marsie jest tu sporo i zrobione są akurat sprawnie) <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- życie w małej odizolowanej społeczności – o tym też
mogłaby być ta powieść, ale nie jest, bo wątek ten sprowadza się do tego że
Maja sypia z kim popadnie bo ma dwie szare komórki i potężną chcicę <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- kolonizacja/imigracja (i cała właściwie kwestia
kolonialna) – można by, ale po co, mamy tu tylko sygnały w mdłych argumentach
Czerwonych i pozbawiony polotu wątek rewolucji, co to właściwie nie wiadomo kto
ją rozpętał i po co. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- zły kapitalis – mało oryginalnie ale zupełnie do
zrobienia<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- eksperymenty społeczne i ich konsekwencje (w „Czerwonym
Marsie sprowadza się to do gromadki potomstwa fetyszyzowanej Azjatki) <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- Herezje i sekty zrodzone z nieludzkiego otoczenia – mamy
jedna scenę wpieprzania ziemi do kwiatów przez kosmo-hipisów w seks-kulcie<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- bunt kolonii przeciw macierzy (rozumiany bardziej
sensacyjne niż w szerszym kontekście) <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- napięcia społeczne spowodowane trudnymi warunkami,
ucieczka z oficjalnych osad, walka o uniezależnienie się od Ziemi (bardziej
partyzantka niż „oficjalny” bunt całej kolonii) – nic z tego nie wynika <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- sensacyjny wątek pasażera na gapę – zasygnalizowany i
olany, chłop jest tu tylko po to, żeby się w wygodnych momentach pojawiać i
przeprowadzać bohaterów z punktu A do punktu B<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- nieudane próby terraformowania które prowadzą do
katastrofy klimatycznej. Tutaj czasem im coś nie wyjdzie więc próbują nowej
rzeczy. (a serio, wyobraźcie sobie tę degenerującą się kolonię, która własnymi
działaniami doprowadziła do katastrofy i teraz już nic im nie pomoże. Taki
Shackelton spotyka „Ostatni Brzeg” z domieszką „Vatran Auraio” but <i>kinda in
space</i>) (hmm... Czyżbym miała nano 2025?) <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- trójkąt miłosny. Serio, nawet z tego dałoby się zrobić
powieść. Może ona by mi się nie podobała, ale byłaby o czymś. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- rozwój typowo Marsjańskiej kultury i jej konflikt z
ziemianami – sprowadza się to hyba wyłącznie do kompletnie bezsensownych 37 pozaczasowych
minut różnicy między dobą ziemską a marsjańską, które są wprowadzone po nic i
nie mają sensu – a mimo wszystko to wciąż jest właściwie jedyna próba
stworzenia jakiegoś, no nie wiem, unikalnego klimatu, czy coś. Pod koniec jest
też jakieś mamrotanie o tym, że najstarsi mieszkańcy Marsa mają inne, bardziej
utopijne podejście do świata, ale też nie jest to dobrze zarysowane ani nic z
tego nie wynika. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wszystkie te motywy są tu jakoś zasygnalizowane, czasem
mają szansę nieco się rozwinąć, ale żaden nie staje się tematem tego tekstu,
żaden nie jest rozbudowany, mam wrażenie, że autorowi przyszło do głowy, że
można by o takim czymś napisać, po czym ograniczył się do wstawienia w tekst
ogólnej notatki do późniejszego rozwinięcia. W efekcie zamiast tego wszystkiego
(albo chociaż jednej z tych rzeczy) dostajemy bohaterów którzy jeżdżą po pustkowiu
i mają obraźliwe przemyślenia o różnych kulturach a serwowane to jest w formie
– właściwie – nie powieści ale streszczenia, jakichś notatek. Nazbyt
szczegółowego planu (słabej) powieści, gdzie zamiast szeregu rozmów w wyniku których
bohater coś osiąga dostajemy „Frank wykonał kilka telefonów i sprawę udało się
rozwiązać”. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">„Czerwony Mars” nie broni się na żadnym poziomie. To nie
jest tak, że jakiś aspekt kuleje ale nadrabia to inny. Tu nic nie
działa. 2/10<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>PS tłumaczeniowe:</b> czytałam „Czerwonego Marsa” w najnowszym
wydaniu (Vesper). U tego wydawcy piękna okładka to standard, ale tutaj jest
rewelacyjnie nawet jak na nich. Były momenty, kiedy ta ilustracja jako jedyna
trzymała mnie przy życiu. Z tłumaczeniami w Vesper że bywa różnie. Są świetne
(Lovecraft, Silverberg) ale są i takie sobie. A tu jest jeszcze gorzej,
ponieważ kupiono prawa do starego tłumaczenia (Ewy Wojtczak z roku 1998) a ono
nie jest dobre. Więcej – ociera się o humor z zeszytów. „klucze allena” (<i>allen
keys</i>) zamiast imbusów, „szwajcarski nóż wojskowy” (<i>swiss army knife</i>)
zamiast szwajcarskiego scyzoryka. Jest też Środkowy Wschód, ponieważ tłumaczka
i/lub redakcja nie mieli zamiaru myśleć ani przez 5 sekund przy pracy nad tą
książką i ja się naprawdę im w gruncie rzeczy nie dziwię. Redakcji
merytorycznej pod względem geologii też tu raczej nie było. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><b>PS blurbowe:</b> z tyłu okładki możemy przeczytać, że „Czerwony
Mars” to: <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- <i>jedna z najważniejszych powieści w historii gatunku
science fiction</i> – jak?<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Mnie nie
pytajcie. Nie wiem. Nie widzę (na szczęście) żadnego wpływu tego tekstu na sf.
Nie neguje tego stwierdzenia, jeśli ktoś jest w stajnie pokazać mi co jest tak
ważnego w tej powieści (porównując na przykład do wpływu „Stacji Podspodzie” na
postrzeganie <i>space opery</i>) to proszę, bo jestem szczerze zaciekawiona. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><br clear="ALL" style="mso-ignore: vglayout;" />
- <i>znakomicie skonstruowana</i> UAHAHAHHAHAHHAHAAHHAHAHAHAHAHAHAHSHA <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIil7UDi_1qr6K1kIB6tlZh4FzdzdjQi6Epd_pY25X0wzUP6bo3kNQgzGgUIzzdYcn6ZxM1dvrNUu56q8vMzWzD_oUwfoJCfA1DNzCQWZb1pPDjeCdTpbOXQDfKrVrb-ym4PrjG_tt3EIHUtJcj1oGiaFXX9waqC_2NYT_xHw2LeA857bzWd9yuqyDUQg/s500/8f8hj2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="534" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIil7UDi_1qr6K1kIB6tlZh4FzdzdjQi6Epd_pY25X0wzUP6bo3kNQgzGgUIzzdYcn6ZxM1dvrNUu56q8vMzWzD_oUwfoJCfA1DNzCQWZb1pPDjeCdTpbOXQDfKrVrb-ym4PrjG_tt3EIHUtJcj1oGiaFXX9waqC_2NYT_xHw2LeA857bzWd9yuqyDUQg/w534-h534/8f8hj2.jpg" width="534" /></a></p><p class="MsoNormal">To nawet nie jest tak, że on jest jakoś wyjątkowo źle
skonstruowany (jak na przykład „Mexican Gothic”), on nawet nie dociera do
poziomu w którym można mówić o jakiejkolwiek konstrukcji. Tu rzeczy się dzieją
(i jest to bardzo hojne określenie) monotonnie i bez żadnego znaczenia dla
całości. Tu nawet nie ma czego konstruować. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- <i>pod względem rozmachu zapierająca dech w piersi</i>.
Jakiego rozmachu? Poziom jakiejkolwiek wizji w tym tekście oscyluje gdzieś w
okolicach minus czterdziestu. Nawet będąc wyjątkowo uprzejmym dla pisaniny
Robinsona można co najwyżej powiedzieć, że jest to książka o przyziemnych
(nomen omen) problemach małych ludzi, którzy szamoczą się z nie do końca
określoną sytuacją w nie do końca określony sposób. Tu nic nie ma szansy wybrzmieć
na tyle wyraźnie, żeby w ogóle było co z tym rozmachem opisywać. Ta nudna przyziemność,
którą Robinson i jego fani rozumieją jako realizm nie ma nic wspólnego z
rozmachem, niezależnie od tego czy się komuś podoba czy nie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Co to jest za rozmach, to że chłop opisał wiele dekad
funkcjonowania tej kolonii? Tak je zajebiście z rozmachem opisał, że jakby
wyciąć opisy kamulców (a one są i tam najlepszym, co w tej książce jest) to
pewnie by 200 stron z tych 914 zostało. A jakby z tego zostawić fragmenty,
gdzie mamy normalną narrację a nie streszczenie, to nie wiem czy uzbierałoby
się 100. (tak, wyciągam te liczby z dupy, dość już czasu zmarnowałam na te
brednie, ale ebook śmiga po wiadomych stronach, jak ktoś ma czas może mnie
zweryfikować). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Ps o tym, co się tu odzenkomartyniukowiło</b>: w tej
książce są kompletnie zbędne mapki i grafy, które mają chyba podkreślać rzekomo
naukowy charakter tych wypocin. Najwięcej jest ich, o ironio, w tym rozdziale
psychologicznym. Mózg gnije. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Ps podsmowujące:</b> Co do zasady wychodzę z założenia,
że recenzje/opinie w internecie to jedno i dobry punkt wyjścia do dyskusji, ale
tak naprawdę najlepiej samemu się przekonać, o co chodzi. Ale nie po raz
pierwszy zła literatura zweryfikowała moje naiwne przekonania. Nie czytajcie
tego, nie traćcie na to czasu. Jak chcecie realistycznych książek, to sobie
poczytajcie Cherryh. <o:p></o:p></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-56997001019007642562024-02-04T01:57:00.000-08:002024-02-04T01:57:15.654-08:00[Rachunek za] Styczeń 2024<p>Nowy rok, nowe rozczarowania. </p><p>Nie no, poważnie mówiąc nie było tak źle. Były za to równe zaskoczenia. Przede wszystkim to jak dużo w tym miesiącu obejrzałam, szczególnie kiedy porównać to do niespecjalnie pozytywnych osiągnięć czytelniczych. Zazwyczaj styczeń to ten Leosia gdzie pożeram najwięcej książek w ciągu roku a tutaj wypadło mizernie. </p><p>Obejrzałam za to filmy, seriale, kreskówki, seriale dokumentalne... Jakiś szał mnie opętał, nie ukrywajmy - częściowo w związku z tym że znowu staram się podrzucać trochę ciężarów, a bez czegoś co odciągnie moja uwagę od tam nudnej czynności nie miałoby sensu nawet próbować. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki </h2><p><b>Światłość w sierpniu 9/10</b></p><p>Moje pierwsze spotkanie z Faulknerem, wszystko w ramach odkrytych w ostatnich latach brakach w klasycznej literaturze amerykańskiej. Wydaje mi się to o tyle dziwne, że przecież popkultura przesiąknięta jest wszystkim made in USA a jakimś cudem ominęła mnie ta bardziej wartościowa cześć. </p><p>Byli już Steinback (przed tą całą akcją, coś jeszcze przeczytam, ale raczej w oryginale), Melville (wspaniały), był Hemingway (bardziej interesujący stylistycznie niż fabularnie, ale jeszcze wrócę do niego), przyszła pora na Faulknera, szczególnie że polski rynek wydawniczy jakoś sobie o nim przypomniał ostatnio i wychodzą nowe tłumaczenia. Skusił mnie oczywiście Płaza, ale jakoś tak wyszło, że pierwsza wjechała "Światłość w sierpniu" w tłumaczeniu Piotra Tarczyńskiego. To tłumacz dotąd mi nieznany, ale coś czuję że się zaprzyjaźnimy, bo ten polski Faulkner jest wspaniały. Kontrowersyjne decyzje edytorskie początkowo mną wstrzasnęły, ale jakimś sposobem to działa, płynie się przez te prozę. W tym kontekście bardzo ciekawi mnie jaki jest Faulkner Płazy. Wjeżdża na klub czytelniczy PIWu już za dwa tygodnie więc biegnę czytać. </p><p>Sama "Światłość..." za to... Nie wiem. Generalnie nie lubię modernizmu. Nie tak że mam coś o niego jakieś konkretne zarzuty, bo prostu jakoś nie możemy się dogadać. Faulkner więc mnie skonfundował, bo to niby coś, czego nie lubię, ale podobało się. I co zrobię, nic nie zrobię. Czy mnie ten tekst zachwycił? Bardziej pewnie językowo niż teściowo, ale to też nie tak, że to tylko ładna buzia. Lektura pozostawiła mnie z poczuciem, że powinnam przeczytać więcej, żeby sobie wyrobić zdanie. Czego i wam życzę. </p><p><br /></p><p><b>Invictus. Igrając z wrogiem 7/10</b></p><p>To tak w ramach mojej aktualnej fascynacji rugby. Spodziewałam się książki bardziej o rugby właśnie, podczas gdy jest to książka o Mandeli. Nie czyni jej to zaraz złą, dowiedziałam się sporo i chciałabym dowiedzieć się więcej. Mniej może o samym Mandeli, ale więcej o RPA i jej historii. </p><p><br /></p><p><b>Czerwony Mars (kurwa jaka chujnia)/10 </b></p><p>Na tym u płynęła mi połowa miesiąca i wciąż nie skończyłam, ale skończę, bo chce z czystym sumieniem pisać wszędzie głośno i wyraźnie jaka ta książka jest słaba po absolutnie każdym względem. Tam jak zwykle uważam że każdy powinien sam wyrabiać sobie opinie tak tę śmierdząca kupę gówna radzę omijać. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Filmy:</h2><p><b>Renfield 8/10</b></p><p>Czy może być coś lepszego niż Nicolas Cage jako Drakula? Wspaniały to był film, dał mi wiele radości i szkoda właściwie, że to pełny metraż a nie jakiś serial proceduralny, bo jest tu bardzo duży potencjał. </p><p>To co "Renfield" robi dobrze to natychmiastowe pozbycie się jakichkolwiek pretensji do powagi czy realizmu. Rządzi się logiką kreskówki, w tym aspekcie blisko mu do South Parku. Całość jest dobrze zagrana a Nicolas jest po prostu doskonały. </p><p>Czy to wybitne dzieło, które zmieni wasze życie? Nie, ale to przyjemna komedia do obejrzenia ze znajomymi. </p><p><br /></p><p><b>Gangubai Kathiawadi 9,5/10</b></p><p>Najlepszy film zeszłego roku. Obejrzany raz jeszcze, bo chciałam go komuś pokazać. Nic nie traci przy kolejnym oglądaniu. A może nawet zyskuje. Przepiękny, Alia Bhatt to chyba moja nowa ulubiona bolywoodzka aktorka. </p><p><br /></p><p><b>Invictus 5/10</b></p><p>Ależ to było słabe. Zainspirowana lekturą (oraz nowo odkrytą miłością do rugby) postanowiłam w końcu obejrzeć film Eastwooda. I to chyba jego najsłabsze dzieło. W gruncie rzeczy pochwalić tu można chyba tylko casting, szczególnie jeśli chodzi o ochroniarzy Mandeli, tam rzecz zadziałała. Przede wszystkim jednak scenariusz jest tu słaby jak barszcz, chaotyczny, bez napięcia, pomija bardzo fajne fragmenty książki (a więc zakładam - prawdziwej historii, nawet jeśli odrobinę podkolorowanej) - chociażby nauka hymnu, która w książce jest sukcesem a tu popisem fochów; właściwie zupełnie pomija rugby, dostajemy różne wyrwane z kontekstu sceny z życia Mandeli, z których żadna nie ma w sobie nic interesującego a końcowy mecz przedstawiony jest żałośnie. Jestem naprawdę zaskoczona nie tylko dlatego, że generalnie lubię Eastwooda, ale przede wszystkim dlatego, że to powinien być film sportowy a spartolenie filmu o sporcie jest naprawdę sztuką. A już szczególnie rugby, które jest tak dynamiczne. I nie mówię tu, żeby wyciąć Mandelę, wręcz przeciwnie, ale można było o zjednoczeniu RPA opowiedzieć znacznie ciekawiej, dynamiczniej i właśnie przez pryzmat sportu, który - sama ta historia tego dowodzi - może mieć potężne oddziaływanie społeczne. </p><p>To jest historia o zmianie nastawienia. Nastawienia Czarnych do sportu Białych, ale też tych żyjących obok siebie, ale tak różnych ludzi do siebie nawzajem. I ta zmiana pokazana nam jest w formie jakichś przerywników, gdzie postacie, których nie znamy i o których nic nie wiemy nagle w połowie meczu zaczynają klaskać. Niektóre z nich są nieco lepsze (scena, w której chłopiec dostaje koszulkę Boksów i odmawia jej przyjęcia), ale generalnie padają płasko na ryjek. Tak samo scena, w której reprezentacja idzie uczyć dzieci grać w rugby... nie zawiera wyjaśnienia zasad, a mam wrażenie, że żenujące przedstawienie meczu na koniec wynika z obawy, że widz i tak nie zrozumie o co chodzi. Dostajemy więc jakiś montaż, z którego niewiele wynika, a myślę, że to powinna być emocjonalna scena. Generalnie ta zmiana nastawienia społeczeństwa do nadchodzących mistrzostw, do rugby, do afrykanerów - ona jest nam przedstawiana w formie oderwanych od siebie scen, gdzie w ogóle nie czuć upływu czasu i w których uczestniczą postacie, których nie znamy i które nic nas nie obchodzą. </p><p>Jak boga kocham to jest chyb jedyny film okołosportowy jaki widziałam, który tak bardzo mi się nie podobał. I nie, nie ma znaczenia, że to niby jest bardziej biografia Mandeli, bo jako film biograficzny też się nie sprawdza, bo my się niczego nie dowiadujemy o Mandeli. A sceny z córką to chyba nie da się specjalnie zrozumieć, jak się nie wie kto, co, dlaczego i jak. </p><p>Nie polecam. </p><p><br /></p><p><b>Chłopiec i czapla 9,5/10</b></p><p>Nagroda dla najlepszego filmu 2025 już chyba przyznana. Czwarty (bodaj) ostatni film Miyazakiego dowozi, oj jak dowozi. Jeśli Miyazaki zamierzał robić te swoje "ostatnie" filmy, póki nie stworzy dzieła doskonałego, to "Chłopiec i Czapla" faktycznie będą ostatnim jego dziełem. Mam wrażenie, że tym razem reżysera nie powstrzymywało już nic, żadna potrzeba dostosowywania się do odbiorcy, do jakichś konwencjonalnych zasad logiki czy scenopisarstwa. Ta historia płynie swoim rytmem, onirycznym korytem baśniowej logiki. Jest mrocznie, jest strasznie, jest miejscami komicznie - i jest to taki nerwowy śmiech przez łzy. Są słodkie stworki, jest przemoc, jest latanie, ogień, wojna, ptaki wszelkich kształtów, jest zdarzenie dorastającego chłopca ze światem - i jest rozliczenie się starego człowieka ze wszystkim co zbudował i co popadnie w ruinę po jego śmierci. Jest w tym filmie niepewność i gorycz, niepokój, nadzieja zderza się z nieuniknionym, dobre intencje wypacza ponura logika rzeczywistości. </p><p>To nie jest banalna historyjka z trzyaktową strukturą (zresztą obcą japońskiej kulturze), fabułą i wyłożonym na talerzu przesłaniem. To jest historia prawdziwa jak życie, płynie jak rzeka, rozmywa się na krawędziach - tak jak płynna, rozedrgana, rozmywa miejscami staje się animacja. Początkowa scena, w której Mahito biegnie przez zbombardowane płonące miasto to prawdopodobnie najlepsze, co w życiu widziałam. Poza tym mamy wręcz orgazmiczną dbałość o detale, o takie drobne szczególiki, jakimi nigdy animatorzy się nie przejmują. Każde otwarcie i zamknięcie drzwi to tutaj rytuał, powolny, pełen drobnych kroczków i zbytecznych gestów. Żadna stopa tak po prostu nie dotyka podłogi, za każdym razem widzimy, jak przenoszony jest na nią ciężar ciała. </p><p>A do tego ta muzyka. Tak, to znowu jest Hisaishi, ale jak inny od tego, do czego nas przyzwyczaił. Tak poważny, mroczny, niepokojący nie był chyba nigdy. Jest minimalistycznie a jednocześnie tak przejmująco. Zresztą sami posłuchajcie: </p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="379" src="https://www.youtube.com/embed/pVFr6nSkYRU" width="456" youtube-src-id="pVFr6nSkYRU"></iframe></div><br /><p><br /></p><p><b>Maryla. Tak kochałam 7/10</b></p><p>Film dokumentalny o Maryli Rodowicz. Obejrzałam, bo liczyłam, że pojawi się w nim Daniel Olbrychski i się nie zawiodłam. Jeśli nie macie pojęcia jakim pociesznym narcyzem jest Daniel, to się dowiedzcie, bo każda wypowiedź tego chłopa dostarcza mi wiele radości. Sam dokument jest całkiem sprawnie zrobiony, przedstawia życie Maryli w formie jej wypowiedzi oraz wywiadów z różnymi osobami, które spotkała na swojej drodze - a chyba nie ma osoby, która się nie zgodzi z tym, że talent talentem, ale Rodowicz miała niesamowite szczęście do współpracy z wybitnymi muzykami i poetami. Osobiście wolałabym, żeby w filmie było więcej muzyki, ale myślę, że nie pozwoliły na to ograniczenia metrażowe. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Seriale:</h2><p><b>Mask Girl 8/10</b></p><p>Obejrzałam drugi raz, bo pokazywałam komuś. Za drugim razem traci wyraźnie. Nie dlatego, ze zaczyna dostrzegać się niedociągnięcia, ale po prostu cała ta niewiarygodna narracja nie działa, kiedy się wie, że jest niewiarygodna, podobnie zwroty akcji. Generalnie wciąż bardzo polecam ten serial, ale nie jest to materiał na wielokrotne seanse. </p><p><br /></p><p><b>Tulsa King 10/10</b></p><p>Wow. To dla tego serialu zaczęłam płacić za skyshowtime i tak płaciłam chyba że dwa lata bez obejrzenia tam jednej rzeczy, aż w końcu nadszedł ten czas. I wiecie co? Nie żałuję że wyrzuciłam tyle pieniędzy na usługę z której nie korzystałam bo "Tulsa King" jest wspaniały.</p><p>Jak być może wiadomo, żywię głębokie przekonanie że Stallone to najbardziej niedoceniany człowiek w Hollywoodzie. I jak Boga kocham twórcy Tulsa King chyba podzielają moje przekonanie. Przede wszystkim każdy kto wie trochę o możliwościach Slya od razu zauważy, że ten serial, ta rola, zostały napisane pod niego. Od początku do końca, tak by wykorzystać jego możliwości. Stallone doskonale sprawdza się w komediach, więc humoru tu jest co nie miara. Jest też doskonały dramatach, mamy więc dramaty. Nie może się też obyć bez monologu, bo Stallone jest mistrzem monologu (world ain't unicorns and sunshine). Reszta obsady nie zostaje w tyle. Czy to młody szofer, czy właściciel baru dla kowbojów czy ekipa handlująca ziołem, przyjaciele, wrogowie, statyści - wszyscy dają radę. Na szczególną uwagę zasługuje aktorka grająca córkę głównego bohatera, która może nie jest do niego podobna ale *gra* podobną.</p><p>A o czym w ogóle mowa? Dwight Manfredi, gangster starego typu odsiedział 25 lat za morderstwo (ogółem wziął na siebie grzechy Rodziny). Kiedy jednak wychodzi z pierdla, zamiast wdzięcznego tłumu czeka go... wygnanie. W Nowym Yorku nie ma dla niego miejsca, ale proszę, oto Tulsa w Oklahomie, pojedziesz tam, rozkręcisz mafijny biznes, praktycznie będziesz na swoim, tylko nam płać mały haracz i będzie git. Dwight nie jest zadowolony, ale co ma zrobić, jedzie i rozkręca. Zderzenie oldskulowego mafioza z nowoczesnym życiem na prowincji jest źródłem masy przezabawnych sytuacji (Stallone błyszczy), przeszłość i skutki długiej odsiadki oraz pewnych decyzji prowadzą do dramatycznych sytuacji (Stallone błyszczy). Kiedy trzeba zawalczyć o swoje Stallone... no wiecie.</p><p>Ten serial jest <b>wspaniały</b>. Dopracowany w każdym szczególe, świetnie zagrany, pomyślany, napisany, zrealizowany. Zarwałam nockę, żeby obejrzeć go (prawie, jednak odpadłam na ostatnie 2 odcinki) za jednym zamachem, bo nie sposób się od niego oderwać. </p><p>Prawdopodobnie najlepszy serial jaki zobaczę w tym roku. </p><p><br /></p><p><b>Forst 3/10</b></p><p>Obejrzałam pierwszy odcinek, bo chciałyśmy zobaczyć cameo Remigiusza Mroza. Nie było łatwo, serial test tragiczny, a widziałam w recenzjach, że również w porównaniu do książek wypada słabo. Najjaśniejszym punktem jest tam właściwie Szyc - a nie lubię Szyca - poza tym mamy koszmarne dialogi, drewniane aktorstwo, dziwaczny scenariusz oraz przede wszystkim nieustanną mgłę - zarówno na zewnątrz, jak i w pomieszczeniach tak że zwyczajnie oczy bolą od patrzenia na to, a sensu specjalnego w tej decyzji nie widzę. Tak naprawdę Remigiusz Mróz grający trupa był najlepszy. </p><p><br /></p><p><b>Tajemnice Polskich Morderstw 8/10</b></p><p>Sprawnie zrealizowany serial dokumentalny o - jak sam tytuł mówi - polskich morderstwach. Autorzy fajnie wybrali sprawy oraz osoby, które o nich opowiadają, generalnie solidna rzecz, polecam. </p><p><br /></p><p><b>Pamiętnik gwałciciela 8/10</b></p><p>Kolejny polski serial true crime, tym razem o gwałcicielu, który grasował we Wrocławiu. Tytuł bierze się z tego, że nasz sprawca prowadził dokładne zapiski na temat swoich zbrodni łącznie z rysuneczkami patyczaków przedstawiającymi pozycje w jakich gwałcił swoje ofiary. Sprawnie zrobiony dokument, polecam. </p><p><br /></p><p><b>Escaping Twin Flames 8/10</b></p><p>Kolejny serial dokumentalny, ale tym razem o bardzo dziwacznej sekcie. Wszystko oparte jest na jakimś newage'owym pieprzeniu o bratnich duszach (bliźniaczych płomieniach), a tak naprawdę chodzi o wyciągnie ze zdesperowanych debili kasy na kursy bycia szczęśliwym. I już na tym etapie to brzmi paskudnie, ale to wcale nie jest koniec, bo gdyby to było zwykłe oszustwo to można by się rozejść do domów bez kręcenia seriali dokumentalnych. O nie, tutaj jest znacznie grubiej. Ohydnie. Polecam. </p><p><br /></p><p><b>Bad Surgeon (O CIE PANIE)/10</b></p><p>Lubię true crime i różne medyczne historie, więc ten serial wpasował mi się w gusta idealnie. Wyobraźcie sobie genialnego chirurga, chirurga gwiazd i chirurga-gwiazdę, włoskiego geniusza, który równie dobry co w rewolucjonizowaniu medycyny jest w podrywaniu. Tylko co, jeśli chłop jest oszustem? A nawet gorzej - gdyby był po prostu oszustem, to podobnie jak w przypadku Twin Flames konsekwencje jego działań nie byłyby tak tragiczne. </p><p>Przerażająca historia o mocno zaburzonym i bardzo niebezpiecznym człowieku. Bardzo polecam. </p><p><br /></p><p><b>American Nightmare 7/10</b></p><p>Kolejny serial true crime (ja jego oglądam jak podnoszę ciężary, dlatego tyle tego) Denise zostąła porwana w okolicznościach tak dziwacznych, że nikt jej nie wierzy i sama staje się oskarżoną. Faktycznie dość przerażająca perspektywa. </p><p><br /></p><p><b>Hazbin Hotel (Hide your pain Harold)/10</b></p><p>Nowe dziecko Vivienne Medrano, tej o Helluva Boss. Mam bardzo mieszane odczucia. Przede wszystkim jest tu stanowczo, stanowczo za dużo piosenek, szczególnie, że wszystkie są praktycznie na jedno kopyto. W dodatku cały scenariusz, mimo dorosłych treści, pisany jest bardzo kreskówkowo. Wszystko mamy podane na tacy i to w dodatku błyskawiczni, żaden problem nie ma czasu zaistnieć i się rozwinąć, wybrzmieć - natychmiast dostajemy jego rozwiązanie. Ta fabuła to bardziej taka była na pełen (22 odc.) sezon, a nie 8 króciutkich odcineczków w dodatku w połowie zmarnowanych na śpiewanie. W dodatku humor jest mocno oparty na tym, że postacie okazują się żałosne a już pomijając że mnie to nie bawi do przede wszystkim jest to na jedno kopyto. Są tu fajne elementy i jest potencjał, ale generalnie raczej się zawiodłam. </p><p><br /></p><p><b>Six Nations (5+2)/10</b></p><p>Jeszcze mi zostało parę odcinków, ale mówiąc w skrócie jest to serial dokumentalny o Turnieju Sześciu Narodów, opowiedziany z perspektywy wybranych zawodników i członków sztabów każdej z biorących udział reprezentacji. Miejscami śmieszny, nieco zbyt po amerykańsku dramatyczny, ale ogółem do obejrzenia. Bohaterowie wybrani dość różnorodnie. </p><p><br /></p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Gry</h2><p><b>Hollow Knight 6/10</b></p><p>Jednak mnie wkurza ten klimat, to powolne tempo... Jest też coś w sterowaniu, co nie współgra z moimi przyzwyczajeniami, nie umiem nawet określić, co, ale walczę z tym i to też mnie nie bawi. </p><p><br /></p><p><b>Dead Cells 8,5/10</b></p><p>Wróciłam, bo co miałam nie wracać. Wmawiam sobie, że jak gram w to, to nie gram w Hadesa. Nie żeby to cokolwiek zmieniało. Niemniej dobrze się w to nawala, w końcu miałam czas przejść grę po raz pierwszy i sobie teraz pykam na hardzie. Dobra gra to jest. </p><p><br /></p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Plany </h2><div>Plany mam takie, żeby teraz na szybko obalić "Flagi pokrył kurz" Faulknera, ponieważ 13 lutego jest spotkanie PIWowskiego klubu czytelniczego i chcę na niego iść, potem dokończę "Czerwonego Marsa", potem łyknę "Bufo Blombergi" a potem, jak bóg da, jakąś porządną fantastykę, żeby się jakoś odtruć od tego Robinsona, ale wciąż nie wiem, co to będzie. I może jakieś horrory wlecą. </div><div>Poza tym trwa Turniej Sześciu Narodów oraz zaczyna się sezon kolarski, więc będę zajmowała się sportem a co za tym idzie - może wreszcie skończę coś z rozgrzebanych robótek na drutach. </div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-22782530149417353242024-01-01T00:00:00.000-08:002024-01-09T10:40:23.614-08:00[Rachunek za] Rok 2023<p></p><p class="MsoNormal">To był taki rok, co to były w nim rzeczy absolutnie
wspaniałe i tragicznie beznadziejne. Trudno mi więc jednoznacznie powiedzieć,
czy jako całość był na plus czy na minus. Długofalowo zdecydowanie przeważają
minusy, bo to co było pozytywne znajdowało się raczej w kategorii pozytywnych
przeżyć, po których zostają tylko wspomnienia, a te rzeczy negatywne są, mają i
będą miały konsekwencje. Waha się to od spraw przykrych po absolutnie
przytłaczające. No ale jest jak jest, nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem.
Jest chujowo, będzie jeszcze gorzej, więc zajmijmy się kwestiami najważniejszymi,
czyli skonsumowaną przeze mnie popkulturą, bo w końcu na tym polegają te
rachunki. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> <a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjurXRS-FMmhIzqVEj6I4ij7ygnmG6TSpFulumbCn21Mpt3JjNMua0jJotYiTZHeED8g-e_Lde1zAjLP0h9W3U-Us8Hs0vHGQaOgwVU_KrIX2WXfhYM1FoPEN8CiVM5McuVVgFXhlnRARH0LigNSfQgXPuuxtipnzuL1DRhzvAs7TYuC0r7lxxo82EIqGc/s1772/1.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="591" data-original-width="1772" height="210" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjurXRS-FMmhIzqVEj6I4ij7ygnmG6TSpFulumbCn21Mpt3JjNMua0jJotYiTZHeED8g-e_Lde1zAjLP0h9W3U-Us8Hs0vHGQaOgwVU_KrIX2WXfhYM1FoPEN8CiVM5McuVVgFXhlnRARH0LigNSfQgXPuuxtipnzuL1DRhzvAs7TYuC0r7lxxo82EIqGc/w627-h210/1.png" width="627" /></a><br /></o:p></p><p class="MsoNormal">W momencie, w którym piszę te słowa czytam 52 książkę w tym
roku. I jestem trochę w szoku, że jednak – faktycznie, czy nieomal – się to
udało, bo wpadłam w kryzys, w listopadzie nie miałam czasu na czytanie i
generalnie się poddałam. A tu jakoś, boczkiem, boczkiem… cyk, dojechałam.
Faktycznie niektóre z tych ostatnich lektur były bardzo cienkie, ale nie
dobierałam ich pod tym kątem (nie moja wina, że Dwukropek postanowił z każdego
opowiadania o Elli zrobić osobną książeczkę). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Podsumowanie wyzwań będzie więc wyglądało mniej więcej tak: <o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3QpEwLHF-6YoX_Duy9v6QaaRdzDHrlSL6rKGnISDCqprKReBmbrR1jEo4eAndrgc3HEhDJUDglzDxod9LH8tJDJMhCPFB9VDO2a5UOdr-EDl9dGCmQ5ym1pghFAEMF1AUrvyeYxI19JxMkwFmueDh_JnHIMWLX-dgPNIlqV1M6IWuz_3euUjk3_ILFW8/s1772/1.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><br /><img border="0" data-original-height="354" data-original-width="1772" height="112" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3QpEwLHF-6YoX_Duy9v6QaaRdzDHrlSL6rKGnISDCqprKReBmbrR1jEo4eAndrgc3HEhDJUDglzDxod9LH8tJDJMhCPFB9VDO2a5UOdr-EDl9dGCmQ5ym1pghFAEMF1AUrvyeYxI19JxMkwFmueDh_JnHIMWLX-dgPNIlqV1M6IWuz_3euUjk3_ILFW8/w560-h112/1.png" width="560" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">52/52 </span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Sukces lub prawie sukces. Niezależnie od tego, czy doczytam
tę 52 książkę to jestem równocześnie zadowolona i świadoma, że nie ma z czego
się cieszyć – w tych 51-52 książkach jest aż 10 audiobooków, więc tak naprawdę
mam 41-42 książki. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Wyzwanie excellowe</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Czyli moja tabelka mająca nieco zrównoważyć twardy fakt iż
książka książce nierówna. Tutaj sytuacja jest o wiele lepsza. Fakt, że pomaga
mi decyzja o odgruzowaniu półki (regału...) wstydu oraz mocne postanowienie
czytania tego, co kupiłam wcześniej niż po dziesięciu latach. <b>Aktualnie (29
grudnia) mam tam wbite 59,25 punkta, jak dokończę Finneya wyjdzie 61 pkt. </b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W tym roku ten wynik to wypadkowa, jak pisałam, głównie statystyk
własnościowych, które zdecydowanie przeważają nad punktami ujemnymi (audiobooki
i książki po angielsku, których starałam się w tym roku unikać, a kilka mnie
zaatakowało. Albo ja je zaatakowałam, jak w przypadku Yoona Ha Lee). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Choć z powyższych powodów wynik jest nieco skrzywiony, to <b>jestem
zadowolona</b> i uważam, że lepiej oddaje mój czytelniczy rok, nawet jeśli nie
można tego w żadnym wypadku traktować jako ekwiwalentu przeczytania 60 książek
– nie taki zresztą jest cel tej excellowej zabawy. Pierwotnie tabela miała mnie
zachęcać do czytania grubszych książek, bo 52/52 skłania może nie tyle do
skupiania się na broszurkach, co jednak nieco zniechęca do ogromnych cegieł,
które będzie się czytało miesiąc albo dwa. W tym roku tę presję odczuwałam
mniej niż w zeszłym i myślę, że w pewnym stopniu to może być niebezpośrednia
zasługa takiego patrzenia na czytane książki. Myślę, że dało mi to luz
poświęcenia całego czerwca na przeczytanie jednej krótkiej książki – ale za to
po rosyjsku. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Największym plusem jest jednak to, że <b>ruszyłam w końcu te
Himalaje Wstydu</b>, jakie zalegają na moich półkach od dekady (wpadłam w poważny
kryzys na studiach i tak naprawdę nie odzyskałam sił aż do teraz). <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Chaotyczne bingo</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Tak, ono wciąż się toczy, choć z ledwością, bo odhaczyłam w
tym roku tylko jedno pole: Dumas lub Hugo – padło na „Trzech Muszkieterów”. Byłam
blisko dodania „Serii Ceramowskiej”, ale jak autorowi „Pokażcie mi testament
Adama” ulał się rasizm wymieszany z teorią pustego księżyca (czy co to tam
było… to na podstawie czego Emmerich nakręcił film) to się poddałam. Może w
przyszłym roku się zepnę i dokończę, bo to jest dobrze napisane, acz treści
które przekazuje są… szokujące. Generalnie, jak gdzieś się rozwinęła
cywilizacja, to jakimś cudem – choćby z księżyca – musieli tam dotrzeć biali. Z
początku nic na to nie wskazywało, ale ostatecznie wiem już dlaczego ta książka
nie ma wznowień. <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">30 stron dziennie</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Kiedyś miałam ambitniejsze plany, ale życie zweryfikowało.
Wiadomo, że statystyki stronowe są jeszcze mniej wiarygodne niż te książkowe,
ale jest to zawsze jakiś dzienny cel, który może nie zawsze ma taką samą wagę,
ale zmusza by usiąść na zadzie i jednak poczytać. Planem minimum jest tu
przeczytanie co najmniej strony dziennie – poległam, chociaż nie na tyle
często, żeby to był problem (plus na wakacjach nie uzupełniałam statystyk, więc
mam tam dziurę). Średnio jednak czytałam 35 stron dziennie, więc udało się! <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwTrIBv03vRF-piHX1yDzmfG_g9WBkb3Is2qPSnP5GcT8d-1TM4eQPphQp7ynmC8FoK3lCCHx0sDNeph5gtLMHzk6PwOvZYLWFVwlEcKII0KLhFybUqoZzQf_XQTnKfRSyJzhEYtwtIRRs655C5UTDx6-G8Z29uT3tNTHpYt5X5RLz7GYomUdsHCTopOY/s1772/Blog%20w%C4%85skie.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="354" data-original-width="1772" height="114" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwTrIBv03vRF-piHX1yDzmfG_g9WBkb3Is2qPSnP5GcT8d-1TM4eQPphQp7ynmC8FoK3lCCHx0sDNeph5gtLMHzk6PwOvZYLWFVwlEcKII0KLhFybUqoZzQf_XQTnKfRSyJzhEYtwtIRRs655C5UTDx6-G8Z29uT3tNTHpYt5X5RLz7GYomUdsHCTopOY/w571-h114/Blog%20w%C4%85skie.png" width="571" /></a></div><p class="MsoNormal">Cały ten czytelniczy rok muszę zapisać na plus. Poczytałam
aż 28 nowych autorów (10 w antologii), z których tylko 2 z pewnością nie
zagości na dłużej na mojej półce, a z paroma zdecydowanie będę chciała się
zapoznać bliżej. Były zawody, były odkrycia – postaram się to jakoś
usystematyzować w formie nagród podzielonych na kategorie w zależności od tego,
co mi akurat pasowało.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFq-QiK6d_4qGFkua-0uOckwSTwPvU1uyFEEGpcuoqNf1U5u88wPlBv-sEpo7X4ASAfb94F2cwoweIR9qz5tP318O7l8hlwqmF8gzxenPCUfPdlcuZPnVtLEgMC3IR10nwg3ZxEbjHXUzo4_v31tvm1b5eGR4RkoMtFhhL557LSbb_zASgVmc2WSBvybM/s1772/2.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="354" data-original-width="1772" height="89" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFq-QiK6d_4qGFkua-0uOckwSTwPvU1uyFEEGpcuoqNf1U5u88wPlBv-sEpo7X4ASAfb94F2cwoweIR9qz5tP318O7l8hlwqmF8gzxenPCUfPdlcuZPnVtLEgMC3IR10nwg3ZxEbjHXUzo4_v31tvm1b5eGR4RkoMtFhhL557LSbb_zASgVmc2WSBvybM/w446-h89/2.png" width="446" /></a></div><h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Joseph Conrad</span></b></h3><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Nie do końca tu pasuje, bo był to autor mi znany, ale po raz
pierwszy czytałam go po angielsku i to jest właściwa droga, moi kochani. Więcej
będzie poniżej, jak przejdziemy do konkretów. <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Yoon Ha Lee</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Nie umiem wyrazić jak bardzo i jak długo czekałam na
książkę, która mnie tak zachwyci. Na takie – prawdziwe, kurwa – sf, które
wrzuca nas w środek akcji a potem rzuca w nas kamieniami. Tak. Proszę dać. W
drugim i trzecim tomie jest tego trochę mniej (jakby autorowi ktoś uparcie
powtarzał, ze nie zrozumiał i on by wolał takie, gdzie nie trzeba myśleć),
niemniej całość jest przezajedwakurwabista. W „Revenant Gun” jeden chłop jest
jednocześnie ćmą, która jest statkiem kosmicznym, trupem, upiorem i w dwóch
miejscach jednocześnie działając przeciwko samemu sobie. <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><span style="color: #274e13;"><b>Carson McCullers</b></span></h3>
<p class="MsoNormal">Bawi mnie, jak wyraźnie w moich literackich
zainteresowaniach rysuje się pewien rodzaj kompletnego – i może pozornego -
rozdźwięku między tym, co czytam. <span lang="EN-GB" style="mso-ansi-language: EN-GB;">Normalnie catholic in the morning, satanist at night, cytując klasyka. </span>Ponieważ
moje drugi tegoroczne odkrycie to przedstawicielka literatury pięknej.
Przeczytałam maleńki zbiorek opowiadań „The Haunted Boy” i wsiąkłam. Jest w tej
prozie jakaś niepokojąca atmosfera, ciężka jak popołudniowy skwar, ale
jednocześnie lodowata, przezroczysta, chłodnie milcząca. Będzie czytana. <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Octavia E. Butler</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Nie powiem, żeby to nazwisko było mim zupełnie obce, ale nie
słyszałam go nigdy wcześniej w kontekście, który jakoś wiódłby bezpośrednio do
przeczytania jakiejś jej książki. Opowiadanie „Więzy krwi” zmieniło moje
podejście do tej autorki o 180 stopni. Ono jest niesamowite. Obrzydliwe,
dziwaczne, ohydne i niepokojące. Przypomniało mi nieco „Region węża” Cherryh,
jednak u Cherryh zawsze (tak samo w „40000 z Gehenny” czy nawet w „Przybyszu”)
te interakcje z Obcym i ich niepokojące konsekwencje pozostają w sferze
psychiki, a tutaj mamy ohydę pełną gębą. Mam szczerą nadzieję, ze to nie jest
jedyna tak dobra rzecz, jaką Butler napisała. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Z tej samej antologii zainteresowali mnie też <b>Connie Willis</b>
(od dawna na liście do przeczytania, ale nic nie tknęłam), <b>Gary W. Shockley</b> (tylko
on zdaje się prawie nic nie napisał) oraz <b>Tanith Lee</b> (też nazwisko mi znane,
ale nigdy się nie zabrałam za nią)<o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Wasilij Szukszyn</span></b></h3><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jakie piękne i dobre są te teksty! Nakupiłam sobie jego
powieści i opowiadań w oryginale i wierzę, że się zmuszę i przeczytam. Bo
opowiadania były rewelacyjne. Jest w nich pewna ironia wobec bohaterów, ale
jest też tak wiele zrozumienia i sympatii dla ich przywar i zalet. No a „Chce
się żyć” to chyba nigdy nie zapomnę… <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Erin Morgenstern</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">To jest dla mnie największe zaskoczenie. Po Yoonie Ha Lee
spodziewałam się, że będzie zacny (porównanie do Cordwainera Smitha… którego
poznałam właśnie na okoliczność tej polecanki na okładce „Gambitu lisa”), co do
Carson McCullers nie miałam żadnej opinii i oczekiwań, tak Morgenstern raczej
unikałam, bo popularne książki rzadko kiedy nie zawodzą. Dlaczego nikt mi
wcześniej nie powiedział, że to jest <b>NO PLOT JUST VIBES</b>?! </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8L4j2fcfNRBzmfuhxeb1Pp3CdmgL6piKD1Li1rCu2ZzRLq5Ldt3OUTkGKYXEXyZ1kMtGIv6Qfn564GRUKSJS4bvvQHIuGqbigPDixEYgl5onS9VJfBojR74JnUvD2xtsKK-zdVV26cVNPG-afoRpYuc_9ORI37sz5TdrroP2YsK3c91WftVNSwuvhqvY/s1772/3.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="354" data-original-width="1772" height="86" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8L4j2fcfNRBzmfuhxeb1Pp3CdmgL6piKD1Li1rCu2ZzRLq5Ldt3OUTkGKYXEXyZ1kMtGIv6Qfn564GRUKSJS4bvvQHIuGqbigPDixEYgl5onS9VJfBojR74JnUvD2xtsKK-zdVV26cVNPG-afoRpYuc_9ORI37sz5TdrroP2YsK3c91WftVNSwuvhqvY/w430-h86/3.png" width="430" /></a></div><br /><p></p>
<p class="MsoNormal">W tym roku było zdecydowanie więcej dobrych niż złych
książek i te słabsze pozostawiały mnie raczej obojętną. Najsłabsze książki – w
kolejności czytania:</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #ffa400;">„The Cat Who Saved Books”</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Nie jest to może jakaś najgorsza literatura na świecie, ale
było to straszliwie proste i niesubtelnie dydaktyczne. Mojej siostrze się
podobało i wciąż nie rozumiem czemu. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal">Niektóre opowiadania z <b>„Don Wollheim proponuje. 1985”</b>
– całą antologię zaliczam na plus, bo były tam świetne teksty albo takiego
zupełnie ok, natomiast sporo było słabizny. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-GB" style="mso-ansi-language: EN-GB;"><br /></span></p><h3 style="text-align: left;"><span lang="EN-GB" style="mso-ansi-language: EN-GB;"><span style="color: #ffa400;">„Arsene
Lupin vs Herlock Sholmes”</span></span></h3>
<p class="MsoNormal">Bardzo na siłę. Tak jak pierwsze pojawienie się Herlocka mi
się podobało, tak te opowiadania były pisane naprawdę bardziej pod tezę niż pod
pomysł.</p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #ffa400;">„Mała syberia”</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">To zdecydowanie najgorsza książka tego roku i podwójny
zawód, bo po Tuomainenie jednak spodziewałam się więcej. Nie żadnej wybitnej
literatury, ale solidnego czytadła z dobrym pomysłem (jak chociażby „Człowiek,
który umarł”, które choć zamordowane przez nieudolną tłumaczkę wciąż się
broni). Nie dostałam tutaj żadnej z tych rzeczy. Bezsensowny pomysł, cały humor
oparty na jednym nieudanym tricku – rozmowach, w których każda strona mówi o
czymś innym. To było naprawdę straszliwie słabe.</p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #ffa400;">„Orkiestra bezdomnych”</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Pochwała stalkingu. Nie jest to książka zła literacko
(chociaż oralna tradycja mi nie leży), natomiast to co się w niej odpierdala
przechodzi ludzkie pojęcie. Absolutnie okropny bohater, którego bierność,
niezaradność, błędy i złe uczynki są nieustannie usprawiedliwiane przez
narratora. Ja rozumiem, że to taka konwencja, że taka jest rola tego ducha –
ale jaka jest tu rola autora? Co dokładnie Chigozie Obioma chciał nam tą
książką przekazać? Że to w porządku zamordować byłą, jak sam sobie na łeb
sprowadziłeś nieszczęście?</p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #ffa400;">„Miasto Jadeitu”</span></b></h3>
<p class="MsoNormal">Pisałam to wcześniej i napiszę raz jeszcze: <b>Fonda Lee nie
umie pisać</b>. Podejrzewam, że ten drobny fakt nie utkwiłby mi
tak w pamięci (chociaż scena seksu w tej książce jest wstrząsająco potwornie
zła), gdyby nie hajp. Tam jest fabuła w tej książce i nawet wynika jakoś z
konstrukcji świata (chociaż jakby się działa po prostu w naszym świecie a
zamiast jadeitu było opium czy inna kokaina, to niewiele by trzeba było
zmienić…), ale sposób opisania tego woła o pomstę do nieba (albo do Scotta
Lyncha). Ja nawet nie wątpię, że Lee tam sobie ten świat wymyśliła, natomiast
sposób w jaki go opisuje (jeśli<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>można
się posunąć aż tak daleko) jest tragiczny. Mamy nawet wtręty w czasie
teraźniejszym jak rodem z Janloońskiej Wikipedii. Czego nie mamy to
jakichkolwiek informacji o rozwoju technologicznym tego świata. Albo sensownych
postaci (z tego miejsca zdecydowanie nie pozdrawiam Hilo). Konstrukcyjnie też
to leży, bo bohater co powinien zginąć jakoś zaraz na początku męczy się z nami
zdecydowanie za długo. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Słowem – ktoś inny zrobiłby z tego niezły tekst. Poczytam
sobie tę serię dalej, bo jak wspominałam jakaś tam jest fabuła a lubię
gangusów, ale sukcesem bym tego nie nazwała. <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><span style="color: #ffa400;"><o:p> </o:p><b>„Omnifagus”</b></span></h3>
<p class="MsoNormal">Gdyby nie niechlubne dokonania pana Tuomainena, to
byłaby najsłabsza książka tego roku. Pisarstwo rodem z kursów kreatywnego
pisania, poprawne i bez duszy, teksty wyraźnie obliczone na klimat i niezdolne
do zbudowania go. Z tym panem to już się raczej nie spotkamy. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigy7uc9wopw10YieRZ0kYIf-yn2ni7IZKspRwe2YnWGiwrbYCtlSPuZIfFHxulT2Eo-9mDe3C4wW-H1TlUqmZWTR4Jar2jEZbWk7ki_gHaAEq3BAu76i0kBS_CibLGmtydFqR8gka1xywuvvzvstV6JX3q_71reo9gPOFNpBFZRiFalkU8b9LfQMjZWlE/s1772/zwyc.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="354" data-original-width="1772" height="87" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigy7uc9wopw10YieRZ0kYIf-yn2ni7IZKspRwe2YnWGiwrbYCtlSPuZIfFHxulT2Eo-9mDe3C4wW-H1TlUqmZWTR4Jar2jEZbWk7ki_gHaAEq3BAu76i0kBS_CibLGmtydFqR8gka1xywuvvzvstV6JX3q_71reo9gPOFNpBFZRiFalkU8b9LfQMjZWlE/w434-h87/zwyc.png" width="434" /></a></div><br /><o:p></o:p><p></p>
<p class="MsoNormal">Średnia ocena czytanych przeze mnie w tym roku książek to
7,4. Złożyło się na nie wiele solidnych średniaków – książek może nie wybitnych
ale przyjemnych i zupełnie poprawnych (dominująca oceną było 7). Nawet więc bez
zachwytów, które wyleję z siebie za moment, mogłabym powiedzieć, że tak
zupełnie tego roku nie zmarnowałam. <o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Najlepsza książka</span></b></h3>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5FJWpf-wvH4blyYBipRSTYBjn55lhGMBPy6p6OyXoqERzj-VlruxygyJ-nJvp8mGm8x3c4eBI1E1kboiAXnneeOsw8jn-VGff5yUobo_v4n3U4F8QK-KHfg_x4sq-JJGqQnGIIKGTHihPzqQ1NeISb5HBKuUS4L774GzDXF667pa66cQ36Ep3HzNnthk/s1640/ajlep.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="338" data-original-width="1640" height="129" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5FJWpf-wvH4blyYBipRSTYBjn55lhGMBPy6p6OyXoqERzj-VlruxygyJ-nJvp8mGm8x3c4eBI1E1kboiAXnneeOsw8jn-VGff5yUobo_v4n3U4F8QK-KHfg_x4sq-JJGqQnGIIKGTHihPzqQ1NeISb5HBKuUS4L774GzDXF667pa66cQ36Ep3HzNnthk/w622-h129/ajlep.png" width="622" /></a></div><p class="MsoNormal" style="text-align: left;">Nominacje: "Lord Jim", "Doniknąd", "Gambit Lisa"/"Raven Strategem"/"Revenant Gun", "Cyrk nocy", "Endurance"</p>
<p class="MsoNormal">Wygrywa oczywiście <b><i>Lord Jim</i></b>. Pozostali
nominowani, chociaż są tam mocni zawodnicy jak „Endurance” czy trylogia Yoona
Ha Lee jednak nie mogą się równać z Conradem. Mój boże, jak wiele można powiedzieć… nie mówiąc nic. Jak wspaniale
można pisać po angielsku, jak ciężką, poruszającą, mroczną scenę wyznania można
napisać..</p><p class="MsoNormal">"Cyrk nocy" odstaje mocno od pozostałych nominacji, ale cholera podobała mi się ta książka, chociaż nie była ani mądra, ani głęboka. </p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #800180;">Nagroda „Ale faza ja pierdolę”</span></b></h3>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBMWvGS41f4fX0C8IfZN7xAypOkjOdbmazIIwcrwcJXxVZFi3D6yCCv_U80JhgikZOObIhyphenhypheny2Zw9H6gks9IystKsHR7d8zsOe0gLpVCoHPkNEBuRDiJjmYMTmNgrlA3ztYzhuu1enbA0Jd-ixogEVTIxxXwzGgRxrXzODpty-NwEAn4jan7mhgwKAdXoQ/s475/_21.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="475" data-original-width="296" height="166" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBMWvGS41f4fX0C8IfZN7xAypOkjOdbmazIIwcrwcJXxVZFi3D6yCCv_U80JhgikZOObIhyphenhypheny2Zw9H6gks9IystKsHR7d8zsOe0gLpVCoHPkNEBuRDiJjmYMTmNgrlA3ztYzhuu1enbA0Jd-ixogEVTIxxXwzGgRxrXzODpty-NwEAn4jan7mhgwKAdXoQ/w104-h166/_21.jpeg" width="104" /></a></div><p class="MsoNormal">Tutaj nominowany mógł być tylko jeden –<b> Piotr Milczarek „Donikąd”</b>.
Wspaniała, poryta książka o tym, czego nie ma, o pustce, o końcu. Gdyby Dukaj i
Hemingway mieli dziecko i to dziecko postanowiło napisać książkę podróżniczą to
właśnie byłoby „Donikąd”. </p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<br />
<h3 style="text-align: left;"><span style="color: #073763;">Najważniejsza książka</span></h3><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAH2RSllO4bLlL-c-KAm2OPT6tnuFKQEiJCA6liRcQp-PQjKAGkF9p6b5CbUWo-sukql9I_3HYcQ12dWG4P0-fDi_nOP0NF23xon5WPRv_meH67vQ5q6bAdfngIyWKuwnkJ23hBJOvInxiB4GkiRCXwftRjb6_Apyi0PmEYtB9WZ7ZRhKdPN4MNNBAyXI/s432/najw.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="338" data-original-width="432" height="156" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAH2RSllO4bLlL-c-KAm2OPT6tnuFKQEiJCA6liRcQp-PQjKAGkF9p6b5CbUWo-sukql9I_3HYcQ12dWG4P0-fDi_nOP0NF23xon5WPRv_meH67vQ5q6bAdfngIyWKuwnkJ23hBJOvInxiB4GkiRCXwftRjb6_Apyi0PmEYtB9WZ7ZRhKdPN4MNNBAyXI/w200-h156/najw.png" width="200" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">Nominowani: „Łowcy skór”, „Podziemie pamięci”</div><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wybór był prosty – <b>„Łowcy skór”</b> to historia bliższa i
znacznie mniej abstrakcyjna jak przejmująca diagnoza społeczna Yoko Ogawy. Napisałam
o „Łowcach” dość długi tekst w rachunku za kwiecień, więc odsyłam tam: https://silvahevsum.blogspot.com/2023/05/rachunek-za-kwiecien-2023.html<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><span style="color: #38761d;">Największa przyjemność</span></h3>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqL6dW2erasyMv8Y14Ny4aoV7f892SrLztLTbAz3le4K7szOwA4SDOHikPsR4Vqt76oL5KGX4bi5koUHrS11zFYFWBDfUU3M26o5_HICsTJakJt2bVeRnX2c7M_rMKCwRUYPtSNPOYFpKHUBHrhlbVnDqKMPKExqcUhPKzHbiVbueFQE9neJWM7-5ghsU/s642/fun.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="338" data-original-width="642" height="140" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqL6dW2erasyMv8Y14Ny4aoV7f892SrLztLTbAz3le4K7szOwA4SDOHikPsR4Vqt76oL5KGX4bi5koUHrS11zFYFWBDfUU3M26o5_HICsTJakJt2bVeRnX2c7M_rMKCwRUYPtSNPOYFpKHUBHrhlbVnDqKMPKExqcUhPKzHbiVbueFQE9neJWM7-5ghsU/w267-h140/fun.png" width="267" /></a></div><br /><p class="MsoNormal">Nominacje: "Donikąd","Revnant Gun", "Cyrk nocy"</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Są różne rodzaje przyjemności i tu jednak chodziło mi przede
wszystkim o pozbawioną głębi frajdę z czytania. Dlatego wybrałam <b>"Cyrk Nocy" Erin Morgenstern</b>,
chociaż nie jest to najlepsza książka jaką w tym roku przeczytałam ani nawet
najlepsza z nominowanych. Po prostu przyjemnie było poczytać coś z kategorii <b>no
plot just vibes</b>.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #38761d;">Najlepsza non-fiction </span></b></h3><p class="MsoNormal"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgd0x9PGBpmoplIypicsCFMPN6wjtAadkm7Nd3_3bSNiJ0SuAGFGv3s11n4D0XE0G0Sh4o5be5O3BQio3aADZ1P64JZtHQAo5Z1d4offbZxr7DuGFNq5KsnZHfv1wAj62oVXZAHbK4JzEmqZQeUZ78No3juM2wmGdWC8dFK28z4Lr8nx-esUDg4bRPUlnw/s772/noncf.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="340" data-original-width="772" height="141" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgd0x9PGBpmoplIypicsCFMPN6wjtAadkm7Nd3_3bSNiJ0SuAGFGv3s11n4D0XE0G0Sh4o5be5O3BQio3aADZ1P64JZtHQAo5Z1d4offbZxr7DuGFNq5KsnZHfv1wAj62oVXZAHbK4JzEmqZQeUZ78No3juM2wmGdWC8dFK28z4Lr8nx-esUDg4bRPUlnw/s320/noncf.png" width="320" /></a></div><br /><br /><div>Nominacje: "Ogień wyszedł z lasu", "Donikąd", "Lepsi od pana Boga", "Endurance"</div><div><p></p>
To nie był łatwy wybór. Wszystkie nominowane teksty są klasą same dla siebie. Pierwsze z wyścigu odpadło "Donikąd", bo chocaż uważam tę książkę za wybitną, to jednak nie do końca jest tym, czego sama oczekiwałabym po zwycięzcy w tej kategorii, o czym świadczy zresztą specjalna nagroda stworzona wyłącznie dla tej jednej pozycji. "Ogień wyszedł z lasu" i "Lepsi od pana Boga" to książki bardzo dobre (ta druga dodatkowo redakcyjnie na najwyższym poziomie), jednak zwyczajnie... przegrały chyba tematem. Heroiczna walka strażaków w innym kontekście wygrałąby z cuglach, ale czy cokolwiek i ktokolwiek może się równać z Ernestem Shackeltonem? <b>"Endurance"</b> czyta się jak coś pomiędzy powieścią przygodową z thrillerem, napięcie nie odpuszcza, nawet jeśli się zna zakończenie. Jest w tym duża zasługa autora, posiłkującego się pamiętnikami uczestników wyprawy i pięknie opisującego antarktyczne warunki, ale nie ukrywajmy - gdyby tę historię ktoś po prostu wymyślił, wyśmialibyśmy ją za przesadny dramatyzm, nadmierne okrucieństwo i cukierkowy happy end. <div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIclXAkSWzGEfMTD4nUicer5M6oFpQLc_cZy5LR5YrUk3aqQbJmR7jIcPCYOfEGQsFrzqAGaI0TyoOHMqffD1XEx5vuxmg2t32iM0EuSGcMPwzaUEonW_PnAD3aaZ8hOwQu-uzw4wGqweC2hbne_Jy8OatjSxfoTGauuh6r2DWaGcmoBqY4XwwPD9P06E/s1772/2_20240108_172549_0001.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="591" data-original-width="1772" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIclXAkSWzGEfMTD4nUicer5M6oFpQLc_cZy5LR5YrUk3aqQbJmR7jIcPCYOfEGQsFrzqAGaI0TyoOHMqffD1XEx5vuxmg2t32iM0EuSGcMPwzaUEonW_PnAD3aaZ8hOwQu-uzw4wGqweC2hbne_Jy8OatjSxfoTGauuh6r2DWaGcmoBqY4XwwPD9P06E/w640-h214/2_20240108_172549_0001.png" width="640" /></a></div><div><br /></div><div>Podczas tworzenia tego podsumowania sekcja filmowa zaskoczyła mnie najbardziej. Przeczytane książki śledzę na bieżąco i to bardzo dokładnie (co do strony), a tymczasem filmy wpadają jakoś to tu to tam. Ogółem jestem jednak przekonana, że oglądam mało. A tymczasem... samych filmów o Montalbano obejrzałam 32, łącznie 42. </div><div>Z racji samej ilości Montalbano zdecydowanie zdominował ten rok. Jak mi się skończy, to nie wiem, co będę robiła, serio, haha. Bardzo przyjemna seria. Nie zmienia świata, nie mówi nic wiekopomnego, ale jest to sprawnie napisane, zagrane i nakręcone (dosłownie jeden film był słaby). Koniecznie chcę wrócić na Sycylię i zrobić sobie wycieczkę śladami Komisarza. </div><div><br /></div><h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #274e13;">Najlepszy film</span></b> </h3><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaDkceLug_4Iq3SSmF9Ad9ki3vp692beMqxPlLKEuID_g8GckApbUadEC-eZ2WUR3cxqGGurZihrWIFvBKZ-kVsMj_23hptsU0Fur19GEb7CIhFTYnONFBWKc7lfbUMjn8eF4lKR4k4bGDpzm6to79tzXWjFMxVYYCU7sWOciVZd1eSPsXcs79Tui7doU/s1011/najlfilm.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="674" data-original-width="1011" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaDkceLug_4Iq3SSmF9Ad9ki3vp692beMqxPlLKEuID_g8GckApbUadEC-eZ2WUR3cxqGGurZihrWIFvBKZ-kVsMj_23hptsU0Fur19GEb7CIhFTYnONFBWKc7lfbUMjn8eF4lKR4k4bGDpzm6to79tzXWjFMxVYYCU7sWOciVZd1eSPsXcs79Tui7doU/s320/najlfilm.png" width="320" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Nominowani: Gangubai Kathiawadi, Trzej Muszkieterowie:
D'Artagnian</span></div><div>
<div style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Wybór nie był prosty, głównie dlatego, że te filmy są
tak od siebie różne. Najnowsza ekranizacja klasycznej powieści Dumasa to superprodukcja
pełną gębą. Z jednym wyjątkiem (Aramis) świetny casting, dobry scenariusz,
całość, mimo zmian, wierna jest książkowemu oryginałowi. <br /></span><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Wygrywa jednak <b>"Gangubai Kathiawadi"</b>,
najnowszy film Sanjaya Leeli Bhansaliego. "Muszkieterzy", mimo
rozmachu, mają jedną scenę takiego kalibru jak każdy najmniejszy fragment
"Gangubai". </span></div>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;"> </span></p>
<h3 style="line-height: normal; text-align: left;"><b><span style="color: #cc0000; font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 13.5pt; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: PL; mso-font-kerning: 0pt; mso-ligatures: none;">Najgorszy film</span></b></h3>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiV6nTdi244mPjAkmAbGMO51PcGATzTXNtBrVZ-RZ-WupTDHqVLHdl9RYDTZ5I9MMwTBwFgi4fkqCSfXw3Yyk9jp2SzhLkIcHExleyFvMfmQKkae5_1WzTRM9D54HxcBH6y7Ju4fgaRiX4d37xFmvPMjnRkmzBsUrpYfo59ThZ3FFCAqwYUgb_64JOm0Kc/s1276/najgfilm.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="601" data-original-width="1276" height="199" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiV6nTdi244mPjAkmAbGMO51PcGATzTXNtBrVZ-RZ-WupTDHqVLHdl9RYDTZ5I9MMwTBwFgi4fkqCSfXw3Yyk9jp2SzhLkIcHExleyFvMfmQKkae5_1WzTRM9D54HxcBH6y7Ju4fgaRiX4d37xFmvPMjnRkmzBsUrpYfo59ThZ3FFCAqwYUgb_64JOm0Kc/w422-h199/najgfilm.png" width="422" /></a></div><br /><p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;"> </span><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Nominowani: Hobbit, Stargate, Rebel Moon</span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;"> </span><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">"Stargate" to nie jest dobry film, ale jak
to u Emericha jest solidnie no a pomysły rozpoczęte tutaj dały nam całe
uniwersum. Tak naprawdę to jest porządny film i tylko Kurt Russel ciągnie go w
dół. "Hobbit" (część 1) to większa chała niż zapamiętałam. Serio,
przy kolejnym oglądaniu kompletnie się nie broni. Nawet jednak
"Hobbit" wypada... Może nie przyzwoicie ale ma lepsze momenty, w
porównaniu do </span><b style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">"Rebel Moon"</b><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">. </span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Lubię Snydera. "Armia Umarłych" podobała mi
się szalenie. Podobnie jak "Sucker Punch", "Watchmen" czy
"300". Nawet ten jego "Człowiek ze stali" był całkiem ok.
Przywykłam do tego, że filmy Snydera się ludziom nie podobają, więc nie
zrażałam się negatywnymi opiniami. I po obejrzeniu mam pytanie do piszących je
- czy wyście oszaleli?? Ten film jest ZNACZNIE GORSZY. Cały ten film to takie
"w poprzednim odcinku". Rzeczy dzieją się błyskawicznie, jedna po
drugiej, chociaż powinny zająć miesiące, może lata. Bohaterka zbiera drużynę z
grubsza nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co, a ta drużyna to też jakaś banda
przypadkowych kretonów z jakimś ujeżdżającym gryfy indiańskim księciem z
paździerza na czele. Pomijając już nawet kretynizm i zbędność masy elementów
(ten gryf...) to wszystko sprawia wrażenie na szybko sklejone go streszczenia
jakiegoś serialu i sprowadza się do "Ej, chodź z nami bronić wioski w 4
chłopa przeciwko imperialnemu krążownikowi" "No dobra". <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Jest tam jakaś wojna, co to nie wiadomo po co, o co i
z kim, jest magiczna księżniczka co wskrzesza ptaszki, jest chłop przez którego
wszyscy mają kłopoty, ale najwyraźniej nie wypada wyciągać z tego
konsekwencji... Tylko rebelianckie rodzeństwo jest spoko, Ed Skrien, wiadomo,
piękny jak ludobójstwo, jest w końcu jeden jedyny zwrot akcji taki z kategorii
"DZIĘKUJĘ, NARESZCIE", ale bezsensowna akcja prowadząca do niego jest
zbyt bezsensowna żeby ktokolwiek dał się na nią nabrać (poza oczywiście
bohaterami tego filmu). <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Snyder próbuje budować klient ale kompletnie mu to nie
wychodzi, przede wszystkim dlatego że ten film jest tak żałośnie na serio,
jednocześnie mając postacie i wydarzenia rodem z bardzo taniej kreskówki. Albo
co gorsza sesji RPG. W dodatku ktoś tam ewidentnie miał pomysł żeby zrobić taki
nieoczywisty casting w efekcie czego jest jeszcze gorzej bo albo mamy
kompletnie przerysowanego Skriena (którego ubóstwiam ale nawet on przebrany za
kosmo-naziste tego nie uratował, szczególnie że jak wspominałam ten film stara
się być na serio) albo bandę jakichś patałachów z innej bajki (budżetowy Hugh
Jackman w roli naiwnego wsiura, co to sprowokował te wszystkie kłopoty ale
udajemy ze nikt tego nie widział). <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Wiele elementów tego filmu dałoby się uratować, gdyby
zrobiono go w lżejszej, jawnie przerysowanej konwencji (a wątki skrócono lub
rozwinięto) . A zamiast tego dostajemy ocean krindżu. Jak to ktoś ładnie
powiedział (o czymś zupełnie innym) "Wydaje ci się że to Szekspir a tak
naprawdę to pietnastoletni angst". Ten film jest jak blogowe opko, które
traktuje się tak straszliwie serio, oni się wszyscy zachowują, jakby to było na
serio, jakby to miało sens i było mroczne a tak naprawdę są grupą kolegów w
ciuchach ukradzionych siostrze i makijażu zrobionym kosmetykami wyciągniętymi z
kosmetyczki mamy. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">To nie jest tylko najgorszy film zeszłego roku. To
jeden z najgorszych filmów jakie w ogóle w życiu widziałam. On nie jest nawet
tak zły, że aż śmieszny on jest tak zły, że aż żenujący i człowiek nie wie,
gdzie wzrok podziać. Scenariusz jest tu tak potwornie zły, że można nawet
powiedzieć, że było do dupy, ale. Tu nie ma żadnych ale, ten film nie ma
żadnych zalet, jednego dobrego elementu w nim nie ma. </span></p></div><div><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo3cvi-Wtq20bmGtGYHX3Jq72StvoEMrb_GQmSasmWQhjZOzyNvkFtsPD2rJOJPwlDN2UadobvX67ts5KsdZbp4VnsQ3fMVZeFc5HR-z9gBWBRuq8scf4S1oYNS7cICzWBmRQI35v3jpa4dIRbXtSRw5eMPIoHDVSbkVJWpJ-qQ7zMiLFvtHy_4nLIom4/s1772/3_20240108_172549_0002.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="591" data-original-width="1772" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo3cvi-Wtq20bmGtGYHX3Jq72StvoEMrb_GQmSasmWQhjZOzyNvkFtsPD2rJOJPwlDN2UadobvX67ts5KsdZbp4VnsQ3fMVZeFc5HR-z9gBWBRuq8scf4S1oYNS7cICzWBmRQI35v3jpa4dIRbXtSRw5eMPIoHDVSbkVJWpJ-qQ7zMiLFvtHy_4nLIom4/w640-h213/3_20240108_172549_0002.png" width="640" /></a></div><div><p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Seriali nie oglądałam w tym roku prawie wcale, wjechały
zaledwie 2 nowe tytuły, jeden nowy sezon i 3 niepełne powtórki. W kategorii
nowych zdecydowanie wygrywa <b>"Mask Girl"</b>. Fakt, że serial
nie do końca broni się przy drugim oglądaniu (nie że coś tam jest nie tak, ale
jego fajność polega na tym, że zawsze robi to czego chcesz, ale na co zwykle
nikt nie ma odwagi, więc pozbawiony tego elementu zaskoczenia nie jest aż tak
fajny). Drugi nowy serial to "Trom", rzecz działa się na
Wyspach Owczych i była ok. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Drugi sezon "Palpito" ("Ukradzionego
serca") był znacznie głupszy od pierwszego - a to jest osiągnięcie - co
się jednak pośmiałam to moje i pewne rozwiązania (chociażby, że skorumpowany
polityk, taki śliniący się na sekretarki pan Janusz okazuje się
najporządniejszym moralnie bohaterem) mi się podobały. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;">Powtórki to "Lepsi niż my", "Chłopaki z
baraków", "SG-1". Trzy świetne i bardzo od siebie różne tytuły,
do których można wraca wielokrotnie i zawsze cieszą. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm;"><span style="font-family: "Times New Roman", serif; font-size: 13.5pt;"> </span></p></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiY8s8MGFB6GFP4TwVbVSB9ub-97ScJOrd8-0YCfDccbQibF5yUWEnPeqxbX1MVjE4DWa3VKLDQPpFvHrrgTbck8hQycQ3i299Mg2C4Uz4XO-ayynqZUzFhpl2eI-2YDygHRf8sVsQUybizwLTujKnzM2_9D6p4iOxZYcfLx-ZxMSMzmLek_fYNAdkvrzs/s1772/4_20240108_172549_0003.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="591" data-original-width="1772" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiY8s8MGFB6GFP4TwVbVSB9ub-97ScJOrd8-0YCfDccbQibF5yUWEnPeqxbX1MVjE4DWa3VKLDQPpFvHrrgTbck8hQycQ3i299Mg2C4Uz4XO-ayynqZUzFhpl2eI-2YDygHRf8sVsQUybizwLTujKnzM2_9D6p4iOxZYcfLx-ZxMSMzmLek_fYNAdkvrzs/w640-h214/4_20240108_172549_0003.png" width="640" /></a></div><div><br /></div><div>Myślę że grałam więcej niż oglądałam seriali, ale jak pokazuje kwestia filmowa, mogą to być wrażenia kompletnie oderwane od rzeczywistości. Na plus na pewno klasyki - <b>Hades</b> i <b>Vampire Survivors</b>. Poza tym, nowy tytuł - <b>Frostpunk</b>. Święta gra. Klimat, ta nieustanna pogoń za warunkami pogodowymi, konieczność podejmowania drastycznych decyzji. Świetne dodatki. Najsłabiej wypadł chyba Hollow Knight, ale z czasem się do niego przekonałam, więc myślę że jak kiedyś nagle znajdę czas na granie to go skończę. </div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhjQIE2RX0l5fgjezuOuI5n1FUFbZPU55VFuSlCsMwG85H9Lm8uEIq51DSIddtYgYYoPImRROhF9egQD3uioBPqHl6PuWmuuz2_4R6ANEONfwnY6Rwa05gYotL37sG_1mfPgl1wGRvh4bW_vEgVsPpoLdUreW5_HmxT2d1w7Okey-hpH4DFSWknfwvt7cQ/s1772/5_20240108_172549_0004.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="591" data-original-width="1772" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhjQIE2RX0l5fgjezuOuI5n1FUFbZPU55VFuSlCsMwG85H9Lm8uEIq51DSIddtYgYYoPImRROhF9egQD3uioBPqHl6PuWmuuz2_4R6ANEONfwnY6Rwa05gYotL37sG_1mfPgl1wGRvh4bW_vEgVsPpoLdUreW5_HmxT2d1w7Okey-hpH4DFSWknfwvt7cQ/w640-h214/5_20240108_172549_0004.png" width="640" /></a></div><div><br /></div><div>W 2023 roku wyszła nowa płyta <b>Thy Catafalque</b> i.. I mi nie podeszła. To wciąż rewelacyjny album, bo prostu za blisko blackmetalowych korzeni zespołu. Za to ten sam zespół (jednoosobowy) zaczął jakiś czas temu koncertować i chociaż nie udało mi się pojechać na żaden koncert, to wytwórnia Season of Mist (Która wydaje niesamowita muzykę) udostępniła <b>koncert z Budapesztu</b> na yt. O tutaj: </div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="367" src="https://www.youtube.com/embed/KnAq5dFHE9o" width="442" youtube-src-id="KnAq5dFHE9o"></iframe></div><br /><div><br /></div><div>Skoro o koncertach mowa, to byłam na całych dwóch: <b>Little Big</b> i <b>Villagers of Ioannina City</b>, oba w tym samym tygodniu. Na Little Big zdecydowanie zawiodło nagłośnienie, wokalistów zwyczajnie nie było słychać. Skakało się fajnie, ale to był bardzo słaby koncert (nie z winy zespołu). Wsiury z Joanniny za to dali czadu. Mam nadzieję, że jeszcze wrócą do Polski, bo czekam! </div><div>Odbyła się też <b>Eurowizja </b>pozostawiająca - jak zawsze - niesmak, w tym roku chyba wyjątkowo duży. Niemniej prawdziwy zwycięzca - <b>Käärijä </b>- rozpoczął porządną karierę. Koncertuje nieustannie od maja, współpracuje z licznymi uznanymi artystami i dał wiele radości Finom, bo promuje ich język. Cza-cza-cza, szwedzkie sukinsyny. </div><div>Najlepszy album? <b>"As Above" Northern Lights</b>. </div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="364" src="https://www.youtube.com/embed/WWKHeqzJTF4" width="438" youtube-src-id="WWKHeqzJTF4"></iframe></div><br /><div><br /><p></p><h3 style="clear: both; text-align: left;">Podsumowanie</h3><div>I to by było na tyle, jak sądzę. Rok długi to i podsumowania się zebrało sporo. Z rzeczy poza-popkulturalnych, to obyłam dwie podróże zagraniczne - <b>na Sycylię</b> oraz <b>w Pireneje</b> (<b>Andora i Francja</b>). Oba wyjazdy były wspaniałe, we wszystkie te miejsca chcę wrócić i bardzo polecam. Nazwiedzałam się, widziałam starożytności (katedra w Syrakuzach!), nowożytności (BICI Lab! Muzeum Airbusa!), wspaniałą przyrodę, poznałam wspaniałych ludzi. </div><div>Zdjęcia z Sycylii wrzuciłam tutaj: <a href="https://silvahevsum.blogspot.com/p/galeria.html">silvahevsum: Galeria</a>. </div><div>A bardzo skrócony wybór fotek z Andory i Francji zamieszczam poniżej.</div><div><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpyf06fBWuXg1UeZgYIRibLO7y54u_oS-AEDwVlU8f9MjtySB8Kg9PW_somMxnk3qTN5dDKRIs0uDwkG9z_seW2e7HuWrlb5268Gza4IrI4kj5wndoWBoRGAsRI7Bwa1O2PKkor-061XhQA6-6Gt-FPFgpfdWuwMmw18u4E2IOm8WDTJDFaDKehNZJ5e4/s4000/IMG_20230802_094631.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpyf06fBWuXg1UeZgYIRibLO7y54u_oS-AEDwVlU8f9MjtySB8Kg9PW_somMxnk3qTN5dDKRIs0uDwkG9z_seW2e7HuWrlb5268Gza4IrI4kj5wndoWBoRGAsRI7Bwa1O2PKkor-061XhQA6-6Gt-FPFgpfdWuwMmw18u4E2IOm8WDTJDFaDKehNZJ5e4/w640-h288/IMG_20230802_094631.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Vall del Madriu (Andora)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzxBAaNApHVXgrWhqWvhWOc4eDvYbH5ED4f74qxuZx_fvHDn8elsRAysbFIK2UQqumhOTAeGU20eiLOAxdrP3XdXW116qpHsJikCZ7vZkJwyzHXLN2FLf1xRSG1q6wIGRCb9HPEQeaOOZrBze6OHMjUsrvYH2ZAOVuM7Vzm3j0C3b0RhkOLHIsWQO24ZQ/s4000/IMG_20230803_151023.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzxBAaNApHVXgrWhqWvhWOc4eDvYbH5ED4f74qxuZx_fvHDn8elsRAysbFIK2UQqumhOTAeGU20eiLOAxdrP3XdXW116qpHsJikCZ7vZkJwyzHXLN2FLf1xRSG1q6wIGRCb9HPEQeaOOZrBze6OHMjUsrvYH2ZAOVuM7Vzm3j0C3b0RhkOLHIsWQO24ZQ/w640-h288/IMG_20230803_151023.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mirador de la Grau de Llosa (2036m) - punkt widokowy nieopodal schroniska Sorteny (Andora)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdU2OPxmnHg7bUU4nzj-GM-DS7yYVvjR0aT4Ce8BHijE4MApH_ZJ8u7-f39m-sg7wNDqhQTHtYtoXN51NNpzTNuP3dS6f9YnTxIW2XreppP7AurNzWMdHWXsqyLSWKNNKHJOwAdO3DLc8sUXXvS4e8g-LvHeO8RmYJmz1p0VoM5f-h3BIpXLAEedUj-h4/s4000/IMG_20230805_091946.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdU2OPxmnHg7bUU4nzj-GM-DS7yYVvjR0aT4Ce8BHijE4MApH_ZJ8u7-f39m-sg7wNDqhQTHtYtoXN51NNpzTNuP3dS6f9YnTxIW2XreppP7AurNzWMdHWXsqyLSWKNNKHJOwAdO3DLc8sUXXvS4e8g-LvHeO8RmYJmz1p0VoM5f-h3BIpXLAEedUj-h4/w640-h288/IMG_20230805_091946.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Refugi de l'Angonella, które uratowało nas w czasie załamania pogody (Andora)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3g6yIqJ0UKHr4zi9SFivlppAv1Z6TkhIu7RGkjwxaQtFhNPrE163gd-8Z_zYRWxkzzefqFL4LbW2ibZ_fovlpCWQeLLfWIFWssBbJy5nZ1HTZKndzGbp1ob0vWF3WWJ2__X-4ZLVDNrwG-_zmtpuvATrhgV70abaIL-hOezIcznogu1wqlK5VljLqKms/s4000/IMG_20230805_102330.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3g6yIqJ0UKHr4zi9SFivlppAv1Z6TkhIu7RGkjwxaQtFhNPrE163gd-8Z_zYRWxkzzefqFL4LbW2ibZ_fovlpCWQeLLfWIFWssBbJy5nZ1HTZKndzGbp1ob0vWF3WWJ2__X-4ZLVDNrwG-_zmtpuvATrhgV70abaIL-hOezIcznogu1wqlK5VljLqKms/w640-h288/IMG_20230805_102330.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Lago del Mig (?) (Andora)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-GyI5x3Ob2cLoWi9iZKZewwLzHD2o4sGjMdNiIb6V1EnruMA2wAmaM66JfFq9kyFiG3piKax4mH0FlJWgtyDb5CVm2f9Sj1L7zx0nn6F06Teevt_Mr-wgWlk-7pXkLiWMVG6UEiRbb4prPDQrgJv_gUijY_iyMFQWYb4AwpCqLKfPIFPO3HnQlTnk9c8/s4000/IMG_20230807_185220.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-GyI5x3Ob2cLoWi9iZKZewwLzHD2o4sGjMdNiIb6V1EnruMA2wAmaM66JfFq9kyFiG3piKax4mH0FlJWgtyDb5CVm2f9Sj1L7zx0nn6F06Teevt_Mr-wgWlk-7pXkLiWMVG6UEiRbb4prPDQrgJv_gUijY_iyMFQWYb4AwpCqLKfPIFPO3HnQlTnk9c8/w640-h288/IMG_20230807_185220.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kawusia w naszym hotelu (Hotel Sirakusa, Andora)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9El5lc9XqiGqRthAXiJ3OPliHBOpZtzab8BGzZAXH5V47Zh7xGf8vO1euVdcMK2NwbFE9Czu96u8sSDYgKa4lcne8V2dcFikUHjvh0a9d9csXG8gb8msTSdY3pfv7Ew42dd-Yq_ThF42F5lrGA5AXDoYeiK9tellUzXUyPxkiKQ5aMvZntZGjQfUijDw/s4000/IMG_20230810_092847.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9El5lc9XqiGqRthAXiJ3OPliHBOpZtzab8BGzZAXH5V47Zh7xGf8vO1euVdcMK2NwbFE9Czu96u8sSDYgKa4lcne8V2dcFikUHjvh0a9d9csXG8gb8msTSdY3pfv7Ew42dd-Yq_ThF42F5lrGA5AXDoYeiK9tellUzXUyPxkiKQ5aMvZntZGjQfUijDw/w640-h288/IMG_20230810_092847.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Camping w Gavarnie z widokiem na cyrk lodowcowy (lodowca już nie było) (Francja)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZ5j8jx1yepGd46lZFzLlM6JTdoevIrGbD-YWRUmQceoHf4hblCYEQg7nP4XTL-Dsry7YJzilKLlsKIkhHA5aUSFETjrrsi_RbEk9ow-Qf1OFvvt-9bNFfZ9VvyQciLD5DcE9JnkFDUAmjwOeU3bl6v5KUx4hFyWczDtWvR-fQrQdWmrFIVO-DNGXMGCQ/s4000/IMG_20230810_210241.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZ5j8jx1yepGd46lZFzLlM6JTdoevIrGbD-YWRUmQceoHf4hblCYEQg7nP4XTL-Dsry7YJzilKLlsKIkhHA5aUSFETjrrsi_RbEk9ow-Qf1OFvvt-9bNFfZ9VvyQciLD5DcE9JnkFDUAmjwOeU3bl6v5KUx4hFyWczDtWvR-fQrQdWmrFIVO-DNGXMGCQ/w640-h288/IMG_20230810_210241.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Znowu cyrk lodowcowy w Gavarnie (Francja)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtabkeVEZcSt7X-IsDIv_EFl-LN8m0MicCcNypSs4GYpNC7J8JXCRQGlKYfj-gkQe35uVljbY9vN2ZQ_wqd02jHZ-UDca_aE-TKPAGUJzRhT1BKMrWsAxyJNMbmCclm74Uk7BxvKZ2DE67QSzTyz0wFAi9guDT6FHLe2YzYGbNISdX8LBeZwsO9yYNMhA/s4000/IMG_20230811_163541.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="1800" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtabkeVEZcSt7X-IsDIv_EFl-LN8m0MicCcNypSs4GYpNC7J8JXCRQGlKYfj-gkQe35uVljbY9vN2ZQ_wqd02jHZ-UDca_aE-TKPAGUJzRhT1BKMrWsAxyJNMbmCclm74Uk7BxvKZ2DE67QSzTyz0wFAi9guDT6FHLe2YzYGbNISdX8LBeZwsO9yYNMhA/w180-h400/IMG_20230811_163541.jpg" width="180" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">manga o św. Bernadecie, ponieważ Lourdes to stan umysłu (Fronacja)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgy4R8x6xfq-zGgGHVN05W47TZ8h4qF2YlnH3UccpGUqA0eFfIVtCMD_uD0YATAijYwv3qwb9FxCxjeDnlZZXwNEHdBzQFMhbsWImfOY2tfmAz1pbx9gk45hHce9GshSGlhNlIMNOPWr4my748Ph19qg7yxgCtr9z8-Lu5a9R4YKsTkwa3g_lyMKbvBVBo/s4000/IMG_20230812_140431.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgy4R8x6xfq-zGgGHVN05W47TZ8h4qF2YlnH3UccpGUqA0eFfIVtCMD_uD0YATAijYwv3qwb9FxCxjeDnlZZXwNEHdBzQFMhbsWImfOY2tfmAz1pbx9gk45hHce9GshSGlhNlIMNOPWr4my748Ph19qg7yxgCtr9z8-Lu5a9R4YKsTkwa3g_lyMKbvBVBo/w640-h288/IMG_20230812_140431.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">pomnik kolarza na Col du Tourmalet (Francja)</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgM0S0FY_BSmlzS-grGPMC1-aiLNym7wWNNmMatEW75AziwfHbiL2Zu9L-sQMee-NLs2zpjfepW2etrwc07IBhGS3Z9xflBmLTzIDOn3yZNYbs7utINmjjM2y7c4D0WGE8u-uU4X3ZAUzI8TA7Wl6uU8F1JELIevQ0gmhidYuPYSiT7BJhln9MvbNn1tzA/s4000/IMG_20230815_211259.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="4000" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgM0S0FY_BSmlzS-grGPMC1-aiLNym7wWNNmMatEW75AziwfHbiL2Zu9L-sQMee-NLs2zpjfepW2etrwc07IBhGS3Z9xflBmLTzIDOn3yZNYbs7utINmjjM2y7c4D0WGE8u-uU4X3ZAUzI8TA7Wl6uU8F1JELIevQ0gmhidYuPYSiT7BJhln9MvbNn1tzA/w640-h288/IMG_20230815_211259.jpg" width="640" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok z naszego tarasu w Tuluzie (Francja)</td></tr></tbody></table><br /><div>Zabrałam się w końcu za <b>niemiecki</b> i nawet napisałam całą notkę na ten temat i jakoś nigdy jej nie opublikowałam. W każdym razie nauka języka we własnym zakresie, we własnym... nie, nie chodzi nawet o tempo (to sobie narzucam zawsze dość mordercze), ale o styl - nauka we własnym stylu pokazała mi, że nawet notatki z języków mają sens (nigdy nie miałam zeszytu do żadnego z języków, których się uczyłam poza rosyjskim, bo był wymagany skoro uczyliśmy się alfabetu). Polecam. </div><div>Obecnie (styczeń 2024) zaczęłam przerabiać książkę z serii "Niemiecki 365 na każdy dzień" - za rok dam znać, jak to wyszło ;) </div><div>Przeczytałam jedną książkę <b>po rosyjsku </b>- niezbyt grubą i zajęło mi to miesiąc, ale za to bez przerywania, ciągiem, jak na czytanie jednej książki zupełnie na serio przystało. Jestem więc zadowolona. Mimo wszystko idzie mi to czytanie po rosyjsku nadal bardzo wolno i zastanawiam się, co dalej. Druga książka po rosyjsku za która się zabrałam utknęła na dość wczesnym etapie, myślę, że częściowo dlatego, że opowiadania Jefremowa niespecjalnie mnie wciągnęły. Zastanawiam się, czy nie rzucić wszystkiego i nie zabrać się za "Kłamstwa Locke'a Lamory". Niemniej wiem, że zajmie mi to sporo czasu i dlatego się waham. Tak czy owak - nauka języków na plus. </div><div>Sportowo był to też dobry rok. Nie tylko absolutnie rewelacyjne <b>Tour de France </b>(odsyłam do rachunku z lipiec), ale też odkryłam nowy sport - <b>rugby</b>. I wkręciłam się na maksa, od zakończenia mistrzostw nosi mnie, żeby obejrzeć więcej tego szaleństwa. </div><div><br /></div><div>I już, tyle, koniec, ile można. Jeśli dotarłeś do końca tej epopei, to szczerze gratuluję i podziwiam. Pędzę pisać zaległy rachunek za grudzień i może skreślę parę słów o planach. (a i zdjęcia z wyjazdów przydałoby się obrobić, wywołać, zrobić albumy...).</div></div><br /></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-37849809372425728012023-12-31T03:12:00.000-08:002024-01-10T08:05:33.285-08:00[Rachunek za] Grudzień 2023<p>Postaram się szybko (szybciej niż w przypadku rachunku za cały rok) - przeczytałam więcej niż się spodziewałam, że przeczytam, objadłam się na święta, obejrzałam kolejne filmy o Montalbano, za mało spałam. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Książki</h3><p><b>Omnifagus 5/10</b></p><p>Och, jaka to była słaba książką... wydana jest przepięknie, wyklejka z mapką nie-Poznania rewelacyjna, świetna okładka a potem... a potem dostajemy zbiorek opowiadań napisanych w stylu rodem z kursów kreatywnego pisania. Wszystko pod tezę, zero talentu. Takie to wymuszone, bez polotu. I jeszcze na koniec z całą powagą chłop dwukrotnie używa słowa "starówka" zamiast Stare Miasto. Jeszcze tylko "świętego Marcina" brakowało. Bu, fuj, unikać. </p><p><b><br /></b></p><p><b>Cyrk nocy 8.5/10</b></p><p>Chyba największe zaskoczenie tego roku. Wiedziałam o tej książce od lat (to chyba najgłośniejsza NaNoPowieść) i jakoś nigdy nie odważyłam się jej przeczytać bojąc się że to typowy wyhajpowany gniot. Sięgnęłam po nią wyłącznie dlatego, że na inaugurację nowej funkcji na Storygraphie - Read Along - Nadia zorganizowała wspólne czytanie tej właśnie powieści. Bardzo, bardzo się cieszę, że w końcu sięgnęłam po tę powieść bo jest wspaniała. </p><p>Przede wszystkim - no plot, just vibes. Nie ma tu nic, co by odciągało uwagę od tego co interesujące - klimatu i postaci. Ten świat, ta magia, te niedopowiedzenia, te wspaniałe wizje - złoto. </p><p>Czy to jest najmądrzejsza i najwartościowsza powieść na świecie? Nie. Czy próbuje taka być? Również nie. Jest zajebista, czytajcie "Cyrk nocy". </p><p>(czemu tłumacz postanowił zrobić z Poppet (Penelopy) i Widgeta (Winstona) - Gizmo i Szkraba. Co. Czemu. WTF.)</p><p><br /></p><p><b>Biały zamek 7/10</b></p><p>Moje pierwsze spotkanie z Orhanem Pamukiem i nie mam pojęcia, co sobie o tym myśleć. Zdecydowanie muszę przeczytać coś jeszcze tego autora, żeby wyrobić sobie zdanie na temat jego twórczości. </p><p><br /></p><p><b>Ballada o Czarnym Tomie 7/10</b></p><p>Fanfik do "Zgrozy w Red Hook" Lovecrafta. Udany, ale trudno powiedzieć o nim coś więcej. </p><p><br /></p><p><b>Endurance: Shackelton's Incredible Voyage (audiobook) 10/10</b></p><p>Co to była za przygoda... Książka wybitna, oparta na pamiętnikach uczestników wyprawy, wspaniale, bardzo obrazowo opisana. Słucha się to jak powieść przygodową albo thriller. Absolutnie wspaniała rzecz. Bardzo polecam audiobook czytany przez Simona Prebble'a.</p><p><br /></p><p><b>Billy Budd. Opowieść wtajemniczonego 7.5/10</b></p><p>Ociera się tekst o Seaforta (czy może raczej w Seaforcie widać inspirację tym tekstem) albo może po prostu poruszają ten sam temat. Dobre to było, ale zabrało mi jakiegoś pazura, jakiegoś większego dramatyzmu. </p><p><br /></p><p><b>"Wybrane opowiadania" Shinichi Hoshi 7/10</b></p><p>Książeczka kupiona w ramach realizowania nagrody z Rozkopane Czyta, maleńki zbiorek aż jedenastu (!) opowiadań. Jak dowiedziałam się ze wstępu, Hoshi to z jednej strony pionier sf a z drugiej mistrz bardzo krótkiej formy i ten zbiorek zdaje się to potwierdzać. Żaden z tekstów mnie może nie porwał, ale te kilka stroniczek to akuratna długość dla opowiadań opartych na mocnej puencie albo zwrocie akcji. </p><p><br /></p><p><b>Ella w nocnej szkole 7/10</b></p><p>Timo Parvela chyba w końcu znalazł język i styl dla swojej Elli. Wprawdzie cały czas opieramy się na głuchym telefonie, ale tym razem zamieszanie jakie z tego wynika jest naprawdę wspaniałe a przy tym nie jest tak naciągane i absurdalne jak w niektórych poprzednich tekstach. </p><p><br /></p><p><b>Inwazja porywaczy ciał 6,5/10</b></p><p>Kupiłam, bo była w pakiecie z Czerwonym Marsem i Omnifagusem a poza tym to klasyka. Powieść jak powieść. Zdecydowanie skupiona na fabule, postacie są tu nijakie i mało istotne. Wizja mi się podoba, wykonanie jest, cóż, poprawne. W starciu okładka-zawartość wygrywa okładka. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Filmy </h3><p><b>A Christmas Caroll 9/10</b></p><p>Świetny balet (właściwie trochę balet, trochę pantomima) w wykonaniu Fińskiego Baletu Narodowego. A co najlepsze do 21 marca nagranie jest <a href="https://www.arte.tv/en/videos/117191-000-A/a-christmas-carol/" target="_blank">dostępne na arte.tv</a>. </p><p><br /></p><p><b>Zgodnie z procedura, Karuzela, Przerwana nić</b></p><p>Kolejne filmy o Montalbano. Trzymają poziom. </p><p><br /></p><p><b>Andrea Camilleri: The Wild Maestro</b></p><p>Dokument o autorze powieści o Montalbano. </p><p><br /></p><p><b>Rebel Moon</b> 1/10</p><p style="line-height: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">Boy was it bad. (poniżej przeklejam moją opinię z rachunku za cały rok 2023):<br /></p><p class="MsoNormal">Lubię Snydera. "Armia Umarłych" podobała mi się szalenie. Podobnie jak "Sucker Punch", "Watchmen" czy "300". Nawet ten jego "Człowiek ze stali" był całkiem ok. Przywykłam do tego, że filmy Snydera się ludziom nie podobają, więc nie zrażałam się negatywnymi opiniami. I po obejrzeniu mam pytanie do piszących je - czy wyście oszaleli?? Ten film jest ZNACZNIE GORSZY. Cały ten film to takie "w poprzednim odcinku". Rzeczy dzieją się błyskawicznie, jedna po drugiej, chociaż powinny zająć miesiące, może lata. Bohaterka zbiera drużynę z grubsza nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co, a ta drużyna to też jakaś banda przypadkowych kretonów z jakimś ujeżdżającym gryfy indiańskim księciem z paździerza na czele. Pomijając już nawet kretynizm i zbędność masy elementów (ten gryf...) to wszystko sprawia wrażenie na szybko sklejone go streszczenia jakiegoś serialu i sprowadza się do "Ej, chodź z nami bronić wioski w 4 chłopa przeciwko imperialnemu krążownikowi" "No dobra". <br /></p><p class="MsoNormal">Jest tam jakaś wojna, co to nie wiadomo po co, o co i z kim, jest magiczna księżniczka co wskrzesza ptaszki, jest chłop przez którego wszyscy mają kłopoty, ale najwyraźniej nie wypada wyciągać z tego konsekwencji... Tylko rebelianckie rodzeństwo jest spoko, Ed Skrien, wiadomo, piękny jak ludobójstwo, jest w końcu jeden jedyny zwrot akcji taki z kategorii "DZIĘKUJĘ, NARESZCIE", ale bezsensowna akcja prowadząca do niego jest zbyt bezsensowna żeby ktokolwiek dał się na nią nabrać (poza oczywiście bohaterami tego filmu). <br /></p><p class="MsoNormal">Snyder próbuje budować klient ale kompletnie mu to nie wychodzi, przede wszystkim dlatego że ten film jest tak żałośnie na serio, jednocześnie mając postacie i wydarzenia rodem z bardzo taniej kreskówki. Albo co gorsza sesji RPG. W dodatku ktoś tam ewidentnie miał pomysł żeby zrobić taki nieoczywisty casting w efekcie czego jest jeszcze gorzej bo albo mamy kompletnie przerysowanego Skriena (którego ubóstwiam ale nawet on przebrany za kosmo-naziste tego nie uratował, szczególnie że jak wspominałam ten film stara się być na serio) albo bandę jakichś patałachów z innej bajki (budżetowy Hugh Jackman w roli naiwnego wsiura, co to sprowokował te wszystkie kłopoty ale udajemy ze nikt tego nie widział). <br /></p><p></p><p></p><p></p><p class="MsoNormal">Wiele elementów tego filmu dałoby się uratować, gdyby zrobiono go w lżejszej, jawnie przerysowanej konwencji (a wątki skrócono lub rozwinięto) . A zamiast tego dostajemy ocean krindżu. Jak to ktoś ładnie powiedział (o czymś zupełnie innym) "Wydaje ci się że to Szekspir a tak naprawdę to pietnastoletni angst". Ten film jest jak blogowe opko, które traktuje się tak straszliwie serio, oni się wszyscy zachowują, jakby to było na serio, jakby to miało sens i było mroczne a tak naprawdę są grupą kolegów w ciuchach ukradzionych siostrze i makijażu zrobionym kosmetykami wyciągniętymi z kosmetyczki mamy. <br /></p><p class="MsoNormal">To nie jest tylko najgorszy film zeszłego roku. To jeden z najgorszych filmów jakie w ogóle w życiu widziałam. On nie jest nawet tak zły, że aż śmieszny on jest tak zły, że aż żenujący i człowiek nie wie, gdzie wzrok podziać. Scenariusz jest tu tak potwornie zły, że można nawet powiedzieć, że było do dupy, ale. Tu nie ma żadnych ale, ten film nie ma żadnych zalet, jednego dobrego elementu w nim nie ma. </p><div><br /></div><h3 style="text-align: left;">Seriale </h3><p><b>Helluva Boss 8/10</b></p><p>Zwariowana kreskówka pełna żartów o seksie i zaskakującego rozwoju bohaterów. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="371" src="https://www.youtube.com/embed/el_PChGfJN8" width="446" youtube-src-id="el_PChGfJN8"></iframe></div><br /><h3 style="text-align: left;">Gry</h3><p><b>Hollow knight </b></p><p>Z początku mi nie podeszła ta senna atmosfera i robale, z czasem się nieco przekonałam, ale jestem daleka od ukończenia (tak myślę), więc na razie bez oceny. Nie ukrywajmy, to tak naprawdę i tak jakaś proteza dla Blasphemusa. </p><p><br /></p><p><b>Vampire Survivors 10/10</b></p><p>Niezmiennie. Kocham wampiry. </p><p><br /></p><p><b>Hades 9/10</b></p><p>Niezmiennie. Precz z Presefoną. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Planszówki</h3><p><b>W pył zwrot</b></p><p>Sprawna gierka, taka dobrze policzona, z prostymi zasadami. Zawiera steampunkowe robaczki. </p><p></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-59205362198798688442023-12-19T01:55:00.000-08:002023-12-19T01:55:27.703-08:0010 książek, które mówią o mnie (prawie) wszystko<p>Na okoliczność otwarcia dostępu do Threads (taki twitter, tylko można shadowbanować ludzi w swoich komentarzach) pojawiło się - na tejże platformie - sporo różnego rodzaju łańcuszków, dzięki którym ludzie próbują się lepiej poznać. Faktem jest, że chociaż można sobie przenieść z Instagrama wszystkich swoich obserwowanych, to algorytm i tak pokazuje co mu się zamarzy - i czasem nawet są to rzeczy interesujące. A jak są nieinteresujące to je po prostu na bieżąco blokuję. Jednym z takich łańcuszków jest "10 książek, żeby mnie poznać" - czy jakoś tak, nie ma to właściwie znaczenia, jak postanowimy to nazwać. Grunt, że to właściwie niezły powód do refleksji, a koniec roku tak czy owak sprzyja takim podsumowującym przemyśleniom. I właściwie dziesięć książek to faktycznie na tyle dużo, żeby się o kimś czegoś dowiedzieć. </p><p>Także cyk, oto moja lista. Kolejność taka, w jakiej przychodziły mi do głowy - interpretację tego faktu pozostawiam Wam. </p><p><br /></p><p><b>Herman Melville <i>Moby Dick</i></b></p><p>Widzieliście kiedyś fanów <i>Moby Dicka</i>? Oni są (my jesteśmy) wszyscy walnięci. Serio, jest w tym jakaś gorączkowa, nerwowa ekscytacja, którą trudno wyrazić słowami, ale ostatecznie - czy da się opisać białego wieloryba? Melville był świrem i ta książka to potwierdza - fabuła? pretekstowa; wieloryby? liczne; konwencje literackie? połamane. I pamiętajcie, lepiej sypiać z uprzejmym kanibalem niż niegrzecznym chrześcijaninem. </p><p><b>Jacek Dukaj <i>Inne pieśni</i></b></p><p>Trudno nie wpisać na tę listę książki, o której już w trakcie czytania pomyślałam "Napiszę z tego pracę magisterską". A wybierałam się wtedy raczej na astronomię czy inną polibudę. Ostatecznie skończyłam na filologii polskiej i napisałam pracę magisterską o <i>Innych pieśniach</i> właśnie. Pod względem kreacji świata - i mam tu na myśli nie świat sam w sobie, jako prawa nim rządzące, ale sposób jego opisu i przekazywania informacji - powieść fantastyczna doskonała. </p><p><b>K.W. Jetter <i>Doktor Adder</i></b></p><p>K.W. Jetter popatrzył na fantastykę i powiedział sobie: gówno zdechło i zaczyna śmierdzieć. Po czym oznajmił to światu. To jest bardzo bezczelna książka z bardzo ważnym przesłaniem: fantastyka nie powinna mieć granic, konwencji, ograniczeń, zasad. To fantastyka. Wszystko wolno i wszystko jest możliwe. A jak nie wolno, to zrób to dwa razy. Ta książka, napisana tak dawno temu, uświadomiła mi, co tak bardzo przeszkadza mi w książkach, które czytam i co, można by rzec, odpowiada za mój nieustanny kryzys czytelniczy. A także sprawiła, że nigdy już nie spojrzę tak samo na kurę. </p><p><b>Joseph Conrad <i>Lord Jim</i></b></p><p>Odbiłam się od Conrada kilkukrotnie, po raz pierwszy od <i>Jądra ciemności</i>, potem od <i>Szaleństwa Almayera</i>. Jakie to było kurwa nudne. A potem przyszedł Dukaj cały na pomarańczowo ze swoim <i>Sercem ciemności </i>(nie mylić z opowiadaniem <i>Serce mroku</i>) - i zrozumiałam, ze tu chyba problemem są tłumaczenia a nie Conrad. Potwierdziła to moja (wciąż niedokończona... nawet nie wiem czemu, bo mi się podobało) lektura zbioru opowiadań Conrada w tłumaczeniu Magdy Heydel (Wydawnictwo Czarne). Dlatego, w końcu, skuszona jakimś opisem czy porównaniem, sięgnęłam po <i>Lorda Jima</i> w oryginale. Zaprawdę powiadam wam, idźcie tą drogą. Ta proza jest niesamowita. Mistrzostwo z jakim Conrad włada angielskim jest niezrównane. Jak boga kocham, jemu chyba nikt nie powiedział, że po angielsku nie pisze się tak pięknie. A sam <i>Lord Jim</i>, dobry Boże... Ile napięcia, piękna, ile mocy w niedopowiedzeniach, ile znajomości duszy ludzkiej i ile wspaniałej roboty konstrukcyjnej - to jest opowieść nocą przy fajeczce i zupełnie jak taka opowieść ta książka meandruje między wydarzeniami, wrażeniami, różnymi źródłami informacji. Ta rozmowa w nocy. To zakończenie. </p><p><b>Fiodor Dostojewski <i>Zbrodnia i kara</i></b></p><p>Nauczyłam się obcego języka, żeby przeczytać tę książkę w oryginale, co tu jeszcze mam powiedzieć? To chyba był mój pierwszy wielki literacki zachwyt (miałam ile lat 13?) i jakoś mi nie przeszło. </p><p><b>Yoon Ha Lee <i>Revenant Gun</i></b> </p><p>Trochę się wahałam, czy tę książkę tu wpisywać, bo nie mogę powiedzieć, żeby zmieniła moje życie tak bardzo jak pozostałe, ale jednocześnie, to jest dokładnie to, co chciałabym czytać. Szalone sf, pełne szalonych postaci i szalonych wydarzeń. Jeden chłop tu jest ćmą, czyli statkiem kosmicznym. A tak w ogóle to nie żyje. </p><p><b>Grady Hendrix <i>Sprzedaliśmy Dusze</i></b></p><p>Grady Hendrix nie ma pojęcia, że istnieję, a jednak napisał tę książkę specjalnie dla mnie (i innych takich jak ja). To jest książka o metalu, ale w szerszym rozumieniu to jest książka o tym, że coś może być w życiu ważne i może dawać siłę, żeby zrobić ten kolejny krok nawet jeśli samo w sobie nie jest zbyt mądre ani - pozornie? - zbyt głębokie. </p><p><b>David Feintuch <i>The Still/The King</i></b></p><p>Trochę oszustwo, bo to właściwie dwie książki, ale jedna nie może istnieć bez drugiej. Nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytałam książkę, która bardziej mnie emocjonalnie sponiewierała, wliczając w to <i>Fisherman's Hope </i>tego samego autora. Mówiąc najprościej to jest opowieść o tym, że można kogoś kochać i robić dla niego wszystko, co najlepsze a jednocześnie być dokładnie tym, co ciągnie go na dno i nie pozwala mu się rozwinąć. </p><p>Coś we mnie umarło, trzy mile za Fort. </p><p><b>C.J. Cherryh <i>Przybysz</i></b></p><p>Trochę się wahałam, którą książkę Cherryh wpisać na tę listę, bo że jakąś na pewno to było oczywiste od samego początku. Padło na <i>Przybysza</i>, ale mogłaby to być tak naprawdę chyba dowolna inne jej książka (poza <i>Tree of Swords and Jewels</i>, której nie zmęczyłam), bo chodzi tu o pewien rodzaj solidnej fantastyki z dużą ilością dyplomacji, rozważań nad językiem i naturą ludzką</p><p><b>Ian Tregillis <i>Bitter Seeds</i></b></p><p>Nazistowscy x-meni na baterie vs angielscy magowie, yes please. <i>Milkweed Tryptich</i> to jest tak cholernie dobrze napisana seria, w której upuszczony przedmiot w pierwszym tomie ma kolosalne znaczenie dla tomu trzeciego, a wywołujący ból zębów koszmarny romans głównego bohatera jest tu tylko po to, żebyśmy dostali pyszniutki finisz. To jest powieść w której ktoś kradnie słoik, żeby czterdzieści lat później uciec z więzienia po drugiej stronie świata. </p><p><br /></p><p>Czego na tej liście zabrało? <i style="font-weight: bold;">Kłamstw Locke'a Lamory </i><span style="font-weight: bold;">Scotta Lyncha</span>, <b><i>Orphans of Chaos</i> Johna C. Wrighta</b><i>, </i><i style="font-weight: bold;">Jirel of Joiry</i><b> C.L. Moore</b><i>. </i>Zabrakło, bo 10 miejsc to bardzo mało, świat jest pełen gównianych książek, ale tych dobrych też się trochę znajdzie. </p><p><br /></p><p>Wnioski? </p><p>Chyba takie, że lubię książki przełamujące wszelkie konwencje i zasady, zgłębiające ludzką psychikę i kompletnie niezainteresowane fabułą. A wszystkie powyższe bardzo polecam. </p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-42559740219875916172023-12-05T09:20:00.000-08:002023-12-06T00:04:11.539-08:00[Rachunek za] Listopad 2023<p>Listopad, jak to listopad, przede wszystkim NaNo i mało czasu na cokolwiek innego. Tegoroczny był mniej intensywny niż zdążyłam przywyknąć bo niestety nie odbywały się kursy językowe w Krasjonarsku. Szkoda, ale co zrobić, podejrzewam, że Uniwersytet po prostu nie dostał w tym roku grantu. Z powodu wiadomych powodów. </p><p>A NaNo, cóż... Jeszcze będzie o nim niżej. Dość powiedzieć, że w tym roku starałam się nie zginąć przy pisaniu powieści w miesiąc i nawet mi się to udało... chociaż cała organizacja jest jakoś nad przepaścią. </p><p>W związku jednak z pisaniem powieści i ogólnym zmęczeniem materiału przeczytałam całą jedną książkę, obejrzałam parę filmów i spędziłam parę minut grając w grę. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><p><b>Przyczajona groza</b></p><p>Najnowszy ze zbiorów opowiadań Lovecrafta w tłumaczeniu Macieja Płazy, które publikuje Vesper. Kupiłam dość spontanicznie, bo te wydania są tanie (poniżej 30zł!) i przeczytałam z dużą przyjemnością. Pierwsze dwa opowiadania ("Przyczajona groza" i "Opuszczony dom") są takie sobie, szczególnie pierwsze można powiedzieć że trąci myszką, ale za to "Przypadek Charlesa Dextera Warda" jest absolutnie wspaniały. "Coś na progu" też świetne. </p><p>Jedyne minusy to, cóż, rasistowskie i mizoginskie wysrywy są tu na naprawdę olimpijskim poziomie (ze 2-3, ale za to jakiego kalibru). A najlepsze jest to, że są kompletnie zbędne (w "Czymś na progu" można by je na upartego uznać za element fabuły ale też mogłoby tego nie być). Lovecraft albo czuł potrzebę powiedzenia tego, albo co gorsza (i pewnie tak było), nie widział w nich nic kontrowersyjnego. </p><p>Tłumaczenia Płazy oczywiście świetne. </p><p>Vesper lubi opatrywać książki posłowiami, mamy więc i tutaj posłowie. I ono jest znacznie dziwaczniejsze od tekstów, których dotyczy. Generalnie te Vesperowe dodatki są różnej jakości, ze wszystkich z którymi się zapoznałam jedno czy dwa były faktycznie interesujące (to w "Ruinach" jest lepsze od samych "Ruin", ale już to w "Terrorze" np. jest zbędne, bo poza potwierdzeniem, Simmons odrobił lekcje nic nie wnosi a jednak wypadałoby, biorąc pod uwagę że od czasu napisania powieści odnaleziono wrak Erebusa), ale to jest jakiś nowy poziom. Autor zaczyna od tego, że zebrane w zbiorze teksty opisują miejsca dobrze Lovecraftowi znane, by potem zacząć forsować rzekomo kontrowersyjną tezę jakoby Lovecraft bluznił przeciwko Bogu. I nie, nie przeszkadza mi, że ktoś zauważył takie oczywistości, że w tych zaklęciach i innym pieprzeniu znajdują się łacińskie, greckie, hebrajskie i Bóg (hehe) wie jakie jeszcze słowa na oznaczenie Boga, chociaż ich celowa bluźnierczość (w intencji autora a nie postaci opisanych w tekstach) może być przedmiotem debaty. Ja mam inne pytanie. KTO TO SĄ CI FANI LOVECRAFTA KTÓRYCH OBURZA PISANIE ŻE LOVECRAFT NIE CHODZIŁ DO SPOWIEDZI?! Bo nie, nie idzie o to, że ktoś religijny nie lubi Lovecrafta. Idzie o to, że fani Lovecrafta nie lubią jak mówić, że nie miał w portfelu zdjęcia JPII. Co? </p><p><br /></p><p>W kategorii książkowe wypada może wspomnieć o zakupach, bo nabyłam jesienne nowości Vespera (no bo czyje...) i PIWu (ponownie... Ci to już w ogóle, bo są przecież na legimi). Do kolekcji dołączyły </p><p><b><i></i></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><i><br /></i></b></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRiP5D-ghwipwAoN2gh90Jffaiin8i66AVE1HA4Yn_t8QAz650XU6bYPbHomo96X3furL1Hg3AuL8AM4AzLEunQOres7M1pSUoJPLMDIqxsHYqoeysbIDECbt_lWfePo3Uu89hPqASYk_y3HudZKwSsjEDhatIH3WXaMYHdoEdraKIscrnmRjuPnMqceY/s500/1096843-352x500.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="230" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRiP5D-ghwipwAoN2gh90Jffaiin8i66AVE1HA4Yn_t8QAz650XU6bYPbHomo96X3furL1Hg3AuL8AM4AzLEunQOres7M1pSUoJPLMDIqxsHYqoeysbIDECbt_lWfePo3Uu89hPqASYk_y3HudZKwSsjEDhatIH3WXaMYHdoEdraKIscrnmRjuPnMqceY/w162-h230/1096843-352x500.jpg" width="162" /></a></div><b><i>Tajemnice Zamku Udolpho</i> Ann Radcliffe</b> - Chyba próbowałam ją kiedyś czytać (lub inną książkę Radcliffe) i jakoś nie podeszło, ale to było chyba pod koniec liceum, a wiem, że gust mi się zmienił, więc... ŁADNE WYDANIE BYŁO PROSZĘ MNIE NIE OCENIAĆ<p></p><b><i><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglpCkGdffb0fAPZx-LZ7rpV86gmwmozVknUKgpDOwWONW8omeMAghGRLjC-zQCPznAubpOAYEVJRAIkSNIOyMnaSQ2kOaqElzfhQYH9YH5aJ0jwcFz0nrUfbEwrxITg1NOFE8lvr9wguY-WnJOOvSQXjAdjyG4Q10DjEmRJlditbpRxOL816kr3kqzsfU/s500/1113072-352x500.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="226" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglpCkGdffb0fAPZx-LZ7rpV86gmwmozVknUKgpDOwWONW8omeMAghGRLjC-zQCPznAubpOAYEVJRAIkSNIOyMnaSQ2kOaqElzfhQYH9YH5aJ0jwcFz0nrUfbEwrxITg1NOFE8lvr9wguY-WnJOOvSQXjAdjyG4Q10DjEmRJlditbpRxOL816kr3kqzsfU/w158-h226/1113072-352x500.jpg" width="158" /></a></div></i></b><p><b><i>Flagi pokrył kurz </i>William Faulkner </b>- jakaś mam fazę na amerykańskich klasyków (trochę przez Melvilla pewnie ale głównie dlatego że sobie uświadomiłam że ich praktycznie nie znam), więc jak zobaczyłam, że tłumaczył Maciej Płaza, to nie mogłam się powstrzymać. Więc mam już dwóch Faulknerow w kolekcji, mam nadzieję że się polubimy xD</p><p><br /></p><p><b><i></i></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="text-align: left;"><div class="separator" style="clear: both; font-style: italic; font-weight: bold; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgO-onREe4ck5DfcgLS1Eujz67sQabkeFlj7YOpdssckciOThO02qgg39jCYMDN3SsUICnXJKA9-R0znPJzkUMAt9iISbRnIEB00uJeg-MjpKJ2F5zcTl1AVEf2etduia57K3Q5W29jqKHBws9unNvVGtNv3XHUV3k_OIWv_7uh4kmnxU1_rZhqX6-PjnM/s448/9788377314784.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: left;"><img border="0" data-original-height="448" data-original-width="306" height="232" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgO-onREe4ck5DfcgLS1Eujz67sQabkeFlj7YOpdssckciOThO02qgg39jCYMDN3SsUICnXJKA9-R0znPJzkUMAt9iISbRnIEB00uJeg-MjpKJ2F5zcTl1AVEf2etduia57K3Q5W29jqKHBws9unNvVGtNv3XHUV3k_OIWv_7uh4kmnxU1_rZhqX6-PjnM/w158-h232/9788377314784.jpg" width="158" /></a></div><div style="text-align: left;"><b style="font-weight: bold;"><i style="font-style: italic;">Czerwony Mars </i>Kim Stanley Rombinson </b>Tutaj też miałam zdaje się podejście, ale takie, które się skończyło po jednej czy dwóch stronach. Nie pamiętam dokładnie dlaczego, podejrzewam, że ledwo zaczęłam czytać, jakoś mnie nie porwało od pierwszego zdania a wpadło mi w ręce coś innego. Mam nadzieję, że okaże się chociaż w 1/3 tak niesamowita jak ta okładka (w realu wygląda <i style="font-weight: bold;">jeszcze lepiej</i>). </div><div style="text-align: left;">To jest w ogóle przedstawicielka nowej serii wydawniczej Vespera, bo im nigdy nie jest dość ataków na mój portfel i teraz idą już nie tylko w horrory ale też w klasykę sf a nawet zupełnie nową fantastykę. >:( </div><div style="text-align: left;"><br /></div><div style="text-align: left;">(swoją drogą to jakaś straszna kobyła, kiedy ja to przeczytam?) (tak, okładkę można zamówić jako plakat i jestem jełop, że tego nie zrobiłam, bo ta grafika jest wspaniała)</div><div class="separator" style="clear: both; font-style: italic; font-weight: bold; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOfkLoUlUeLwYSkW16BGbFJqbccSvkBu1BdzKY6pQde2s_lh40zscUucPAJ110NtaM_-NusJgVhzkOg6Ex6Qc99fxcB3Elxg9UkPcs8dKO4VTCC6pWz3cfXmyW0K3DitOS8h1QGMUJxx5v7112XZMfdJVAzeSrefDTxbXbhBsRNx9lBmlWcAT0hKusyW0/s268/pobrane.jpeg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="268" data-original-width="188" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOfkLoUlUeLwYSkW16BGbFJqbccSvkBu1BdzKY6pQde2s_lh40zscUucPAJ110NtaM_-NusJgVhzkOg6Ex6Qc99fxcB3Elxg9UkPcs8dKO4VTCC6pWz3cfXmyW0K3DitOS8h1QGMUJxx5v7112XZMfdJVAzeSrefDTxbXbhBsRNx9lBmlWcAT0hKusyW0/w157-h223/pobrane.jpeg" width="157" /></a></div></span></div><p><i style="font-weight: bold;">Inwazja porywaczy ciał</i><b> Jack Finney</b><i style="font-weight: bold;"> </i>Była w pakiecie jesiennych nowości, no to wzięłam (no i spójrzcie na tę okładkę). Klasyka, ale klasyka mi zupełnie nieznana, poza tytułem. Filmu też nie widziałam. </p><p><br /></p><p><br /></p><p><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0oMAtPb71Ky7v1-_-Fs1H7TYwaL-Zm_eLZT88WoDBbLor5Y-a5Pts_yt5pC5AULMWOn0SyQYe4I7vXDGIKhh6ho302wkw8aaq-OckjqJAkR06gv9FxmpaxbIiNaWKOIj5Wyusye2l-6F7GOq3SDV8xggSljSbq74M4xOMasvKyS0KejDmDiWii-oQTOI/s500/1006978-352x500.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0oMAtPb71Ky7v1-_-Fs1H7TYwaL-Zm_eLZT88WoDBbLor5Y-a5Pts_yt5pC5AULMWOn0SyQYe4I7vXDGIKhh6ho302wkw8aaq-OckjqJAkR06gv9FxmpaxbIiNaWKOIj5Wyusye2l-6F7GOq3SDV8xggSljSbq74M4xOMasvKyS0KejDmDiWii-oQTOI/w158-h225/1006978-352x500.jpg" width="158" /></a></p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;"><br /></h2><div style="text-align: left;"><b><i>Omnifagus</i> Rafał Nawrocki </b>Z tą książką wiązałam największe - choć kompletnie nieuzasadnione - nadzieje, bo to zbiorek opowiadań weird fiction o nie-Poznaniu. </div><div style="text-align: left;">Już (piszę te słowa 5 grudnia) przeczytana, ale więcej na ten temat będzie w podsumowaniu grudnia. W każdym razie, no, ładna okładka i wyklejki. </div><h2 style="text-align: left;"><br /></h2><h2 style="text-align: left;"><br /></h2><div><br /></div><div><br /></div><h2 style="text-align: left;"><br /></h2><h2 style="text-align: left;">Filmy</h2><p><b>Głos w nocy </b></p><p><b>Promień światła</b></p><p><b>Delikatna sprawa </b></p><p><b>Błotna piramida</b></p><p>Czyli kontynuuję przygodę z komisarzem Montalbano. Z wymienionych tytułów na konkretniejszy komentarz zasługują właściwie dwa. <i>Promień światła</i>, bo jest wyjątkowo marny oraz <i>Delikatna sprawa</i>, bo dla odmiany jest świetna. </p><p>Nie wiem, co się stało scenariuszowi <i>Promienia światła</i>, ale nie było to nic dobrego. Rozpatrywane sprawy są absurdalne i rozumiem, że takie miały być, ale są zbyt idiotycznie poprowadzone. A do tego wchodzi jakaś nowa Livia (zmiana aktorki), która przez cały odcinek pokłada się tu i tam i marudzi, że ma depresję i złe przeczucia. I oczywiście na koniec dostajemy zwrot akcji taki że hej (ginie poboczna, ale emocjonalnie istotna postać) i to wszystko pada na ryjek tak spektakularnie, że zamiast dramatu dostajemy coś, na widok czego można się właściwie tylko z zażenowaniem roześmiać. Co więcej ta dramatyczna śmierć, którą dostajemy w ostatnich 3 minutach filmu ma dokładnie... zero konsekwencji. Po co o tym mówić, to niedobra jest. </p><p><i>Delikatna sprawa</i> to dla odmiany bardzo dobra rzecz. Mamy martwą kobietę i sytuację, w której wszyscy są podejrzani. </p><div><br /></div><h2 style="text-align: left;">Seriale:</h2><p><b>Lepsi niż my</b></p><p>Czy ten serial daje radę? Otóż daje. Otóż jest fantastyczny, tak samo jak za pierwszym razem. No i Bars. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Gry komputerowe </h2><p><b>Hollow Knight</b></p><p>Było na jakiejś promce, czy coś, to wzięłam. Nuży mnie ten klimat, ale jakoś się tam pyka. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">NaNoWriMo 2023</h2><p>Można spokojnie uznać, że czasy pisarskiego święta są już za nami. W organizacji działo się źle już od paru lat (wiecie, że na nowej stronie wciąż nie ma maszynki do liczenia słów?), oficjalny polski region jak skisł w zeszłym roku, tak w tym jest równie toksycznie, HQ w kwestii żebractwa nie tylko nie zwalnia (choć wydawać by się mogło, że pod poradami, jak oddać im hajs, chociaż się żyje poniżej granicy ubóstwa to już nic nie ma) ale nawet nabiera rozpędu - w tym roku pośród nagród za napisanie 50000 słów w 30 dni znalazła się... <b>możliwość kupienia jakiegoś szajsu z linków afiliacyjnych</b>. Czy to wymaga komentarza? Może tylko powiem, że po tym, jak dostałam maila z życzeniami urodzinowymi, który zawierał propozycję, żebym w prezencie dla siebie oddała im pieniądze myślałam, że w tej kwestii już nic mnie nie zaskoczy. A tu proszę. </p><p>Komentarza - choć może bardziej zasygnalizowania sytuacji - wymaga jednak to co się odjaniepawliło na forum. Tam już się źle działo od dwóch lat i wielkiej afery z MLami (wolontariuszami). Potem nastąpiła afera moderacyjna, która była tłuczona pałką użytkowniczej irytacji z pewną regularnością, ocierając się o różne poziomy absurdu - ogółem problemem był brak moderacji lub moderacja rażąco niekompetentna i użytkownicy na przemian skarżyli się na to co się dzieje i domagali się poprawy sytuacji ofiarując pomoc ze swojej strony; pomoc, która była odrzucana z obawy przed... wrogim przejęciem (I kid you not). Kałszkwał bulgotał aż się okazało, że problemem jest nie tylko zamykanie wątków, kasowanie wiadomości, wyrażanie takich czy innych poglądów (przez użytkowników) itd. itp. Otóż okazało się, że główna moderatorka forum dla nieletnich ma tak jakby... skłonności pedofilskie. I wchodzi w bardzo niestosowne interakcje z nieletnimi użytkownikami oraz przekierowuje ich na swoją stronę internetową pełną treści o charakterze seksualnym. Fajno nie? </p><p>I wydawać by się mogło, że to już gorzej być nie może, że to jest potworna wtopa i problem o charakterze zwyczajnie kryminalnym (z tego co wiem FBI zajmuje się tą sprawą). ALE NIE. To byłoby za mało. Ponieważ HQ, powiadomione o sytuacji postanowiło ją zignorować (: Frustracja, irytacja i zwyczajna troska o coś, co stało się dla wielu osób stałym elementem życia sprawiły, że użytkownicy postanowili dać znać górze (nad HQ jest jeszcze rada nadzorcza). No i wyobraźcie sobie jak zareagowała sama góra jak zobaczyła ten syf i manianę. Rada zaczęła działać, ale siłą rzeczy na tym etapie musiała uciec się do środków drastycznych, tj. zamknięcia forum, potem uruchamiania tylko nielicznych jego elementów. </p><p>Na tym etapie (5 grudnia) powstały już alternatywne forum i discord stworzone przez zbuntowanych użytkowników, ludzie się rozeszli a cała ta zabawa... nie wiem, wydaje mi się, że tu już nie ma co ratować (nie mam zbyt wielkich nadziei co do tego buntowniczego projektu, bo on jest trochę na zasadzie "socjalizm tak, wypaczenia nie", nie widzę, żeby miało tam dojść do jakichś bardzo drastycznych zmian w podejściu). Oczywiście sprawy o charakterze kryminalnym należy pociągnąć do końca, ale coś w trakcie tego całego zamieszania umarło. Pamiętam NaNo z roku 2010. Pisarskie święto, w którym najważniejsze było to, że jesteśmy pisarzami (nieważne skąd, jakimi, co piszemy i co myślimy o tym czy owym - nawet co myślimy o pisaniu) i razem robimy coś kompletnie kretyńskiego. To nie stało się z dnia na dzień, ale ostatecznie przeszliśmy od "Ludzie, pamiętajcie, żeby zjeść obiad, bo ja tak nawalam w klawiaturę, że nic nie jadłem o czwartku" do "DEJ MAM HORE NANO". I tam gdzieś w okolicach tego fiaska z nową stroną, z tymi próbami przerobienia NaNo na imprezę całoroczną (bo ludzie dają hajs tylko w listopadzie, a tak by mogli cały rok, prawda) - pisanie powieści w miesiąc bo to głupie i czemu nie upadło, zesrało się i zdechło. I teraz to truchło wybuchło jak martwy wieloryb, co za długo leżał na słońcu. </p><p>Przez ostatnie parę lat liczyłam na to, że oni się opamiętają. Ale tu chyba już się nie da nic zrobić, trzeba to wszystko wysadzić w powietrze i zbudować na nowo. Nie za rok, myślę, za 3-4 lata. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Plany na koniec roku</h2><p>Klasycznie, rok się skończył zanim na dobre się zaczął. Na podsumowania jeszcze przyjdzie pora, tymczasem trzeba jak najlepiej wykorzystać ostatni miesiąc anno domini 2023 (niby to już długo tak, ale te daty wciąż wydają mi się jakieś kosmiczne). </p><p>Chciałam ambitnie doczytać całe zbiory z Rozkopane Czyta, ale to raczej się nie uda. Nie mniej zaczęłam już "Biały zamek" Pamuka. Poza tym biorę udział we wspólnym czytaniu na Storygraphie - na inaugurację nowej funkcji czytamy "Cyrk nocy" Erin Morgenstern.</p><p>Poza tym jestem rozdarta co do tego, co robić potem. Z jednej strony kusi mnie cała ta nagromadzona klasyka, z drugiej mam pełno innych książek, mam fantastykę z Vespera, mam pełno rzeczy zassanych na legimi... no nie jest łatwo. Główny cel czytelniczy jest jednak taki, żeby przeczytać jak najwięcej. </p><p>Poza tym muszę w końcu wrócić do niemieckiego i rosyjskiego, ale nie mogę się zmusić, za dobrze mi z tym, że wracam z pracy do domu i właściwie nie mam specjalnych obowiązków (750 słów tak zaraz po nano to się pisze błyskawicznie ;) ). </p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-72653667517534863892023-10-31T01:59:00.003-07:002023-10-31T02:02:12.180-07:00[Rachunek za] Październik 2023<p>To nie był dobry miesiąc. Nawet nie wiem, co robiłam, kiedy minął, jestem do tyłu ze wszystkim, nawet z niemieckim, gdzie zostało mi pół ostatniego rozdziału z książki, ale nie miałam czasu na dokończenie powtórki. Ale za to mam nowe hobby - rugby, więc bilans uznaję za plusowy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;"><b>Książki</b></h2><p><b>Poradnik zabójców wampirów klubu książki z południa </b></p><p>Grady dowiózł, jak zawsze, chociaż z trzech jego książek, które przeczytałam, ta podobała mi się najmniej. Nie wydaje mi się zresztą, żeby to była kwestia książki samej w sobie, ale tematyki. Kury domowe i generalnie wszystko, co reprezentowały sobą bohaterki jest mi mocno obce. Niemniej - świetnie pokazany wampir, dobre studium gaslightingu i w gruncie rzeczy chyba najbardziej przerażające było właśnie to, jak bezbronne były bohaterki nie wobec wampira, ale wobec własnych mężów. Dobra rzecz, polecam. </p><p><br /></p><p><b>Znachor</b></p><p>Nie miałam pojęcia, że to jest taka kultowa książka ani że status kultowego ma film. Jakoś mnie to kompletnie ominęło. Wiedziałam o ich istnieniu, ale do głowy by mi nie przyszło, że ktoś współcześnie może się tym jarać. Dołęga-Mostowicz to dla mnie jednak zawsze był autor "Nikodema Dyzmy" (to dobra książka jest). Ponieważ w końcu jakoś wyszłam spod kamienia, to postanowiłam się zapoznać. Najgorsze, że szybko przypomniałam sobie, czemu nie przeczytałam nic Dołęgi-Mostowicza poza "Dyzmą...". Otóż czytałam. Miałam wielką nieprzyjemność zacząć czytać "Prokurator Alicję Horn" i jest to twór tak obrzydliwy, że prawie i tego "Znachora odłożyłam". No ale jakoś dałam radę. </p><p>To jest, jak to u tego autora, sprawnie napisana powieść. Fabuła taka telenowelowa, z utratami pamięci i zbiegami okoliczności, które nic nie mają wspólnego z rzeczywistością. Nie dziwię się absolutnie, że ludziom się to podoba, bo ludzie generalnie lubią melodramaty, a tu wszystko jest na swoim miejscu. Można przeczytać, można nie. Najbardziej podobało mi się pod koniec, jak były współpracownik poznaje Wilczura, ale nie mówi nikomu z obawy o własną karierę. Dyzma jest znacznie lepszą książką. </p><p><br /></p><p><b>The Haunted Boy</b></p><p>Zgarnięty w ramach Rozkopane Czyta miniaturowy zbiorek opowiadań Carson McCullers, której duży zbiór opowiadań wydało niedawno Czarne. Ach, jakie to było dobre. Niepokojące, emocjonalne. Dobra rzecz. I jestem ciekawa, jak sobie poradził tłumacz bo język jest bardzo specyficzny i bardzo amerykański. Stylistycznie przypomina mi to trochę Feintucha i nie wiem własciwie czy to jest kwestia regionalna, czy może pokoleniowa. </p><p><br /></p><p><b>Dżozef </b></p><p>Kolejna książka w ramach Rozkopane Czyta, trochę zgarnięte z desperacji, bo już naprawdę nic tam nie było ciekawego w tej kolejnej już na trasie księgarni (albo było drogo). Małeckiego zawsze chciałam przeczytać, a tu jeszcze o Conradzie to wzięłam "Dżozefa". </p><p>To była dziwna książka. Być może za mało wiem o Conradzie by w pełni ją docenić, a więc może jeszcze do niej wrócę. </p><p><br /></p><p><b>Ring Shout</b></p><p>Kolejny z horrorów w MAGowej serii. Południe Stanów, alternatywna historia, w której Ku Klux Klan pokumał się z ciemnymi (sic!) mocami. </p><p>Nie jestem pewna, czy tłumacz wyszedł zwycięsko z tego pojedynku (ani czy nawet się da). Nie jest jakoś bardzo źle, ale zdecydowanie chciałabym to przeczytać po angielsku, bo domyślam się, że jest napisane w aave a może i innych dialektach. </p><p>Ma fajne momenty i koncepcje, miejscami ociera się jednak o śmieszność (za bardzo odchodzi od weird a wchodzi w horror i to z zacięciem filmowym powiedziałabym). </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Seriale </h2><p><b>Mask Girl </b></p><p>Zachęciła mnie zasłyszana przypadkiem informacja, że to jest nakręcone bardzo dziwnie, bo próbuje oddać sposób rysowania webtoona na którego podstawie powstało i nie żałuję. Ależ to było dobre! </p><p>Przepiękne intro nie kłamie, w środku będzie wspaniale. Przede wszystkim jest to rzecz ładnie złożona formalnie, a to mnie zawsze cieszy. Mamy różnych narratorów, w dodatku niewiarygodnych. A opowiadają nam one historię dziewczyny, która zawsze chciała zostać idolką, niestety ma szpetną mordę, co uniemożliwia jej karierę, mimo że ma świetne ciało i talent do tańca i śpiewu. Żyjemy jednak w XXI wieku, więc nasza bohaterka, Kim Mo-mi robi karierę streamując jako "Mask Girl" - dziewczyna w masce. Jak to jednak z takimi karierami bywa, równie łatwo co banów można nałapać stalkerów i wpaść w poważne kłopoty. </p><p>Wspaniała rzecz i na pewno jeszcze parę razy sobie to obejrzę. </p><p><br /></p><p><b>Palpito (Skradzione serce) sezon 2 </b></p><p>Pierwszy sezon był w zarysie sensowną opowieścią, ale w telenowelowej konwencji, więc było tam pełno absurdów, melodramatów, maślanych ryjów i braku elementarnej wiedzy o świecie. I powiedziałabym, że sezonie drugim proporcje uległy odwróceniu. Ogólny kretynizm fabuły ulega jeszcze większej telenowelizacji, w gruncie rzeczy brakuje tylko utraty pamięci, ale jest niewiele lepiej, mamy chociażby napady na bank, jeszcze mniejsze pojęcie o transplantologii (a to jest oś fabuły), Zachariasza, który tym razem jednak robi coś złego, ale jego żonka-kretynka i tak przebija wszystko. </p><p>Następuje tu jednak taki ciąg zwrotów akcji, że ostatecznie Ci Źli (Gang Homoseksualistów Handlujących Organami <3 i oni chyba naprawdę są homo, tak kanonicznie xD ) chcą za wszelką cenę uratować życie córki głównego bohatera a Ci Dobrzy próbują ich powstrzymać. I mówcie co chcecie, mi się to straszliwie podobało jako rozwiązanie fabularne, nawet jeśli twórcy nie do końca to zauważyli. Tak samo Pan Wójt (prezydent), który ogółem jest takim zboczonym panem Januszem, co się ślini na dwudziestoletnie sekretarki i rzuca obleśne teksty wychodzi na koniec na najporządniejszego w całej wsi. W ogóle ten serial pełen jest sytuacji, co do których trudno mi pojąć intencje twórców. Główna bohaterka na przykład jest niewdzięczną hipokrytką, co - przynajmniej w kwestii niewdzięczności - wypomina jej matka. Ta hipokryzja jednak... Jest tu absolutnie wspaniała scena, gdzie dialog idzie tak:</p><p>- Zrobiłem to, żeby cię ratować, zrobiłem to z miłości. </p><p>- Zrobiłeś to, bo jesteś samolubnym sukinsynem z przerostem ego! </p><p>- Twój kochanek robi dokładnie to samo. </p><p>- ALE ON TO ROBI Z MIŁOŚCI. </p><p>Tak. Naprawdę. </p><p>Ogółem jest tu wiele motywów, które mi się bardzo podobają, chociażby wątek Zachariasza, który dla ratowania żony kupuje serce na czarnym rynku, żona go zostawia, a on zostaje sam z wyrzutami sumienia. </p><p>Myślę, że właśnie przez to, że w przekomiczne kretynizmy wmieszana jest odrobina sensu tak przyjemnie się to ogląda. Oczywiście, żeby nie było wątpliwości, jest to serial do oglądania w towarzystwie dla beki - tę scenę przeszczepu trzeba zobaczyć a hipokryzję bohaterki skomentować. Niemniej, jeśli lubicie złe filmy, to polecam. </p><p>#teamZachariasz</p><p><br /></p><p><b>Lupin sezon 3</b></p><p>Dopiero zaczęłam, ale jest zacnie. Zabawnie, dramatycznie, ze świetną obsadą. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;"><b>Muzyka</b></h2><p>To był zdecydowanie miesiąc koncertów. Ba! Był w nim Tydzień Koncertów. W czwartek <b>Little Big</b>, w niedzielę <b>Villagers of Ioannina City</b>. Głowa prawie mi odpadła.</p><p><br /></p><p><b>Little Big </b></p><p>To nie jest zespół na który się idzie dla doznań muzycznych, niemniej i tak byłam zawiedziona. Nie za sprawą zespołu, bo ich nawet trudno ocenić - nagłośnienie w B17 było tragiczne. Ja rozumiem, że to jest młócka, ma być bas jak dla słoni itd. itp. ale wypadałoby, żeby chociaż odrobinę było słychać wokal? Szczególnie, że tu o ten wokalny kretynizm też nieco chodzi. </p><p>Nie powiem, żebym źle się bawiła, dobrze było wyjść wreszcie na koncert (na poprzednim byłam w 2019!), co poskakałam to moje, co powrzeszczałam to moje, co się nie napiłam, bo ceny były komiczne i co się nie obkupiłam w mercz bo ceny były absurdalne (50zł za przypinkę iks de) to też moje. </p><p>Uguem Little Big spoko, na żąden koncert do B17 już raczej nie pójdę. </p><p><br /></p><p><b>Villagers of Ioannina City </b></p><p>Oooo, to już było zupełnie inne doświadczenie. Bałam się trochę jak wypadnie taka muzyka - nie o sam zespół, ale o publiczność - bo to taka muzyka nie do tańca i nie do skakania, bardziej do fazowania w samotności. I nie wiem właściwie jak to było z tą publiką, bo fazowałam w samotności i było doskonale. </p><p>Dostałam dokładnie to, czego chciałam, nagłośnienie było spoko, mercz miał rozsądne ceny, na barze, wiadomo, garage za 16 zł, no ale był garage, więc uguem nie tak źle. Mam koszulkę, kontuzję pleców i ochotę na więcej. </p><p>Jako support grał pleszewski zespół <b>Red Scalp</b>. Zagrali kilka piosenek i wszystkie były takie same. Jeszcze muzycznie to dawali radę, szczególnie, że mają saksofonistę w składzie, natomiast wokal to jakaś kompletna pomyłka (dokładnie taki sam w każdym utworze). Powiedziałabym, że chociaż na tle większości stonera chłopaki nie wypadają źle, tak cierpią na przypadłość charakterystyczną dla tego gatunku - powtarzalność i nudę. To takie wall of sound tylko, że nie sound a biały szum. Uwagi mam do twórczości w ogóle, nie do samego występu czy ich umiejętności, bo tu jest ok. Myślę, że nie zaszkodzi zerknąć na ich bandcampa a nuż wam podpasuje.<a href=" https://redscalp.bandcamp.com/" target="_blank"> https://redscalp.bandcamp.com/</a></p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">RUGBY</h2><p>Khem. Winię algorytmy. </p><p>Właściwie zaczęło się jeszcze we Francji, bo tam już były pewne znaki. Po pierwsze zwiedzałam południe, a tam Rugby jest popularne w ogóle, a po drugie zbliżał się Puchar Świata, więc o rugby w przestrzeni publicznej było sporo. I żałuję, że wówczas nie byłam zajarana tematem, bo bym się obkupiła w coś. </p><p>Potem nadeszła ofensywa na instagramie. Nie wiem czemu, ale zaczęłam dostawać mnóstwo filmików i memów o rugby. </p><p>Więc kiedy przełączając kanały na telewizorze natrafiłam na mecz, to jakoś tak trochę dla beki, trochę z nudów zaczęłyśmy go z siostrą oglądać "bo to te mistrzostwa we Francji". I koniec, trup. To jest najlepszy sport zespołowy na świecie, nie przekonacie mnie, że jest inaczej. Serio, dajcie rugby szansę, bo od tego nie można się oderwać. </p><p>Przyłączywszy się do zabawy w końcówce fazy grupowej obejrzałam resztę Pucharu niemalże w całości. Rzecz była transmitowana na Polsacie, z polskim komentarzem i panowie tłumaczyli zasady i wszystko inne, więc wielki plus dla nich. Mam nadzieję, że będzie tego więcej. W planach mam wybranie się na mecz Posnanii. </p><p>Naszła mnie taka refleksja, że ja jakoś dziwnie sobie dobieram te sporty: kolarstwo, czyli drużynowy sport indywidualny oraz rugby czyli drużynowy sport walki. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Plany</h2><p>Do końca roku chciałabym obalić resztę książek z Rozkopane Czyta, ale to się chyba nie uda, niemniej będę próbowała. Chciałam też wreszcie zabrać się za Don Kichota, ale też nie wiem, jak to wyjdzie. </p><p>Z niemieckiego, to co najmniej chciałabym się uporać z dokończeniem poziomu A1, ale chciałabym to zrobić powoli i metodycznie a nie odwalić na szybko, bo tak to się nic nie nauczę. </p><p>Z rosyjskiego klapa, bo kursów w tym roku raczej nie będzie.</p><p>Główny plan na listopad to jednak oczywiście, jak zawsze, NaNo. Przypominam, że widzimy się jak zawsze na discordzie, o tu: <a href="http://discord.gg/4G8XdRfYdT">discord.gg/4G8XdRfYdT</a>. </p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-79855064285362545792023-10-05T22:51:00.001-07:002023-12-04T00:19:45.725-08:00[Rachunek za] Wrzesień 2023<h2 style="text-align: left;"><b>Korekta faktury za sierpień 2023</b></h2><p>Zaczniemy od uzupełnienia poprzedniego miesiąca, bo wyleciało mi z głowy, że obejrzałam dwa filmy o Bondzie i jeszcze pierwszą część Hobbita. </p><p>Z tym Bondem to w ogóle zaczęło się od popisów kaskaderskich, obejrzanych przez moją siostrę dawno temu na jakimś filmiku o najbardziej absurdalnych scenach z Bonda, czy coś. I pokazano tam, faktycznie dość niesamowitą scenę jazdy na nartach torem bobslejowym. Miałyśmy trochę czasu w bardzo upalne wieczory pod koniec urlopu (nocleg był świetny pod wieloma względami, ale znajdował się na poddaszu, więc w środku nocy wciąż było tam ponad 30 stopni...), więc uznałyśmy, że tym się zajmiemy. Problem w tym, że - jak później odkryłyśmy - scen tego typu było w Bondzie więcej i w ten sposób obejrzałyśmy najpierw niewłaściwy film. Czego w gruncie rzeczy nie żałuję, bo nigdy wcześniej nie widziałam akurat tej odsłony. </p><p><b>W służbie jej królewskiej mości 7/10</b></p><p>Ocena jest trochę zawyżona, ale jak właściwie do cholery oceniać filmy o Bondzie? W główną rolę wciela się tutaj - jedyny raz - George Lazenby - i damn, jak mnie się on podobał. Facet był modelem, przekonał producentów do siebie tym, że wiarygodnie wypadał w scenach walki i... tak. Facet ma w sobie jakiś urok, zupełnie inny niż Roger Moore chociażby, jest zgrabny, dobrze wygląda w narciarskich gaciach i myślę sobie, że trochę szkoda, że potem już go w tej roli nie zobaczyliśmy. Co do obsady, to zawiera ona jeszcze Telly'ego Savallasa oraz szwajcarski kurort, więc ja jestem ukontentowana. </p><p>Sam film, no wiecie... to film o Bondzie. Tajna organizacja <strike>doktora Zięby</strike> Savallasa prowadzi klinikę w której leczy obsesje hipnozą, a tak naprawdę to chce zniszczyć świat i nasz dzielny bohater musi zrobić z tym porządek. Pacjentki doktora to oczywiście same piękności o intelektualnych zdolnościach ziarnka grochu, które nic tylko czyhają na cnotę Bonda. </p><p>Jest dużo akcji, dialogów z podtekstem, które tłumacz położył na pysk, piękne kobiety, piękne widoki, całkiem miły dla oka Bond - zdecydowanie da się to obejrzeć. Tak naprawdę nie umiem się do niczego przyczepić, bo przecież nie mogę zarzucać filmowi o Bondzie że jest głupi - taki miał w końcu być. Na pewno nie jest tak przesadny jak niektóre z pozostałych odsłon, zachowuje dobry balans między napięciem scen akcji a humorem. </p><p>Jest duża szansa, że nawet znając uniwersum bondowskie lepiej ode mnie tego filmu nie widzieliście, więc może warto zerknąć. </p><p>Sceny na nartach były i była nawet scena z bobslejem, ale nie ta o którą chodziło. </p><p><br /></p><p><b>Tylko dla twoich oczu 6/10</b></p><p>Po dalszych poszukiwaniach udało się zlokalizować ten film, o który chodziło od samego początku. Tym razem Bondem jest Roger Moore i przez cały film nie mogłam się otrząsnąć z tego, jak bardzo jest... podobny do mojego dziadka. I nie, nie z wyglądu, ale przede wszystkim ze stylu. Mój dziadek - zaledwie 3 lata młodszy od Moore'a - uwielbiał dokładnie takie same krótkie kurtki, tak samo w kant prasował identycznego kroju spodnie. To ewidentnie kwestia pokoleniowa, choć podobne są też niektóre manieryzmy. </p><p>No i wyobraźcie sobie patrzeć na swojego dziadka w roli Bonda...</p>Przede wszystkim, Moore jest za stary i bardzo rzuca się to w oczy szczególnie w kontraście do Lazenby'ego. Wydaje się zmęczony, jakby brak mu siły na te wszystkie popisy kaskaderskie (które i tak przecież wykonuje za niego ktoś inny). Lepi się do niego dziewczyna, która dosłownie mogłaby być jego córką (Carole Bouquet, rocznik '57... młodsza o 30 lat) oraz druga (Lynn-Holly Johnson, uroczona w '58, ale w ogóle wyglądająca na jego wnuczkę...). To nawet nie jest kwestia niesmaku to jest po prostu głupie. <div>Fabularnie są oczywiście ruscy, tajne urządzenia, zabójcy, pościgi itd. itp. No i jest ta słynna scena z bobslejami. </div><div>Z tych dwóch filmów zdecydowanie bardziej polecam pierwszy, a scenę pościgu na nartach możecie obejrzeć na youtubie. </div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="374" src="https://www.youtube.com/embed/gK7j-G_Et7k" width="450" youtube-src-id="gK7j-G_Et7k"></iframe></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><b>Hobbit, cz. 1 4/10</b></div><div>Nuda, upał i zmęczenie zagnały mnie też w to złe miejsce. To zdecydowanie najlepsza część tej trylogii a mimo to, no... widzieliście pewnie, wiecie jak było. Widziałam film po raz drugi i muszą przyznać, że się nie broni. Z kina, wiele lat temu, wyszłam przekonana, że jakkolwiek było tu wiele rzeczy niepotrzebnych i złych, to były też fragmenty bardzo fajne. I tak jak wcześniej - początek tego filmu nie jest przecież zły. Można pytać, co tam robią Kakofoniks z kolegą zamiast dwóch najmłodszych krasnoludów, ale śpiewają ładnie, Thorin jest MADŻESTIK a Bilbo naprawdę daje radę. Postacie są odpowiednio przerysowane i wszystko jakoś działa. A potem jest tylko gorzej i gorzej... za pierwszym razem, może również dlatego, że nie wiedziałam w jaką katastrofę się to obróci, nie bolały mnie <b><i>aż tak</i></b> bardzo złe efekty czy kretynizm wątku tego orka z neoprenu, co to ich goni cholera wie czemu, ale za drugim razem było już naprawdę źle. <br /><div>Nie oglądajcie tego, no chyba że tę wersją zmontowaną przez fana, bo tam podobno daje radę. </div><div><br /><h2 style="text-align: left;">Wrzesień 2023</h2><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Książki: </h3><p><b> "Orkiestra bezbronnych" <span style="background-color: white; color: #333333;">Co ja właśnie przeczytałam...</span>/10</b></p><p>Trudno mi tę książkę ocenić, bo ona jest z jednej strony niby ok, z drugiej bardzo na nie. </p><p><span style="background-color: white; color: #333333;">Literacko rzecz nawiązuje do tradycji oralnych, więc tutaj każdy musi sam ocenić swoją wrażliwość na taki sposób opowiadania. To nie mój klimat, ale nie mogę w tej warstwie nic "Orkiestrze..." zarzucić. Poza tym jednak mamy do czynienia z historią znęcającego się nad zwierzętami stalkera pisaną z perspektywy jego usprawiedliwiającej każdy wybryk mamusi (no, konkretnie to jego chi, ducha opiekuńczego). Chinonso jest dość żałosnym osobnikiem, który w wyniku swojej własnej naiwności i niezaradności popada w coraz większe kłopoty. Mamy tu do czynienia z nieomal grecką tragedią, gdzie okrutne okoliczności sprzysięgają się przeciw miłości bohatera, co samo w sobie nie jest złym pomysłem na powieść, tylko... wszystko to ten chłop sprowadza na siebie poprzez nieprzemyślane decyzje, bierność i niemal nadprzyrodzoną zdolność obdarzania zaufaniem każdego napotkanego człowieka, jak podejrzany by się nie wydawał. Chinonso nic nie robi sam, on tylko znajduje kolejną osobę, która ma się nim zaopiekować i mu pomóc. W efekcie jest okradany, wrabiany, porzucany i oszukiwany. Zrozumiałe, że budzi to w nim złość. Gorzej, że ta złość zostaje wyładowania na meblach, zwierzętach (</span><span face="Poppins, sans-serif" style="background-color: white; color: #333333;">TYP KRZYŻUJE JASTRZĘBIA) </span><span style="background-color: white; color: #333333;">i byłej dziewczynie, ale już jedynej osobie, która naprawdę zrobiła mu krzywdę wybacza, no bo - domyślam się - inaczej nikt by się nim nie zajmował.</span></p><p><span face="Poppins, sans-serif" style="background-color: white; color: #333333;">Naprawdę nie wiem co autor miał na myśli, ale bohater jest tu bardzo usilnie kreowany na ofiarę, do stopnia w którym skala nieszczęść w zakończeniu ociera się o śmieszność. A tymczasem jest to żałosny typ, który mści się na postronnych za niepowodzenia, które sam na siebie sprowadził. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #333333;">W recenzjach i opisach wiele jest pisane o tym, jak ważną rolę w książce odgrywa mitologia ludu Igbo (z którego wywodzą się zarówno autor jak i główny bohater) i tu też pozostaję nieco zagubiona. Być może to kwestia nawyków wyniesionych z czytania fantastyki, ze elementy nadprzyrodzone (w tym wypadku charakter narratora, który jest duchem opiekuńczym oraz jego okazyjne spotkania z innymi duchami/bóstwami) nie robią na mnie najmniejszego wrażenia, ale może jednak chodzi o to, że nie są one jakoś znacząco odległe od innych mitologii, religii i kosmogonii, które znam. Nie twierdzę, że autor powinien się tu silić na jakieś wymyślne strategie, nie rozumiem po prostu czemu przedstawiane jest to, jako najbardziej niesamowity aspekt tej książki. To trochę jak z tym "Lodem" Dukaja, gdzie jury Kościelskich wybuchły głowy na okoliczność tego, ze autor "stworzył świat odmienny od rzeczywistego". To świetnie, ze Obioma pisze w stylu charakterystycznym dla swojego ludu, wspaniale, że nawiązuje do religii Igbo. Ale Igbo to nie są kosmici, ich religia to nie jest roket sajens - fajnie się czegoś o niej dowiedzieć, ale chyba nie chcecie mi powiedzieć, że to jedyne, co w tej powieści jest? W dużej mierze to tylko narzędzie narracyjne, które nie jest jakieś specjalnie odkrywcze, bo trudno powiedzieć, żeby autor mocno się na tym aspekcie mitologiczno-religijnym skupiał. Nie chodzi mi o to, że Obioma nie powinien pisać o ludzie Igbo i jego wierzeniach, absolutnie - to w tej powieści jest ważne, w warstwie narracyjnej wręcz kluczowe. Ale nie na tyle, żeby pisać o tym w pierwszym zdaniu każdej recenzji. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #333333;">Jest jeszcze oczywiście kwestia tej - gloryfikowanej właściwie - bierności bohatera. Tej bezbronnej ofiary straszliwych okoliczności. Być może taka postawa również wynika z religii Igbo, ale skąpe informacja przekazywane przez autora niekoniecznie pozwalają to stwierdzić. Faktem pozostaje, że praktycznie każdy aspekt tej powieści służy usprawiedliwianiu postawy i czynów Chinonso. I to jest obrzydliwe. </span></p><p><span style="color: #333333;"><span style="background-color: white;">Brzydzi mnie bierność i niezaradność bohatera, jego niezdolność do wzięcia się w garść i przemyślenia przez pięć sekund swoich następnych czynów, jego niezdolność do wzięcia odpowiedzialności za siebie. Jest to dorosły mężczyzna o mentalności małego dziecka. Idzie przez życie czepiając się kolejnych osób, oczekując, że zrobią za niego wszystko i on nie będzie musiał sobie zaprzątać głowy, no nie wiem, myśleniem. Przykład: kiedy po przyjeździe na uczelnię okazuje się, że pewne rzeczy poszły bardzo nie tak Chinonso jest zagubiony i zdezorientowany, jest to sprawa dość zrozumiała. Natomiast kiedy współlokator z akademika obiecuje, że zaprowadzi go jutro do prodziekana do spraw studenckich, żeby wyjaśnić sytuacją reakcją naszego bohatera jest... ulga, że od teraz kolega się nim zajmie. Obcy chłop, znają się 5 minut, obiecał, ze rano pokaże mu drogę. I koniec, nasz bohater jest teraz wolny od jakiejkolwiek odpowiedzialności za siebie, swoje czyny, swoją przyszłość, kobietę, którą zostawił w kraju. Kiedy spotyka sprawcę swoich nieszczęść (który właściwie dokopał mu nieco z zemsty), nie jest w stanie oprzeć się </span><span style="background-color: white;">pokusie zdania się tym razem na niego, bo ktoś musi się nim zająć a Jamike mu to obiecuje - więc uzależnia się od jedynego typa, któremu właściwie miałby powody dać w mordę. Silny i zdecydowany ten ciul bywa tylko wobec zwierząt, nad którymi się znęca oraz kobiety, która ośmieliła się mieć własne życie po tym, jak zupełnie niezależne od niej okoliczności sprawiły, że nie mogą być razem. </span></span></p><p><span style="color: #333333;"><span style="background-color: white;">I nie, nie umyka mi, że ci bezbronni z tytułu i tak dalej, rzecz w tym, że ten bohater nie jest bezbronny (próba przedstawienia go jako przynależącego do rzędu zwierzątek - i to tych ładnych oczywiście - które spotyka zły los nie z ich winy jest oczywista i dość obrzydliwa, biorąc pod uwagę, jak się ta historia kończy). Nie jest nawet ofiarą, jeśli cokolwiek to własnej głupoty i niezaradności, a to nie są rzeczy, nad którymi należy kiwać </span></span><span style="background-color: white; color: #333333;">głową </span><span style="background-color: white; color: #333333;">ze zmartwioną miną i rzucać groźne spojrzenia na rzeczywistość. A już z całą pewnością nie uzasadnia to krzywdzenia otoczenia. Chinonso jest doskonałym przykładem toksycznego kretyna, który we wszystkim znajdzie usprawiedliwienia dla swoich niepowodzeń, tylko nie w sobie. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #333333;">Sam w sobie taki żałosny stalker nie jest złym materiałem na bohatera, historia staczania się takiego człowieka mogłaby być interesująca, gdyby tylko nie była napisana z perspektywy kogoś, kto uważa Chinonso za niewinną ofiarę okoliczności. On jest jak ktoś kto z zachwytem zgadza się zostać objazdowym sprzedawcą magicznych odkurzaczy a potem uważa, że został oszukany i jest ofiarą. Jest <b>debilem</b>. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #333333;">Tu jest nawet scena, w której Chinonso zaciąga jakąś kobietę do łózka, obiecując jej jak to będzie ją kochał po wsze czasy, jak już zrobi swoje to stwierdza, że baba właściwie jest brzydka i wywala ją za drzwi myśląc sobie, jak to właściwie został przez nią zgwałcony. Tak więc nie polecam tego allegrowicza. </span></p><p><br /></p><p><span style="background-color: white; color: #333333;">(ciekawy przypadek książki, która pod względem literackim jest zupełnie ok - tradycja oralna jest ble, ale to mój gust, nie problem autora - ale jeśli chodzi o przekazywane treści to trochę mózg rozjebany)</span></p><p><br /></p><p><b>Mapa wnętrza 8/10</b></p><p>Moje pierwsze, ale zdecydowanie nie ostatnie spotkanie ze Stephenem Grahamem Jonesem. "Mapa wnętrza" to właściwie opowiadanie, nie powieść, wydane jednak samodzielnie przez MAGa w ich nowej serii horrorowej (tej z dziwacznymi pseudoinicjałami w tytułach; przynajmniej w środku są szeryfy, nie to co w serii z klasyką sf). Rzecz dobrze napisana, niepokojąca. Polecam!</p><p><br /></p><p><b>Miasto Jadeitu 6,5/10</b></p><p>Technicznie rzecz biorąc skończyłam je już w październiku (i była to dobra połowa książki, ale przeczytana w 2 dni) ale chcę włożyć kij w mrowisko już teraz. </p><p>Pierwsza połowa tej książki to istna katorga. Przede wszystkim... Fonda Lee nie umie pisać. Pod względem redakcyjnym ta książka jest tragiczna. Infodumpy, wyjaśnienia w narracji tego, co właśnie zostało powiedziane, koszmarne wtręty w czasie teraźniejszym wyglądające jak cytaty z lokalnej wikipedii, postacie, które trudno nawet nazwać tekturowymi (Jezu Chryste, HILO). Gdzieś tam pod spodem jest niezła historia - niespecjalnie oryginalna, bo wszyscy widzieliśmy te filmy fung-fu i gangsterskie, ale to nie jest jakiś wielki problem, no bo przecież rzecz się dzieje w świecie fantasy, prawda?</p><p>Prawda? </p><p>Właściwie to nie wiemy, gdzie się dzieje, bo Fonda Lee nie umie pisać. Jak kompletny brak klimatu można zwalić na tłumacza (o nim jeszcze będzie), tak trudno jemu przypisać absolutny brak worldbuildingu. Ja nawet nie wiem w jakich - technologicznie - czasach się to dzieje. Nie mają tu telefonów komórkowych, ale to tyle. Ja nie wątpię, że coś tam Fonda Lee ma wymyślone, natomiast jej niezdolność do przekazywania informacji jest <i style="font-weight: bold;">imponująca</i>. </p><p>Sceny walki są jak z anime i to nie w dobrym sensie. </p><p>Po przebrnięciu przez pierwszą połowę, kiedy w końcu ginie chłop, który powinien kopnąć w kalendarz jakoś w drugim rozdziale, coś zaczyna się dziać. Nawet ten nieszczęsny Hilo zaczyna przejawiać odrobinę konsekwencji w swoich działaniach. Literacko nadal jest źle, ale ma to mniejsze znaczenie. Na tyle, że przeczytam resztę tej serii, ale szału nie było. </p><p>W ogóle Hilo... Generalnie imiona są tu tragiczne, ale nawet nie będę wnikała, może po prostu Kanadyjska wrażliwość mija się z moją o kilometr i nie ma tu nad czym dyskutować. Natomiast tłumacz i redakcja to trochę popłynęli. Ja rozumiem, że imię "Hilo" niespecjalnie przyjaźnie patrzy na przypadki. Rozumiem też, że odmiana analogiczna do odmiany imion Hugo czy Iwo nie jest ładna. No ale można było go w takim razie nie odmieniać a nie walić w czytelnika formą "Hila", prawda? </p><p>I zanim ktoś powie, że znowu chciałam Locke'a Lamory, to odpowiem: OCZYWIŚCIE. I to porównanie, chociaż "Miasto..." przepada w nim z kretesem, wcale nie jest tak odległe, bo w "Kłamstwach..." mamy i gangi i tajemnicze, niesamowite miasto, i nawet takie magiczne kamulce (no, szkło). </p><p>Ogółem po raz kolejny mam wrażenie, że za popularność tytułu odpowiada to ten syndrom ludzi czytających złe fantasy, którzy nagle przeczytali coś <b>innego</b>. Cóż, fajnie, cieszcie się póki możecie, bo jeszcze trochę i przeczytacie coś dobrego a potem to już jest z górki, coraz trudniej znaleźć coś zachwycającego. </p><p>Takie trochę można, ale po co. Spodziewam się, że kolejne tomy będą lepsze. </p><p><br /></p><p>Poza tym czytałam sobie powoli po rosyjsku "Sedrce zmieji", ale jakoś to nieco zdechło. Jak zawsze z jednego powodu - frustruje mnie jak wolno czytam po rosyjsku i wpadam w spiralę nienawiści, bo jak nie będę czytała, to nie zacznę czytać szybciej. Plan jest taki, żeby skończyć ten zbiorek do końca roku, ale nie wiem, jak to pójdzie. Na razie od paru tygodni nie idzie wcale, ale za to czytam inne książki. A potem chyba serio "Kłamstwa...", bo liczę, ze mnie wciągną bardziej niż zbiorek opowiadań. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Filmy</h3><p><b>Uśmiech Angeliki</b></p><p><b>Gra luster </b></p><p>Tak, ciąg dalszy Montalbano. Po raz kolejny mamy plejadę dziwnych kobiet, pokręconych postaci pobocznych i nieoczywiste sprawy karne. Mamy też inną aktorkę w roli Livii i chociaż nie widzimy jej za dużo na ekranie, to jest jakoś dziwnie. </p><p><br /></p><p>I to by było na tyle... pod względem konsumpcji dóbr kultury to nie był jakiś wyjątkowy miesiąc. Dłużyła mi się "Orkiestra" a potem pierwsza połowa "Miasta", w tej desperacji dość wcześnie zaplanowałam sobie, że następną książką w kolejce będzie "Poradnik pogromców wampirów klubu książki z Południa", ponieważ człowiek w kryzysie zawsze może udać się po pomoc do Grady'ego Hendrixa. Jeśli chodzi o dalsze plany, to wjedzie "Znachor"', skoro to taka kultowa książka a potem pewnie coś z książek zakupionych w ramach akcji Rozkopane czyta. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Rozkopane czyta</h3><p>To już druga edycja akcji wspierającej księgarnie w centrum poznania organizowanej przez Poznański Trójkąt Bermudzki (fb) aka Poznań_moment (na IG) aka Trujkonta. Kim jest Trujkont nie podejmuję się wyjaśniać, to jest mem, mit, legenda tego miasta, największy troll na swoich własnych profilach i człowiek który jednocześnie faktycznie coś dla tego zmarnowanego miasta robi. Jeśli jednak jesteście zaznajomieni z nazwą "Rozkopane", pocztówkami i magnesami (istnieją już nawet podróbki!!!) w tej tematyce, to stoi za tym właśnie Trujkont. Chłop od dawna walczy o to, żeby, ze w centrum coś przetrwało, organizuje akcje wspierania kiosku w Kupcu Poznańskim itp. oraz, jako się rzekło, Rozkopane Czyta. </p><p>Szczegóły akcji opisane są tutaj: https://rozkopaneczyta.pl ale pokrótce chodzi o to, żeby </p><p>1. Zrobić zakupy w każdej z 6 księgarni w ścisłym centrum Poznania (Rozkopanem) - za zakup zdobywa się pieczątki na specjalnej zakładce. </p><p>2. Zgłosić udział w konkursie (oddać zakładkę z pieczątkami) </p><p>3. Wysłać zdjęcie jak się czyta w Rozkopanem</p><p>opcjonalnie można jeszcze na dodatkowe nagrody umieścić zdjęcie w mediach społecznościowych i oznaczyć którąś księgarnię. </p><p>Do wygrania są bejmy, ale prawdę mówiąc to tylko drobiazg, bo jasna cholera, jaka dobrze człowiek może się bawić wydając pieniądze na książki. Pewnie gdybym rozłożyła udział na rozsądne terminy by tak nie było, ale ponieważ nie mam specjalnie czasu na wycieczki do centrum a poza tym jest tam okropnie, to załatwiłyśmy to z siostrą w jeden weekend (potem w kolejny wybrałyśmy się zgłosić udział i zrobić trochę fotek na konkurs) i to było doskonałe rozwiązanie. Takie trochę mini targi książki. A nawet nie takie mini, biorąc pod uwagę, że kupiłam 9 książek i wydałam na nie łącznie 262,18 zł. Tak więc mam co czytać do końca roku, bo chciałabym chociaż część z tego ruszyć. </p></div></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-64938839923350121792023-08-30T22:21:00.094-07:002023-08-31T08:25:37.235-07:00[Rachunek za] Sierpień 2023<p>Sierpień upłynął mi, tradycyjnie, na urlopie. W tym roku poszłam na całość - Andora i południe Francji (Lourdes, Gavarnie, Tuluza). Było wspaniale i mimo tego, że plany trochę się posypały, to ostatecznie chyba widziałam wszystko, co zobaczyć chciałam - Andorrę, Muzeum Rowerów, Muzeum Motoryzacji, Pic du Midi, Col di Tourmalet. Oczywiście nazbierałam też nowych miejsc na liście do zobaczenia. Wróciłam głównie z poczuciem straszliwej tęsknoty za hotelem Syracusa w Andorze, gdzie pracownicy byli wszyscy 15/10. Pireneje są piękne, historia Francji bogata a Andorra to najwspanialsze miejsce na Ziemi. Chcę tam wrócić. Nie wiem kiedy, nie wiem, jak, ale naprawdę chciałabym tam wrócić. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki:</h2><p><b><span style="color: #38761d;">Laterne Rouge 8/10</span></b></p><p>Bardzo solidna książka. Jednak jakby trochę zabrakło jakiegoś błysku, który ma w sobie "Etape" Moore's. Niemniej nie mogę się tak naprawdę do niczego konkretnie przyczepić. Świetnie to jest zredagowane, chronologicznie, ale jednocześnie każdy rozdział porusza inny aspekt bycia... ostatnim kolarzem w Tour de France a jednocześnie kolarstwa w ogólności. Chłop naprawdę miał pomysł i to taki totalny pomysł. Naprawdę miło jest czytać coś, co jest tak doskonale skonstruowane. </p><p>Jest o historii, o konkretnych ludziach i bardziej ogólnych zjawiskach. Bardzo dobra rzecz. Rozważam napisania do SQNksa, czy by nie wydali w swojej serii rowerowej, ale z drugiej strony, ja strasznie nie lubię SQNksa...</p><p><br /></p><p><b><span style="color: #274e13;">Raven Strategem 9/10</span></b></p><p>Tom drugi "Gambitu lisa". Jest równie dobrze, chociaż może mniej jest tych zachwycających nowości i kalendarskiej walki, co uważam za pewien minus, mimo że sama fabuła działa jak w zegarku. Wiemy już lepiej jak działa ten świat, teraz pora się z nim rozprawić. Skupiamy się na innych postaciach niż w tomie pierwszym (jeśli chodzi o perspektywę narracyjną). Khiruev jest spoko, ale jeśli chodzi o Brezana, to... nie wiem, jakoś nie mogłam się do końca przekonać, że on ma być jakąś istotną postacią w tej opowieści. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #274e13;">Revenent Gun 9/10</span></b></p><p>Świetna konkluzja trylogii, dostajemy kolejnego Jedao, więcej o ćmach, więcej o Kujenie, ogółem jest rewelacyjnie. Pozostaje tylko kac czytelniczy. Naprawdę potrzebuję więcej Yoon Ha Lee w moim życiu. </p><p><br /></p><p>Zdecydowanie jest to seria, którą kupie po polsku, żeby wydawca wiedział, że idzie w dobrą stronę. Porównania Yoon Ha Lee do Cordwainera Smitha są... nie chcę używać określenia "na wyrost", bo właściwie są to zupełnie różni twórcy. Niemniej jest ono o tyle zrozumiałe, że Yoon Ha Lee jest zajebisty. Mam ochotę na dużo, dużo więcej jego twórczości. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Filmy</h2><p><b>RRR patryjotyczny maślany ryj/10</b></p><p>"RRR" to bolywoodzki hit, który szturmem zdobył zachód. U nas dostępny na netflixie, ale w USA był chyba nawet wyświetlany w kinach. Entuzjastyczne recenzje niby mnie nie zdziwiły. Hindusi potrafią zrobić zajebisty film. I to nawet nie taki, gdzie trzeba brać poprawkę na ich podejście do realizmu (czy raczej jakikolwiek brak związku z realizmem - bolywood nie jest konwencją realistyczną). Dlatego chciałam RRR zobaczyć. I kiedy w końcu się udało, to... to nie wiem. Po prostu nie wiem. To jeden z tych indyjskich filmów, które - gdyby nie kretyńska polityka netflixa zabraniająca przechwytywania ekranu - byłyby w całym internecie. To jest z <b>tych</b> indyjskich filmów. Absurdalnie debilna, przerysowana, idiotyczna akcja, pełna wybuchów, skoków na pięćdziesiąt metrów, szalonych ujęć kamery, niewiarygodnych wydarzeń. I tak, rozumiem, że to się może podobać, bo w zachodniej kinematografii chyba nikt tego obecnie nie robi (tylko Snyder trochę czuje czaczę w "Armii umarłych" czy "Sucker Punch") a już na pewno nie w takiej skali. Tu wszystko jest za bardzo. </p><p>Pierwsza połowa filmu, przyznaję, była trochę ciężka do strawienia. The cringe, by God's, the cringe. W drugiej części dostajemy retrosa, zwrot akcji i fabuła zaczyna mieć sens (poznajemy motywację bohaterów). I od tego momentu, tak, nabiera to rumieńców. Ostatecznie więc mam pozytywne wrażenia z tego seansu, chociaż z pewnością dalekie to jest od pierwszej pewnie dwudziestki najlepszych bolywoodzkich filmów jakie widziałam. </p><p>O czym to w ogóle jest? Karykaturalnie źli Anglicy (z drugiej strony to Anglicy, czy naprawdę było to aż tak przerysowane...?) porywają dziewczynkę z plemienia, które, tak się składa, ma obrońcę, co to ma Maślany Ryj (mam wrażenie, że wedle bolywoodzkich standardów piękna mężczyzna musi mieć twarz myślą nie skażoną), dobrze dogaduje się z naturą i potrafi w mordę dać nawet tygrysowi. Tenże obrońca rusza do miasta szukać dziewczyny. To pierwszy z naszych bohaterów. Drugi tymczasem, również Hindus, służy w angielskim wojsku, pacyfikuje zbuntowanych rodaków (sam jeden armię całą, wiadomo). Dostaje w końcu zlecenia odnalezienia faceta chcącego uwolnić porwaną dziewuszkę. W toku poszukiwań nawet go odnajduje... Ale nie wie że to on i panowie się zaprzyjazniają. W tym momencie dostajemy niemożliwie długi montaż rodem z komedii romantycznej. Tak, to jest taki film. Jest nawet dance off. </p><p>Jest to filmidło w gruncie rzeczy dość głupie (choć nie mogę złego słowa powiedzieć o jego ostatecznym przekazie walki z okupantem), ale ma w sobie to, w czym kino indyjskie jest naprawdę dobre - emocje. Serce. W każdej sekundzie, jaką by nie była przesadna, żenująca, głupkowata są autentyczne emocje, jakaś szczerość, nawet jeśli coś jest przesadzone (a mało co nie jest) to nie popada w jakaś sztuczność czy fałsz. </p><p>Czy polecam? Ech. Jak widzieliście trochę bolywoodu, to raczej zniesiecie to. Jeśli nie to, cóż... Myślę że jak przetrwacie pierwsza połowę to druga was chwyci. Zresztą widziałam wśród osób kompletnie zielonych w temacie autentyczny zachwyt. Więc może jest coś w tym indyjskim autentycznie, w ich kompletnej odporności na realizm, prawa fizyki i jakiekolwiek granice, a także odległości od wałkowanych w zachodnim kinie tematów (ostatecznie jest to film o męskiej przyjaźni, obowiązku i patriotyzmie), coś za czym tęsknimy, bo na pewno nie można powiedzieć, że są w tym jakieś treści kulturowo obce. Myślę wręcz, że w ogólniejszym sensie właśnie te wspólne wszystkim ludziom emocje, które Bollywood przekazuje z takim mistrzostwem są największą siłą tego kina. Trochę tego obejrzałam i wśród nich wszystkich był może jeden, który uważam że jakoś kulturowo nie zagrał kompletnie a i wtedy mam podejrzenia że to mógł być po prostu naprawdę słaby film (na ciebie patrzę, "Bajirao Mastani"). Poza tym, nawet jeśli ma się świadomość że coś umyka, to... Nie musimy rozumieć w stu procentach dlaczego coś jest problemem by poczuć gniew bohatera. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #274e13;">Gangubai Kathiawadi 9,5/10</span></b></p><p>Czy to najlepszy film Bhansaliego? Być może po prostu najbliższy zachodnim gustom. Co nie zmienia faktu, że zagrany jest wspaniale. Aktorka odtwarzająca główną rolę, Alia Bhatt, absolutny ŁOGIŃ. Ta kobieta jest niesamowita. Niech za dowód służy to, że w scenach zbiorowych nie jest ubrana inaczej niż tancerze z tła, bo jej nie da się przeoczyć. Zdjęcia jak zawsze w Bhansaliego bezbłędne. Symetria. Lustra. W żadnym kadrze nie ma nic przypadkowego. </p><p>"Gangubai Kathiawadi" to dramat biograficzny na podstawie jednej części "Mafia Queens of Mumbai". Tytułowa bohaterka zostaje sprzedana do burdelu jako nastolatka i z czasem staje się taką niekoronowaną królową dzielnicy burdeli i musi zawalczyć o przetrwanie pracujących tam kobiet i poprawę ich sytuacji. </p><p>Nie, to nie jest Bollywood z tańcami co 3 sekundy i nie jest to film sensacyjny pełen absurdów. Generalnie o filmach Bhansaliego (nawet tych historycznych, choć one są trudniejsze dla zachodniego widza) można myśleć bardziej jak o artystycznych filmach indyjskich niż o Bollywoodzie, w sensie najprostszych skojarzeń jakie może mieć widz znający tę kinematografię z "Czasem słońce czasem deszcz". </p><p>Film dostępny jest na netflixie, niestety nie ma polskich napisów (są angielskie i bodaj niemieckie). Jeśli wam się nie wyszukuje, to spróbujcie po prostu przez google albo zmieńcie język aplikacji na angielski. Wiele filmów jest dostępnych (licencyjnie) w Polsce, ale pokazują się wyszykiwaniu dopiero, jak się ustawi język aplikacji na angielski. SERIO i wiem to z oficjalnych komunikatów nietflixa. Ogółem zanim zlikwidujecie subskrybcję, to obejrzyjcie jeszcze ten jeden film. Naprawdę <b>warto</b>. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #38761d;">Padmavat 8/10</span></b></p><p>Jak już wjeżdża Bahansali to na pełnej. Na Padmavat byłam w kinie (ja i sami hindusi, który oburzeni treściami prezentowanymi na ekranie wychodzili w trakcie sensu; niektórzy byli z dziećmi więc się nie dziwię) - podobał mi się wtedy, a za drugim razem... nie wiem, czy mogę powiedzieć, że stracił. W kontraście do "Gangubai" jest po prostu bardzo indyjski i zwyczajnie trudny w odbiorze, ponieważ jest to ekranizacja eposu, który widz ma znać. A ja nie znam poza tym, co wyniosłam z pierwszego oglądania i jakichś tam powiązanych informacji znalezionych w necie (głównie a propos kontrowersji). Jeśli o te kontrowersje chodzi, to jest to film, którego nie nazwałabym szokującym z europejskiego punktu widzenia. Ktoś, kto jest bardziej zaznajomiony z bollywoodzką konwencją ten szybko załapie, jak skandalizująca jest to produkcja (pocałunki, gwałty, gejowscy przydupasi). Do tego dochodzi jeszcze - wkurzenie muzułmanów negatywnym przedstawieniem antagonisty (ten chłop to siedem grzechów głównych na sterydach i Ranveer Singh jest doskonały w tej roli), bogobojnych hindusów przedstawieniem Padmavaati (czczonej jak bogini) na ekranie w ogóle (a do tego było jej widać brzuch w jednej scenie; tak, trzeba to było zasłonić w postprodukcji) oraz rządu, który stara się zwalczać praktyki, które w tym filmie są gloryfikowane. Ogółem Bhansali nie robi nic na pół gwizdka. </p><p>Film jest jak zawsze w przypadku tego reżysera przepiękny i w doskonałej obsadzie (Deepika Padukone, Ranveer Singh). Symbolika, normy kulturowe, historia i literatura robią brr i przez to film nie jest dla odbiorcy zachodniego łatwy. </p><p>Zacząć znajomość z Bhansalim radziłabym raczej od "Guzarrish" (dramat o mężczyźnie, który walczy o prawo do własnej eutanazji), "Ram Leela" (adaptacja "Romea i Julii"; jest śpiewanko i tańczonko) czy właśnie "Gangubai Kathiawadi". Artystycznie najbardziej odjechany jest chyba ten pierwszy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Seriale</h2><p><b><span style="color: #274e13;">Chłopaki z baraków 10/10</span></b></p><p>Pewne przesłania nie tracą na wartości. Jebać szkole, najebiemy się i zjemy kurczaka. </p><p>Kto jeszcze nie widział tego arcydzieła, niech nadrabia. Mockumentary o patusach z osiedla barakowozów śmieszy tak samo za każdym razem. A jednocześnie widać, że jest to produkcja kanadyjska, w tym najbardziej stereotypowym sensie. Jest trochę o tym jak niewłaściwe znajomości nie pozwalają ci się wyrwać z patologii, ale też o przyjaźni na dobre i na złe oraz przywiażaniu do swojego miejsca na Ziemi. To też jedna z tych serii, w które warto się wkręcić, bo twórcy przykładają duże znaczenie do rekwizytów, lokacji, strojów postaci. </p><p>I pamiętajcie, safety, always off. Na tym polega odpowiedzialność. </p><p><br /></p><p>(w ogóle od pewnego momentu rzecz przejął netflix i te odcinki po latach są meh, więc nie przejmujcie się ilością sezonów. odcinki są krótkie a dokrętki nie trzeba oglądać)</p><p><br /></p><p><b>Palpito sezon 2 przeterminowany przeszczep/10</b></p><p>Przetrwałam jakieś piec odcinków i na razie powiedziałam sobie dość. To ta wenezuelska telenowela o Gangu Homoseksualistów Handlujacych Organami (GHHO brzmi jak jakaś onzetowska organizacja), której twórcy pomyśleli o oparciu całej fabuły o kwestia handlu organami ale nie o tym żeby zatrudnić kogokolwiek kto ma o tym pojęcie, nawet takie na poziomie obejrzenia jednego filmiku na yt. Albo chociaż wiadomości. </p><p>Wiadomo, oglądam to bo jest głupie i mnie to bawi, ale w drugim sezonie mocno spada jakość scenariusza. Główny bohater jest jeszcze bardziej maślany niż wcześniej, drama robi się znacznie absurdalniejsza niż na początku. Zachariasz jednak robi coś złego (może się zorientowali, że właściwie faktycznie wyszedł na spoko ziomka a Kamila na niewdzięczną sucz). Jest cały klasyczny zestaw telenowelowy (sfingowane śmierci i takie tam) - brakuje tylko utraty pamięci, ale to jeszcze pewnie przed nami. </p><p>Czy polecam? Trochę zależy od tego, co bardziej podobało wam się w sezonie pierwszym. Jeśli kompletny debilizm, to tu jest go znacznie więcej. Jeśli jednak ten balans między debilizmem a jakąś tam fabułą to już mniej. Tak cyz owak jest to coś do odkładania dla beki i najlepiej przy alkoholu. Zdecydowanie w towarzystwie. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #274e13;">Lepsi niż ludzie 9/10</span></b></p><p>Zmęczona wenezuelskim kretynizmem namówiłam siostrę na "Lepsi niż ludzie" (wciąż denerwuje mnie to tłumaczenie, oryginał nosi tytuł "Lepsi niż my"). Ten serial nic nie traci przy kolejny oglądaniu (widziałam go zresztą dotąd jakieś półtora raza). Naprawdę solidne SF. I pamiętajcie - Smiert' botam, żyzn' żywym! </p><p>Więcej w <a href="https://silvahevsum.blogspot.com/2021/09/rachunek-za-sierpien-2021.html" target="_blank">[Rachunku za] Sierpień 2021</a>. </p><p>Z kwestii niebezpośrednio związanych z tematem, muszę powiedzieć, że przez ostatnie dwa lata mocno podciągnęłam się w rosyjskim. Czy mogłabym to oglądać bez napisów? Nie jestem pewna, ale jak się wyłapuje błędy w tłumaczeniu (nie mam na myśli tytułu) to chyba nie aż tak źle ;) </p><p><br /></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-72437567720436047202023-07-31T06:45:00.008-07:002023-08-31T08:39:12.026-07:00[Rachunek za] Lipiec 2023 <p>Lipiec to zawsze dla mnie miesiąc bardzo intensywny, chociaż głownie chodzi o siedzenie przed ekranem i jaranie się jak inni się męczą. Chodzi oczywiście o <b>Tour de France</b>, w tym roku jeszcze <b>Tour de France Femmes</b> (chociaż na to raczej zerkam niż oglądam) oraz <b>Tour de Pologne</b>, który rozpoczął się w Poznaniu, więc na trasę trzeba było pójść.
</p><h2 style="text-align: left;">Tour de France
</h2><p>Nie, nie odpuszczę :P
</p><p>Co to był za wyścig, rany boskie. Niewątpliwie dużo dała świetna trasa. Zrezygnowano z długich płaskich etapów dla sprinterów, które, bądźmy szczerzy, zazwyczaj były nudne przez jakieś 85% czasu a i to tylko jeśli pojawiła się jakaś ciekawa ucieczka. Zamiast tego były etapy znacznie krótsze, dynamiczniejsze, bez dłuzyzn. Etapy w górach – mordercze. Człowiek zadyszki mógł dostać od samego patrzenia. Nawet jednak na bardzo dobrej trasie nic by się mogło nie wydarzyć, gdyby nie zmiany, które nastąpiły w ostatnich latach. Po potwornie nudnych wyścigach kontrolowanych skutecznie, ale bez polotu przez Sky/Ineos nareszcie „się dzieje”. Nareszcie mamy liderów, którzy sami biorą sprawy w swoje ręce, którzy są na tyle blisko siebie, że wyścig nie przestaje być interesujący i muszą walczyć od samego początku.
</p><p>Tak, mnie też przypomniały się dawne czasy, te co to już nikt nie wie kto wygrał bo całe sekcje klasyfikacji generalnej zostały zdyskwalifikowane. Tylko dla mnie to nie są złe wspomnienia. Tamte Toury były spektakularne. Pamiętam do dziś masę epizodów, podczas gdy era Froome’a wyparowała mi z pamięci jeszcze kiedy trwała. I to wcale nie znaczy, że wtedy wszyscy byli czyści. Nie wiem czy w historii tego sportu był taki rok, że byli czyści. W dupie to mam. To nie jest sport, w którym ustanawiane są rekordy (w taki sposób jak w chociażby w lekkiej atletyce czy podnoszeniu ciężarów). Ma się dziać – i w tym roku się działo. A na dodatek Kwiatkowski wygrał etap i to jaki etap! Szkoda że Rafał nie dostał szansy.
</p><p>Na minus to, że za ostateczny wynik, a na pewno kształt wyścigu odpowiadają motocykle, które zajechały drogę atakującemu Pogačarowi... Pewnie i tak by spuchł, no ale. Ostatnimi czasy jakby więcej tych incydentów choć być może to kwestia pokazywania całych etapów i tego, że teraz po prostu to widzimy.
</p><p>Podoba mi się bardzo rywalizacja Vingegaarda (w tym sezonie jako „Winogron”, w zeszłym „Vinegret”; na tym etapie chyba nie ma znaczenia jak naprawdę wymawia się jego nazwisko) z Pogačarem, przede wszystkim dlatego, że są to tak różni zawodnicy. Tadej szaleje, a Jonas jedzie za nim jak taka nieustępliwa duńska wesz.
</p><p>I ta czasówka. O panie, ta czasówka! Myślę że ze dwa etapy w tym Tourze dołączyć by mogły spokojnie do „Etape” Michaela Moore’a (w Polsce jako „Tour de France”) i będziemy o nich wspominać jeszcze z kilkadziesiąt lat.
</p><h2 style="text-align: left;">Tour de France Femmes
</h2><p>Walka o kobiece kolarstwo trwa. I myślę że jeszcze trochę potrwa, ale idzie to w dobrym kierunku (są transmisje, pojawiło się odrobinę pieniędzy), teraz wiele już zależy od zawodniczek. W przyciąganiu do ekranów idzie im chyba dość średnio - mnie nie przekonały na tyle żeby oglądać każdą transmisję, ale mają trudniej niż panowie, bo komentatorzy na ich wyścigach są... Ech. Chociaż po wysłuchaniu „komentarza” do Tour de Pologne muszę przyznać że Probosz naprawdę nie jest taki zły.
</p><p>Narzekań na to jak panie jeżdżą jest sporo, ale chyba narzekają ci, co widzieli, więc to jest mimo wszystko pewien plus. Dla mnie osobiście dołująca jest dominacja holenderek i belgijek nie dlatego, że są najlepsze, ale przez ich postawę. Był już na olimpiadzie incydent kałowy, kiedy musiały jechać bez radia i okazało się, że wcale sobie nie radzą bez prowadzenia za rączkę. Więc zamiast wyciągnąć wnioski była wielka sraczka, że tak nie wolno, żeby ktoś poza nimi wygrywał (: ta sama postawa która w męskim peletonie reprezentuje belg Jasper Philipsen z jakiegoś powodu hołubiony przez sędziów, chociaż powinien być wielokrotnie karany za niebezpieczna jazdę, zajeżdża nie drogi czy, nie żartuję, próbę zepchnęcia z jezdni zawodnika, który chciał uciec z peletonu. Teraz na Tour de France Femmes Vollering przejechała się za samochodem w nieprzepisowy sposób i zesrała wraz z dyrektorem sportowym że jak to dostała karę za łamanie przepisów, czy oni wiedzą w ogóle jak zorganizować wyścig? Plus taki, że do kary 20 sekund wywalili jeszcze ich samochód z kolumny. I bardzo kurwa dobrze.
</p><p>No ale TdFF to nie tylko wożenie się w peletonie, bo robić nie ma komu. To także kolejny świetny występ Kasi Niewiadomej. Na Turmalet doszły ją na 8 sekund... I ona nie odpuściła i znowu wyrobiła przewagę. Ostatecznie przyjechała druga, zdobyła koszulkę w grochy za cały wyścig i – po ostatnim etapie jazdy na czas – zajęła, ponownie, 3 miejsce w generalce. Tak trzymać!
</p><h2 style="text-align: left;">Tour de Pologne
</h2><p>Naszego narodowego Touru nie śledzę, czasem jakiś ostatni etap, jak nasi mają szansę, czy coś, ale ogółem nie patrzę. Z powodu dość nieszczęśliwego umiejscowienia w kalendarzu to nigdy nie będzie wyścig dla tych największych – a na pewno nie w szczycie kariery. Chociaż w tym roku mamy w składzie, poza Kwiatkowskim i Majką, także Mohorica (który nie tylko zdobył piękne zwycięstwo etapowe w TdF, ale jego wypowiedz po etapie przejdzie do historii) i Gerainta Thomasa.
</p><p>Nie ukrywam też że nudzi mnie ten wyścig dookoła Polski, który jest wyścigiem Kraków-Bukowina... W tym roku dla odmiany jednak start w Poznaniu z finiszem na Torze Poznań, więc poszłam na trasę i zerkałam w telewizji, co się dzieje, ale komentarz na TVP był wstrząsajacy. I nie w dobrym sensie.
</p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><p style="text-align: left;"><b><span style="color: #38761d;">Gambit lisa 9/10</span></b></p><p style="text-align: left;">Ile ja lat czekałam na taką książkę, rany boskie. Twarde sf, worldbuilding na piątkę, zero współczucia dla czytelnika już od pierwszych zdań. I Jedao, Och, Jedao.</p><h2 style="text-align: left;">Audiobooki</h2><p style="text-align: left;">Na okoliczność zniżkowej ceny storytela (boże jak obrzydliwa jest ta nazwa, kto to wymyślił i jak go za to ukarano?) oraz braku czasu na ogarnianie życia przesłuchałam jakąś nieludzką ilość audiobooków. Serio, już mi się nawet nie chciało odznaczać na Storygraphie.
</p><p style="text-align: left;"><br /></p><p style="text-align: left;"><b><span style="color: #38761d;">Lepsi od Pana Boga. Reportaże z Polski Ludowej 9/10</span></b></p><p style="text-align: left;">Ze wszystkich przesłuchanych audiobooków ten tytuł jest zdecydowanie najlepszy. Świetnie zrobiony zbiór reportaży z lat 50. i 60. Nie tylko teksty są dobrze napisane i interesujące, nie tylko poruszają różnorodne tematy, ale też są oparzone komentarzem autora, osadzającym je w kontekście, rozwijającym wątki, odpowiadającym dalsze losy bohaterów i zjawisk, pokazującym ewentualne konsekwencje ich publikacji. Dzięki temu czytelnik nieposiadający żadnej wiedzy o opisywanych zdarzeniach może w pełni zrozumieć tekst.
</p><p>Same reportaże dotyczą różnych zjawisk społecznych na przestrzeni lat. Jest tu trochę reportażu wcieleniowego, którego Janusz Rolicki jest mistrzem. Wspaniały jest tekst o budowie, gdzie autor, jako nowicjusz wśród budowlańców, musi szybko nauczyć się radzenia sobie w tym trudnym fachu, gdzie nawet łopatę trzeba sobie zdobyć – a potem jej nie stracić. W podobny sposób zapoznajemy się ze światem pastuchów, rybaków czy państwowych urzędników. Jest o studentach mieszkających na waleta w akademiku, jest o nieco szalonym inspektorze z wydziału komunikacji, o zdegradowanym społecznie dozorcy domu. Piękne są to teksty, a sam zbiór i sposób jego opracowania sprawiają, że jest też wartościowy.
</p><p>Nie to co reportaże z lat 90. Wydane przez Czarne, gdzie nie tylko nie dodani ni grama kontekstu ale na dodatek w antologii zamieszczono teksty prasowe, a więc takie, które nigdy nie mialy funkcjonować samodzielnie.
</p><p><br /></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">Może (morze) wróci 7/10</span></b></p><p>Ludzkość jest zdolna do czynów wielkich. Niekoniecznie są jednak one słuszne. Zniszczenie morza, zwrócenie biegu rzek i spowodowanie jednej z największych – jeśli nie największej – katastrofy ekologicznej w historii to właśnie przykład ludzkiej bezmyslnosci, której konsekwencje są chyba nie do odwrócenia. Historia jest prosta: [Chruszczow] zobaczył w USA pola bawełny i uznał ze chce własne. Lepsze, większe i na pustyni, bo czemu by nie. Rozpoczęto ogromny – by nie rzec straszliwy – projekt irygacji stepow Uzbekistanu. Tylko rozmach nie był w tym projekcie bylejaki. Błędem był już sam pomysł a jego niechlujne wykonanie stało się gwoździem do trumny pozostajacego wcześniej w delikatnej równowadze ekosystemu Morza Aralskiego. Było morze. Teraz jest tam słona, toksyczna pustynia.
</p><p>(autor autor), zobaczywszy przypadkiem artykuł na temat Morza Aralskiego uświadomił sobie jak mało o nim wie i jak w ogóle nigdy sie nad nim nie zastanawiał. Więc wsiadł w samolot i poleciał do Uzbekistanu zobaczyć na własne oczy morze, którego nie ma.
</p><p>Nie jest to monografia tematu, bardziej opis podróży do Uzbekistanu, poruszający więcej wątków niż tylko tytułowe morze. (sabela) opisuje miejsca i ludzi, zwyczaje, Przygody w podróży, historie kraju, na ile ja liznął. Na koniec dociera i do portów porzuconych na pastwę pustyni oraz nad brzeg nędzne resztki jeziora niegdyś tak potężnego że nazywano je Morzem.
</p><p><br /></p><p><b>Warszawa Kryminalna tom I
</b></p><p><b>Warszawa kryminalna tom II
</b></p><p><b>Warszawa Kryminalna tom III</b></p><p><b>Warszawa kryminalna tom IV</b></p><p>Będzie zbiorczo, choć poszczególne części różnią się między sobą dość znacznie. Jedna poświęcona jest bardziej mafii, inna polityce. Te dwie uważam za najsłabsze, chociaż w przypadku tej mafijnej na mój negatywny odbiór może częściowo wpływać fakt, że sprawy były skomplikowane a ja jechałam to w audiobooku na prędkości x2. Na minus też to, że autorka powtarza się między swoimi książkami i w tym cyklu znalazły się też te same sprawy co w książce i błędach medycznych. Na plus, że sporej części spraw nie znałam, ogółem styl dobry, sensowne pozycje do przesłuchania przy sprzątaniu albo zmywaniu naczyń. Takie zbiorcze chyba <b>6,5/10</b></p><p><br /></p><p><b>Peerel zza krat
</b></p><p>Niektóre sprawy bardzo znane. Poza tym ok </p><p><br /></p><p><b>Tajemnice zbrodni
</b></p><p>Chyba mi się ta książka podobała. Chyba bo za nic w świecie nie pamiętam która to była w zalewie trukrajmu. </p><p><br /></p><p><b>Hipokrates przed sądem
</b></p><p>Błędy medyczne i batalie sądowe z nimi związane. Mało o medycynie, dużo o przepychankachbw sądzie, ogółem dość miałka publikacja, która mam wrażenie staje po stronie lekarzy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Filmy
</h2><p><b>Polowanie na skarb
</b></p><p><b>Wiek wątpliwości </b></p><p>Tak, to znowu Montalbano. "polowanie na skarb" to drugi po "Tańcu mewy" film podchodzący od dość... Może nie pogodnej ale łagodniej konwencji. Jest thrillerowato wręcz. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Muzyka
</h2><p>Będzie nieco nietypowo. Bo wprawdzie wyszła w lipcu nowa płyta, na którą warto zwrócić uwagę i chociaż opublikowano koncert, który obejrzeć należy i chociaż to w lipcu (chyba, ale nie pisałam o tym wcześniej) ukazał się nowy album najciekawszego chyba tworzącego obecnie artysty, to zapamiętałam ten miesiąc bardziej pod kątem absurdalnych powrotów do hiciorów sprzed lat, ale o tym na samym końcu, żebyście wynieśli coś pozytywnego z tego słowotoku.
</p><p><b>Nowa lipcowa płyta do obczajenia
</b></p><p>Uguem tu coś miało być. Tylko jak to pisałam na koniec lipca to pamiętałam. A teraz uzupełniam pod koniec sierpnia i nie pamiętam za grosz. Pewnie chodziło o</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="384" src="https://www.youtube.com/embed/YjTk0rgpdKE" width="462" youtube-src-id="YjTk0rgpdKE"></iframe></div><br /><p><br /></p><p><b>Koncert Thy Catafalque
</b></p><p>Jakoś od zeszłego roku (czy to już dwa lata?) Tomasz zaczął koncertować. Tak, the man, the myth, the legendary bojler eladó zaczął koncertować. I ponieważ jest Tomaszem Katai a nie jakimś tam virgin zespołem o stałym składzie, to zaprosił tylu wokalistów i muzyków ilu mu było trzeba, żeby każdy utwór wypadł perfekcyjnie. </p><p>Bardzo mnie cieszy w tym koncercie absolutnie wszystko. Ze szczególnym uwzględnieniem tego, że znalazły się na nim utwory ze starszych płyt. Absolutnie niesamowita rzecz i świetna realizacja że strony wytwórni Season of Mist: </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="377" src="https://www.youtube.com/embed/KnAq5dFHE9o" width="454" youtube-src-id="KnAq5dFHE9o"></iframe></div><br /><p><br /></p><p><b>Thy Cataflaque "Alföld"</b></p><p>Z Thy Catafalque jest tak, że nawet jak się nie podoba to nie można powiedzieć, że nie jest doskonale w tym, co robi. I tak jest z ich najnowsza płyta. Nie kij klimat. Tomasz wraca do swoich początków, zdecydowanie za ciężkich dla mnie. Jak w tym awangardowym black metalu zdecydowanie stoję po stronie awangarday. Natomiast rzecz jest i tak godna obczajenia, bo, cóż, to Thy Catafalque. Zaleca się słuchanie na dobrym sprzęcie. </p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="375" src="https://www.youtube.com/embed/HguSou2z6pE" width="451" youtube-src-id="HguSou2z6pE"></iframe></div><br /><p><b>XD</b></p><p>A powrót? Jakoś tak na okoliczność nowego odcinka <a href="https://www.youtube.com/watch?v=N02-sTeeIgw&list=PLMkkE6NprfF9VjV2LnEURJO3u71-ULxxw" target="_blank">Piosenek, które ryją banię</a>, odpaliliśmy sobie na tym samym kanale <a href="https://www.youtube.com/watch?v=cI3K1SPgH0E" target="_blank">tego się słuchało z roku 90.</a> I nie, powrót nie jest do roku 90. Powrót jest do roku 1995 i… Liroya. Pewnie gimby nie znajo a Zetki striggeruje ten durny ponad wszelką miarę tekst, ale chociaż nie słucham muzyki hopsiupowej, to do tego mam wielki, bezzasadny sentyment. Poskaczcie sobie razem ze scyzorykiem:</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="389" src="https://www.youtube.com/embed/sWoTWA8JN8A" width="469" youtube-src-id="sWoTWA8JN8A"></iframe></div><p><br /></p><p>Tak, po natchnionym pierdoleniu o awangardowym black metalu puszczam wam rapera z Kielc I CO MI ZROBICIE.
</p><p>W gry nie grałam, jak widać ledwo był czas, żeby jedną książkę przeczytać, wszystko podporządkowane największej sportowej imprezie świata. A teraz? A teraz mogę wam powiedzieć, że ten wpis powstaje w drodze na taki urlop, że cholera wie, czy go przeżyję albo w jakim stanie, więc nara, jeśli się to ukazało, to znaczy, że przeżyłam przynajmniej pierwszy tydzień tej eskapady.
</p><p><br /></p><p>(Nie, nie umyka mi, że publikuję to o miesiąc za późno. Większość tego wpisu powstało w ostatnich dniach lipca - częściowo w samolocie gdzieś nad Niemcami - tylko potem nie bardzo był Internet albo czas, by dokończyć, a jeszcze potem kompletnie zapomniałam, że mam bloga. Jak co miesiąc)</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p><p>
</p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-38425906268426810152023-06-30T23:41:00.001-07:002023-07-04T12:54:08.036-07:00[Rachunek za] Czerwiec (oraz pierwsze półrocze) 2023<h3 style="text-align: left;">Czy to kryzys, czy to jest czytanie? </h3><p>Moje statystyki w tym miesiącu, mówiąc oględnie, nie olśniewają. W ogólnym rozrachunku zdołałam dotrzeć do punktu, w którym jestem 6 książek w plecy z wyzwaniem 52/rok i jakieś 2500 stron do tyłu z moim planem przeczytania 20000 stron. Czyli... gorzej niż było na koniec maja. Jeśli chodzi o wyzwanie punktowe - to w Excellu - to sobie czasem o nim przypominam i na tę okoliczność postanowiłam uzupełnić tabelę i zdiagnozować, czy problemy są, czy jednak ostatecznie jakoś się to równoważy. Iiiii... tak, równoważy się! Sama jestem zdziwiona: uzbierałam 27,5 punkta (razem z czytanym właśnie "Donikąd", które chcę skończyć przed lipcem - 29) a jest 26 tydzień. Szok, sama jestem zdziwiona, chociaż przecież miałam w tym roku trochę... strategicznych lektur. </p><p>Przede wszystkim wzięłam się za swoje własne półki. Aż 10 z przeczytanych 20 książek to moja własność, w tym tytuły, które na regale wstydu przeleżały około dekady, jak nie więcej ("Don Wollheim proponuje. 1985" i "Siedemdziesiąt dwie litery"). Brawo ja! Jakoś względnie idzie mi powstrzymywanie się przed czytaniem po angielsku (tu wjechały zaledwie 3 tytuły) - choć nie jest łatwo. </p><p>Za wielki sukces uważam przeczytanie książki po rosyjsku. "Можно ли забить гвоздь в космосе" nie jest moją pierwszą książką w tym języku, ale chyba pierwszą, która faktycznie przeczytałam z uporem od deski do deski a nie po stronie-dwie z długimi przerwami, łącznie męcząc rzecz kilka miesięcy, jak nie lat. Zajęło mi to miesiąc, a książka nie jest gruba, ale widzę znaczący postęp (inna rzecz, że pewnie to było po prostu bardzo prostym językiem napisane i przede mną zderzenie z rzeczywistością, hehe; z drugiej strony wysiadł mi wzrok, więc trudno było czytać nawet tę parę stron dziennie). Jest git, przy wyborze następnej właściwie blokuje mnie głównie mnogość opcji. Rozsądek mówi jedno (jakieś opowiadania, chociażby Jack London albo może Szukszyn), ale serce chce "Kłamstw Locke'a Lamory", ponieważ zawsze jest dobra pora na Locka Lamorę. I tak, oczywiście, że mam papierowe rosyjskie wydanie "Kłamstw Locke'a Lamory". Przecież mam nawet dwa angielskie. I kupię więcej, jak będzie okazja. </p><p>Staram się czytać z Legimi, skoro za nie płacę i wychodzi tak, w gruncie rzeczy, średnio - ale nie dziwota, skoro mi to koliduje z czytaniem papieru z półek. Przy średniej 1 książka miesięcznie to tak niespecjalnie wychodzę na plus ekonomicznie, ale myślę że to się jeszcze zmieni w zależności od tego, jak wiatr powieje i w ogóle. Plus, co ważne, wielu książek nie kupuję właśnie dlatego, że są na legimi, więc poniekąd półka w tej usłudze to kolejna półka wstydu a za to jakim niskim kosztem i przy oszczędności miejsca. </p><p>Rzut oka na statystyki trochę zmienił moje postrzeganie pierwszego półrocza roku 2023. Żyję w jakimś przekonaniu, że jestem wiecznie w plecy a tymczasem po uwzględnieniu wszystkich dodatkowych okoliczności wychodzi na to, że jestem wręcz na górce. W dodatku z przeważającej większości lektur jestem bardzo zadowolona. Na minus jedynie: "The Cat Who Saved Books", "Arsene Lupin kontra Herlock Sholmes" i "Mała Syberia" a i one nie były jakoś specjalnie okropne, po prostu słabe i tyle. Chciałam wypisać największe hity półrocza, ale pozostałe książki były naprawdę bardzo dobre. W różnych kategoriach, ale bardzo dobre. </p><p> </p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><h3 style="text-align: left;">Можно ли забить гвоздь в космосе и другие вопросы о космонавтике (Czy w kosmosie można wbić gwóźdź i inne pytania o kosmonautykę) </h3><div>Świetna książka złożona z odpowiedzi na pytania, które kosmonauta Siergiej Riazański dostaje na maila. Dobrze usystematyzowana - od tego, jak w ogóle działa to latanie w kosmos przez to jak zostać kosmonautą, po lot na orbitę, pobyt tam i powrót. Autor prosto - ale nie jak dla kretynów - i z humorem tłumaczy, jak to wszystko wygląda. Super rzecz i w dodatku nadałaby się i dla zajaranego kosmosem dwunastolatka jak i dla dorosłych, którzy coś już wiedzą o temacie. Dobrze by się stało, gdyby ją przetłumaczyć na polski, bo to wartościowa lektura. Tylko może bez rysunków. Bo w niej są rysunki takie na poziomie tych gazetek z dowcipami, co pewnie jesteście za młodzi, żeby je pamiętać. <br /><div><br /><h3 style="text-align: left;">Donikąd. Podróże na skraj Rosji</h3><p>Michał Milczarek ma źle w głowie i jest to piękne. To ta książka w której Hemingway zderza się z Dukajem w czymś co jest najdziwniejszym, najwspanialszym reportażem, jaki w życiu czytałam. Milczarek od dziecka fascynował się mapami a raczej tym, co jest na ich skraju, na końcu świata. I nie poprzestał na rysowaniu nieistniejących dróg i ostrym fazowaniu. On po prostu na ten koniec świata pojechał. Kamczatka, Magadan, Komyła, Workuta, Ewenkia, Norylsk - te nazwy tak znane a miejsca tak odległe, że trochę trudno uwierzyć, że istnieją naprawdę. I gdyby to był taki zwykły reportaż, gdzie autor pisze gdzie był, co widział, co zrobił, kogo spotkał, to książka byłaby kompletnie do chrzanu, bo w tym rzecz, że Milczarek pojechał donikąd. Że tam nic nie ma - poza rozkładem, rozpadem, śmiercią, apokalipsą, końcem, brakiem, czasem przeszłym, ale jakoś bez teraźniejszości. Rzecz w tym jednak, że Milczarek, jak fazował w Szczecinie fazuje nadal na Kołymie. </p><p>To jest taka piękna, piękna, piękna książka o takich strasznych, brzydkich, martwych miejscach. Milczarek chciał odnaleźć nic i mu się to udało. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Obejrzane</h2><h3 style="text-align: left;">The Grand Tour: Eurowypad(ek)</h3><p>Wprawdzie z TGT pożegnałam się właściwie jeszcze przed końcem ostatniej normalnej serii, bo męczyło mnie jak bardzo widoczny był scenariusz, to tego odcinka nie mogłam odpuścić - w końcu byli na Torze Poznań! Było zabawnie, było interesująco, było znowu trochę zbyt jawnie wedle scenariusza, ale poza tym na plus. Można zobaczyć. Są momenty przekomiczne. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Palpito (Ukradzione serce) sezon 2</h3><p>Widziałam dopiero jeden czy dwa odcinki, ale no co mam powiedzieć, Gang Homoseksualistów Handlujących Organami powrócił, główny bohater maslany jak nigdy, fabuła z dziurami a Zachariasz, no, did something wrong, ale i tak Team Zachariasz. Jeśli szukacie czegoś głupiego ale wciągającego do oglądania przy alkoholu to polecam. </p><h3 style="text-align: left;"><p style="text-align: left;"><br /></p>Ślad na piasku, Papierowy księżyc, Pole garncarza </h3><p>Czyli znajomości z komisarzem Montalbano ciąg dalszy. Nie spodziewam się w tej serii rewolucji - kolejne filmy to po prostu więcej tego samego. Nowa sprawa, ale starzy bohaterowie mniej lub bardzirj uwikłani we wszystko, co już o nich wiemy a także pewne nowe wydarzenia. Niezmiennie polecam tę serię każdemu, kto lubi sympatyczne kryminały bez nadmiernej przemocy. </p><h3 style="text-align: left;">Taniec mewy</h3><p>To też Montalbano, ale tutaj nastąpił nagłe zwrot w... nastroju. Napięcie jest większe, znacznie wyższe stawki. Znacznie mocniejsze od poprzednich odcinków. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Plany</h2></div></div><div>W połowie roku przydałoby się może nie tylko podsumować to co już się wydarzyło, ale jeszcze może wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Tylko tylko, że spojrzenie w statystyki kompletnie zmieniło moje postrzeganie sytuacji. Wedla bezlitosnych statystyk wyzwaniowych ze Storygrapha jestem w plecy tak bardzo, że chyba trudno będzie się wygrzebać z tego dołka. Sześć książek to dużo. No, wiadomo, można odpalić audiobooki i zrobić to w tydzień, ale nie o to przecież chodzi. </div><div>Mimo utrzymywania się nad kreską, gdy wziąć pod uwagę dodatkowe czynniki, nie jestem zadowolona z tego ile czytam. Początek roku był dobry a teraz wszystko padło na pyszczek i leży. A więc postanowienie pierwsze:</div><div>1) WIĘCEJ</div><div>Więcej, ale hm, czego? W sierpniu szykuje mi się bardzo intensywny, fizycznie wyczerpujący urlop, więc nie spodziewam się, że dużo tam poczytam (z drugiej strony w zeszłym roku Finlandia mnie zaskoczyła, więc...), trudno więc dobierać pod klucz "plażowy". Sięgnę sobie pewnie po Grady'ego Hendrixa, bo trochę mam tego towaru, chyba pora na kolejną dawkę. Wiedziałam, że "Ninefox gambit" ma polskie wydanie, to może i tam zerknę. Poza tym coś z Czarnego, pewnie kolejny Abercrombie i może coś z kategorii wyzwaniowej (pamiętacie jeszcze moje bingo?) - na przykład "Obłomowa", bo tak leży na tej półce i leży... </div><div>Poza tym, zależy mi na tym, żeby czytać więcej beletrystyki, a więc:</div><div>2) DOBRA FANTASTYKA </div><div>Nie mam prawdę mówiąc pomysłu, co to mogłoby być. Szukam czegoś jak to "Blood child" Octavii Buttler. Czegoś wiecie... z rozmachem. Z wizją. Co, mam znowu przeczytać "Inne pieśni", czy jak? </div><div><br /></div><div>Poza tym, hm....</div><div>Wjedzie pewnie jeszcze jakiś Abercrombie, bo to może nie jest coś co urywa dupsko, ale jest solidne, człowiek siada do czytania i nie jest ani znużony ani rozczarowany. Co jakoś ostatnimi czasy mam wrażenie dręczy mnie nieustannie. Kiedy tam patrzę na to, co w tym roku przeczytałam, to tego jest naprawdę mało, szczególnie, że 35% (7 książek) przeczytałam w styczniu! Myślę, że tu jednak problemy są nieco pozaliterackie, to znaczy ja po prostu robię inne rzeczy i nie starcza mi czasu na czytanie, więc tu trzeba będzie coś solidnie przemodelować. </div><div><br /></div><div>Z rzeczy pozaczytelniczych:</div><div>3)WRÓCIĆ DO NIEMIECKIEGO</div><div>Szło mi doskonale aż do wyjazdy na Sycylię ( czyli do końca marca). Klasycznie - pojawiła się przerwa wszystko szlag trafił. Klikam coś tam w duolingo, ale to jest śmiech nie nauka, muszę porządnie zabrać się za podręcznik, bo wedle pierwotnych planów powinnam już go skończyć a tymczasem jestem w połowie. </div><div><br /></div><div>No i to chyba tyle. W kwestiach filmowo-growych żadnych specjalnych planów nie mam. W grudniu ma wejść druga część Muszkieterów, to się jaram, ale jeszcze czasu a czasu. Poza tym, ma być niby we wczesnym dostępie Hades 2, to również czekam, ale tutaj od czasu ogłoszenia chyba ani słówka Supergiant nie pisnął, więc trudno mówić o konkretnych planach. </div><div><br /></div><div>Pisarsko chciałabym ogarnąć opowiadania Przepadniane, dokończyć Colta - a na NaNo mam ogólne chęci zabrania się za Eliego Dane'a (to taka stara seria opowiadań) - tym razem w formie bardziej powieściowej, ale nie wiem, co z tego wyjdzie, jeszcze nie usiadłam do konkretnego planowania (choć być może powinnam). </div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Mam pewne pomysły, jak sobie poradzić z tymi różnymi planami/wyzwaniami - zobaczymy, jak sobie poradzę. Najgorzej, że znowu ten moment ogarniania i decyzji wypada przed urlopem, na którym zwyczajnie nie będę w stanie kontynuować pewnych wyzwań/nawyków, więc nawet jak coś teraz ogarnę, to za miesiąc szlag to trafi. A potem będzie NaNo i tak dalej i tym podobne. ŻYCIE MI W ŻYCIU PRZESZKADZA, CZEGO NIE ROZUMIESZ. </div><div>Chyba zacznę nowe półrocze od przeczytania po raz kolejny "Discipline Equals Freedom" Jocko Wilinka, potrzebuję, żeby ktoś na mnie nakrzyczał. </div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-59289130157910526842023-06-12T02:03:00.000-07:002023-06-12T02:03:12.786-07:00 Biblioteka przygody, dwadzieścia tomów późniejKażdy chyba spotkał się z seriami wydawniczymi od Hachette czy DeAgostini. W Polsce działają od lat 90. Hachette specjalizuje się w literaturze, ale już DeAgostini wypływa na szerokie wody – od samochodów po okręty, dinozaury i domek muminków. Wspólnymi siłami te dwa wydawnictwa dostarczyły nam i serię we współpracy z Biblioteką Narodową (tak, był taki moment, że ukazywała się seria „Skarby Biblioteki Narodowej” i szpetne bo szpetne, ale BNki były w kioskach, full serwis ze wstępami i w ogóle -> więcej tutaj: <a href="https://www.biblionetka.pl/bookSerie.aspx?id=1741">https://www.biblionetka.pl/bookSerie.aspx?id=1741</a>) i kolekcję Verne’a, romansów, albumów z tym i owym, rozlicznych ekstrawagancko wycenianych modeli i figurek. A ja, ja jakoś stałam obok tego wszystkiego. Mama ma jakieś książki z serii BN i serii z klasyką filozofii, tata zapalał się parę razy do modeli ale ostatecznie szybko poddawał się z kupowaniem lub kupował tylko te elementy, które uważał za opłacalne, a resztę, jak zawsze, robił sam.<br /><br />(tak, to jest ten tekst, w którym przed przepisem na makaron dostajecie moją skróconą biografię i trzy anegdoty) <br /><br /><span> </span>Jakiś czas temu moja siostra zaczęła zbierać kolekcję Kraszewskiego. Nie będę ściemniać, pośród dość różnych jakościowo serii ta jest jedną z tych ważnych: Kraszewski to twórca właściwie zapomniany, kojarzący się z nudnym panem z długa brodą, podczas gdy umiarkowane triumfy wciąż święci Henryk Sienkiewicz – niezbyt zdolny plagiator powieści Kraszewskiego właśnie. Który pisał niepochlebne recenzje książek JIK żeby ludzie nie czytali i nie skumali podobieństw. I tenże Kraszewski, absolutny rekordzista pod względem wydanych książek (232 powieści; co na to Remigiusz Mróz?), wcale nie jest tak łatwy do znalezienia jak się wydaje – za co z pewnością odpowiada sama ilość jego powieści. I na to wchodzi ono, Hachette Polska, z zaplanowaną na 100 tomów kolekcją. Super sprawa no nie? O samym Kraszewskim możecie poczytać tutaj <a href="http://projekt-kraszewski.blogspot.com/">http://projekt-kraszewski.blogspot.com</a>. <br /><span> </span>Kolekcja nie jest pozbawiona wad – przede wszystkim ma numery na grzbietach (co jest chłytem martetindodym, wiadomo), ale to się zaczyna robić poważny problem, kiedy wydaje się serię powieściową… w kompletnie przypadkowej kolejności przeplataną innymi powieściami autora. Ech, no takie uroki tego kioskowego kolekcjonerstwa. W ogólnym rozrachunku moja siostra jest jednak zadowolona z tego co dostaje. I tu na scenę wchodzę ja, a raczej inna kolekcja od Hachette, ta na którą się pokusiłam, głównie za sprawą… nietypowej jak na takie kolekcje oprawy graficznej. Mianowicie te książki są… ładne. Dobrze wyglądają na półce, grzbiety są różnorodne – spójne, ale nie identyczne, kolory dobrane sensownie: i nie mówię tu o tym, że Dracula jest czerwony, hehe, tylko o tym, że w kolekcji Kraszewskiego niektóre książki są żółte. Ze złotymi zdobieniami i srebrnymi napisami. Tego wszystkiego kompletnie nie widać. Tymczasem graficznie Biblioteka Przygody może być najciekawszym dokonaniem Hachette – a z pewnością najciekawszym z tych, które widziałam. No ale nie kupuję tego tylko jako ozdoby regału – wręcz przeciwnie, nie mam na to cholerstwo miejsca. Liczy się wnętrze. A tam, jest… różnie. <br /><span> </span>W teorii seria ma prezentować klasykę powieści przygodowej. Jest więc „Wyspa skarbów”, są powieści Jacka Londona (na razie tylko dwie, ale liczę na więcej!), jest Dumas, jest Twain. Ale są też wybory nieco dziwaczne, ot chociażby wspomniany już „Dracula” czy… „Studium w szkarłacie”. Przyznaję, to ostatnie może mnie oburzać bardziej niż powinno bo nie lubię Doyla, ale jeśli tego wam mało, to cyk, można wrzucić kilka Dickensów. I nie zrozumcie mnie źle, jestem świadoma, ze istnieją definicje powieści przygodowej, wg której to wszystko (no może tym Doylem…) to są powieści przygodowe. Ja się z nimi po prostu nie zgadzam. Niemniej, jak na razie, większość tego, co się ukazało to niezła literatura – lub przynajmniej ją o bycie taką podejrzewam. Są tu powieści, których czytała nie będę, bo albo już je znam albo/i mnie nie interesują – ale też takie, których obecność w tym zestawieniu mnie cieszy, bo wreszcie nie mam wymówek ani dziur w pamięci i mogę się z nimi zapoznać (chociaż z Walterem Scottem). Pod względem doboru samych tytułów, choć są potknięcia, po 20 tomach oceniam jednak „Bibliotekę Przygody” pozytywnie. <br /><span> </span>To jednak w tego typu seriach jest zwykle najmniejszy problem. Schody zaczynają się przy tłumaczeniach (#stillbetterthanMG) i warstwie edytorskiej. W tego typu wydawnictwie nie ma co się łudzić – tłumaczenia będą pochodziły z domeny publicznej a więc nie będą najnowsze, ale niekoniecznie oznacza to, że będą złe. Jack London na przykład jest dostępny w tłumaczeniach z epoki, które są po prostu wspaniałe. Jest to też kwestia, na którą wszyscy się godzimy, trudno więc mieć jakieś pretensje do wydawnictwa, które niejako z zasady robi wszystko po kosztach. <br /><span> </span>Gorzej jest pod względem edytorskim, bo za to już Hachette powinno brać odpowiedzialność. Nie czytałam wszystkich książek, więc nie wypowiadam się o całości, ale „Zew krwi” – w świetnym tłumaczeniu! – jest w wielu miejscach sieczką z OCRa, której nikt nawet raz nie przeczytał. Verne był w porządku – zresztą Hachette już to wydawało kilkukrotnie, stąd może lepszy stan tekstu – w Muszkieterach też zdarzyły się może dwa kiksy. Z racji tego, że – jak wspominałam – przeczytałam tylko kilka książek z tych 20, nie należy traktować tych uwag jako odnoszących się do całości, natomiast obawiam się, że, biorąc pod uwagę informacje na stronach redakcyjnych, za dostarczanie tekstów odpowiada jedna firma, która może nie mieć czasu, budżetu albo możliwości dokładniejszego sprawdzania OCRowanych tekstów a z tym co udaje się zdobyć może być różnie. Ogółem nie jest jakoś tragicznie, ten „Zew krwi” dało się czytać, chociaż niedbalstwo było tam spore. Liczę, że była to pojedyncza wpadka. <br /><span> </span>Znacznie większym minusem jest moim zdaniem co innego – format. Zwykle te kolekcje mają format nieduży albo zupełnie standardowy. A Biblioteka Przygody, nie wiedzieć czemu, jest OGROMNA. Czy chodziło o to, żeby wyeksponować na półce grzbiety, nad którymi raz jeden nieco się napracowano? Faktycznie rzecz wygląda bardzo ładnie, gorzej, ze praktycznie nie nadaje się do czytania. Na kanapie, owszem, da się. Ale wyciągnięcie tego w autobusie zakrawa o słaby żart. Szczególnie, że rzecz złożona jest dużym stopniem pisma. I może się wydawać ze to jest pierdoła, ale okazjonalne błędy OCRu znacznie mniej utrudniają życie niż targanie ze sobą takiego kloca. Wypada to bardzo niepraktycznie, a przecież mówimy i powieściach przygodowych. To nie jest literatura do cichej kontemplacji przy stole. Zapomnijcie o zabraniu tego na pieszą wycieczkę czy coś w tym stylu, bo choć książki są lekkie, to ich rozmiary przytłaczają. <br /><span> </span>Być może wybór formaty podyktowany jest częściowo ilustracjami - wydanie wzbogacone są bowiem o ryciny z epoki. Jest to dość ciekawe, choć raczej nie spodziewałabym się fajerwerków. <br /><span> </span>Jak to więc jest ostatecznie z tą kolekcją? W gruncie rzeczy można się pokusić o stwierdzenie, że jest… jak zawsze. Tego rodzaju wydawnictwa, czy chodzi o książki czy o modele czy o coś jeszcze innego, mają to do siebie, że dostarczają jakiś względnie porządnej jakości produkt. Zwykle jest to też produkt, którego właściwie nie potrzebujesz i który dość drogo wychodzi, jak się to wszystko podsumuje. Cena pojedynczego tomu jest może niższa niż nowe tradycyjne wydanie, ale z drugiej strony jest wyższa niż ebook z domeny publicznej a do tego do kosztów należałoby wliczyć te wszystkie tomy, których – gdyby nie numeracja na grzbiecie – pewnie by się nie kupiło: duplikaty, tytuły, które nas nie interesują (Doyle? Serio?*). I nim się człowiek obejrzy kupił 20 książek których właściwie nie potrzebował. Czy to znaczy, że jakoś straszliwie żałuję, że rzucam ten interes w cholerę? Nie. Najbardziej irytuje mnie kwestia formatu, bo gdyby nie on czytanie tych książek szłoby mi szybciej a nawet wskoczyłyby na taką listę rezerwową tytułów, których nie czytam w domu, ale zawsze mam przy sobie i uszczknę tu i ówdzie parę stron – na przystanku, w kolejce, w autobusie. A tymczasem do przeczytania powieści przygodowe potrzebny jest plan logistyczny. Poza tym jednak, chociaż wiem, że nie wszystkie z tych książek otworzę, to wiele z nich wreszcie przeczytam. A kolejną kopię powieści Jacka Londona zawsze warto mieć. I „Podróż do wnętrza Ziemi”, mojego ulubionego – jak na razie – Verne’a. <br /><span> </span>Ciekawi mnie – i nieco niepokoi – co dalej. „Biblioteka Przygody” zaplanowana jest na 60 tomów. Czasem Hachette wydłuża kolekcje, jeśli jest duże zainteresowanie. Jak jest w tym wypadku nie umiem ocenić. Zresztą, nie dręczy mnie to – 60 książek to już i tak 3 razy więcej niż mam gdzie pomieścić. Znacznie większe zainteresowanie budzi we mnie kwestia składu. Hachette nie ma ustalonej listy tytułów ani kolejności wydań (w każdym razie nie chcieli mi jej podać), zapowiadają zawsze tylko przyszłą przesyłkę dla prenumeratorów, czyli 2 tytuły do przodu. Sądzę, że będzie sporo Dickensa i Verne’a, bo ci autorzy mieli już w Hachette własne serie, materiał jest więc gotowy. Liczę na Jacka Londona, chociaż może jestem naiwna, no i na Dumasa, chyba nie obrabują mnie z Dumasa?! <br /><span> </span>Podsumowując: wygląda to ładnie, ale jest niepraktyczne i tę niepraktyczność uważam za największy minus. Tytuły jak na razie są trochę na plus, trochę na minus i nieco się obawiam co z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że ostatecznie nie będzie aż tak źle – ale jeśli będą próbowali wcisnąć całego Holmesa to mnie chyba rozniesie i się jednak rozstaniemy. Niektórych wyborów nie mogę jeszcze ocenić, bo ich nie czytałam, natomiast z wiedzy teoretycznej wnioskuję, że pasują jak najbardziej i jestem ciekawa, co mają do zaoferowania. <br /><br /> <br />* Można odnieść wrażenie, że ja jakoś zajadle hejtuję Doyle’a i… chyba tak. Mnie samą to zaskoczyło, ale zmuszenie mnie do kupienia jego książki coś zmieniło i teraz święty gniew gorzeje w moim sercu. A może to wpływ Leblanca?!<br />hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-91973205569506706092023-06-05T00:31:00.007-07:002023-12-31T04:15:23.885-08:00[Rachunek za] Maj 2023<p>Dzień dobry. Na imię mam zdarta płyta. Maj przyszedł, zaczął się z przytupem, potem minął jakoś niezauważenie i oto jesteśmy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><p><b><span style="color: #38761d;">Trzej muszkieterowie 8/10</span></b></p><p>W końcu na swojej czytelniczej drodze dotarłam do Dumasa! Chciałoby się napisać, że jak do tego doszło nie wiem, ale właściwie to wiem - dziecięciem będąc jakoś stroniłam od klasyków. Musiałam mieć chyba jakieś źle doświadczenia czy coś? W każdym razie, trochę to trwało, ale dotarłam i do nich - do Trzech Muszkieterów. To jedna z tych historii, które się zna Ale nie wiadomo skąd, choć w moim przypadku to niewątpliwie mieszanina filmów (z których żadnego nie pamiętam na tyle dobrze żeby absolutnie nie mieszał mi się z pozostałymi), książek dla młodzieży czytanych z zapamiętaniem w dzieciństwie (wszyscy bohaterowie chcieli być jak Atos, Portos, Aramis i D'Artagnan) oraz nieustannych nawiązań, komentarzy i wspominek mojej siostry, która jest OG fanką Dumasa. To też jedna z tych książek które zawsze chciałam przeczytać ale jakoś nie było pretekstu a nie chciałam wystarczająco mocno, żeby bez pretekstu po to sięgnąć. Pretekst się znalazł, o nim będzie poniżej. </p><p>Dla nieznających tematu, pokrótce: nasz główny bohater, Karol D'Artagnan, młody i niezamożny szlachcic gaskoński, wsiada na koń i rusza do Paryża, by zostać królewskim muszkieterem. Dostaje list polecający od ojca i przepis na amol od matki i tak wyposażony, na mizernej szkapinie, wkracza na ścieżkę kariery. Oczywiście, z racji bycia gaskończykiem, szybko wdaje się w bójkę, traci list polecający, kątem oka zauważa piękna Milady i potem już jest z górki, gdyż na drodze kolejnych konfliktów z ludźmi potężniejszymi od siebie zapoznaje się z trójka przyjaciół - tytułowymi trzema muszkieterami. Są wielkie spiski, wielka miłość, porwania, biesiady, hazard i inne przyjemności <strike>studenckiego</strike> muszkieterskiego życia. Trzeba będzie ratować honor królowej, życie króla i przyszłość Francji, opierać pokusom, ulegać pokusom, pojedynkować się itd. itp. </p><p>Powieść, choć do szczupłych nie należy, czyta się szybko a napisana jest z ironiczna lekkością charakterystyczną dla epoki. W doskonale zarysowanych bohaterów, i tych tajemniczych i tych zupełnie otwarcie próżnych (wszyscy kochamy Portosa) oraz wszystkich pomiędzy, łatwo uwierzyć, łatwo pokochać i dać się wciągnąć w ich przyjaźnie, nienawiści, ambicje i mroczne tajemnice. Dumas że wspaniałą sprawnością maluje nam ich wszystkich a pewien dobroduszny dystans z jakim podchodzi do przedstawionych wydarzeń sprawia że trudno się od ich przygód oderwać. </p><p>Sama akcja jest może nieco nazbyt liniowa, ale pomniejsze wydarzenia składają się w zgrabną całość spleciona z polityki i romansu. Są tu piękne, dramatyczne, nieco teatralne sceny, są pościgi, porwania, wyścig z czasem i tajemnicze wydarzenia nocną porą. Jest to wszystko bardzo "klasyczne", z całym bagażem tego faktu, natomiast nie przypadkiem wciąż czytane. </p><p>Podobało się, polecam, będę zdecydowanie dalej zapoznawała się z Dumasem. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #38761d;">Bohaterowie 8/10</span></b></p><p>Znowu wpadłam w jakiś czytelniczy kryzys, chociaż tym razem to nie do końca moja wina - po prostu brak mi czasu i moje przygody z "Bohaterami" Abercrombiego tego dowodzą. Jednego dnia, kiedy wreszcie miałam wolne, wchłonęłam 170 stron a byłoby więcej gdyby nie to, że mi się ten czas w pewnym momencie skończył. Mimo tego, że czytanie zajęło mi znacznie więcej czasu niż się spodziewałam, uważam, że to chyba najlepsza książka Abercrombiego do tej pory. Wykorzystanie różnych postaci z różnych stron konfliktu w ograniczonym czasie jakim jest trwająca kilka dni bitwa, pozwala na przedstawienie całego spektrum charakterów i postaw. A poza tym jest tu Calder <3 Tchórzliwa, knująca, ambitna i dowcipna szuja, która bardzo kocha swoją żonę. </p><p>Ponownie, jak w poprzednich książkach z tego cyklu, stawki są wysokie i czytelnik nie zna dnia ani godziny. Wspaniałe jest to, że autor nie ma żadnych oporów przed zabijaniem postaci, ale jednocześnie nie robi tego na złość czytelnikowi czy z innych, poza fabularnych powodów. Dlatego, co by się nie działo, kiedy bohater jest w niebezpieczeństwie, czytelnik nigdy nie wie, czy uda mu się to przetrwać. W ten sposób Abercrombie nie tylko wciąga na poziomie zwykłej akcji i "co dalej", ale też angażuje na poziomie emocjonalnym. </p><p>"Bohaterowie" to samodzielna powieść, ale jeśli chodzi o wydarzenia w tle - chociażby wojnę i politykę które doprowadziły do bitwy i tego kto zasiada na jakim stołku a także wspominanych na marginesach wiadomościach z drugiego końca świata, które mają kluczowe znaczenie dla motywacji pewnych działań - to są one bezpośrednio powiązane z wydarzeniami w cyklu "Pierwsze prawo" i powieścią "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" (swoją drogą, irytuje mnie strasznie to dopowiadanie w polskich tytułach, ta zemsta to jest w oryginale w domyśle). Czy to oznacza, że nie można od niej zacząć? Trudno mi powiedzieć. Pewnym postaciom jest tu poświęcone mało czasu lub są tylko pewne skrawki, które są smakowite dla kogoś, kto już wie, z kim ma do czynienia. Natomiast można chyba zacząć tutaj i wrócić się do wcześniejszych wydarzeń. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Filmy</h2><p><b><span style="color: #38761d;">Trzej Muszkieterowie: D'Artagnan 9/10</span></b></p><p>Chwilę szukałam słowa na określenie tego filmu i w końcu do mnie dotarło. <b>SUPERPRODUKCJA</b>. W tym najlepszym sensie. To jeden z najdroższych filmów w historii francuskiej kinematografii i to widać. A raczej nie widać kompromisów, oszczędności i natrętnego cgi nadrabiającego za braki w innych dziedzinach. Byłam na pokazie przedpremierowym już na początku maja i nie żałuję. Ten film jest wspaniały. Świetny casting i doskonała jakość produkcji sprawiają, że ogląda się to widowisko z zapartym tchem. </p><p>Wprowadzono nieco zmian względem oryginału, ale jednocześnie mamy też sceny dosłownie słowo w słowo takie same. Największym zmianom ulegli Milady (o niej za moment) i Aramis - jedyna postać, gdzie casting wydał mi się nietrafiony a w każdym razie kompletnie dziwacznie został on zagrany. Tak, gość jest atrakcyjny wg naszych współczesnych kryteriów, do epoki pasuje tak sobie, ale przede wszystkim robi z Aramisa - przypominam, to ten gość, co chciał zostać duchownym - jakiegoś wannabe Jacka Sparrowa. Ale może we Francji w XXI wieku nie wypada nic mówić o kościele. Postać sama w sobie, w oderwaniu od kontekstu epoki i pierwowzoru jest fajna i fajnie zgrana, tylko to nie jest Aramis. I nie, ze hasztag niemójaramis, tylko po prostu z pierwowzorem łączy go jedynie imię. Po drugiej stronie spektrum stoi powód całego mojego zainteresowania filmem, czyli Vincent Cassel w roli Atosa. Tak, jest mocno za stary (książkowy Atos jest starszy od pozostałych, ale to oznacza, że ma lat cirka 35), ale ten wiek tu właściwie nie przeszkadza a dokłada ciężaru do tajemniczości Atosa. Czy to najlepsza rola w tym filmie? Jestem nieobiektywna, w całym mieście wody zabrakło. Świetnie wypadają też Ludwik XIII (wspaniały Louis Garrel), królowa Anna Austriaczka (Vicki Kreips), Konstancja (Lyna Khoudri), Portos (Pio Marmai) no i D'Artagnian (Francois Civill) - ten ostatni dobiegający od pierwowzoru, znacznie sympatyczniejszy (książkowy D'Artagnian jest bardziej pyskaty i sprytniejszy) ale od pierwszej chwili przekonujący. I tak, docieramy do Milady. Eva Green kreuje postać tajemniczej famme fatal, agentki bardziej w stylu Bonda niż ponadprzeciętnie sprytnej i złej ale jednak pod wieloma względami delikatnej niewiasty z książki. To spójna i porywająca kreacja, szczególnie, że jest tu pełnoprawną postacią pierwszoplanową (a druga część filmu będzie nosiła podtytuł Milady właśnie) ale największa zmiana względem oryginału. To chyba Milady bardziej taka, jaką widzimy przez pryzmat współczesnej popkultury niż taka jaką napisał Dumas. Nie określiłabym kreacji Green ani wadą ani zaletą, jest po prostu mocno odmienna od książkowej (ale nie w sposób negatywny i bezsensowny jak Aramis). </p><p>Co do zmian, to mamy tutaj trochę teatralnej dramaturgii, która może co do treści (wygrzebywanie się z grobu, pojedynek w nocy), która nie ma dosłownego odpowiednika w powieści, ale której przesada i pewna fantazja są w gruncie rzeczy bardzo w stylu Dumasa. Myślę, że ta scena, w której Milady strzela do D'Atragniana (dosłownie pierwsze minuty filmu) bardzo by mu się podobała. Jest w tym rozmach potrzebny opowieści płaszcza i szpady. Zmiany są zresztą równoważone, jak już mówiłam, przez sceny słowo w słowo przeniesione z książki. W ogólnym rozrachunku, mimo przeniesienia części ciężaru na Milady, pominięciu pewnych wątków, rozwinięciu innych, uważam film za zgodny z oryginałem, tak jak zapowiadali twórcy. Tam gdzie odchodzi od jego litery pozostaje wierny duchowi. Nie bez znaczenia jest też to, że ekranizowano historię, która miała ekranizacji ponad setkę. Tak, ponad SETKĘ. I którą wszyscy znamy, jeśli nie w ogóle, to w pewnych szczegółach, które w powieści są kluczowymi zwrotami akcji. Uważam, ze twórcy doskonale znaleźli równowagę w tej trudnej sytuacji i to bez uciekania się do rozwiązań drastycznych (drastyczne, niekoniecznie oznaczają złe; w "Kick-Assie" odwrócenie intrygi względem komiksu zadziałało świetnie). </p><p>"Trzej muszkieterowie" są pod względem produkcyjnym świetni. Piękne zdjęcia, długie ujęcia, tłumy, kostiumy, wnętrza - wszystko tu jest na piątkę z plusem. Ten film nie boi się przestrzeni, światła, ciemności, zamieszania w walce - pojedynki są pokazane super! - zatłoczonej ulicy, pałacowego korytarza, ciemnego lasu, szerokiej perspektywy pościgu. Solidna robota i piękny efekt. </p><p>Kto nie był w kinie, ten trąba. Druga część w grudniu i mam nadzieję, że będą wtedy pokazy pierwszej, bo chętnie obejrzałabym sobie obie w całości. Zdecydowanie jest to film, do którego wrócę i to nie raz. </p><p>Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! </p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCbpGevmQGK6dE6gHDReE9HNLgFqwJd13S9wJQFCpYTEVl32_RcFY-XFQ00JteBtxP3Gtvwn6Jqe2fQie3Hs4foGgEN0RNiTBCbF3eIFa5JArHi2pkOO8ZMWXgL6UXjpXpcaZgFtcuHA2znHfJgOndS5qMUgZhtfV1n3xsBN8hjZtB9EJfMnISyo5L/s2048/trzej-muszkieterowie-dartagnan-foto-ben-king-2023-chapter2-pathe-films-m6-films-8-scaled.webp" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1366" data-original-width="2048" height="301" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCbpGevmQGK6dE6gHDReE9HNLgFqwJd13S9wJQFCpYTEVl32_RcFY-XFQ00JteBtxP3Gtvwn6Jqe2fQie3Hs4foGgEN0RNiTBCbF3eIFa5JArHi2pkOO8ZMWXgL6UXjpXpcaZgFtcuHA2znHfJgOndS5qMUgZhtfV1n3xsBN8hjZtB9EJfMnISyo5L/w452-h301/trzej-muszkieterowie-dartagnan-foto-ben-king-2023-chapter2-pathe-films-m6-films-8-scaled.webp" width="452" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cała ta scena jest 10/10</td></tr></tbody></table><br /><p><br /></p><p><b><span style="color: #38761d;">Cierpliwość pająka, Gra w trzy karty, Sierpniowy żar, Skrzydła sfinksa</span></b></p><p>Czyli serii o Montalbano ciąg dalszy. Życie osobiste Montalbano chaotyczne jak nigdy - wreszcie Livia ma go trochę dość, hehe - nowa aktorka w roli Adeliny, Mimi jak zawsze pies na baby, podejrzane kościelno-mafijne fundacje charytatywne, trupy, zboczeńcy, mordercy i sycylijska kuchnia. Czyli więcej tego samego. Mniam. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Eurowizja</h2><div>Jak co roku, wiadomo, festiwal gówna i świeżej kupy kończący się rozczarowaniem. Odkąd wprowadzono głosy jury wiadomo, że zwycięzcą nie będzie ulubieniec głosującej (płacącej!) publiczności. W przyszłym roku rocznica wygranej ABBY, więc wyjec ze Szwecji musiał wygrać. I nie będę się zagłębiała w zarzuty dotyczące plagiatu, bo to mógł wymyślić tylko ktoś, kto nigdy nie oglądał Eurowizji. Większość utworów prezentowanych na tym festiwalu to plagiaty, większość zabawy przy oglądaniu to zgadywanie kto skąd rżnął. </div><div>W tym roku po prostu ta ustawiona przegrana Finlandii wydaje mi się o tyle przykra, że Kaarija jest, cóż Kaariją. Że był szansa na wygraną <b>po fińsku</b>. I że był to tak wspaniale eurowizyjnie bezsensownie wariacki występ, szczególnie do obleśnej i nudnej propozycji Szwedów. </div><div>Generalnie ten rok obfitował w propozycje nijakie, nudne, ponad połowa brzmiała tak samo (a konkretnie jak piosenki The Score), na tle których nawet nasza Bejba nie wypadała tak źle. (i odwalcie się tym Janem, Bejba nie umie śpiewać, ale ten Jan to jest jakaś makabra). W dodatku występy na żywo bardzo zmieniły moje postrzeganie niektórych utworów - chociażby moja faworytka Norweżka na żywo wypadła bardzo słabo. </div><div>No ale, niesmak niesmakiem, pozostało nam po tym konkursie nieco więcej a mianowicie nie tylko Kaarija, ale też wszystkie remiksy, covery, mashupy i cała reszta dziwnych rzeczy, jakie internet zrobił z "Cha cha cha". </div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="377" src="https://www.youtube.com/embed/znWi3zN8Ucg" width="454" youtube-src-id="znWi3zN8Ucg"></iframe></div><div><br /></div><br /><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="382" src="https://www.youtube.com/embed/fC_WbVzvKzw" width="460" youtube-src-id="fC_WbVzvKzw"></iframe></div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="382" src="https://www.youtube.com/embed/sviyg1iIu3o" width="460" youtube-src-id="sviyg1iIu3o"></iframe></div><br /><div><br /></div><div>pinacolada and shit. </div><p><br /></p><p>I to chyba tyle. Dużo czasu zajęło mi oglądanie mistrzostw w hokeju i ligi mistrzów w ręczną i jakoś tak od słowa do słowa miesiąc się skończył, zanim zrobiłam coś sensownego. </p><br />hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-47002682638670497172023-05-01T23:12:00.005-07:002023-05-01T23:12:53.537-07:00[Rachunek za] Kwiecień 2023<p>Wyjątkowo listopadowa pogoda tego kwietnia sprzyjała niby czytaniu, natomiast dobór lektur oraz czynniki zewnętrzno-wewnętrzne sprawiły, że szału nie było. Był to też miesiąc Campa, czyli takiego NaNo light i jak co roku, dość szybko przeszedł mi zapał - ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że musiałam chodzi do pracy w innych niż zwykle godzinach i kompletnie mi to rozwalało dzień. Niemniej jestem dość zadowolona, mimo nieosiągnięcia celu - a wręcz szybkie go porzucenie - bo coś drgnął ten Colt. Chyba aktualnie znowu utknął, ale napisałam kilka ważnych scen, pewne rzeczy mi się ułożyły w głowie i w tekście. Oczywiście wszystko to oznacza, że ta skracana powieść puchnie i puchnie... </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><p><b><span style="color: #274e13;">Lord Jim 10/10</span></b></p><p>Moje pierwsze spotkanie z Conradem w oryginale i o cie panie, jaka to była uczta. Józefowi po prostu nikt nie powiedział, że po angielsku się tak pięknie nie pisze i takie są skutki. Poza warstwą językową - choć Conrada i jego bohaterów nie sposób od niej oderwać - sama fabuła, jej nieco rwany i niepełny sposób przedstawienia również są na najwyższym poziomie. Czytałam tę książkę miesiąc, zaczęłam jeszcze na Sycylii, nie mogę jednak powiedzieć, żebym ją męczyła, to nie jest jedna z tych lektur. Po pierwsze te 300 stron to jest trochę ściema, bo nie ma tu ani dialogów ani krótkich akapitów, wszystko idzie ciurkiem, mamy się 300 stron litego tekstu. Po drugie ten język trzeba smakować, właściwie nie da się tu spieszyć, rytm ten prozy to powolny kołysanie, nawet jeśli sam Conrad nie stroni od krótkich, ostrych puent w pełni wykorzystując możliwości języka jakim się posługuje. Do tego dochodzą jeszcze absolutnie wspaniałe stylizacje. Pojawia się nowa postać i po 3 słowach wiadomo skąd pochodzi. Conrad nie korzysta przy tym z prostego podstawiania obcych słów, skupia się bardziej na gramatyce i całościowym obrazie językowym danej osoby. Nawet postacie pochodzące z tego samego kraju mówią w różny sposób. Najzwyczajniej w świecie widać, że Conrad był w wielu miejscach, wiele miejsc widział, z niejednego pieca chleb jadł i doskonale rozumie sposoby w jakie można posługiwać się angielskim. Jego spostrzeżenia - zresztą traktowane przez niego instrumentalnie, nie można powiedzieć żeby Conrad się z tym wszystkim jakoś obnosił, czy był specjalnie dumny z zastosowanych rozwiązań; przychodzą mu one naturalnie jak każdemu, kto nie jest monoligualsem - nie są w żadnym wypadku odkrywcze... w każdym razie nie dla osób, które mają do czynienia z jakimkolwiek właściwie językiem jako obcym, natomiast w angielskiej literaturze Conrad robił to jako pierwszy i prawdę mówiąc nie spotkałam się tam jeszcze z tak celną stylizacją (nie opartą na gwałcie na ortografii i okazjonalnym "wee") i w literaturze późniejszej. Przypisy zdają się to potwierdzać. W ogóle przypisy...</p><p>Mam wydanie "Oxford World's Classics", taka trochę brytyjska BNka. Ogółem opracowanie jest bardzo fajne, poza wstępem, który sam w sobie daje ciekawe spojrzenie na powieść z brytyjskiej perspektywy są przede wszystkim kalendaria. Powstawania powieści, ale przede wszystkim - czasów i życia Conrada, świetnie umieszczające autora w kontekście jego czasów. Naprawdę oklaski, doskonałe to było. Są też jednak przypisy. Drobna część ma charakter edytorski (ten temat głównie omówiony jest w osobnej sekcji), sporo to informacje identyfikujące miejsca akcji, porównujące akcję powieści z wydarzeniami, którymi Conrad się inspirował itp. Ale jest też masa przypisów dosłownie streszczających w prostszych słowach to co właśnie się wydarzyło - jakby z założeniem, że czytelnik się zgubił, bo Conrad najpierw napisał o czymś dwa zdania a potem dodał kontekst, który je wyjaśnia - oraz tłumaczące na prostą angielszczyznę te stylizowane fragmenty oraz w ogóle pokazujące, że to, tutaj, o, to było stylizowane na niemiecki. Bo najwyraźniej "I'VE BEEN THIS SPECIMEN DESCRIBING" wypowiadane przez Niemca nie jest wystarczająco... oczywiste. Zaprawdę powiadam wam, monolinguals are the worst.</p><p>"Lord Jim" uchodzi za powieść trudną. I może faktycznie jest tak, że ja jej po prostu nie zrozumiałam i nawet nie zauważyłam, że nie rozumiem. Ale może jednak nie. Może po prostu wymaga od czytelnika chociaż odrobiny fundamentalnego pomyślunku, ponieważ opisana jest nieco chaotycznie, nie do końca chronologicznie, dużo pozostaje niewypowiedziane. Ale to naprawdę nie jest rocket science a nawet te nieszczęsne fragmenty, które są mocno stylizowane (np. relacja francuskiego marynarza, który połowę słów ma francuskich) są natychmiast wyjaśniane w rozwinięciach dialogowych. Ten domniemany czytelnik tego wydania to by chyba zawału dostał na widok tych wszystkich rosyjskich powieści z XIX wieku, gdzie połowa tekstu jest po francusku i heja, radź sobie. Osoba robiąca przypisy zakłada, że jak czytelnik przeczyta zdanie i NATYCHMIAST nie zrozumie w pełni jego sensu to dostanie zwarcia w mózgu, bo nie wiem, nie jest w stanie się zastanowić? Domyślić? Poczekać na więcej informacji? Conrad wciąga czytelnika w tę powieść właśnie dając mu skrawki informacji, powoli obszywając je kontekstem. Przecież, nie szukając daleko przykładu, cała pierwsza część powieści to proces w sprawie, której szczegółów dokładnie nie znamy, a która jest tak straszna, ze nikt nie chce ich na głos wypowiedzieć i powoli, z urywków tu i ówdzie budujemy sobie jakiś obraz sytuacji - który na koniec jest nam wreszcie opisany. </p><p>W ogóle ten pozorny chaos, ta niechronologiczność - one są niejako wymuszone przez sposób narracji, bo niemal całość poznajemy z relacji Marlowa (tak, znowu on) i ta jest, jak na długą, wieczorną wypowiedź przy alkoholu i papierosach, nie do końca spójna. Z racji tego, że jak już wspomniałam, Conrad jest absolutnym mistrzem dialogów i ten język potoczny to mu spływa z pióra jak czyste złoto, to i wypowiedź Marlowa a więc de facto narracja "Lorda Jima" są właśnie takie - doskonale potoczne, zwyczajnie poetyckie, dowcipnie krótkie kiedy trzeba. </p><p>Na tym etapie jestem przekonana, że problemem w odbiorze Conrada są z zasady tłumaczenia. Poza Heydel i Dukajem jest tam jakoś strasznie. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">"Łowcy skór. Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu" 7/10</span></b></p><p>Mignęła mi gdzieś ta książka, chciałam przeczytać, ale bez wielkiego parcia - a potem obejrzałam wywiad z autorem i musiałam się z nim zgodzić, że to jest ważniejsze, niż mi się wydawało. Że jako społeczeństwo zapomnieliśmy o tej sprawie, o tej potwornej, ogromnej, straszliwej sprawie. I niech dowodem na to będzie, że ktoś się mnie zapytał o czym jest ta książka. W pewnym sensie daliśmy popis tego, co uczyniło z ludzi władców planety: naszej absurdalnej wręcz zdolności do przystosowania się do każdych warunków, do każdej sytuacji. Czy pogotowie zamiast tratować ludzkie życie zabijało pacjentów, bo mogli sprzedać za kilkaset złotych informację o zgonie do Zakładu Pogrzebowego? Tak. Czy winni zostali ukarani? A po co o tym mówić, to niedobra jest. </p><p>Sprawa jest więc ważna. I ta książka, napisana przez jednego z autorów słynnego artykułu, który zbrodniczy proceder łódzkiego pogotowia wywlókł na wierzch, również jest ważna. Problem tylko w tym, że poniekąd powiela ona losy całej afery. Zaczyna się od opisu okoliczności powstawania "Łowców skór", potem przechodzi przez szczegóły niektórych zbrodni i sposobu organizacji całego procederu by gros książki poświęcić problemom prawnym: kogo, za co i jak ukarać? Gdzie kończy się zachowania naganne moralnie a zaczyna przestępstwo? Jak skazać kogoś za zbrodnię doskonałą? Słynny pavulon i kilka innych środków podawanych pacjentom nie pozostawiają śladów, rozkładają się albo natychmiast albo w ciągu kilku dni. Proceder miał charakter tak masowy, że nawet, jak się ktoś chciał do czegoś przyznać, to nie bardzo miał jak, bo przecież nie pamiętał szczegółów, tyle tego było. I na swój sposób książka - tak jak i cała sprawa - rozchodzi się w szwach, niewiele z tego wynika. Na koniec autor stara się wykrzesać z siebie jakieś podsumowanie, poszukać przyczyn takiego zwyrodnienia, niejakiego przyzwolenia na nie, wparcia i potem zapomnienia w jakie popadło... ale nie wydaje mi się, żeby mu się to udało. Chociaż opisywane wydarzenia mrożą krew w żyłach, to ostatecznie ta książka nie jest tak mocna, jak być może być powinna - żeby przypomnieć ogrom bestialstwa nie tylko w wymiarze doraźnym - sanitariusz podaje pacjentowi lek, który przynosi mu potworną śmierć - ale w wymiarze moralnym, etycznym i systemowym. To koronny przykład, że argument równi pochyłej nie jest błędem logicznym. Zaczęło się od przyzwolenia na przekazywanie do zaprzyjaźnionego zakładu pogrzebowego informacji o zgodnie a skończyło na masowym (w łódzkim pogotowiu zaginęło około 1000 dawek leków, których w karetce użyć można właściwie wyłącznie do zabijania; Nowicki, sanitariusz skazany w sprawie na dożywocie, przyznawał, że słabszym pacjentom podawano np. połowę dawki) do tych zgonów doprowadzaniem. I na koniec okazuje się, że jak zwykle Stalin miał rację - to już jest wyłącznie statystyka. I chyba Patorze nie udaje się wyzwolić spod tego... oszołomienia. </p><p>Doszukuje się przyczyn tego masowego, ogólnego przyzwolenia na takie zachowanie - nawet osoby bezpośrednio nie biorące udziału w handlu skórami, wiedziały o nim i heheszkowały zamiast cokolwiek zrobić - w sytuacji gospodarczej, w radykalnej zmianie systemu, w biedzie, w dzikim kapitalizmie. Czy się myli? Nie wiem, choć mnie do końca nie przekonał, to z pewnością do jakiegoś stopnia ma rację. Równie dobrze można jednak powiedzieć, że winne są dziesięciolecia komunizmu, który doszczętnie zdemoralizował społeczeństwo, w szczególności jeśli chodzi o etykę pracy. </p><p>Czegoś tu zabrakło - w tych ludziach, którzy mieli ratować a zabijali - czegoś znacznie większego niż bieda, chciwość czy niepewne jutro. Tam wszystko było złe. Ludzie z przypadku weszli w system, który funkcjonował tyle o ile. Czy Andrzej Nowicki zabijałby ludzi, gdyby zamiast być sanitariuszem pozostał przy wyuczonym zawodzie tkacza? A jeśli nie, to czy naprawdę przyczyną jego zbrodniczej działalności jest upadek gospodarczy Łodzi? A może jednak to, że trafił do środowiska, które wydało mu pozwolenie na takie zachowanie? Nowicki nie jest orłem. Drugi skazany, Bereś, jest z kolei bardzo bystry. Czy ci ludzie są po prostu źli sami z siebie, czy jednak okazja czyni złodzieja - a tę okazję stworzyli inni? Czy domniemany mózg całej operacji, szef dyspozytorów (nie tylko nie został ukarany, ale wręcz dostał odszkodowanie; większe niż rodziny ofiar) tę okazję stworzył? A może on też po prostu wykorzystał okazję, którą stworzyli właściciele zakładów pogrzebowych? W którym momencie drobna przysługa zmieniła się w wielki biznes a ten biznes - w rzeźnię? Patora nie daje odpowiedzi na te pytania. Nie jestem pewna, czy w ogóle możliwe jest ich znalezienie, cała ta sprawa wydaje się właśnie wielką równią pochyłą, splotem okoliczności, małych kroczków, drobnych wykroczeń, etycznych fikołków, przyzwoleń, odwróconych spojrzeń - tu nie ma jednaj przyczyny i jednego wielkiego kroku, tego moralnego horyzontu zdarzeń. Kiedy było "za późno"? Kiedy pierwszy raz ktoś przyjął nowy telewizor do pokoju socjalnego w pogotowiu? Kiedy pierwszy raz zamiast "prezentu" wręczono gotówkę? Kiedy pierwszy raz ktoś nieco wolniej jechał do umierającego pacjenta, bo przecież i tak się mu nie pomoże? Kiedy pierwszy raz ktoś zrobił to świadomie? Kiedy pierwszy raz... Kiedy pierwszy raz podano pacjentowi lek mający go zabić było już chyba dużo za późno. I nie mam za złe Patorze, że nie znajduje odpowiedzi na te pytania. Jak napisałam - sama nie wiem, czy można je znaleźć. Ale nie jestem pewna, czy on w ogóle je zadaje, a w każdym razie nie wybrzmiewają one wystarczająco mocno. Ani Patora, ani ja, ani ty, ani nawet uczestniczy tych zdarzeń nie znajdziemy na nie odpowiedzi, ale powinniśmy, powinniśmy każdego dnia je sobie zadawać. Bo tam, wtedy, w łódzkim pogotowiu one nie padły. </p><p>I nie zrozumcie mnie źle, to jest ważna książka, nawet jeśli niedoskonała. O tej sprawie nie wolno zapomnieć. O tym, że zabijano tam, gdzie powinno się ratować, ale też o tym, że państwo poległo kiedy przyszło do ukarania sprawców, do obrony obywateli, że prawo nie mogło nic zrobić, że różne środowiska (przede wszystkim lekarskie) wolały schować głowę w piasek i udawać, ze nikt nic i w ogóle o co chodzi, po co o tym mówić, to niedobra jest. I że im się udało. Że ostatecznie w tej sprawie prawie nikt nie został skazany, różne osoby zamieszane w proceder dalej pełnią ważne funkcje w służbie ochrony zdrowia. To nie jest tak, że publikacja tej książki cokolwiek zmieni w sprawie łowców skór. Nie będzie ponownego procesu, spektakularnych zatrzymań, zbrodnia nie doczeka się kary. Ale kto nie zna historii skazany jest by ją powtarzać. Nie wolno nam, jako społeczeństwu, zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Za każdym razem, kiedy pomyślimy sobie, że nie warto się spieszyć, bo i tak... za każdym takim razem powinniśmy sobie przypominać o łowcach skór. O równi pochyłej, z której wraz z nimi stoczył się cały system i na koniec wyszło z tego małe "puf" i prawie nikomu nic się stało.</p><p><br /></p><p><b><span style="color: #ffa400;">Mała Syberia 6/10</span></b></p><p>Ech, tym razem zawiódł mnie pan Tuomainen. Wiadomo, że to nie jest rocket science, że jego powieści nie są jakieś wybitne ani też konwencja w jakiej są napisane nie domaga się nadmiernego realizmu, tym razem jednak wyszło bardzo słabo i dość bezsensownie. Właściwie całkowicie zniknęła ironiczna narracja, która była tak mocnym punktem "Palm Beach Finland", wszystko opiera się na absurdalnych dialogach, w których każda strona mówi o czymś innym - to ma sens jako jedna-dwie sceny lub cecha charakterystyczna dla dynamiki między dwiema postaciami, ale w "Małej Syberii" dostajemy właściwie wyłącznie to. Brakuje tu też spójnego pomysłu, który był najmocniejszą stroną "Człowieka, który umarł". Powtarzają się podobne motywy - niewierna żona - ale nawet one nie układają się w konkretną całość. Absurdalni są nie bohaterowie i jakieś ewentualne zbiegi okoliczności, ale wszystko, co się tu odwala i to nie w dobry sposób. Ciąża z zaskoczenia, wyciąganie sobie z klaty noża i bieganie po okolicy przez następne 100 stron, chaotyczne motywacje słabo zdefiniowanych bohaterów, ech, no nie było to dobre. Nawet tytuł jest zupełnie od czapy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Seriale/Filmy:</h2><p><b>Zapach nocy</b>,<b> </b><b>Kot i szczygieł</b>,<b> </b><b>Punkt zwrotny</b>, <b>Równe szanse</b></p><p>Przygoda z komisarzem Montalbano trwa w najlepsze. Jak od samego początku bardzo silną stroną są postacie poboczne, chociaż na tym etapie aktorzy zaczęli się powtarzać i czasem nie wiadomo, czy to wraca jakaś postać epizodyczna, czy może chodzi o kogoś zupełnie innego. Zdecydowanie najbystrzejszymi postaciami pozostają Catarella i Ingrid, ta druga zresztą niesamowicie mi się podoba jako koncepcja postaci. Aktualny status 12/37 (w a właściwie to 11/37, bo wciąż nie udało nam się zobaczyć Psa z Terakoty), więc jeszcze trochę mi ich zostało, ale w gruncie rzeczy już teraz mi żal, że się to kiedyś skończy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Gry komputerowe:</h2><p><b>Frostpunk</b></p><p>Ponieważ wszyscy się zachwycają planszówką, a ta kosztuje jakieś dwa miliony monet (z 500zł, serio), to odkopałam grę komputerową, którą kiedyś dawali darmo na epicu i... i wsiąkłam. Jeszcze mi trochę zostało do ogarnięcia, ale trochę się staram zrobić odwyk, bo to może nie jest Faktorio, ale po nocach mi się śniło. Sama gra świetna, ze zdrowym poziomem trudności (w sensie na normalu to normalne, że przegrywasz), można zostać przywódcą sekty i karmić hipków kokainą. Niech o tym, jak mi się to podoba świadczy, że sobie kupiłam wszystkie dodatki (fakt, że były na promce a kupiłam)</p><p><b>Vampire Survivors: Tides of the Foscari</b></p><p>Do nowego DLC dobiegałam tak szybko, że sobie poparzyłam palce. Dosłownie, nie wiem, czy minęło 10 minut od premiery a już je miałam w bibliotece na Steamie. Podobnie jak w poprzednim DLC mamy tutaj znacznie bardziej zróżnicowaną, zwyczajnie trudniejszą planszę, gdzie można utknąć, wleźć do jaskini albo zgubić się w labiryncie. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się to podejście. </p><p>Zresztą, co ja będę gadać, mam ponad 100 godzin w grze, gdzie się steruje jednym palcem. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Gry planszowe:</h2><p><b>iKnow</b></p><p>Fiński fenomen, taki całkiem fenomenalny. Gra jest banalna jeśli chodzi o zasady - to po prostu quiz, ale z twistem: do każdego pytania są 3 podpowiedzi. Gracze najpierw słyszą pytanie (sformułowane bardzo ogólnie np. "Który wulkan") i obstawiają po ile nutek (podpowiedzi) chcą (za dobrą odpowiedź po 1 podpowiedzi są 3 punkty, po 2 - 2, po 1 -1) ORAZ czy pozostali gracze zgadną, czy nie (i tutaj jak się dobrze obstawi to dostaje się punkt). System ten sprawia, że nie zdarzają się sytuacje, kiedy ktoś zostaje bardzo w tyle, bo nie podeszły mu pytania. </p><p>Jeśli chodzi o minusy, to... nawet nie powiem, żeby problemem był duży rozstrzał jeśli chodzi o trudność pytań - grałam w gronie rodzinnym, powiedziałabym, że mamy podobne zainteresowania i doświadczenia w wystarczającym stopniu, żeby te same pytanie wydawały nam się kompletnie od czapy (kto do cholery wie, w którym roku wynaleziono paintball???), co może nie być takie samo w całej populacji. Natomiast kategorie to już jest większy minus. Pytania podzielone są na kategorie i je wybiera się przed każdą rundą (wybiera gracz, który dobrze odpowiedział): ludzie, świat, kultura, historia. I przynależność pytań do tych kategorii chyba losowano. O ile w "świat" zwykle było coś o przyrodzie czy geografii, tak w ludziach, kulturze i historii mogło się znaleźć właściwie cokolwiek (słynne pytanie o paintball było w historii o ile dobrze pamiętam). </p><p>Ogółem polecam, można to wyhaczyć poniżej 100zł, a zabawy jest dużo, szczególnie, jak ktoś lubi ciekawostki. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Maj</h2><div>Plany na maj są takie, żeby jednak zabrać się porządnie za czytanie - i za niemiecki, bo jakoś od powrotu z Sycylii idzie mi słabo. Ogarnęłam za to wreszcie, jak pracować z fiszkami, żeby coś z tego wynikło (metoda czytania najpierw po polsku i szukania w pamięci obcego słowa u mnie nie działa ani trochę), więc będę też - jak się uda - tłukła to. </div><div>Konkretnie do przeczytania w maju:</div><div>> Trzej Muszkieterowie (szczególnie że wchodzi ten nowy film)</div><div>> Milczący lama (bo dostałam od siostry wiele lat temu i mnie prześladuje, że wciąż nie przeczytałam)</div><div>> jakaś fantastyka wreszcie, bo usycham </div><div><br /></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-85920905017414518212023-04-11T08:05:00.004-07:002023-12-31T04:19:28.026-08:00[Rachunek za] Marzec 2023<p>Działo się wiele i niezbyt wiele z tego wynikło. Główny wydarzeniem marca był niewątpliwie wyjazd na Sycylię, a to miejsce, w którym zbyt wiele jest do oglądania, żeby mieć zbyt wiele czasu na czytanie. A i wcześniej szło mi tak sobie, bo przygotowania i ogólny życiowy chaos jakoś zajmowały większość czasu.</p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Książki:</h3><p><b><span style="color: #274e13;">Nocne dumania i inne utwory</span></b></p><p>O Szukszynie usłyszałam po raz pierwszy dopiero na kursie literatury rosyjskiej, co jest o tyle dziwne, że był bardzo popularny za życia a w dodatku trudnił się też aktorstwem i reżyserią i jest znany starszemu pokoleniu Polaków chociażby z tych filmowych dokonań. Na kursie czytaliśmy dwa opowiadania, z których jedno (Cierpienia młodego Waganowa) znajduje się też w zbiorze "Nocne dumania i inne utwory" i przyznam, że trochę nie rozumiem dlaczego akurat te własne, bo wcale nie są najlepsze. </p><p>W prozie Szukszyna jest coś... ciepłego. Jakaś sympatia do bohaterów i zrozumienie ich problemów, nawet jeśli autor podchodzi do nich z dystansem i wszystko to jest właściwie trochę do śmiechu - a w każdym razie wiele z jego tekstów ma charakter humorystyczny, choć zdecydowanie nie wszystkie. Zachwyciły mnie zarówno teksty w rodzaju krótkiego opowiadania o mężu kupującym żonie buty (żeby wreszcie miała raz coś ładnego) jak i dramatyczne historie zbiegłych więźniów. Jest tu też jeden tekst, który tak mnie wściekł (nie wbrew intencji autora, ale zgodnie z nią), że przez kilka godzin nie miałam sił wracać do czytania. </p><p>Prości są bohaterowie Szukszyna, prosta jest jego proza a jednak jest w niej jakieś nieskończone piękno i bezgraniczna głębia. Jakoś tak z marszu kupiłam dwie jego książki w oryginalne, więc chyba jasno widać, że mi się bardzo, ale to bardzo podobało. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">"Zemsta najlepiej smakuje na zimo"</span></b></p><p>Na tym etapie dalej męczyłam "Pokażcie mi testament Adama" - właściwie teoretycznie nadal go męczę ale od dłuższego czasu nie zaglądałam do środka - więc sięgnęłam po coś lżejszego, żeby tak raz a dobrze nadrobić. Padło na Abercrombiego. </p><p>Ach, jaka to jest zgrabnie zrobiona książka. W porównaniu do Szukszyna to oczywiście niebo a ziemia, ale jako szybkie czytadło z fajnymi bohaterami, spoko intrygą i w ciekawym (acz nienachalnym, to nie są "Kłamstwa Locke'a Lamory") światem sprawdza się doskonale. Jak to u Abercrombiego bohaterom dzieje się krzywda i w każdej chwili mogą zginąć, co pozwala na budowanie napięcia i wciągającej intrygi. Komu się podobało "Pierwsze prawo" niech sięga i po to, bo mimo innego zestawu bohaterów (chociaż jest Cosca <3 ), to więcej tego samego. </p><p>Na minus: tłumaczenie. Nie jest jakieś koszmarnie złe, ale brakuje mu lekkości i swobody tłumaczenia trylogii Pierwszego Prawa, no i pozmieniano przydomki/frazy które się tam powtarzały, co mnie nieustannie raziło. </p><p>No i bohater, co traci oko niespecjalnie się tym przejmuje, wstawia sobie protezkę i heja - a to tak nie działa, utrata oka to jest bardzo poważna sprawa. </p><p><br /></p><p>Poza tym zaczęłam czytać "Lorda Jima" i utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że ja jednak lubię Conrada i moje wcześniejsze z nim przeboje brały się raczej z kiepskich tłumaczeń, ewentualnie kiepskich książek ("Szaleństwo Allmayera" mnie niemal zabiło; może przeczytam je w oryginale, bo chyba nie ma żadnego dobrego tłumaczenia). Wszak "Młodość" (w tłum. M. Heydel) zachwyciła mnie ponad wszelkie wyobrażenie ("Serce ciemności" pomijam, bo to właściwie adaptacja, no wiecie, to jest skomplikowane, co to jest, ale jest genialne i jak porównać z oryginałem to się wydaje jeszcze genialniejsze; wydaje mi się że Dukaj uchwycił coś z tej rozlanej jak morze i jak morze rozfalowanej narracji Conrada). Lord Jim jak na razie jest taki, że klaszczę jak zadowolona foka. I ten styl, mój boże, Józefowi nikt nie powiedział, że po angielsku nie wolno pisać tak pięknie. </p><p>Idzie mi to absurdalnie wolno, ale to trochę jest takie danie, którym należy się w spokoju delektować.</p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Filmy/Seriale:</h3><p>Marzec upłynął pod znakiem Sycylii nie tylko ze względu na wyjazd, ale również z powodu komisarza Montalbano, z którym kontynuuję znajomość. Część z filmów oglądałam, kompletnie padnięta po całym dniu zwiedzania, właśnie na Sycylii. </p><p><b><span style="color: #6aa84f;">Głos skrzypiec</span></b></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">Podróż do Tindari</span></b></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">Śmierć złotnika </span></b></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">Zmysł dotyku</span></b></p><p><b><span style="color: #6aa84f;">Pomarańczki komisarza Montalbano</span></b></p><p>Mam wrażenie, że w okolicy "Podróży..." serial (? bo to serial, czy cykl filmów?) upewnia się co do tego, jak chce wyglądać. Postacie wydają się już w pełni ukształtowane, podobnie jak ich wzajemne stosunki. Tak jak na początku mamy zawsze niezłą intrygę, galerię śmiesznych, nieco przerysowanych postaci pobocznych, niezastąpionego Catarellę i głównego bohatera, który jest sympatycznym dupkiem z pewną ironią patrzącym na co dziwniejszych świadków. Solidna rzecz, piękne widoki, swego rodzaju spojrzenie w niby nieodległą, ale jednak już bezpowrotnie minioną przeszłość. Jest to bardzo sympatyczne i jeśli szukacie neutralnego, pozytywnego filmu do obejrzenia na przykład z rodziną albo po ciężkim dniu, to zdecydowanie polecam. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Targi Książki</h3><p>Marzec to również miesiąc Targów Książki w Poznaniu. Muszę przyznać, że dla mnie osobiście była to edycja znacznie słabsza niż zeszłoroczna. Kupiłam sobie jedną książkę pus 1 podręcznik i model NCC-1701 Enterprise. I tyle. Nie znalazłam stoisk księgarni językowych, nikt nie miał ciekawych promocji no i nie było PIWu. Za to było chyba jeszcze więcej nastolatek tłoczących się z naręczami książek "z wattpada" w licznych kolejkach po autografy. Choć targi były duże, nieźle zorganizowane, było wielu gości, dla mnie osobiście wypadły bardzo słabo. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Sycylia:</h3><div>Tydzień to zdecydowanie zbyt krótko, co niby każdy wiedział, ale i tak pojechał. Nocowałyśmy w <b>Katanii</b>, które to miasto, cóż... ze wszystkich opisów przebijało jedno - jest tłoczno, brudno, nie dla każdego, ale jak polubisz to na zabój. No i cyk, mimo tego wszędobylskiego brudu i śmieci pokochałam to miasto. Pierwsze wrażenie straszne. Niedzielne popołudnie: pustki, wszystko zamknięte (potem się okazało, że nie na stałe), ściany do wysokości 3m zabazgrane graffiti, wszędzie śmieci i psie gówna. Tak, na chodnikach. Pod ścianami kręcili się jacyś podejrzanie wyglądający panowie. Budynki piękne, ale wszystko w stanie upadku i rozkładu. W dzień roboczy o poranku zmyto śmieci szlauchem, pootwierano różne sklepy, sklepiki, warsztaty i inne działalności a na ulicę wyległ tłum mieszkańców. Czyściej się nie zrobiło. Jak się potem okazało, wywóz śmieci jest tam codziennie (chwała segregacji), więc codziennie wystawiane (lub zwieszane na sznurku z balkonu tak że wiszą na wysokości twarzy każdego kto nie jest przeciętnym Sycylijczykiem, nie żartuję) są worki. Rozrywane przez koty, kopane przez przechodniów. Ruch samochodowy - prawdziwie południowy. wszystkim, wszędzie, cały czas. Wymuszanie pierwszeństwa jest jedynym sposobem na poruszanie się ale jednocześnie jest znacznie bezpieczniej niż u nas - i ruch znacznie płynniejszy - bo wszyscy obserwują, przepuszczają, kontrolują sytuację. Oczywiście klaksony używane są bardzo liberalnie, za każdym razem kiedy chce się zwrócić czyjąś uwagę lub po prostu... jedzie szybko i zbliża się do skrzyżowania. I ta zasada obowiązuje całą dobę :D </div><div>W pierwszej chwili to się może wydać przytłaczające lub nawet nieakceptowalne, ale z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że mi się ta Katania naprawdę... podoba. Tak, jest brudno i brzydko, ale jest też jednocześnie przepięknie, na rozwalających się daszkach rosną kaktusy, na nielicznych trawnikach - palmy. Chude nerwowe gołębie jedzą pizzę wśród śmieci, parkowanie na przejściu dla pieszych nie tylko jest dozwolone, ale chyba wręcz obowiązkowe, wszędzie śmigają dostawcy na vespach, którzy kierują chyba łokciem, bo w jednej ręce mają telefon, w drugiej arancini a kolano mają wbite w klakson. To miasto, choć na swój sposób niewątpliwie w upadku w porównaniu do czasów świetności (sprzed przyłączenia Sycylii do Włoch), niewątpliwie <i style="font-weight: bold;">żyje</i>. I jako osoba pochodząca z miasta, które upadło i już nic nawet na tym trupie się nie porusza, nie mogę przejść obok tego obojętnie. Gdyby mi ktoś powiedział, że mogę się tam przeprowadzić (z gwarancją np. pracy zdalnej tu gdzie pracuję teraz) - już szukałabym biletu. </div><div>Co poza Katanią? Urządziłyśmy sobie jednodniowe wypady do<b> Syrakuz</b>, <b>Taorminy</b>, <b>Palermo</b> no i na <b>Etnę</b>. Tak, to wszystko od niedzielnego popołudnia do sobotniego ranka. Sześć nocy. W końcu człowiek nie jedzie na urlop, żeby wypocząć, c'nie?</div><div><b>Syrakuzy</b> to duże, nowoczesne miasto, jednak zupełnie inne niż Katania. Brak tu tego... brudu, tłoku i chaosu. Zwiedzanie zaczęłyśmy od <b>Muzeum Archeologicznego</b>, które jest ogromne. No ale jakie ma być, na Sycylii? Prezentuje znaleziska lokalne od kultur najdawniejszych - i te są chyba najciekawsze z tego względu, że były mi nieznane a i artystycznie są godne uwagi. Choć budynek muzeum ma bardzo nieoczywiste kształty i choć przez wystawę idzie się wężykiem, to jest to wszystko doskonale zorganizowane i generalnie wiadomo gdzie iść i niczego się nie ominie. Kolejny na liście był <b>Park Archeologiczny</b> - duży teren, niestety częściowo zamknięty dla zwiedzających, ale Ucho Dionizosa, stare kamieniołomy, las bambusowy, teatr (a nawet dwa) i wszędobylskie drzewka cytrynowe można było obejrzeć. Niesamowicie przyjemne miejsce. To jednak nie koniec atrakcji Syrakuz - pozostała nam wszak do odwiedzenia <b>Ortygia</b>, wyspa z historycznym centrum miasta. Po przekroczeniu mostu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skończyło się to nowoczesne miasto - znowu Włochy jak z obrazka. Stare kamienice, piękne place, tu i tam starożytne ruiny. Tyle że w każdej dziurze w ścianie jakiś lokal albo sklepik z pamiątkami. Ale już absolutnym szczytem i mistrzostwem świata okazała się Katedra. Katedra, która zaczynała jako świątynia Ateny i później została przerobiona na kościół bizantyjski, poprawili to trochę Normanie a następnie Katolicy. Efekt jest piorunujący. A jeszcze w obskurnym barze przy obskurnym dworcu autobusowym kupujemy absolutnie przepyszne rogaliki. Ponieważ na Sycylii jest trochę jak z azjatyckimi barami, im gorzej wygląda tym prawdopodobnie lepsze żarcie będą mieli. </div><div><b>Taormina</b> to położna na zboczach Etny nadmorska miejscowość, taki urokliwy kurort. Bardzo ładnie, ale trochę... sterylnie. I drogo. Niemniej zapewnia nam ten dzień spory spacer (są przewyższenia), przejście przez płyciznę na wyspę (która była zamknięta i jak to we Włoszech - nie wiadomo czemu, nie wiadomo kto), zakup pamiątek oraz absolutnie niesamowitą granitę w słynnym Bambarze. </div><div><b>Etna</b> to doświadczenie zupełnie innego rodzaju. Logistycznie jest to zorganizowane tak, że trzeba porannym autobusem z Katanii (jest tylko jeden w ciągu doby!) wjechać do schroniska Rifugio Sapienza (wys. 1900 m n.p.m.). To około 80 km, więc ominąć ten etap można wyłącznie jadąc własnym samochodem. W okolicy schroniska znajduje się duży parking, ze dwa bary i budy z pamiątkami - całkiem dobry wybór i rozsądne ceny. Potem kolejką (która jak się okazuje kosztuje 50 euro - tak, PIĘĆDZIESIĄT EURO - nie dajcie się zwieść informacjom dostępnym powszechnie, że kosztuje 30) podjeżdża się w 15 minut na wysokość 2500 m. Można ten etap pominąć i wejść pieszo szlakiem położonym pod kolejką, ale jest to żmudna dwugodzinna droga przez czarne pustkowie. Górna stacja kolejki ma barek (w którym jest tania kawa z wypasionego ekspresu, bo to Sycylia), sklepik z pamiątkami, darmową toaletę i wypożyczalnię ciepłych górskich ubrań i butów - w marcu i dla osób doświadczonych w chodzeniu po górach to nie był problem, ale myślę, że latem jest to zbawienie nawet dla rozsądnych turystów. I teraz tak: oficjalnie dalej można tylko wjechać ciężarówką (mówię o stanie na marzec 2023, ponieważ sytuacja jest dynamiczna - wszystko zależy od tego czy Etna jest spokojna czy może niekoniecznie; teraz dymiła, możliwości wejścia były ograniczone) z przewodnikiem na wysokość 2750 m.n.p.m. do punktu widokowego (godzinny spacer). Wyżej nie wpuszczano nawet z przewodnikiem, zresztą autobusem z Katanii jest to już i tak za późno na trzygodzinną wyprawę na szczyt, która odbyć się może wyłącznie z przewodnikiem. I nic dziwnego, bo szlaków tam generalnie nie ma. Na to 2750 idzie się drogą, którą jeżdżą ciężarówki, ale kiedy z niej zejść, szczególnie przy słabej widoczności (za mgła i dym to norma) łatwo stracić orientację na czarnym puskowiu bez punktów charakterystycznych. Podłoże też jest takie sobie - mniejsze i większe bryły zastygłej lawy, bomby wulkaniczne i takie tam. Widoków jako takich nie było, chociaż kilka razy Etna odsłoniła z chmur swój szczyt i był efekt wow. Najdziwniejsze wrażenie sprawia jednak ciepła ziemia. Temperatura powietrza oscylowała w okolicy 4 stopni, leżały wielkie hałdy śniegu. Ale ziemia, kiedy ją dotknąć była... ciepła. Poza wulkanem nie doświadczy się czegoś takiego nawet w środku lata.</div><div><b>Palermo</b> jako miasto okazało się dla mnie za duże, zbyt tłoczne, a na starym mieście przede wszystkim zbyt turystyczne. Nie oznacza to jednak, że jego atrakcje nie były godne uwagi, że nie weszłyśmy ostatecznie do muzeum sztuki średniowiecznej to będziemy musiały tam wrócić i tak. Największy zachwyt wzbudził we mnie <b>ogród botaniczny</b>. Czego tam nie było, nawet gigantyczne agawy z meksyku, włoskie drzewo roku no i żółwie czerwonolice. Wspaniały, tradycyjny ogród botaniczny pełen rosnących sobie na wolnym powietrzu roślin, które u nas można zobaczyć co najwyżej w Palmiarni. </div><div><b>Kulinarnie</b>, bo wiem, że wiele osób tak postrzega Włochy (na ile Sycylia to Włochy to inna kwestia), polecam przede wszystkim<b> arancini</b> (właściwie wszędzie było pyszne), <b>pizzolo</b> (taka pizza tylko, że podwójnie, bo ma ciasto na dole i na górze) - mogę polecić lokal, który nam z kolei polecił nasz gospodarz - <b>granitę w Bambarze</b> w Taorminie i... <b>pomarańcze z Lidla</b>. Wspaniałe, czerwone, przepyszne pomarańcze. Plotki o przyzwoitym winie za 3 euro również nie były przesadzone. </div><div><br /></div><div>Kilka wybranych na szybko zdjęć znajdziecie <a href="https://silvahevsum.blogspot.com/p/galeria.html">TUTAJ</a>.</div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-71384240764276530002023-03-01T04:13:00.004-08:002023-03-01T22:32:44.272-08:00[Rachunek za] Luty 2023<p>To nie był dobry miesiąc. Jakoś zaczął się nieźle, ale potem utknęłam w dołku czytelniczym. Nawet nie że mi się nie chciało czytać, ale jakoś kompletnie nie miałam na to czasu i nie mam właściwie pojęcia, dlaczego, szczególnie że w związku z awarią telefonu odpadł mi największy rozpraszacz. Po prostu jakoś ciemszko było, poniekąd może za sprawą doboru lektur, bo jak na początku było spoko, tak potem było może i ciekawe, ale nie były to takie czytadła, przez które się mknie jak tramwaje pod wiaduktem na Górczynie. Następne przeczytam sobie coś prostego i głupiego, taki plan. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki:</h2><p><b><span style="color: #6aa84f;">Arsene Lupin kontra Herlock Sholmes 7/10</span></b></p><p>Drugi zbiorek opowiadań o Lupinie, noszący nieco znamiona powieści (teksty są bardzo ze sobą powiązane i zachowują ciągłość czasową) odrobinę mnie zawiódł. Głównie chyba za sprawą Herlocka Sholmesa. O ile ciśnięcie Anglikom przez Francuzów jest zawsze na plusie, tutaj nie pozostaje wiele więcej. Niby autor stara się równoważyć kretynizm Herlocka jego niewątpliwym geniuszem i chociaż na gruncie poszczególnych scen bywa zabawnie (biedny Watson, tzn. Wilson został zredukowany do przydupca-kretyna i to jest śmieszne), tak w całości jest nieco męczące i pozbawione puenty. Pierwszy zbiorek był zdecydowanie lepszy. Pomysł z Herlockiem imho nadawał się bardziej na jedno opowiadanie (to w którym Herlock pojawia się po raz pierwszy jest świetne!), bardzo szybko się jednak przejadł. </p><p>Niemniej, nie jest to koniec mojej znajomości z Lupinem, zdecydowanie przeczytam resztę opowiadań. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #38761d;">Harry Angel 8/10</span></b></p><p>Znowu Vesper. Kupiłam tę książkę bo mi brakowało do przesyłki, czy tam była taniej, rozumiecie, ten rodzaj zakupu. Nie miałam pojęcia, że to jest znana książka ani że był na jej podstawie film (którego zresztą nie widziałam). I w ogóle nie miałam pojęcia o czym to ma być i bardzo się z tego cieszę, bo fajnie było wraz z bohaterem odkrywać coraz głębsze warstwy intrygi. Dobra to była książka, bardzo sprawnie napisana. Powieść z twistem i wcale ten twist nie jest wyjściem z pułapki w która się zapędził autor (nie pozdrawiam Lauren Beukes). Solidna rzecz. Polecam. </p><p>Ciekawostka: Polski tytuł powieści to "Harry Angel" (imię i nazwisko głównego bohatera); tytuł oryginału to "Falling Angel" a tytuł filmu to "Angel's Heart" - swoją drogą ten ostatni wydaje mi się najlepiej pasować do treści. Próby odnalezienie książki na Storygraphie były zabawne. </p><p><br /></p><p><b><span style="color: #38761d;">Ogień wyszedł z lasu 9/10</span></b></p><p>Reportaż Dawida Iwańca o wielkim pożarze w okolicach Kuźni Raciboskiej czyta się z zapartym tchem. Fascynująca książka, doskonale napisana, oddająca gorączkową atmosferę walki z szalejącym żywiołem. Są bohaterscy strażacy, są urzędnicy, są przypadkowi świadkowie, jest wspaniała postawa mieszkańców. Nawet ślub jest. <b>Bardzo polecam</b>. To nie pierwszy świetny reportaż wydawnictwa Dowody (niegdyś Dowody na Istnienie), jaki czytałam, więc przyjrzę się bliżej, co jeszcze mają w ofercie. </p><p><br /></p><p><span style="color: #6aa84f;"><b>Siedemdziesiąt dwie litery 8/10</b></span></p><p>Zbiór opowiadań Teda Chianga spędził na mojej Półce Wstydu jakieś 10 lat. Możliwe, że nawet dosłownie 10, co do miesiąca (już takich szczegółów sprawdzała nie będę), bo pamiętam, że kupiłam go wraz z książkami zamawianymi do pracy magisterskiej. Czemu tak długo? Powodów jest wiele, nie sądzę, żeby jakiś był wazniejszy od innego, ale nie możemy przejść obojętnie wobec faktu, że Chianga, podobnie jak wielu innych ważnych i/lub wybitnych autorów postanowiło polskiemu czytelnikowi przybliżyć Wydawnictwo SOLARIS. Nikt tak, jak pan Sedeńko ze swoimi grafikami z piekła rodem (może on naprawdę jakieś rytuały odprawia i przyzywa te ilustracje prosto z biurka Szatana) nie zrobił tak wiele złego dla dobrej SF w zupełnie dobrych intencjach. Czego ten nieszczęsny Solaris nie wydał - Cherryh, Cadigan, Heinlein itd. itp. a co jedno to gorzej, obleśniej, ohydniej i tak że wstyd po to sięgać. I co gorsza SOLARIS nie zdechł, SOLARIS się tylko przepoczwarzył i teraz nazywa się STALKERBOOKS i znowu pozornie robi kawał dobrej roboty, bo ich serie Amerykańskiej i Radzieckiej SF pod względem składu prezentują się super. Gorzej, że wyglądają, jakby je ktoś wysrał. Także, u Sedeńki bez zmian. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvH_JeYQH2veBFpVoQW_CHGZDhY5U1oJ65aPxDDwAuYZ6uohRGOoe-f3PGopsjZlGIRkFszi9ZiBS4OlooWIx0shlHr38SfYxDylUPOMVcinVyH2XCj3YhXr1bvOpPixttf0wtmWZCM_gvYdTz8iTfZHwwBuRH7w9qS-CfU-LtUl3jRmQLHrN4oMeT/s500/352x500.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="321" height="515" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvH_JeYQH2veBFpVoQW_CHGZDhY5U1oJ65aPxDDwAuYZ6uohRGOoe-f3PGopsjZlGIRkFszi9ZiBS4OlooWIx0shlHr38SfYxDylUPOMVcinVyH2XCj3YhXr1bvOpPixttf0wtmWZCM_gvYdTz8iTfZHwwBuRH7w9qS-CfU-LtUl3jRmQLHrN4oMeT/w330-h515/352x500.jpg" width="330" /></a></div><br /><p>Yup, ta książka naprawdę tak wygląda. Za każdym razem, jak po nią sięgałam przez te 10 lat, świadoma, że autor jest uznawany za twórcę wartościowego, coś mi się cofało i to nie tylko o ręce mówię. No ale nadejszła ta wiekopomna chwila. Przeczytałam. </p><p>Iiii... no nie wiem. Gdybym miała pokreślić jakoś te teksty to powiedziałabym, że one są dokładnie takie, jakich się człowiek spodziewa po zbiorze tekstów "wybitnych", ale takim zbiorze tekstów wybitnych, co się go czyta w szkole albo na studiach. Bardzo skupione na idei, znacznie mniej na fabule a już w ogóle na postaciach. Autor wali nam treścią w mordę z takim zapamiętaniem, że nie ogarnął, że może powinien też być na przykład, no nie wiem, porywający. Praktycznie w żadnym z tych tekstów nie miałam wrażenia, że ta fantastyczna otoczka jest tam absolutnie niezbędna. Być może również dlatego, że w kółko mielimy ten sam temat. </p><p>Nie wiem, kto zestawił ten zbiór, ale podejrzewam, że głównym kryterium były tu nagrody i nominacje zdobyte przez większość (7/11) tekstów. Na ile monotematyczność również jest kwestią wyboru a nie obsesji autora nie umiem powiedzieć, ale skoro napisał na ten temat wystarczająco dużo opowiadań, żeby z tego się dało złożyć zbiór, to chyba jednak Chiang jest problemem, nie redaktor, bo poza tym całość jest złożona całkiem sprawnie, jest nawet ładna klamra. Powiem więc w ten sposób: Chiang ma obsesję na tle determinizmu, której nie podzielam i do podzielenia której mnie nie przekonał. Są w "Siedemdziesięciu dwóch literach" opowiadania naprawdę świetne ("Historia twojego życia" jest pod względem narracyjnym po prostu wybitna i ten sposób narracji doskonale oddaje treść tekstu, czapki z głów), pozostałe są właściwie wszystkie bardzo dobre. Są też jednak wszystkie na ten sam temat. Podejrzewam, że dla kogoś o innym niż ja podejściu do determinizmu to może być lektura znacznie przyjemniejsza, więc jak kogoś jara/przeraża taka myśl, to zachęcam. Ja lubię deterministyczne wątki o tyle, o ile bohaterowie się z nimi szamocą (patrz "Legendy" Dragonlance); tutaj jeden po drugim właściwie dowiadują się jak jest (na drodze bardziej intelektualnych poszukiwań niż akcji), myślą nad tym chwilę i popadają w katatonię. Czynność powtórzyć. Upraszczam oczywiście, ale chyba rozumiecie o co mi chodzi. </p><p><br /></p><p>Poza tym spędziłam sporo czasu nad "Pokażcie mi testament Adama" Paula Herrmanna, ale o tym będzie w marcowym rachunku. </p><h2 style="text-align: left;">Seriale/Filmy: </h2><p><b><span style="color: #38761d;">Montalbano: Kształt wody</span></b></p><p><b><span style="color: #38761d;">Montalbano: Złodziej kanapek</span></b></p><p>W ramach przygotowań do wyjazdu na Sycylię zaczęłyśmy z siostrą oglądać serial/serię filmów o komisarzu Montalbano, która jakiś czas temu wylądowała na Netflixie. Jest włosko. Jest tak włosko, że pisząc to mam ochotę machać rękoma. Fajne postacie, przekomiczne postacie epizodyczne, ciekawe sprawy, narracja prowadzona po europejsku - a więc nie zakłada się, że widz jest kretynem, który niczego sam się nie domyśli. Nie dziwi mnie, że nakręcono tego tyle, że się aktorzy zdążyli postarzeć. A główny bohater jeździ fiatem tipo (to takie większe uno), takim kanciastym z lat 90. Bardzo sympatyczna rzecz plus sycylijskie widoczki. Jeszcze ze 35 filmów mi zostało xD </p><p><br /></p><b><span style="color: #274e13;">КОГДА ЮГ ХОЛОДНЫЙ, КАК СЕВЕР</span></b><div>Kolejny film Olega Prichodko, tym razem o Ziemi Ognistej. Jak zawsze rewelacyjna sprawa. Fascynuje mnie, jak Oleg potrafi właściwie z niczego - bo te jego filmy to relacje z podróży, wcale nie nastawione na robienie głębokiego riserczu - potrafi zrobić piękny, interesujący materiał, z którego można wiele dowiedzieć się i o historii i o przyrodzie i o praktycznych aspektach wizyty w tym czy owym miejscu, a taki młody Fiedler... Nie. Ot różnica między podróżnikiem a kimś, kto żyje w cieniu sławnego przodka. </div><div>Film jest po rosyjsku i nie ma napisów, ale polecam przeklikać nawet jak ktoś nic nie skuma (choć Oleg mówi bardzo wolno i bardzo wyraźnie), bo zdjęcia są piękne. Zawiera pingwiny :D </div><div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="343" src="https://www.youtube.com/embed/g1AjlqKXVAo" width="413" youtube-src-id="g1AjlqKXVAo"></iframe></div><br /><h2 style="text-align: left;">Muzyka:</h2><p><b><span style="color: #274e13;">Northern Lights "As Above" 9/10</span></b></p><p>Jestem przekonana, że to się znajdzie w moim TOP3 za cały rok, zresztą sami oceńcie:</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="368" src="https://www.youtube.com/embed/caYcstDh79I" width="443" youtube-src-id="caYcstDh79I"></iframe></div><p><br /></p></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-6452356613902673702023-02-01T05:33:00.001-08:002023-02-01T05:33:52.495-08:00[Rachunek za] Styczeń 2023<p>Wprawdzie rok zaczął się od choróbska, gorączki, kataru i kaszlu, ale jeśli chodzi same kwestie życiowo istotne (czytanie), to wyszło bardziej super niż się spodziewałam. Mam nadzieję utrzymać takie tempo, ale wiem też, że to nadzieje płonne. Niemniej: bez większej paniki przeczytałam w styczniu aż 7 książek. Może nie były to jakieś cegły, ale tylko jedną można by nazwać broszurką. W dodatku udało mi się ruszyć pewne stosy, które mają tendencję do leżenia odłogiem. Udało mi się też z marszu zawalić pewne postanowienia, więc wiecie-rozumiecie, wejście w nowy rok było mocne. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #38761d;"><i>Before Your Memory Fades</i>, Toshikazu Kawaguchi (8/10)</span></h3><p>Za trzecim razem to już chyba tradycja, że rozpoczynam rok od kolejnego zbioru opowiadań z serii o kawiarni przenoszącej w czasie. Pełen powtórzeń styl Kawaguchiego nieco mnie miejscami męczył, chyba bardziej niż w poprzednich częściach, niemniej też było bardzo spoko. Znowu jest o przemijaniu, o patrzeniu na sprawy z cudzej perspektywy i o wspieraniu tych, których się kocha nawet, kiedy oni sami zupełnie nie wierzą w sukces. Ponieważ tym razem akcja nie toczy się w Tokyo (!), mamy poza Kazu i Nagare nieco inny zestaw bohaterów. Fajny pomysł na to, by punktem wspólnym wszystkich opowiadań była ta sama książka. </p><p> </p><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #f1c232;"><i>The Cat Who Saved Books</i>, Sosuke Natsukawa (6,5/10)</span></h3><p>Chociaż może i miejscami trafna, wydała mi się nazbyt banalna i dydaktyczna. Miała fajne momenty i może i autor trafnie diagnozuje pewne czytelnicze bolączki, ale nie jest to specjalnie odkrywcze a ton jest belferski. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #6aa84f;"><i>Ella i wykończyciel</i>, Timo Parvela (7/10)</span></b></h3><p>Kolejne opowiadanie o Elli, takim fińskim Mikołajku w spódnicy. Absurdalne, śmieszne, jak zawsze oparte na zasadzie głuchego telefonu. Nie jest to ten rodzaj ponadczasowej refleksji nad życiem, co w Mikołajku, ale bardzo poprawna, zabawna książeczka. </p><p><i><br /></i></p><h3 style="text-align: left;"><i>Don Wollheim proponuje. 1985</i>, antologia (bardzo różne opowiadania, ocena przy każdym poniżej)</h3><p>W ramach ściągania książek z własnych półek a nie ciągłego dokładania na nie sięgnęłam i po tę antologię, wydaną w - co mnie nie co zaskoczyło - 1985 roku (polski wydawca otrzymał rękopis przed wydaniem angielskim!). W spisie treści pojawiło się jedno czy drugie nazwisko, które kojarzyłam (niestety również Ian Watson, tfu!), uznałam więc, że warto. No i właściwie było warto, chociaż przez większość czasu miałam wrażenie że jednak nie. A potem weszła Octavia E. Buttler cała na biało i przypomniała mi, że jednak fantastyka może być dziwaczna i porywająca. </p>1. <b>John Dalmas - <i>Niebezpieczny człowiek</i></b><i> </i>(<i>The Picture Man</i>) - meh. Koleś potrafi siłą umysłu tworzyć obrazy na filmie. Zasugerowano konsekwencje. Nic z tego nie wynikło. (6/10)<br /><br />2. <b>Connie Willis - <i>Kwarantanna</i></b> (<i>Cash Crop</i>) - lepiej napisane, bardziej interesujące, ale ostatecznie mnie jakoś nie potrwało. Niemniej jeszcze na tę autorkę zajrzę. (6/10)<br /><br />3. <b>Ian Watson - <i>Pamiętamy Babilon</i></b> (<i>We Remember Babylon</i>) - Nie wiem, co ten człowiek ma w sobie, ale jego styl - który nie jest przecież obiektywnie zły, to opowiadanie ma całkiem dobre fragmenty, szczególnie na początku; pomysł też jest ciekawy, chociaż przy wykonaniu rozłazi się w tle - ten styl wysysa ze mnie siły życiowe, no nie wiem, tego nie da się czytać, to jest potworne. To nie moje pierwsze spotkanie z tym człowiekiem ale z pewnością ostatnie. (x.x/10)<br /><br />4. <b>Stephen R. Donaldson - <i>Czynnik ludzki</i></b> (<i>What Makes Us Human</i>) - o czym to było musiałam sobie przypomnieć drogą eliminacji :D Ponownie tekst, w którym są jakieś pomysły, ale w tle i niewiele z tego wynika. Jakoś tak, że ludzie bystrzejsi są od maszyn, tak w ostatecznym rozrachunku. Ale bez szału. (6/10)<br /><br />5. <b>Lucius Shepard - <i>Salwador</i> </b>(<i>Salvador</i>) - dżungla, ćpanie, ptsd, jakieś paranormalne urojenia. Ponownie bez szału. (6/10)<br /><br />6. <b>John Varley - <i>NACIŚNIJ ENTER</i></b> (<i>PRESS ENTER</i>) - nagroda Hugo'85 Nebula'84 - ja wiem, że te nagrody to nie są jakieś super miarodajne, ale CZEMU?! W sensie to nie jest jakiś super zły tekst, po prostu ostatecznie nie ma w nim nic ciekawego? (najbardziej interesujący był język, jakiego użył tłumacz do oddania koncepcji, które obecnie towarzyszą nam w codziennym życiu, a wówczas prawdopodobnie nie miały w ogóle polskich odpowiedników). Być może po prostu to się bardzo źle zestarzało. (6/10)<br /><br />7. <b>George Alec Effinger - <i>Obcy, którzy wiedzą, znaczy, wszystko</i></b> (<i>The Aliens Who Knew, I Mean, Everything</i>) - to było z kolei faktycznie zabawne i dość uniwersalne. Na ziemię przylatują kosmici, którzy wszystko wiedzą i robią lepiej. I dość szybko robi się to męczące. (7/10)<br /><br />8. <b>Octavia E. Butler - <i>Więzy krwi</i></b> (<i>Bloodchild</i>) - nagroda Hugo'85 Nebula'84 - No i tutaj te nagrody są w pełni zrozumiałe. To opowiadanie jest <b>niesamowite</b>. Obrzydliwe, poryte, dziwaczne, faktycznie niezwykłe i do tego pięknie napisane. (10/10)<br /><br />9. <b>Gary W. Shockley - <i>Wytrysk gungi</i></b> (<i>The Coming of The Goonga</i>) - opowiadanie z perspektywy kosmity. Jest przecudownie dziwaczne (i świetnie przetłumaczone). Nie tak dobre jak "Więzy krwi", ale zacne i nieoczywiste. (9/10)<div><br />10. <b>Tanith Lee - <i>Medra</i></b><i> </i>(<i>Medra</i>) - w porównaniu do poprzednich dwóch wypada nieco blado - jest melancholijną opowieścią o samotności. Ale dobre to było i z tą autorką też się jeszcze bliżej poznamy. (8,5/10)<br /><br /><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #6aa84f;"><i>Fabryka os</i>, Iain Banks (7/10)</span></h3><p>Powieść pojawiająca się w każdym praktycznie spisie książek porytych. No i tak, owszem, ona jest poryta, rzecz w tym, że z pewnością czyta się ją inaczej dzisiaj niż w 1984 roku. Że tacy ludzie istnieli wówczas, owszem, wiadomo (i nie chcę się tu wdawać w dyskusje na temat tego, czy było ich więcej czy mniej), ale nie wierzę, że każdy spotkał w swoim życiu kilku takich osobników, bo od czego jest Internet jeśli nie od tego, żeby spotykać tam różnego rodzaju obrzydliwych świrów, prawda? W efekcie zmienia się to z histerycznego "co kurwa?!" w "o matko, kolejny?". Rzecz jest z twistem, dobrze napisana, owszem, zryta, ale nie jakoś <b>wyjątkowo</b> popieprzona (ja chyba przez te wszystkie tru krajmy i tym podobne naprawdę już niczym się nie jestem w stanie przejąć jeśli chodzi o kondycje ludzką).</p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #38761d;"><b><i>Arsene Lupin Dżentelmen Włamywacz</i>, Maurice Leblanc</b> (9/10)</span></h3><div>[kategoria: Buddy Read]</div><div>Dotarłam w końcu i tutaj, w pierwszej pozycji z tegorocznego wspólnego czytania z siostrą. I jakie to było dobre. Nasz główny bohater, przy pomocy sprytu ale też przede wszystkim uroku osobistego, daje się złapać, ucieka z więzienia, knuje, kradnie, oszukuje i wszystko to z takim wdziękiem, że trudno się na niego gniewać. To są naprawdę zgrabnie napisane opowiadania, z dobrze zarysowanymi postaciami i świetnymi dialogami. Łogiń, a moja siostra już czyta trzeci zbiór opowiadań, haha. Ja zaraz zaczynam drugi. </div><p><br /></p><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #38761d;"><i>Podziemie pamięci</i>, Yoko Ogawa (9/10)</span></h3><p>Straszna, wręcz przerażająca książka o znikaniu. Na nienazwanej wyspie rzeczy znikają - przedmioty i koncepcje po prostu zostają zapomniane z dnia na dzień. I to co najbardziej przeraża to, że to nie jest książka o tęsknocie, bo po zniknięciu ludzie nie tęsknią za tym, czego nie pamiętają. To jest książka o pustce, która pozostaje i nikogo nie obchodzi. Książka o upadku cywilizacji, książka o tym, jak żyjemy obecnie i jak nikogo to nie obchodzi. Wspaniała rzecz, choć zdecydowanie nie napawa optymizmem. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Seriale:</h2><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #38761d;">SG-1 (9/10)</span></h3><p>Obejrzałam po raz kolejny kilka pierwszych sezonów (nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć w którym momencie jestem; po początkowym maratonie oglądam sobie teraz po odcinku do ćwiczeń). A Stargate, jak to Stargate... mniut. Nie wszystkie odcinki są równie dobrze, czasem są filery, lista zdolności Daniela nie ma końca a jego wada wzroku istnieje tylko wtedy, kiedy to konieczne, ale ogółem jest to doskonale zrobiony, dobrze zagrany serial, jakiego teraz nie sposób uświadczyć. Widz nie jest traktowany jak kretyn, poruszane są poważne kwestie, wszystkie postacie są dobrze zarysowane. Dużo tu gry spojrzeniami, dziwnymi minami, ogółem niewerbalną komunikacją. Do tego każdy jest tu indywidualnością. Teal'c nie jest po prostu ciętym z metra jaffa, on jest tym konkretnym, rozbrajająco autystycznym jaffa. Kto widział, niech obejrzy raz jeszcze, bo nawet kiedy zna się odcinki na pamięć to wciąż bawią. Szczególnie pierwsze dwie serie, gdzie dużo jest praktycznych efektów, które nawet jeśli niedoskonałe, to zestarzały się znacznie mniej niż późniejsze cgi, no i właśnie przez ten brak perfekcji dodają całości autentyzmu. </p><p>To nie jest tak, że SG-1 się broni pomimo czegoś (np. swojego wieku) - ono się broni samo w sobie dobre teraz, jak dobre było kiedyś. </p><p>Powolutku obejrzę sobie całość a potem wyruszę na Atlantydę. </p><h3 style="text-align: left;"><span style="color: #6aa84f;">Trom 7/10</span></h3><p>Serial z wysp owczych, obejrzany na platformie via play, bo siostra kupiła by oglądać mistrzostwa w ręczną. Swoją drogą, via play to jakieś srogie gówno i zdecydowanie nie polecam. każą sobie płacić jak za zboże a już pomijając, że nie mają własnych seriali w ofercie w Polsce, to jeszcze zazwyczaj to nie działa. występuje nieznany błąd i heja. oglądanie meczy było praktycznie niemożliwe a tego Troma to zobaczyłyśmy, bo był a) z Wysp Owczych b) jako jedyny działał, chociaż też trzeba było się namęczyć, żeby włączyć napisy a nie lektora. Bo oczywiście serwis streamingowy prędzej zadba o lektora niż o poprawne funkcjonowanie. Ale wracając do serialu...</p><p>Prosta historia kryminalna: lokalna aktywistka walcząca z połowami wielorybów zostaje zamordowana. Policja sobie nie radzi, wszyscy umywają ręce, rzeczy się komplikują. Do prawdy próbuje dojść dziennikarz śledczy, z którym przed śmiercią próbowała skontaktować się ofiara. Ładne widok, trochę lokalnego klimatu. </p><p>Do obejrzenia, ale jak nie znajdziecie to też nic się nie stanie. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;"><b>Filmy</b></h2><h3 style="text-align: left;"><b><span style="color: #f1c232;">Stargate 6/10</span></b></h3><p>To nie jest dobry film. Nie jest też jakiś straszliwie zły, jest po prostu, no... Emmerichowy. I ja nawet lubię Emmericha i pewnie miałby wyższą ocenę (szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że to on był pierwszy, więc te potem rozwinięte w serialu koncepcje tutaj pojawiły się jako pierwsze), gdyby nie Russel Crowe. Na boga jakie drewno. Ta postać w ogóle jest słabo napisana, szok, co zrobił z nią Richard Dean Anderson w serialu. </p><p>Do obejrzenia przed serialem, jak ktoś jest zainteresowany, ale poza tym to nie trzeba. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Gry</h2><h3 style="text-align: left;">Hades</h3><p>Nie mówcie mi jak żyć. </p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Noita</h3><p>Trochę poklikałam, jeszcze pewnie do niej wrócę, ale mnie nie wciągnęła i prawdę mówiąc, zwyczajnie źle widzę, co się dzieje na ekranie.</p><p><br /></p><h3 style="text-align: left;">Książę Persji: Dwa Trony</h3><p>W tej serii moimi absolutnymi faworytami są "Książę Persji 2008" i "Piaski czasu", ale "Dwa trony" wspominam pozytywnie ze względu na złego księcia, który jest, cóż, wspaniały. Na razie dopiero zaczęłam grać, dotarłam do pierwszej sekwencji z jazdą na wozie i przypomniałam sobie, że istnieje duża szansa, że ja tej gry nigdy nie skończyłam, bo któraś z tych przeklętych sekwencji mnie tak wkurzyła, ze po prostu wyszłam. Walczę też trochę ze sterowaniem, ale przede wszystkim z tym, że ta gra ma kompletnie w dupie jakąkolwiek perspektywę i konsekwencję w prezentowaniu odległości albo umiejętności bohatera. Coś wygląda jakby było sześć metrów dalej, jest dwa. I tak cały czas. Mam wrażenie, że to jest zrobione na odwal się. </p><p><br /></p><p><br /></p><span><a name='more'></a></span><p>Cieszy mnie ile zdołałam przeczytać w styczniu, szczególnie, że było trochę oglądania mistrzostw w ręczną oraz innych zajęć. Przede wszystkim zabrałam się wreszcie za ten słynny niemiecki, na który się czaiłam już kilka lat i jak na razie jakoś to idzie, chociaż nienawidzę rodzajników i wiem, że będzie w tym temacie walka. </p></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-43001114316149886322023-01-08T03:29:00.004-08:002023-01-08T03:29:26.037-08:00Plany 2023<p>Co to za początek roku bez porządnej dawki noworocznych
postanowień? W końcu z czegoś się trzeba w życiu nie wywiązać… Ale tak na
poważnie: lubię planować, czy chodzi o następny dzień, czy chodzi o następny
rok. Lubię i już. Jestem przy tym świadoma, że takie plany mają różny stopień
dokładności i różny priorytet wypełnialności. Plany noworoczne, szczególnie te
czytelnicze, są dla mnie bardziej wskazówkami, kiedy nie wiem, co czytać
następne, lub kiedy nie wiem, co wybrać z kilku aktywności, natomiast z pewnością
nie stanowią stałej, twardej listy punktów, bez których ani rusz.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Zadania, jakie wyznaczam sobie na rok 2023 można podzielić
na następujące kategorie:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- kontynuacja <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- nówki sztuki <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- długoterminowe. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Zacznijmy może od końca: <b>wyzwania/plany długoterminowe</b>, to
takie, które trwały będą przez cały rok i mają charakter ogólny. Po pierwsze
mam zamiar czytać wyłącznie po polsku. Serce krwawi, ale sztuka tego wymaga i
co ja poradzę. Czy się uda – nie wiem. Wątpię. Ale będę walczyła, bo bez tego
cierpi pisanie a ono jest dla mnie najważniejsze. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Po drugie to oczywiście wyzwanie 52 książek rocznie,
połączone z Wyzwaniem Excellowym – które uważam, spełniło swoją rolę w roku
2022. Do pomocy będę miała teraz nie tylko tabelę, nie tylko storygrapha (na
rzecz którego porzucam goodreads) ale również Pacemakera, który sprawdził się
wspaniale w czasie grudniowej ostatniej prostej. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Wyzwania kontynuowane</b>, to moje bingo, które może
przerżnęłam, ale tak naprawdę uważam, że sprawdziło się wspaniale. Zastanawiam
się nad wymianą odkreślonych pól, ale chyba zostawię jak jest i po prostu
stworzę nowe, kiedy uporam się z tym. Pozostaje mi więc do zrobienia kilka
konkretnych tytułów, kilku autorów, seria wydawnicza i temat czy dwa. Jak dla
mnie bomba, będzie czytane. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Do tej kategorii należy też wspólne <b>czytanie z siostrą</b>
rozpoczęte w zeszłym roku i całkiem udane, chociaż nie przeczytałyśmy jakoś
bardzo wielu książek. Natomiast w planach mamy kolejne, z różnych gatunków i
stron świata: „Najskrytsza pamięć ludzi”, „Donikąd”, opowiadania o Arsenie
Lupin. Może uda się wszystkie, może nawet coś jeszcze dołożymy. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Co do <b>nowych wyzwań</b>, to… jeszcze nie wiem. Wydaje mi się, że
mam dość na głowie, czytanie to nie wszystko, czym się zajmuję (a szkoda).
Chciałabym utrzymać tempo z tego roku, poza listopadem udawało mi się sporo
czytać, a już absolutnym rekordem było to co wydarzyło się w sierpniu i to
pomimo tego, że większość dnia spędzałam wtedy poza domem i z dala od książek (tak, wciąż się tym jaram).<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">No ale wyzwania to nie wszystko, są jeszcze takie zupełnie
zwyczajne plany. Co chcę przeczytać? Na pewno wrócę do Abercrombiego, na pewno
będzie dawkowany ostrożnie (z racji braku odpowiedniej ilości towaru na rynku)
Grady Hendrix. Poza tym zapewne dalej horrory i klasyka, ten zestaw jakoś
dobrze funkcjonował w tym roku. <o:p></o:p></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-88991226517754767212023-01-07T05:23:00.001-08:002023-01-08T03:29:47.458-08:00[Rachunek za] Rok 2022 - książki<p>Wprawdzie została mi do dokończenia jedna książka, ale pora chyba naprawdę najwyższa na ogarnięcie jakieś podsumowania roku 2022, szczególnie, że trochę się w nim zmieniło względem lat poprzednich (a wiele pozostało po staremu). </p><p><br /></p><h1 style="text-align: left;">Zmiany</h1><p>Zmiany w moim czytelniczym życiu były dwie (w każdym razie takie ważne) - po pierwsze, chcąc jakoś udoskonalić wyzwanie czytania 52 książek rocznie, wprowadziłam <b>system punktowy</b>. Miał on na celu zrównoważenie znaczenia książek wyjątkowo opasłych i tych bardzo cienkich, tak by wyzwanie zachęcało do czytania a nie zniechęcało do sięgania po książki grube lub te, którym poświęcić trzeba dużo czasu. </p><p>Druga ważna zmiana to przejście z Goodreads na <a href="https://app.thestorygraph.com" target="_blank"><b>Storygraph</b>a</a>. W tym roku prowadziłam jeszcze oba serwisy równolegle, ale odkąd Goodreads wyłączyło możliwość dodania książek i tak bym się z nimi pożegnała, nawet, gdyby nie zmieniali wyglądu na nienadający się do użytku. Konta oczywiście nie usuwam, mam tam trochę recenzji, mam tam znajomych, których opinie cenię - no i Goodreads ma jedną funkcję, której (domyślam się, ze jeszcze) nie m Storygraph - porównywanie biblioteczki. Wprawdzie jest ukryta, wprawdzie nie jest dostępna w aplikacji, ale sądzę, że będę tam zaglądała. Natomiast nie planuję uzupełniania czytanych książek na bieżąco, od tego mam Storygrapha, który przez ostatni rok bardzo uparcie zdobywał moje serce. Ponieważ strona dostarcza dokładnych statystyk, zachęca do wybierania konkretnych wydań i systematycznego uzupełniania postępów, moim zdaniem - super! </p><p>Największe zalety Storygrapha:</p><p>- łatwość dodawania nowych tytułów/uzupełniania informacji</p><p>- błyskawiczny kontakt z administracją (zgłoszenia nieprawidłowych danych itp. rozwiązywane są natychmiast)</p><p>- rozbudowane statystyki (poniżej będą screeny) </p><p>- buddyreads! Wprawdzie z tego systemu korzystałam jak na razie w ograniczonym stopniu, bo czytam wspólnie z siostrą, z którą widuję się często i jestem w kontakcie poza stroną, ale sama idea i sposób jej zorganizowania jest super. Na razie jest pewien limit uczestników, co może przeszkadzać większym grupom czytelniczym. Niemniej jestem zachwycona tym pomysłem - strona oferuje forum dyskusyjne i przy zakładaniu tematów zaznacza się jakiego fragmentu dotyczą, żeby ktoś przypadkiem nie natrafił na spojlery. </p><p>- wyzwania - sposób organizacji wyzwań jest rewelacyjny. Administracja dostarcza zawsze trochę wyzwań od siebie (np. Storygraph reads the world, w którym moja siostra szalała w tym roku i którego nowa edycja już się pojawiła), ale też każdy może stworzyć własne dowolnego rodzaju. </p><p>- ma opcje oznaczania książek jako niedokończonych oraz jako następnych w kolejce. </p><p>Minusy? Z tego co widzę, dziennik czytelniczy jest prywatny i ogółem opcje społecznościowe nie są specjalnie rozbudowane a już z pewnością nie są one na pierwszym planie. Storypgraph znacznie bardziej skupia się na budowaniu bazy danych pozwalającej sprawnie polecać książki. Na razie nie sięgnęłam jeszcze po nic, co mi pokazał, ale mam te książki zapisane na liście, będę z czasem weryfikowała. Kompletny chaos panuje też w przypadku nazw wydawnictw i zapewne niektórych autorów/współpracowników - ta sama wartość pojawia się wielokrotnie, czasami jeśli zgadza się nazwa, nie wiadomo czy to wydawnictwo z Polski czy z Australii. Podejrzewam, że to efekt importowania kont z różnych serwisów. Od samego początku rozważam zgłoszenie się do pomocy w ogarnianiu tego, może w końcu to zrobię. </p><p><a href="http://www.pacemaker.press" target="_blank"><b>Pacemaker</b></a> pojawił się w moim życiu dopiero w grudniu, ale już bardzo ale to bardzo mi pomógł. Mówiąc najprościej jest to strona do planowania pracy (jakiegokolwiek rodzaju). Podajemy co chcemy zrobić, kiedy, w jakich jednostkach chcemy to rozliczać (jest bardzo wiele opcji do wyboru) i jak chcemy to zorganizować tj. w które dni więcej, w jakie mniej, czy chcemy pracę rozłożyć równo, czy może kompletnie chaotycznie a może z malejącymi wyzwaniami lub rosnącymi. Można tak sobie planować wszystko - ja sobie planuję czytanie. Wiadomo, że to nie jest roket sajens i można to z łatwością obliczyć w pamięci, ale stronka daje fajne statystyki i ładny kalendarz z planami. Uwielbiam opcję przypadkowego rozkładania pacy, chociaż to wciąż beta i czasami daje dziwne wyniki. </p><p>Można też tworzyć wyzwania grupowe, np. dla piszących NaNo ;) </p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiebUkFY90knOi7N8Np-q5QfUM8wB0cxD8Cts5quac-QasS_VQPdcoKPZ1milXqGE3yUznBYBvjRb_1Sm_wfSYHjAICVjKns_gzC9qU1fV29MPWRKJET7BDUvT3-9juosfkJ-919bmxMBpxoLS11IvcWtrXxGAFq_UhuI1CLno4vguowhC7KDY7Zq3N/s1058/Screenshot_395.png" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="794" data-original-width="1058" height="338" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiebUkFY90knOi7N8Np-q5QfUM8wB0cxD8Cts5quac-QasS_VQPdcoKPZ1milXqGE3yUznBYBvjRb_1Sm_wfSYHjAICVjKns_gzC9qU1fV29MPWRKJET7BDUvT3-9juosfkJ-919bmxMBpxoLS11IvcWtrXxGAFq_UhuI1CLno4vguowhC7KDY7Zq3N/w451-h338/Screenshot_395.png" width="451" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tak wygląda widok kalendarza na grudzień dla mojego projektu 52/52</td></tr></tbody></table><p><br /></p><h1 style="text-align: left;">Wyzwania</h1><h2 style="text-align: left;">52 książki/Wyzwanie Excellowe</h2><p>Udało się! Wprawdzie te 52 książki przeczytane w roku są naciągane jak gumka w majtkach, bo jest tam 6 audiobooków, ale za to, nawet po ich odjęciu, mam w mojej tabeli <b>57,5 pkt</b> (razem z nimi 62,5). Same cyferki, to jednak tylko dodatek, to co najważniejsze, to że ten sposób rozliczania zdecydowanie wyeliminował problem faworyzowania książek o rozsądnych długościach, a nawet więcej - aktywnie zachęcił mnie do sięgania po cegły oraz książki leżakujące od lat w domu (+0,5 pkt) i te nowo zakupione (+0,25 pkt). </p><p>Jestem bardzo zadowolona z efektów i będę to wyzwanie kontynuowała w roku 2023 w niezmienionej formie (chyba że oczywiście coś wypłynie; zastanawiam się nad -0,25 pkt za książki po angielsku, bo miałam czytać po polsku a już mam dwie pierwsze zaplanowane w engriszu). Dodatkowy plusik to to, że przez cały ten rok jedyną bodaj zmianą było wprowadzenie bonusa za książki kupione i przeczytane od razu, więc nie tak głupio to sobie wymyśliłam. </p><p>Miałam wątpliwości, czy ten sposób rozliczania będzie wiarygodny - chodziło mi wszak bardziej o zrównoważenie wyzwania 52/52, a nie stworzenie czegoś zupełnie nowego - i okazuje się, że niesłusznie. Może to kwestia wieloletniego doświadczenia, może kompletny przypadek, ale udało mi się całkiem sensownie dobrać punkty i wynik końcowy - 62,5 pkt - dobrze odzwierciedla ilość przeczytanego w 2022 materiału. Co chyba jednak ważniejsze, udało mi się samą siebie zmanipulować do czytania własnych, zakupionych oraz grubszych książek nawet lepiej niż się spodziewałam. Udało się sprawić, że objętość książki nie stanowi przeszkody, a wręcz bywa zaletą. </p><p>Tabela znajduje się <a href="https://1drv.ms/x/s!AtYJu4Zln0s2ntkBdeWBAtu0fHBksg?e=yLWV3C" target="_blank">TUTAJ</a>. Może jak znajdę chwilę, to popracuję nad jej estetyką i niektórymi funkcjami.</p><h2 style="text-align: left;">Bingo</h2><p>Szło mi całkiem nieźle, póki o nim pamiętałam. Co i tak trwało dość długo, jak na moją pamięć złotej rybki, bo chyba z pół roku. Nie jest to więc tak wielki sukces jak z tabelą, ale jestem zadowolona i będę kontynuowała skreślanie na tej kartce, bo wcale mi nie przeszła chęć na przeczytanie tych pozycji. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiabuE-hMnq7Lx70UujuQHYeyn91ZG8-FfXCQSsu3Xb4p_2H6FT3NgHpVnvh_T8QgtwLt0lccrbuaJ4i6HWDiy_Bh0kj5CDXgiDw5hAAaj4WTfSh-CFN2a9nfOXkv-PRVAXC46dX4cXSbS_pTS3059C4wHSkUH3hU88YKTx17I5o3VnS3Kp0bXIqZxg/s1465/wyzwanie2022_efekt.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1465" data-original-width="1465" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiabuE-hMnq7Lx70UujuQHYeyn91ZG8-FfXCQSsu3Xb4p_2H6FT3NgHpVnvh_T8QgtwLt0lccrbuaJ4i6HWDiy_Bh0kj5CDXgiDw5hAAaj4WTfSh-CFN2a9nfOXkv-PRVAXC46dX4cXSbS_pTS3059C4wHSkUH3hU88YKTx17I5o3VnS3Kp0bXIqZxg/s320/wyzwanie2022_efekt.jpg" width="320" /></a></div><br /><p>Łącznie pod zaliczone prompty podpada aż 19 książek! </p><h2 style="text-align: left;">Dziennik czytelniczy </h2><p>Tu wszystko było pięknie tak mniej więcej do czerwca. Potem jakoś tu działo się zbyt wiele, potem mnie nie było, potem nikomu nic nie pasowało i jest dupa. Będzie nerwowe uzupełnianie w styczniu. Niemniej, póki go prowadziłam, dawał mi sporo radości. (prawdopodobnie z powodu oparów kleju).</p><p><br /></p><h1 style="text-align: left;">Statystyki </h1><p>No to teraz pora na mięsko. Statystyki mam głownie ze Storygrapha, posiłkuję się też moją tabelą oraz danymi dot. ilości przeczytanych każdego dnia stron z aplikacji Nawyki. Z tych wszystkich to Nawyki są najbardziej wiarygodne jeśli chodzi o ilość stron (Storygraph uwzględnia audiobooki). </p><p class="MsoNormal">A więc. Łącznie przeczytałam w roku 2022 <b>15454 strony</b>. To
pierwszy rok prowadzenia tak drobiazgowych statystyk, więc trudno mi to do
czegokolwiek porównać, no i strona stronie nierówna, więc może powiem tylko,
że miałam w tym roku niskie minimum dzienne, jedynie 30 stron, no i nie zawsze
mi się udawało je zrobić, chociaż w ostatecznym rozrachunku przeczytałam dużo
więcej niżby z tego minimum łącznie wychodziło (10950), a i dni bez czytania
nie było aż tak wiele, choć nie każdy dzień z czytaniem to dzień z minimum. Ale
generalnie jest lepiej niż gorzej. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><b>Najwięcej jednego dnia przeczytałam 20 lutego, 196 stron</b> (o
ile dobrze pamiętam było to rewelacyjne „Sprzedaliśmy dusze”). <b>Najlepszy
miesiąc to sierpień, 2172 strony</b>, najsłabszy – listopad, 278 stron. No ale
wtedy to ja napisałam 100k słów. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Ilościowo, jeśli chodzi o przeczytane w danym miesiącu
wygląda to tak:<o:p></o:p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigaG52MItTgk0rRPJL8KhZu9wXHD3sTpHUjeZwHrCArskinhCVuTxz8-nTolCa2kR4gfvfQTyU5wXs3vdkzPb_RoGcMuxFEYB4P31Hr_FiOG1I5Zr8OG96P8JKAve_nsGA1KLxZL6J7rJtyBiVtCTyWpSKf9UF_qISsPYbAAZBvSUOuuhbLv5aQD9U/s831/Screenshot_396.png" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="416" data-original-width="831" height="234" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigaG52MItTgk0rRPJL8KhZu9wXHD3sTpHUjeZwHrCArskinhCVuTxz8-nTolCa2kR4gfvfQTyU5wXs3vdkzPb_RoGcMuxFEYB4P31Hr_FiOG1I5Zr8OG96P8JKAve_nsGA1KLxZL6J7rJtyBiVtCTyWpSKf9UF_qISsPYbAAZBvSUOuuhbLv5aQD9U/w468-h234/Screenshot_396.png" width="468" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="text-align: left;">Wykres uwzględniający audiobooki, więc niezbyt wiarygodny, ale pokazuje pewne fluktuacje</span></td></tr></tbody></table><br /><p class="MsoNormal">Widać wyraźnie skok w sierpniu i katastrofę w listopadzie.
Szalony wynik grudniowy to efekt doliczenia audiobooków (podobnie z ilością stron; te faktycznie przeczytane i przytoczone wyżej to dane z loop, wiarygodne)</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Spośród 52 książek, z którymi się zapoznałam, <b>38 było po polsku, 12 po angielsku i 2 po rosyjsku</b>
(obie kończona z lat ubiegłych, więc to nie jest takie duże osiągniecie jakby
się mogło wydawać i jedna to audiobook). Spośród książek po polsku zaledwie 8
nie było tłumaczeniami (z tego tylko 1 była powieścią). To jedna z tych statystyk, które nie napawają mnie optymizmem i postaram się, żeby jakoś lepiej to wyglądało w roku 2023. Nie mam w tej materii konkretnych planów, ale może z pomocą przyjdzie Vesper, bo wydaje w końcu trochę polskich autorów. </p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Jeśli chodzi o medium, to <b>21 ebooków (11 z legimi), 6
audiobooków (z czego 5 ze storytela).</b> Co do własności, to <b>moich własnych
książek było aż 22</b>, z czego <b>12 zostało kupionych i przeczytanych w roku 2022</b>.
To był trochę mój plan, żeby nie kupować nowych albo chociaż czytać to co
kupię, więc uważam, że nie było źle, faktycznie wyrobiłam sobie odruch szukania
nowych lektur na własnych półkach oraz czytania tego, co kupię, jeśli nie z
miejsca, to chociaż w obrębie tego samego roku. To już jest postęp! <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Tyle jeśli chodzi o same ilości, ale jak się rzecz ma co do
treści? Storygraph oferuje też statystyki dotyczące takich zagadnień: <o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPv0GLPQ1-UQI9kUcubw3rjQBiCpIx64bFXs4BU9Srk5atkowDLbdH1S5skcy2W6kkMm7sKMIYJHdsnOTI4qiED5qSnYyLIqAizrhtXWFIkKBfpQkm1Hq73xudEd0pwWAG6xmiicu0Z1d-ITXUMzPrMMOMC_gRjukPNhhpKzKAPZOAJhkLUoiIFHhE/s755/Screenshot_398.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="433" data-original-width="755" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPv0GLPQ1-UQI9kUcubw3rjQBiCpIx64bFXs4BU9Srk5atkowDLbdH1S5skcy2W6kkMm7sKMIYJHdsnOTI4qiED5qSnYyLIqAizrhtXWFIkKBfpQkm1Hq73xudEd0pwWAG6xmiicu0Z1d-ITXUMzPrMMOMC_gRjukPNhhpKzKAPZOAJhkLUoiIFHhE/w417-h240/Screenshot_398.png" width="417" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><b>Najczęściej czytanym przeze mnie autorem był Michael J.
Sullivan</b> (4 książki), na drugim miejscu ex aequo <b>C.J. Cherryh, Denis E. Taylor
i Joe Abercrombie</b> – po 3 tytuły mocą trylogii, oczywiście. Na miejscu trzecim Grady
Hendrix z 2 książkami, ale to mój świadomy wybór, bo tego autora to ja chcę
sobie oszczędzać. </p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><b>Beletrystyka stanowiła 77%</b> (40 tytułów) <b>moich lektur</b>, z
czego większość tytułów należało do gatunków horror (jak można było się
spodziewać) i fantasy (trochę szok, bo
ja nie przepadam za fantasy, ale Sullivan z Abercrombiem robią swoje),
przeczytałam też równie dużo klasyków, bo to jak się zapowiadało od początku, był to
rok horroru i klasyki, z krótkim acz intensywnym przerywnikiem w postaci ciągu
fantasy w sierpniu i wrześniu. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Wedle tematyki, jak mówi Storygraph czytałam książki
przygodowe i mroczne, co na moje oko się całkiem zgadza. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><h1 style="text-align: left;">Konkrety</h1><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">No dobrze, statystyka statystyką, ale jak to się ma do
faktów? Jak zwykle nie mam konkretnego planu, co uwzględnię, bo to siłą rzeczy
wyłania się z tego, co przeczytałam, niektóre kategorie poniżej mogą się więc
wydać dziwnie specyficzne, ale tak żyjemy. <o:p></o:p></p><h2 style="text-align: left;">Nagrody</h2><p class="MsoNormal"><b>Odkrycie roku</b>: <b><span style="color: #6aa84f;">Grady Hendrix</span></b>. Wiedziałam, że
zdobędzie tę nagrodę jakoś pewnie od drugiego rozdziału „Sprzedaliśmy dusze”. Grady
nawet nie wie, że istnieję, ale wiem, że napisał tę książkę dla mnie. Ja ją
jeszcze wiele razy przeczytam i będę o niej myślała za każdym razem, kiedy
słucham metalu – czyli praktycznie codziennie. Grady jest miłością, Grady jest
życiem, Grady rozumie metal i nic więcej mi nie jest potrzebne. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Najlepsza książka 2022</span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">: <b><span style="color: #6aa84f;">„Sprzedaliśmy dusze” Grady
Hendrix</span></b><o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Nie było łatwo dokonać tego wyboru. „Sprzedaliśmy dusze” z
pewnością nie jest najlepszą literacko książką jaką przeczytałam w tym roku
(tutaj wygrywają „Głodne kamienie”, ale i zmasakrowany OCRem „Zew krwi” ma w
sobie więcej językowego piękna), ale po długich debatach z samą sobą musiałam
przyznać, że to ta książka najbardziej na mnie w tym roku wpłynęła. Że
najbardziej do mnie przemówiła. Przypomniała mi jak bardzo i dlaczego kocham
metal, ale także ubrała w słowa znacznie ważniejsze przesłanie – że coś
głupiego, banalnego i może nawet trochę żałosnego z zewnętrznej perspektywy
może dawać prawdziwą siłę by żyć. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Trudność wyboru tego tytułu najlepiej świadczy o tym że to
był czytelniczo udany rok. Z jednej strony nie było tu tak totalnych odkryć jak
zeszłoroczny "Moby Dick", ale z drugiej strony ja się nie spodziewam, że
kiedykolwiek doświadczę jeszcze czegoś podobnego. Nie był to też rok, w którym
wszystko było takie se i trudno coś wyróżnić. Wręcz przeciwnie, przeczytałam
kupę dobrych książek. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Najsłabsza książka 2022</span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">: <b><span style="color: #e69138;">„Mexican Gothic” Silvia
Moreno-Garcia</span></b>. Książka tak źle ustrukturyzowana, że można by na niej uczyć czego
nie robić. Do tego główna bohaterka to pustak bez jednej szarej komórki i
jeszcze stylistycznie jest paskudnie, autorka walczy z każdym zdaniem. Sam
pomysł tam nie jest może super oryginalny, ale niezły, niestety wykonanie kicha.
<o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Negatywne zaskoczenie: </span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b><span style="color: #e69138;">„Zatracenie” Osamu Dazai</span></b>. No
spłynęło po mnie tak bardzo że aż mi brak metafor. Ja może za dużo w tru krajmie
siedzę czy coś. No nie wiem, nie pojmuję, co jest takiego poruszającego w
historii żałosnego ścierwa, które nawet nie robi nic interesującego. Jest jakiś
marazm w tym złu i mnie to nie bawi. Może jak miałam czternaście lat to by to
na mnie zrobiło wrażenie obecnie zbyt radośnie taplam się w „toksycznej
produktywności”, żeby było we mnie współczucie dla narkusów bez roboty. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Dodam jednak na porządku, że to jest poprawnie napisana
książka, zdecydowanie inny poziom nich chociażby gunwa z ubiegłego roku
("Abominacja" czy ta kretynka od wykrzynikow!!!!oneonejedenjeden111).<o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Pozytywne zaskoczenie</span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">: <b><span style="color: #93c47d;">Talgat Jassinbayev, „Słynne
zbrodnie w ZSRR”</span></b>. Te książkę wydało Noalvae Res, więc sami rozumiecie, że
podchodziłam jak pies do jeża, ale zaprawdę powiadam wam, myliłam się srodze.
Książka jest świetna i z tego co rozumiem autor, Kazach, napisał są po polsku. I
wyszło mu świetnie! Gratulacje, szacunek, czekam na więcej tego towaru. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Książka-niespodzianka</span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">: <b><span style="color: #6aa84f;">„Pan Ciemności” Robert Silverberg</span></b>. Och, ależ mi dało
wiele radości czytanie o seksie i kanibalach! Z opisu książka brzmiała super
(XVI wiek, Afryka, Conrad, na podstawie pamiętników) ale bałam się bardzo po
pierwsze o sam tekst, a po drugie o tłumaczenie. I niesłusznie! Tłumaczenie jest
wspaniałe, sama książka również świetna, oba doskonale trzymają klimat
pamiętników z epoki. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">(dla porządku, czym się różnią dwie powyższe kategorie?
Pozytywne zaskoczenie to coś, co do czego spodziewałam się, że będzie wcielonym
złem; niespodzianka to coś, czego nie planowałam i nie wiedziałam czego się
spodziewać) <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Najlepsze czytelnicze doświadczenie</span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">: <b><span style="color: #6aa84f;">urlop na
czytanie</span></b>. Tutaj w ogóle pretendentów było dwóch: tenże urlop właśnie i Poznańskie
Targi Książki. Wybór między smalcem a słonina, no ale ostatecznie słonina
zwycięża. Targi na pewno miałyby więcej do powiedzenia, gdyby przyjechał na nie
Kraków, ale co ja za to mogę, że centusie nie chcą moich pieniędzy. Urlop za
to... Och tydzień urlopu spędzonego w domu, bez planu, bez wyjazdów, bez spotkań, bez niczego, zmarnowany tydzień życia – 10/10 chyba będę to powtarzać,
jeśli tylko się uda. Przypomniały mi się szkolne wakacje, kiedy można było nic
nie robić. Na całymi dniami leżałam i czytałam. Rano na rower, przed południem
już w domu, cyk, czytanko. <o:p></o:p></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_3QRFn5wGm-6UaVJ5z5VkoDgUxxhgx-X1Ht-wIidPhOUw8WhysUg7tPDvqWfUDmlwryworuR-sZAsYz0LXFLE2fOoyZfEcm5hil2etWvBtr7-wACr8JKOuVYzyNpQfq8n-xDBZhGYZuzDrm35i0LbkRfN4uQH99ZZN_HdArxrxWJdbVlhIA0z8tk2/s310/pobrane.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="162" data-original-width="310" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_3QRFn5wGm-6UaVJ5z5VkoDgUxxhgx-X1Ht-wIidPhOUw8WhysUg7tPDvqWfUDmlwryworuR-sZAsYz0LXFLE2fOoyZfEcm5hil2etWvBtr7-wACr8JKOuVYzyNpQfq8n-xDBZhGYZuzDrm35i0LbkRfN4uQH99ZZN_HdArxrxWJdbVlhIA0z8tk2/w427-h223/pobrane.jpg" width="427" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Literackie iks de</span></b><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">: <b><span style="color: #ff00fe;">Pizgacz</span></b>. Nie przestanie mnie bawić
ten pseudonim.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Kop w dupę</b>: <b><span style="color: red;">Iwona Kiuru</span></b> za tłumaczenie „Człowieka, który
umarł”. Chyba Google translate poradziłoby sobie lepiej. Masakra jakie to było
złe, a książka jest super. Sam pomysł jest 10/10 I po innych tytułach autora
wiem, że napisane też musiało być zupełnie w porządku. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Nagrodę godziwego honorarium za najlepsze tłumaczenie</b>
dostaje <span style="color: #6aa84f;"><b>Krzysztof Sokołowski</b></span> za przekład „Pana Ciemności” Roberta Silverberga. Czyli
jednak da się! <o:p></o:p></span></p><h2 style="text-align: left;"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Wyróżnieni</b></span></h2><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;">Tutaj parę tytułów które może nie załapały się
na żadna konkretną nagrodę, ale zapadły mi w pamięć (w kolejności czytania):</span><br /></p><ul style="text-align: left;"><li><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Piekło w butelkach</b> – pięknie napisane </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Argonauci Dalekiej Północy</b> – wspaniałą opowieść o Dalekiej
Północy</span></li><li><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Before the Coffee Gets Cold 2</b> – to już się robi tradycja,
że rok zaczynam od zbioru opowiadań z tej serii (tak, w 2023 też). To takie
emocjonalne obyczajowe opowiadania. Trochę jak taka maga dla dojarzych kobiet.
Jest w pytę.</span></li><li><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Arktyka na co dzień</b> – zbiór zocrealistycznych opowiadań. Miejscami
jest kwicznie ale to są solidne teksty i w gruncie rzeczy dobrze bylo
przeczytać coś o pozytywnej wymowie. </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent6; mso-themeshade: 191;"><b>Nowele i opowiadania</b> – Melville to Melville, mnie się
podobało. </span><span style="mso-themecolor: accent2;">Tylko
posłowie Lipszyca koszmarne, takie klasyczne polonistyczne pieprzenie i
piramidalne nadinterpretacje. <o:p></o:p></span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Moja
przyjaciółka Opętana</b> – Książka, która ugruntowała pozycje Gradyego Hendrixa w
moim sercu. Nie tak dobra jak „Sprzedaliśmy dusze”, ale klimat nastolatek, kulturyści-kaznodzieje
i takie tam treści – 10/10. </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Poławiacz</b>
– niestety tłumacz nie podołał i muszę ogarnąć w oryginale za jakiś czas, bo
wydaje mi się że tk mój ulubiony rodzaj fantastyki. </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Fiesta.
Sun Also Rises </b>– w końcu zabrałam się za Hemingwaya. I wciąż nie wiem, co o nim
myślę. (Bret to kurwa) </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Hieroglify
Egipskie. Mowa Bogów </b>– przypomniała mi ta książka jak bardzo kocham starożytny
Egipt. </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Głodne
kamienie</b> – pierwszy Hinduski (a zarazem również pierwszy Azjatycki) laureat
nagrody Nobla. Piękne opowiadania (w dodatku w tłumaczeniach z epoki!).
Oczywiście okrucieństwo ponad 9000. </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Ostrze, Nim
zawisną, Ostateczny argument</b> – Abercrombie zapewnił mi świetna zabawę na
urlopie. Nie jest to mzoe mądre ani głębokie ale czyta się szybko, wartka
akcja, dzieje się i wciąga. Dobra rzecz na kryzys czytelniczy albo plażę. </span></li><li><span style="mso-themecolor: accent2;"><b>Pod sztandarami
nieba</b> – rzecz o mormonach. O tyle ciekawa że autor wyszedł z bardzo pochlebnego
dla Mormonow założenia a potem zderzył się z rzeczywistością.</span></li></ul><h2 style="text-align: left;"><span style="mso-themecolor: accent2;">Najlepsze z każdego miesiąca</span></h2><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent2;">Styczeń - Argonauci Dalekiej Północy</span></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-themecolor: accent2;">Luty - Sprzedaliśmy dusze</span></p><p class="MsoNormal">Marzec - Nowele i opowiadania </p><p class="MsoNormal">Kwiecień - Moja przyjaciółka opętana</p><p class="MsoNormal">Maj - Sun Also Rises. Fiesta.</p><p class="MsoNormal">Czerwiec - Podglądając wieloryby</p><p class="MsoNormal">Lipiec - Głodne kamienie</p><p class="MsoNormal">Sierpień - Nim zawisną</p><p class="MsoNormal">Wrzesień - Róża i cierń</p><p class="MsoNormal">Październik - Pan Ciemności</p><p class="MsoNormal">Listopad - Chołod</p><p class="MsoNormal">Grudzień - Słynne zbrodnia w ZSRR</p><p class="MsoNormal"><br /></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-37968737806061428492022-12-31T23:26:00.002-08:002023-01-08T03:30:20.810-08:00[Rachunek za] Grudzień 2022<p>Grudzień był, jakoś już tradycyjnie, intensywny. Po listopadowym przestoju we wszystkim poza pisaniem trzeba było nadrabiać, więc skończyło się jak zawsze uderzeniową dawką audiobooków i książek. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki:</h2><p><b>Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej [A]</b></p><p>Reportaż z wycieczki autora do Rosji przeplatany historią kolei transsyberyjskiej. Spoko, choć bez specjalnego pogłębienia tematu. Przyjemne, do posłuchania. </p><p><br /></p><p><b>Moskwa Noir</b></p><p>Jedna z antologii wydawnictwa Claroscuro, które nabyłam zachęcona bardzo przez jednego z właścicieli. Niestety antologia słaba. Lepiłam antologie z byleczego, więc widziałam dokładnie jak tu było. Ze dwa, może trzy lepsze teksty, reszta straszna słabizna, chociaż niby autorzy to nie debiutanci. </p><p><br /></p><p><b>Chołod</b></p><p>Zdecydowanie lepszy od "Pokory", może nawet to jest najlepsza książka Twardocha jaką do tej pory czytałam. Jak zawsze dobrze napisane, fajny też powrót do elementów fantastycznych. Kto gał w Syberię ten znajdzie dodatkowe smaczki, jak sądzę. </p><p><br /></p><p><b>Tycipaństwa. Księżniczki, bitcoiny i kraje wymyślone [A]</b></p><p>Bardzo ciekawa rzecz. Mikropaństw jest znacznie więcej niż przypuszczałam i kulisy ich powstawania są niekiedy bardzo dziwaczne. Jedno z nich znajduje się pod Radomiem, więc wiecie. One są bliżej niż wam się wydaje. </p><p><br /></p><p><b>Sąd idzie [A]</b></p><p>Klasyczne przedwojenne reportaże sądowe Krzywickiej. Charakterystyczna dla ówczesnej prasy bezkompromisowość plus ponadczasowe problemy plus smaczki językowe i społeczne. Bardzo, ale to bardzo polecam. </p><p><br /></p><p><b>Liczby natury: Nierealna rzeczywistość matematycznej wyobraźni </b></p><p>Dużo czasu mi zajęło zrozumienie, czemu ten chłop gada bez sensu. Teraz już wiem, jak myślą matematycy i żałuję. </p><p><br /></p><p><b>Słynne zbrodnie w ZSRR [A]</b></p><p>REWELACJA. Doskonale napisane, świetnie dobrane sprawy (tylko Czikatiło z takich znanych na świecie). Jestem zachwycona i mam nadzieję, ze autor na tym jednym tytule nie poprzestanie. </p><p><br /></p><p><b>Pierwsze niepokoje</b></p><p>Męczona jakoś od wakacji... i nie wiem. Doceniam ideę, z tego względu też tę książkę kupiłam, ale problem chyba w tym, że mnie nie interesował sam temat. Niemniej formalnie jest to tekst ciekawy - zbiór wycinków prasowych, danych statystycznych, definicji, notatek, ulotek itp. z których powoli wyłania się obraz targanego konfliktami etnicznymi fikcyjnego Szwajcarskiego miasteczka.</p><p><br /></p><p><b>Przestrzeni! Przestrzeni!</b></p><p>Klasyk na podstawie którego powstał film "Zielona pożywka". Lepka opresyjność przeludnionej przyszłości opisana zręcznie. Z drugiej strony miejscami dość absurdalnie proaborcyjnie (w sensie: bardzo nachalnie wprost). Nie zachwyciło, nie odrzuciło. Ok. </p><p><br /></p><p><b>"Ruiny" Scott Smith</b></p><p class="MsoNormal">Napisane to jest koszmarnie, szczególnie na początku. Poza tym bohaterowie to banda imbecyli, którym do... popadnięcia w kłopoty w dżungli niepotrzebne byłyby nawet nadprzyrodzone wydarzenia. Kiedy jednak akcja wreszcie zaczyna skupiać się na tym, że rzeczonym imbecylom dzieje się krzywda rzecz robi się bardzo wciągająca. Pomysł na te książkę jest dobry, podoba mi się rozłożenie akcentów na działania bohaterów a nie naturę tego co ich atakuje. Szkoda tylko, że bohaterowie to kompletni debile. Plus mamy solidną porcję kontentu spod znaku monolinguals are the worst.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Czy polecam? Trudno mi powiedzieć, początek był straszliwy, potem zdecydowanie się rozkręciło. Na pewno nie jest to coś, co kategorycznie odradzam, jak ktoś ma ochotę na slashera, to proszę bardzo.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal">Bardzo podobało mi się posłowie (nawet jeśli uważam, że jego autor zbyt dobrze myśli o niekompetentnych imbecylach) - z humorem, sprawnie, no i, kurna, FLORROR jako nazwa horroru gdzie antagonistą jest roślina. Dużo radości mi dało to posłowie :D</p><p></p><p><br /></p><p></p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><p><b>Przypadkowe odkrycia medyczne [A]</b></p><p>Poza rozdziałem o eterze nie pokrywa się to z Thorwaldem, więc komu się skończył Thorwald może spokojnie sięgać o tę pozycję. Historia medycyny, wiadomo, jak zawsze wymiata. Książka sprawnie napisana, ciekawie dobrane historie a i sam klucz ich doboru sprawia że rzecz jest interesująca. </p><p><br /></p><p><b>Zew Krwi</b></p><p>Nawet nie będę próbowała się domyślać, ile razy tę książkę czytałam - fakt, że chyba nic z niej nie pamiętałam tak czy owak. Niemniej: kocham Londona i ponowna lektura nic w tej miłości nie zmieniła - chyba że mówimy o wzmocnieniu uczuć. Czytałam wydanie w serii "Biblioteka Przygody" i muszę niestety rzucić parę ostrych słów. Tak jak samo tłumaczenie - Stanisławy Kuszelewskiej z 1924 roku - bardzo mi się podobało, bo świetnie oddaje przedwojenny język i styl, tak Hachette się nie popisało. Tekst przepuszczono przez maszynkę do OCR i zostawiono samemu sobie. Wystarczyłoby, żeby ktoś to RAZ przeczytał, ale nie, po co. </p><p>To nie jest moje pierwsze rodeo, wiem dobrze, że te kolekcje są robione po taniości, że stąd z tłumaczeniami bywa różnie (chociaż akurat to jest naprawdę wspaniałe), ale kurna, cyferki i podstawowe znaki w indeksie górnym/dolnym? Wstyd. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Seriale:</h2><p><b>Texas Killing Fields</b></p><p>Ciekawa sprawa, o której wcześniej nie słyszałam. Ciągnące się latami poszukiwanie seryjnego, który podrzuca ciała w jedno miejsce i jakimś sposobem udaje mu się umykać przed sprawiedliwością. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Gry:</h2><p>Wróciłam do nałogu, to znaczy do Hadesa. Nie mam sobie nic do zarzucenia, tylko bóg (podziemi) może mnie osądzać. Jaram się jak zagreusowe pięty nadchodzącym Hadesem 2. </p><p><br /></p><p><br /></p><p>Więcej grzechów nie pamiętam. </p><p><br /></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-23275617887305380102022-12-13T07:17:00.003-08:002022-12-13T07:17:27.694-08:00NaNoWriMo 2022<p>Ponieważ w tym roku prowadziłam dość rozbudowane (co nie
znaczy że sensowne) statystyki pomyślałam, że można zrobić z nich podsumowanie,
może wyciągnąć jakieś wnioski. Poza tym czuję potrzebę uporządkowania jakoś
tegorocznych doświadczeń – no i z tego też by się przydało wyciągnąć wniosku,
biorąc pod uwagę, że moje tegoroczne dokonania były tyleż spektakularne, co
bardzo głupie. A więc:</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<h2 style="text-align: left;">PLAN</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">To NaNo od początku zapowiadało się na katastrofę. Pomysł,
który przyszedł do mnie w maju (jak pomysły na NaNo mają w zwyczaju), jakoś
nigdy się do końca nie wykrystalizował, zmienił się po drodze w coś innego, a w
sierpniu zamiast zajmować się konkretnym jaraniem żarłam kurczaka na łajbie,
estoński marcepan i popijałam Original Long Drinki. Było super, ale zaburzyło kompletnie
moje przygotowania. We wrześniu, kiedy należało pisać już konkretny plan w<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>tabeli, wciąż nie wiedziałam co pisać. I tak,
szamocząc się z myślami, uznałam, że to<span style="mso-spacerun: yes;">
</span>takim razie dobra pora pisać „Colta”, czyli moją powieść (również
częściowo pisaną w czasie dwóch NaNo) sprzed bagatela 12 lat, która miała już
ileś wersji, parę redakcji, przeszła kompletne metamorfozy i wciąż nie istniała
w żadnej sensownej formie, a z której kolejną iteracją nosiłam się już kilka
lat. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czy to samo w sobie było złym pomysłem? Uważam, że nie.
Natomiast to, że ja już tę historię znam bardzo dobrze (bo przez te 10 lat nie
opuściła mojej głowy) zapowiadało ciężkie pisanie, a tymczasem w związku z
kombinacją kilku czynników nie miałam czasu dobrze się do tematu przygotować,
wejść w klimat, ogółem nic. Z jednej strony wiem, że dobrze, że nie czytałam
poprzednich wersji, ale z drugiej bardzo szybko dotarło do mnie, że nie mam
alternatywy dla tamtego pomysłu – pomysłu, którego prawie nie pamiętam (mówię o
narracji). Miałam tylko jakieś mgliste plany na poważne skomplikowanie
formalnej strony tekstu, ale nic konkretnego, co szybko ukręciło wspomnianym
planom łeb, a to w związku z drugą decyzją, tą, która nie była chyba najlepsza
(choć raczej nie aż tak tragiczna, jak obecnie czuję), a mianowicie ambitnym
planie napisała w tym miesiącu 100k słów. <o:p></o:p></p>
<h2 style="text-align: left;">WYKON</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Można się złapać za głowę, że sto tysięcy słów w miesiąc to
szaleństwo, ale w zeszłym roku moje NaNo miało słów 94949. Och, na boga, to był
zupełnie inny rok. Rok z planem, z nowym pomysłem, gdzie wszystko mogłam
wymyślać od zera, gdzie nie ciążyła mi żadna poprzednia wersja ani żaden dość
już dokładnie obmyślony świat. To sobie mogłam pisać. A tym czasem w tym roku
nie tylko uparłam się na szaleńcze tempo, ale jeszcze dopadło mnie życie, organizm
zaprotestował: ani się skupić ani wysiedzieć na krześle, ani się wyspać –
zamiast jarania wyszła bardziej gorączka. Skończyło się lekarzem, badaniami za
miliony monet i wnioskiem, że wyniki dobre, niech pani chodzi na spacery (a
jestem gdzieś między anemią a tężyczką, ale ok). Także ten, może nie ma się w
ogóle co przejmować rokiem przyszłym, bo pewnie go nie dożyję. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Co do samego tekstu, nie podejmuję się go oceniać. Pisało mi
się ciężko, ale to niewiele znaczy, przekonałam się już wielokrotnie. Na pewno
pod względem formalnym nie udało mi się nic osiągnąć, ale może po prostu ten
tekst chce tej swojej trzecioosobowej, spersonalizowanej, naładowanej
infodumpami i dygresjami narracji i tu nie ma co walczyć. Pisało się jednak
ciężko, bo zamiast wymyślać nowe rzeczy musiałam trzymać się jakiegoś lore,
czego nienawidzę. W dodatku miałam plan, żeby w tych 100k faktycznie zamknąć
całość: skróciłam drugą połowę tekstu bardzo drastycznie, skupiłam się na
głównej linii fabularnej, planowałam mocno zmienić realia na planecie, która
wciąż nie ma nazwy (poprzednio chyba była Hasar Hasariot, ale nie pamiętam za
diabła dlaczego). No to mam 100k mniej więcej pierwszej połowy. Tyle było z
tego skracania, a właściwie to bym tam jeszcze dopisała. Ale może w redakcji pozmieniam
to drastycznie, część rzeczy wstawię jako retrospekcje rozłożone regularnie po
całości…?<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W każdym razie mam 100k, prawie mnie to zabiło (a może
faktycznie zabiło), nigdy więcej. <o:p></o:p></p>
<h2 style="text-align: left;">WNIOSKI</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Przekonałam się, że napisanie 100k w miesiąc jest możliwe. I
gdyby nie fatalne samopoczucie oraz walka z tekstem byłoby znacznie
przyjemniejsze niż w tym roku. Ale nigdy więcej nie chcę tego powtarzać
(zapamiętajcie te słowa, bo się ich potem wyprę). Po tak wielu (CZTERNASTU)
NaNo wiem już co działa, co nie działa, jak przeżyć w listopadzie (a także jak
niemal go nie przeżyć; doświadczenie nie powoduje, że unika się błędów, ono
powoduje, że po fakcie człowiek łatwo wyciąga prawidłowe wnioski). I dlatego
plan na rok 2023, cokolwiek będę wtedy pisała (czyżby drugą połowę Colta, o
matko boża błagam nie), zakłada:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- 50k jak normalny wariat <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">- cyzelowanie każdego zdania jak w „Brokacie i drwieniu”, bo
było to dobre<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Niby dwa punkty i niby nie wiem, co będę pisała, ale wiąże
się to z pewnymi konsekwencjami. <o:p></o:p></p>
<h2 style="text-align: left;">DR ADDER A SPRAWA POLSKA</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">NaNo2018 było udane, ale nie bez powodu. Od dawna wiem, że
czytanie w obcych językach fatalnie wpływa na mój styl po polsku. Nie, że zaraz
się robią resursy, resorty i dedykowane programy, ale nie jest to też, cóż, to
co się dzieje w „Brokacie i drwieniu”. W 2018 skupiłam się na czytaniu po
polsku, jakkolwiek nie było to ograniczające i jakkolwiek narażało mnie i tak
na kontakt z potworkami językowymi (poziom tłumaczeń z angielskiego powinien
być ścigany z urzędu) – ale efekt był. Także, roku 2023, będziemy cierpieć dla
sztuki. Uderzę w miarę możliwości w tłumaczenia z języków innych niż angielski
no i do polskich autorów, a w koszu wyląduje większość yt i podcastów. Jak
długo wytrzymam? Zobaczymy. (Stoi mi to też na zdradzie nauka Rosyjskiego i, następnego
w kolejce, Niemieckiego, no ale. Jakoś muszę te kwestie pogodzić). <o:p></o:p></p>
<h2 style="text-align: left;">PO TRZY NOGI</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">No to cześć tekstowa za nami, pora na cyferki. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Najwięcej</b> napisałam: 1 listopada (5086) <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Najmniej</b> napisałam: 30 listopada (1668)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Każdego dnia udało mi się napisać więcej niż absolutne
minimum konieczne do napisania 100k na dany dzień (liczba się zmieniała, bo
konsekwentnie budowałam przewagę), najmniej (11 słów) 24 listopada. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Średnio</b> pisałam 3407 słów dziennie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na wykresie wyraźnie widać kryzys, który dopadł mnie 21
listopada i już do końca nie odpuścił (dwa lepsze wyniki to efekt sztachety). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wzięłam udział w <b>4 sztachetach</b> (wszystkich), przebiegając <b>20
zmian</b> i napisałam w ich trakcie <b>38993 słowa</b> (co daje mi 2 miejsce za
Martin2442, ale ona miała zmian 27),<span style="mso-spacerun: yes;">
</span><b>średnio 1950 słów na godzinę</b> (2 miejsce za SrebrnąFH). Sztachety KRUL. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Biegałam też w sprintach, ale szybko straciłam ducha do
zaznaczania tego w tabeli, więc nie mam statystyk, jeśli się zbiorę w sobie i
uzupełnię, to zedytuję posta.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><span style="mso-spacerun: yes;"><br /></span></p><p class="MsoNormal"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmKd8jyV65jybRkarg9An3XAmi7DX2vHB1pzLmv-dKRbTYPk1YFhFmqnOB7PTW_D8Nv8FhjdcMMG1GcDZ7nuRM5o4h5m6noR8OV6VqQtukSnuOFtUN7caUEXiYrrKRZpXAaTCCp9-wsuZN-Vo6LkbuxxlRl9VEfPl4kRCa9S-FwIV69E6u_Nvjp07_/s748/Screenshot_434.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="432" data-original-width="748" height="373" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmKd8jyV65jybRkarg9An3XAmi7DX2vHB1pzLmv-dKRbTYPk1YFhFmqnOB7PTW_D8Nv8FhjdcMMG1GcDZ7nuRM5o4h5m6noR8OV6VqQtukSnuOFtUN7caUEXiYrrKRZpXAaTCCp9-wsuZN-Vo6LkbuxxlRl9VEfPl4kRCa9S-FwIV69E6u_Nvjp07_/w646-h373/Screenshot_434.png" width="646" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrvaKMXaZczR4kbu80bykSNhAKUeAmfCDQsFMKfuZV5WloHMDdrfVM0oQmraDteV6yuAgLd8nXOHn0P52HsY5iZXNO3Beuv_aYE4adTqB8JA-Uq8ZTPD4gy-Y0cBSCKHKNknD8WgBLtRp_LtRa7n__CekGoSrgsUj124Nd4VISzVNTLRdHDw2Z7Qjb/s623/Screenshot_435.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="279" data-original-width="623" height="268" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrvaKMXaZczR4kbu80bykSNhAKUeAmfCDQsFMKfuZV5WloHMDdrfVM0oQmraDteV6yuAgLd8nXOHn0P52HsY5iZXNO3Beuv_aYE4adTqB8JA-Uq8ZTPD4gy-Y0cBSCKHKNknD8WgBLtRp_LtRa7n__CekGoSrgsUj124Nd4VISzVNTLRdHDw2Z7Qjb/w600-h268/Screenshot_435.png" width="600" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhT7XY-JljXeH6TttIoga2najN0lfr4XCipD5Is6nUXHkYxoHiobTl8t9fa4XwxD4zv2_in6pUZfRk_ejI8diMtnC4xJnhfnxQQnwta1gcy6JDDIDEgD-FO6AiaNdPiSOooN7dJGTeEDADNJV5pN5CbSO_5gGh_kSnmftd8MXwF0e9WCZd4SGY3AaLe/s578/Screenshot_437.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="578" data-original-width="310" height="578" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhT7XY-JljXeH6TttIoga2najN0lfr4XCipD5Is6nUXHkYxoHiobTl8t9fa4XwxD4zv2_in6pUZfRk_ejI8diMtnC4xJnhfnxQQnwta1gcy6JDDIDEgD-FO6AiaNdPiSOooN7dJGTeEDADNJV5pN5CbSO_5gGh_kSnmftd8MXwF0e9WCZd4SGY3AaLe/w311-h578/Screenshot_437.png" width="311" /></a></div>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-56708555931002513732022-12-01T09:45:00.001-08:002022-12-01T09:45:41.375-08:00[Rachunek za] Listopad 2022<p> 2/10, nie polecam się. </p><p>Usiądę zaraz do jakiegoś podsumowania NaNo2022 na podstawie statystyk i takich tam, ale to będzie osobny post, żeby nie mieszać tematów na przyszłość. Zakładając, że będzie jakaś przyszłość. </p><p>Sam listopad był... straszny :) Uznałam, że napiszę 100k w miesiąc i napisałam i właściwie mnie to zabiło. I to tak serio mówię, bo skończyło się lekarzem (oraz klasycznym wyniki w normie, proszę więcej pić. Także wasz zdrowie!). Połączenie absurdalnej ambicji, kursów językowych i fatalnego samopoczucia pozwoliło mi na napisanie 100k w miesiąc z czego jestem zadowolona bardzo umiarkowanie, zrobienie +/- jednego kursu i to z mniejszym zaangażowaniem niżbym chciała, bo zwyczajnie nie miałam czasu (teraz mam do 18 grudnia czas nadrobić materiały i zdać egzamin) i wydać ponad 150 zł na badania. A i jeszcze mój kręgosłup nie za dobrze to wszystko zniósł. A i tak mam wrażenie, że wyszłam z tego w lepszym stanie niż HQ NaNoWriMo, które pogrąża się z każdym krokiem coraz bardziej (najnowsza drama to scam w roli sponsora/nagrody).</p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;"><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;"><b>Książki</b></span></h2><p><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;">Okrągłe 0. Dawno nie miałam takiego miesiąca i to szczególnie w tym sensie, że naprawdę sporo było dni, kiedy zupełnie nic nie czytałam a nie że np. cały czas czytałam jakieś opasłe tomiszcze. Zaglądałam tylko co jakiś czas do "</span><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;">Chołodu" Twardocha, który mi się podoba, tylko naprawdę sił nie było. </span></p><p><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></p><h2 style="text-align: left;"><b>Filmy:</b></h2><p><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;"><b>Against the ice 8/10</b> </span></p>Islandzko-duńska koprodukcja o duńskiej ekspedycji, która miała udowodnić integralność Grenlandii i tym samym potwierdzić duńskie roszczenia do niej. Dobra rzecz, dobrze zagrana (w rolach głównych Nikolaj Coster-Waldau, Joe Cole, okazyjnie pokazuje się Charles Dance) - polecam. Szalony kapitan i entuzjastyczny laik wyruszają przez lodową pustynię dokonać niemożliwego. Na faktach. Dostępne na Netflixie. <p><span style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;"><b>Fear of the Big Things Underwater 9/10</b></span></p><p><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;">Film dokumentalny/wideoesej dostępny na yt. Pięknie to jest napisane a i sam temat jak wiadomo bliski mojemu sercu. Najsmutniej, że z pięknej bibliografii niewiele jest dostępne. </span></p><p><span face="Roboto, Arial, sans-serif" style="background-color: white; color: #202124; font-size: 16px; font-variant-ligatures: none; letter-spacing: 0.1px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="378" src="https://www.youtube.com/embed/ZOEaUD82GlI" width="455" youtube-src-id="ZOEaUD82GlI"></iframe></div><div><br /></div><div><br /></div><b><h2 style="text-align: left;"><b>Seriale </b></h2>Wednesday</b><div>Czepiając się faktów, to dokończyłam już 1 grudnia, ale coś tu muszę jednak napisać, a oglądałam ciągiem. </div><div>Trudno jest mi ten serial ocenić. Jest o nastolatkach a ja nawet zanim byłam stara to ich nie lubiłam. Wytrącało mnie też z równowagi, że nie zachowano jakiejkolwiek konsekwencji jeśli chodzi o konwencję. Potwór Z Lasu jest kreskówkowy, ale już to co robi - zupełnie nie. Są momenty, w których dziwność i niesamowitość przełamywana jest nastoletnią niezręcznością (czy ogółem jakimś przyziemnym zachowaniem rozmówcy). Domyślam się, że są fani takich rozwiązań, ja tego nie lubię. </div><div>Z drugiej strony jednak świetna jest dziewczyna grająca Wednesday, doskonale radzi sobie też spora część jej towarzyszy. Gomez jest wspaniale obrzydliwy. Za to Catherine Zeta-Jones wygląda koszmarnie. Z pewnością nie jest to serial, który obejrzę raz jeszcze, ale też wciągnęłam go chyba w dobę i chętnie zobaczę kolejny sezon. </div><div><br /></div><div><br /></div><h2 style="text-align: left;">Plany na grudzień</h2><div>Jestem mocno w dupie z wyzwaniem książkowym (choć w punktowym te 52 sztuki będę miała), więc chciałabym nadrobić. Poza tym mam do ogarnięcia wspomniany kurs językowy, a zaraz potem są już święta a tymczasem mam przecież do uzupełnienia dziennik czytelniczy, który leży chyba od czerwca. Również w temacie wyklejanek to kończę wreszcie album z Finlandii (trwa walka z okładką) - jeszcze ze dwa dni i zostanie mi tylko odpracowanie (spisanych już) opisów wyjazdu. Ale to akurat kawałek tylko dla mnie, więc będę mogła pokazywać światu moje dzieło. </div><div>Także, jak widać po powyższym, w grudniu mam zamiar odpoczywać (wcale nie). </div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /><p><br /></p></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-10539541212776866942022-12-01T03:00:00.001-08:002022-12-01T04:15:47.723-08:00[Rachunek za] Październik 2022<p></p><div style="text-align: left;">Oto i on, spóźniony o miesiąc rachunek za październik. Dobrze, że tak naprawdę był właściwie gotowy o czasie, tylko nie miałam głowy do tego, żeby go opublikować, bo obecnie pewnie miałabym problem,żeby sobie przypomnieć, co w październiku czytałam/oglądałam. Właściwie to nadal nie pamiętam, być może to na dole wymagało jeszcze jakiegoś uzupełnienia, ale więcej grzechów nie pamiętam. </div><div style="text-align: left;"><br /></div><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Pod sztandarem nieba</b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">To taki trochę spadek z września, bo w listopadzie tylko
dokończyłam lekturę. Pod pretekstem opisania morderstwa dokonanego przez braci
Lafferty na szwagierce i bratanicy autor zagłębia się w historię mormonizmu
oraz bardzo niepokojący mormoński fundamentalizm. Jak sam autor przyznaje,
zaczęło się od tego że znając wielu Mormonów był zafascynowany ich pozytywnym
nastawieniem do życia. Jego Mormońscy koledzy wydawali się zawsze weseli i
szczęśliwi. Krakauer postanowił więc zgłębić temat. I powoli otwierały mu się
oczy na rzeczy, których nigdy by nie podejrzewał. Za fasada szczęśliwych ludzi
skrywały się bardzo mroczne sekrety, zarówno w postaci obecnie działających
odłamów ale też w samej genezie religii. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Krakauer pisze i o historii i o współczesności, zahacza o prawdy
wiary ale i konkretne sytuacje. Jest tu też trochę o Warrenie Jeffsie znanym
pewnie szerszej publiczności (poza USA) z serialu dokumentalnego „Bądźcie
życzliwi. Modlitwa i posłuszeństwo ”. Także no... To nie jest miła lektura.
Dowiedziałam się z niej jednak mnóstwa na temat mormonizmu, szczególnie jego
historii, ale także doktryny oraz powodów dla których zyskał taką popularność. Myślę
że cenna jest perspektywa Krakauera – człowieka z zewnątrz, nastawionego
pozytywnie. To nie jest też tak, że autor maluje cały Mormonizm w czarnych
barwach, raczej po prostu nie stroni od jego mniej sympatycznych aspektów czy
odłamów. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Pan ciemności</b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">To jedna z tych książek z kategorii „winie Vesper”. Trochę
się bałam co to będzie, bo do horroru wciąż podchodzę jak pies do jeża (i po
„Twierdzy” nie możecie mnie winić), ale przeleciany wzrokiem opis mnie kupił a
autora wprawdzie nie czytałam ale kojarzę nazwisko. To wzięłam, jak nie wziąć
jak mi mignęło że XVI wiek, Afryka i Conrad a w dodatku na bazie pamiętników?
Obawiałam się też jakości tłumaczenia bo to chyba ten sam Sokołowski pierwszy
debiutant Rebisu... Ale również niesłusznie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wprawdzie widziane w internecie recenzje, że to sam seks i
kanibale i wszyscy pójdziemy do piekła okazały się przesadzone (znaczy jest
seks i kanibale, ale ja się w życiu naczytałam Mastertona, „Pan ciemności” to
jest czytanka szkolna) ale za to powieść trzyma klimat pamiętnika z epoki. Język
nie jest przesadnie archaizowany, ale sprytne wtrącenia alternatywnych/portugalskich/afrykańskich
nazw roślin i zwierząt robią swoje (jako i orzekłam w mojej pracy
magisterskiej, hehe). Sam sposób opowiadania, otwartość na nowe doświadczenia,
ciekawość świata kojarzyły mi się bardzo z mentalnością <a href="https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Miko%C5%82aj_Krzysztof_Radziwi%C5%82%C5%82" target="_blank">Radziwiłła Sierotki </a> (którego „Peregrynacje do ziemi świętej” bardzo polecam, chociaż nie ma seksu i
kanibali. Jest za to CHAMELEONT :D ). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Fabularnie? Nasz narrator i główny bohater, Andrew Batell w
wyniku splotu niekorzystnych okoliczności trafia jako jeniec do Angoli,
znajdującej się wówczas pod panowaniem Portugalskim. I przez 20 lat próbuje
wrócić do domu, w międzyczasie obserwując niesamowite zwyczaje lokalnej
ludności, zdobywając i tracąc fortuny oraz trafiając w ręce straszliwych
kanibali Jaqqa. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">To nie jest książka która się czyta szybko, dużo w niej
opisów przyrody i zwyczajów Afrykańczyków, niewiele dialogów. Ale <i>jakież to
było miodne</i>. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Teraz się tylko boję że inne książki Silverberga mnie
rozczarują i będzie jak z Simmonsem. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Zatracenie</b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Tu z kolei niewypał. To niby jest straszne i wstrząsające a
po mnie spłynęło. Bohater jest żałosnym ciulem, mój boże, żeby to on jeden na całym świecie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<h2 style="text-align: left;">Seriale</h2><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b>Lupin</b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jakoś tak wyszło, że w końcu zabrałam się za tego jeża. I
co? Da się? Da się. Oczywiście co do samej wierności oryginałowi ocenie po
lekturze opowiadań (już zakolejkowane na buddy reading z siostrą; swoją drogą
potrzebujemy na to jakiejś swojskiej nazwy), natomiast cokolwiek by się działo
twórcy serialu wyjdą z tego raczej obronną ręką za sprawą konwencji-wytrycha
jaką przyjęli. Główny bohater serialu Assane Diop (w tej roli rewelacyjny i
przesympatyczny Omar Sy) jest fanem postaci stworzonej przez Maurice’a Leblanca.
Zaledwie fanem (wytrych) i aż psychofanem (co wyjaśnia jego działania). Odtwarza
więc skoki Lupina przy okazji realizując swój nadrzędny cel – zemstę na
człowieku odpowiedzialnym za śmierć jego ojca. Zaczynamy więc od luźno
powiązanych spraw a przechodzimy do bardziej ciągłej narracji w sezonie drugim,
gdzie wielki plan Assane’a zbliża się do finału. Ten pierwszy sezon jest może
ociupinkę lepszy, ale przejście z jednego sposobu narracji na drugi jest płynne
i dobrze pasuje do opowiadanej historii.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Największe zalety? Cóż, to serial francuski, nie
amerykański, więc kolor skóry jest cechą ich wyglądu a nie jedyną cechą
charakteru. Obsada jest z kategorii „różnorodnych” ale nikt nie został tam
wepchnięty za siłę, żeby wypełnić jakiś punkt na liście od producenta. Więc
spokojnie, to historia Assane’a Diopa, nie „czarnego Lupina”.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga rzecz to rewelacyjna obsada. Omar Sy to taki wielki
niezgrabny facet, który nawet z tego, że jest wielki i niezgrabny potrafi
uczynić coś uroczego. Ani przez chwilę człowiek nie wątpi w to, że jemu się
udaje wyjść cało z najdzikszych tarapatów i że ma szczerze oddanych przyjaciół.
Pan Pelegrini, główny antagonista, jest z kolei tak obrzydliwy, że nieomal
karykaturalny, ale z drugiej strony nie jest niewiarygodny (przypomina mi
takiego profesora, co mi kiedyś ukradł długopis :v ). Świetny jest też dzieciak
grający młodego Assane’a... Ale też właściwie każda inna osoba pojawiająca się
na ekranie (policjanci, kolega-paser, morderca w prochowcu, a także masa postaci
mniej lub bardziej epizodycznych). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Sam serial bawi się konwencjami, pozostaje zawsze gdzieś na
skraju bycia na serio a zupełnego pastiszu (są na przykład postacie, ujęcia i
pościgi rodem z lat 70.). To w końcu historia gentlemana-włamywacza, pewna doza
uroku osobistego i niepowagi są konieczne. Lupin łączy lekką komedię kryminalną
z poważniejszymi motywami, dobrze kreuje bohatera który jest uroczy, zabawny,
dość nieodpowiedzialny i kiedy trzeba przestaje żartować. Ta równowaga pozwala
na stworzenie pełnej, wiarygodnej postaci mimo że wiele kwestii wisi tu na
mocnym kołku zawieszenia niewiary. Równowaga wydaje się ważna dla twórców – ot
chociażby policjantów ważnych dla fabuły mamy czworo i każdy prezentuje inne
podejście, od kompletnej korupcji po nieszablonowe myślenie. To sprawia że mimo
rysowania grubymi kreskami powstaje pełny i wiarygodny obraz. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czy polecam? No przecież. <o:p></o:p></p><br /><p></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1440332228146760056.post-3701144590760743222022-09-30T23:00:00.013-07:002022-10-03T10:08:52.469-07:00[Rachunek za] Wrzesień 2022<p><br />Już nie będę pisała, że to taki miesiąc, co to się szybko zmył a trwał bardzo długo. Grunt, że trochę poczytałam, chociaż pod koniec jakoś wytraciłam rozpęd, ale to głównie za sprawą aktualnego Wielkiego Projektu, czyli albumu ze zdjęciami z wakacji. Zabawa klejem i kolorowym papierem jest dość czasochłonna (nie mówiąc już o tym, ile mnie to kosztuje pieniędzy), a zdołałam dopiero zaplanować całość i wykleić pierwszą z 5 rozkładówek. Tak więc to wszystko jeszcze trochę potrwa, ale mam szczerą nadzieję, że uda mi się z tym uporać przed listopadem, bo przy NaNo i - mam nadzieję - kursach rosyjskiego na to czasu nie będzie. Z pozytywnych wiadomości, to mam spisany pierwszy szkic relacji z tego wyjazdu, który ma się w tym albumie znaleźć. Będzie tam sporo ogarniania, bo bardziej zależało mi na spisaniu wszystkiego, póki pamiętam, niż na dopieszczeniu formy... No ale jest już jakaś baza do dalszej pracy. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Książki</h2><p><b>Rose and Torn </b></p><p>To był ten moment, w którym zrozumiałam, że czytanie tylko prequeli było jednak w pewnym sensie błędem. Pamiętam poprzednią (czy może 2 poprzednie?) lektury tej powieści jako świetną zabawę z całym tym sullivanowaniem i ogółem tym, że tu co drugie zdanie jest jakieś bardzo konkretne nawiązanie do tego, co wydarzy się zarówno w tej powieści, jak i w ogóle w całej historii. </p><p><b>Death of Dulgath</b></p><p>Przy kolejnej lekturze wydała mi się spójniejsza niż wcześniej, ale z drugiej strony nie tak interesująca, jak niegdyś, szczególnie, że są tu nawiązania do wydarzeń z Legend, a po Legendach wciąż mam niesmak. Niemniej, wiadomo, jest Roysiu, jest git. </p><p><b>Disappearance of the Winter's Daughter </b></p><p>Ta książka ma swoje uroki (jednorożce i takie tam), ale ogółem zaczęłam już odczuwać zmęczenie tematem. Tak jak "Crown Tower" i "Rose and Thorn" dają wgląd w przeszłośc bohaterów, tak te dwie kolejne ksiązki w gruncie rzeczy nie są na tyle zabawne, żeby nie być niepotrzebne. Poza tym, tu jest takaś taka dziwna akcja, że niby Roysiu z Gwen nic a nic - i ja to kupuję, ale jak się to ma do tego, co jest w "Rose and Thorn" i zdaje się na początku "Death of Dulgath"? </p><p><b>Człowiek, który umarł</b></p><p>Kolejne spotkanie z panem Tuomainenem. Przede wszystkim rewelacyjny jest tu sam pomysł - bohater dowiaduje się, że został otruty. Zostało mu jeszcze może parę tygodni życia, ale medycyna nic już dla niego nie może zrobić. Bohater postanawia więc dowiedzieć się, kto go otruł i dokonać zemsty. </p><p>Problem jest jeden: tłumaczenie jest <b>tragiczne</b>. Pełno błędów merytorycznych i językowych, brnie się przez to z niedowierzaniem i wstrętem. A szkoda, bo wiem po "Najgorętszej plaży w Finlandii", że Tuomainen pisać potrafi. Iwona Kiuru powinna się wstydzić tego, co zrobiła, zresztą tak samo jak wydawnictwo Albatros, bo to świństwo z pewnością nie miało żadnej sensownej redakcji. Na szczęście zarówno "Plaża" jak i "Mała Syberia" dostały się w sensowniejsze ręce (Bożeny Kojro). </p><p><b>W 80 dni dookoła świata</b> </p><p>Klasyk, którego jakoś nigdy nie czytałam. Mam zresztą wrażenie, że to się będzie w przypadku tej serii wydawniczej (o czym poniżej) powtarzało. Sama powieść, cóż, to takie bardziej streszczenie przygód niż same przygody. Ma to swój urok, chociaż można by z tego zrobić pewnie znacznie bardziej mięsistą opowieść. Z drugiej strony opisane w niej miejsca i zjawiska nie robią pewnie dzisiaj takiego wrażenia, jak niegdyś. Zresztą, nie jest to zła lektura, po prostu jej główną zaletą miały być zapewne opisy niezwykłych miejsc, a one już w XXI wieku nie są tak niezwykła jak w wieku XIX. Słowem: "Podróż do wnętrza Ziemi" lepsza ;) </p><p>Ale co za seria wydawnicza? Otóż zostałam zaatakowana przez Hachette i poległam - <b>Biblioteka Przygody</b>, nie mogłam się oprzeć. Seria, klasycznie w przypadku tego wydawnictwa, zawiera stare tłumaczenia (-) oraz stare ilustracje (+). Jej największą wadą jest jednak format - książki są bardzo duże, niezbyt poręczne, choć ładnie wyglądają na półce. Co ważne - grzbiety są w podobnym stylu. ale każdy inny w związku z czym łatwo odnaleźć dany tytuł i nie wygląda to paskudnie na półce. Jak na razie ukazały się "Wyspa skarbów" (przeczytana w tym roku po angielsku), "W 80 dni dookoła świata" (przeczytane), "Przypadki Robinsona Crusoe" (trauma z podstawówki, chyba się nie odważę; raczej jej wówczas niedoczytałam) i "Biały kieł" (czytany i to więcej niż raz, ale nie wiem, czy będę sobie teraz przypominała). Następni chyba będą "Trzej Muszkieterowie", co mnie o tyle cieszy, że mam Dumasa w moim bingo! Szczegóły serii do ogarnięcia tutaj: https://bibliotekaprzygody.pl</p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;"><b>Seriale:</b></h2><p><b>Capitani </b>sezon 2</p><p>Dalsze przygody w Luksemburgu. Tym razem zmiana klimatu na wielkomiejski, niemal zupełnie nowy zestaw bohaterów (burdelmama Valentina jest 10/10), chociaż niektóre wątki z pierwszego sezonu ciągną się dalej. Sprawnie zrobione, wciągające, dobrze się oglądało. Dostępne na Netflixie, więc nie macie wymówek. </p><p><b>Wyznania morderców </b>sezon 3</p><p>Ugh, nowy sezon, ale sprawy jakieś w ogóle nieciekawe. Właściwie nie obejrzałam nawet do końca, teraz, jak sprawdzałam numer sezonu odkryłam, że został mi jeden odcinek. Tak więc... nie przyciągnęło mojej uwagi. </p><p><b>Chef's Table: Pizza odc. 1 i 2</b></p><p>Obejrzałyśmy z siostrą tylko dwa odcinki, ale co to były za odcinki. W pierwszym chłop, który wygląda jak Anthony Hopkins trafiony piorunem mówi najbanalniejsze w świecie rzeczy takim tonem, jakby nam zdradzał tajemnice wszechświata i wiary a cała sprawa jest o tym, że robi... najnormalniejszą w życiu pizzę. W drugim odcinku dla kontrastu ogromny Włoch robi pizzę (oraz inne rzeczy) straszliwie dziwaczne, takie, które nie zdziwiłyby pewnie tych amerykanów z odcinka pierwszego. Poza tym jednak ten odcinek jest nawet ciekawy. </p><p>Garść cytatów: </p><p></p><blockquote>Gówno włożysz, gówno wyjmiesz (co właściwie jest taką zamerykanizowaną formą powiedzonka mojej prababci "dobre z dobrym")</blockquote><blockquote><p>Ogórki są jak życie: z wierzchu niewiele widać, musisz się w nie wgryźć </p></blockquote><blockquote><p>PIZZA VINCI. PUNTO E BASTA. </p></blockquote><h2 style="text-align: left;"><b><br /></b></h2><h2 style="text-align: left;"><b>Gry:</b></h2><p>Jeden z powodów, dla których pod koniec miesiąca zwolniłam z czytaniem to że wróciłam do grania. Nie jakoś dużo, ale pare godzin zmarnowałam, głównie na "Blasphemous". </p><p><b>Vampire Survivors</b></p><p>20 listopada premiera! </p><p><b>Blasphemous </b></p><p>Kupiony bo był na promce, metroidvania w klimatach ogólnego porycia z zacięciem religijnym. Trochę wieje "Ukochanymi poddanymi cesarza". Jedna z tych gier co to się na nią klnie i takie tam, wciągająca, im więcej się ogarnie, tym bardziej. Polecam. </p><p><b>Dead Cells</b></p><p>Odpaliłam czekając aż się coś skończy zgrywać. Pewnie jeszcze będę miała fazę na tę grę, na razie nie bardzo. </p><p><br /></p><h2 style="text-align: left;">Muzyka</h2><p><b>Alien Force</b></p><p>Jakoś tak wyskoczył na mnie w rekomendacjach po Popedzie i... tak już ze mną został. Taki eto jest prucie mordy:</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="353" src="https://www.youtube.com/embed/C5FAxwCqsVU" width="482" youtube-src-id="C5FAxwCqsVU"></iframe></div><br /><p><b>Popeda</b></p><p>Zespół którego nazwa była na jednym ze zdjęć z Muzeum Pracy w Tampere. Ich największy hit to najwyraźniej "Lihaa ja perunaa" czyli "Mięsko i ziemniaczki". Kolejny dowód na bliskość dusz polskich i fińskich. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="377" src="https://www.youtube.com/embed/nSd4Kj7XA8o" width="501" youtube-src-id="nSd4Kj7XA8o"></iframe></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div>Tyle! Jeśli chodzi o inne dokonania, to ogarniałam jeszcze moje tegoroczne NaNo (i przynajmniej w kwestii prac teoretycznych to był przełom i jestem zadowolona). Plany na październik obejmują: czytanie, w tym wspólną (z siostrą) lekturę "Najskrytszej pamięci ludzi"<span style="font-family: inherit;"> <a class="link-name d-inline-block" href="https://lubimyczytac.pl/autor/218887/mohamed-mbougar-sarr" style="appearance: none; box-sizing: border-box; cursor: pointer; display: inline-block; outline-color: initial; outline-style: initial; outline-width: 0px !important; outline: 0px; transition: color 0.3s ease 0s; user-select: auto; will-change: color;"></a></span>Mohameda Mbougara Sarra, "Pana ciemności" Silverberga i może coś z kolekcji Hachette. Z gier zdecydowanie najbardziej zaprząta mnie teraz "Blasphemous" a czas zjada album, który chciałabym dokończyć (przynajmniej jeśli chodzi o część praktyczno-techniczną, opisu mogę dopracować później) przed listopadem, ale nie wiem, czy to fizycznie wykonalne. Ale działam! <div><br /></div><div>Dowody:<br /><p></p><div><br /></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsfZkvgzy9664l4R-sUcEwHfKE7-TvmT49dgWTj42Q2dwjHvDw85-VgN544BNRLaPA-aqz5J5yiWCyT4lrdzHvlMtkCVLsSVxsB_hyVYHSHuSDvCRmBOlZoZtyWr9RVa06QebqmUuK3oi_nwM0HuyCDHNMCRv5FMLG6Yb0j-_o0K493IlGKd6QhGji/s4992/Finlandia_019.JPG" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="3456" data-original-width="4992" height="278" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsfZkvgzy9664l4R-sUcEwHfKE7-TvmT49dgWTj42Q2dwjHvDw85-VgN544BNRLaPA-aqz5J5yiWCyT4lrdzHvlMtkCVLsSVxsB_hyVYHSHuSDvCRmBOlZoZtyWr9RVa06QebqmUuK3oi_nwM0HuyCDHNMCRv5FMLG6Yb0j-_o0K493IlGKd6QhGji/w400-h278/Finlandia_019.JPG" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przystań na Suomenlinnie nieopodal Muzeum Zabawek</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTsXyZ4xMfgZo81hf6kCtpxUL0fMML2fvbIPWlPMX-3CqsBR3snRQtrli13YNCIBJZAgQrQu__HFIuHrcLV7keRqD6HFMrlS1zBTPXG9H5lcgVdz092iqe6qeB-sTLTA9NmQyx1UVAjxq8qzL1AacYwA3gWmY_Uxf1wgsnTde6EGWkBsQDgKrbzmYQ/s4992/IMG_4616.JPG" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="3456" data-original-width="4992" height="278" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTsXyZ4xMfgZo81hf6kCtpxUL0fMML2fvbIPWlPMX-3CqsBR3snRQtrli13YNCIBJZAgQrQu__HFIuHrcLV7keRqD6HFMrlS1zBTPXG9H5lcgVdz092iqe6qeB-sTLTA9NmQyx1UVAjxq8qzL1AacYwA3gWmY_Uxf1wgsnTde6EGWkBsQDgKrbzmYQ/w400-h278/IMG_4616.JPG" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Helsinki</td></tr></tbody></table><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjfTO4gUmtEp0gfj27T76hdwSq6L_x2LGgjp9-f3z9Ei0aOc2hf82HcHSkYPHN9Q8BaDZ5NDOYCV0c7ezntgGUwXvq60ipBlJOsPyHQ9pd_LlOc_adnGxiuHOmRMkqlgR-XTu4xb98bOVxmNpOBmKuzIsHWIw_1TS_hPOBbN4pv2tuFrxQ_kb2WMDX/s2686/IMG_20220809_132739.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1860" data-original-width="2686" height="278" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjfTO4gUmtEp0gfj27T76hdwSq6L_x2LGgjp9-f3z9Ei0aOc2hf82HcHSkYPHN9Q8BaDZ5NDOYCV0c7ezntgGUwXvq60ipBlJOsPyHQ9pd_LlOc_adnGxiuHOmRMkqlgR-XTu4xb98bOVxmNpOBmKuzIsHWIw_1TS_hPOBbN4pv2tuFrxQ_kb2WMDX/w400-h278/IMG_20220809_132739.jpg" width="400" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Katedra w Helsinkach</td></tr></tbody></table><br /><div><br /></div><div><br /></div></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0