piątek, 26 czerwca 2020

[Recenzja] Jacek Komuda "Westerplatte"




Kto? Jacek Komuda
Co? "Westerplatte"
Dlaczego? Dlaczego nie? 
Kiedy? Październik 2019
Ocena:  6,5/10, po co?


Czytałam wcześniej chyba tylko jeden zbiór opowiadań Komudy, daawno temu. Był ok, ale jakoś po żadną inną pozycję autora nie sięgnęłam. I z „Westerplatte” mam podobne wrażenia. Temat jest mi bliski, choć bardziej emocjonalnie niż merytoryczne. Więc jak rzucili w legimi...
Komuda wziął na warsztat obronę tytułowego półwyspu. Zaczynamy kilka dni przed końcem sierpnia 1939 roku, poznajemy nieprzychylną polakom sytuację w Gdańsku i narastające napięcie. A potem – wiadomo. Było dużo strzelania.
Dręczyło mnie przez większą część lektury pytanie – po co. Brak tu porywających bohaterów w których los można się zaangażować. Wręcz przeciwnie – mamy nawałę nazwisk, których nie sposób zapamiętać i przypisać do twarzy, a co dopiero mówić o charakterach. Jako zbiorowość obrońcy nie prezentują się źle – podobało mi się że są dość niejednorodni, reprezentują różne postawy. Natomiast żaden z nich nie jest porywający czy specjalnie ciekawy. Trudno żeby był, skoro wszystko pojawia się tu w seriach nagłych przebitek, scen długich czasem na jeden czy dwa akapity.
Po drugie – fabuła. O ile można tu stwierdzić istnienie takowej. Komuda zdecydował się na opisanie wydarzeń z dość szerokiej perspektywy, można by rzecz obiektywnie (mówię tu o metodzie twórczej, nie kwestiach merytorycznych). Przez to jednak unikanie subiektywizmu, perspektywy którejkolwiek z postaci, dostajemy niewiele więcej niż dość rozwlekły zapis wydarzeń. Myślę że niebeletrystyka poradziłaby sobie lepiej z podawaniem nazwisk i faktów, a i bywa, prawdę mówiąc, bardziej angażująca.
Komuda osnuwa opowieść wokół problemu postaw żołnierzy, a w szczególności dowództwa wobec beznadziejnej sytuacji w jakiej znajdowała się polska placówka. Czy walczyć do krwi ostatniej czy się poddać? Bohaterowie nie pozostają zresztą na etapie rozważań teoretycznych – Westerplatte toczy bunt. Buduje to pewne napięcie, jednak w ostatecznym rozrachunku powieść zawodzi, kiedy trzeba przywiązać czytelnika do bohaterów.
Zakładam że Komuda chciał po prostu wyliczyć jak najwięcej obrońców. Tylko... To nie działa. Właściwie stają się jeszcze bardziej bezosobowi. Mam wrażenie że znacznie lepiej zadziałałoby skupienie się na dwóch-trzech bohaterach (i to niekoniecznie oficerach), może załodze jednej wartowni, a w aneksie wyliczenie wszystkich obrońców wraz ze stopniami i wiekiem (chociażby). Całość przez część. Tymczasem mamy dużo powierzchowne opisanych wydarzeń, niemal bez narracji spersonalizowanej a nawet jeśli zdarzają się takie fragmenty to również nie zostają pogłębione o jakiekolwiek reakcje emocjonalne.
Nie wiem co właściwie chciał powiedzieć Komuda. Być może po prostu przybliżyć wydarzenia bez zagłębiania się w ich aspekt ludzki, ale jest to rozwiązanie zdecydowanie niepozbawione wad i trudno mówić o idealnym wykonaniu. Skoro ma być z dystansu, czemu głównym wątkiem jest walka Sucharskiego o poddanie składnicy? (O Sucharskim będzie jeszcze za chwilę) Zdawać by się mogło, że ten wątek, czy przedstawi się go z perspektywy ideowej (tak się nie dzieje), czy emocjonalnej (tak się właściwie też nie dzieje) wymaga pogłębienia bohaterów, którego w powieści Komudy nie ma.
Mam wrażenie, że znacznie lepiej ten sposób opowiadania zadziałałby jako film. Z bohaterami o charakterystycznym wyglądzie dałoby się uniknąć kompletnego zamieszania związanego z podobieństwem nazwisk i bardzo znikomą obecnością postaci w narracji. Nie wspominając już o kompletnej dezorientacji topograficznej, chociaż tutaj przyznaję winna mogę być tak ja, jak i fakt, że czytałam ebooka. Książka zawiera mapy, po prostu w ebooku nikt nie pomyślał o zorganizowaniu szybkiego dostępu do nich. Ani o poprawnym sformatowaniu przypisów. No ale wiecie. Legimi umywa ręce, twierdząc, że to przysłała im Fabryka. Nie wiem, co przysłała im Fabryka.
Miało być o Sucharskim, więc będzie o Sucharskim. Major przedstawiony jest jako postać jednoznacznie negatywna. Jest słaby w tym sensie, że ma chyba każdą możliwą słabość moralną i fizyczną. Jest zniewieściałym zdrajcą i narkomanem, a potem jeszcze w dodatku brakuje mu piątej klepki. Trudno uwierzyć, by osoba tak miałka była w stanie dochrapać się dowództwa nad czymkolwiek. Do tego postawa Sucharskiego – parcie do poddania składnicy – przedstawiona jest jako wynikająca wyłącznie z tych jego słabości. Niesamowicie spłaszcza to i postać i całą powieść, gdyż spór Sucharski-Dąbrowski jest głównym motorem fabuły… a ogranicza się do tego, że panowie jeden przez drugiego mówią „bo tak!” (tylko Sucharski ciszej, bo jest słaby) a różnica poglądów zamyka się w tym, że Dąbrowski jest dobry (choć nieco bezwzględny i ten rys akurat sprawia że jest najciekawszą postacią w powieści) a Sucharski zły. Bo Sucharski jest słaby a Dąbrowski jest silny. Howgh.
Nie jest to książka źle napisana. Nie porywa stylistycznie, ale na pewno też nie razi. Tylko tak samo jak jej styl jest dość… nijaka. Być może jest kontrowersyjna w tym jak przedstawia Sucharskiego, ale w ostatecznym rozrachunku robi to tak blado, jak przedstawia wszystko inne. Przeczytałam, nie zaangażowałam się w tę historię ani na moment (a mnie serio nie trzeba wiele w tej tematyce), za dwa dni zapomnę, a po co Komuda to napisał i po co ja na to czas zmarnowałam pewnie się nie dowiem. „Westerplatte” jest ok. Ale jakby go nie było, to też nic by się nie stało.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia