środa, 1 marca 2023

[Rachunek za] Luty 2023

To nie był dobry miesiąc. Jakoś zaczął się nieźle, ale potem utknęłam w dołku czytelniczym. Nawet nie że mi się nie chciało czytać, ale jakoś kompletnie nie miałam na to czasu i nie mam właściwie pojęcia, dlaczego, szczególnie że w związku z awarią telefonu odpadł mi największy rozpraszacz. Po prostu jakoś ciemszko było, poniekąd może za sprawą doboru lektur, bo jak na początku było spoko, tak potem było może i ciekawe, ale nie były to takie czytadła, przez które się mknie jak tramwaje pod wiaduktem na Górczynie. Następne przeczytam sobie coś prostego i głupiego, taki plan. 


Książki:

Arsene Lupin kontra Herlock Sholmes 7/10

Drugi zbiorek opowiadań o Lupinie, noszący nieco znamiona powieści (teksty są bardzo ze sobą powiązane i zachowują ciągłość czasową) odrobinę mnie zawiódł. Głównie chyba za sprawą Herlocka Sholmesa. O ile ciśnięcie Anglikom przez Francuzów jest zawsze na plusie, tutaj nie pozostaje wiele więcej. Niby autor stara się równoważyć kretynizm Herlocka jego niewątpliwym geniuszem i chociaż na gruncie poszczególnych scen bywa zabawnie (biedny Watson, tzn. Wilson został zredukowany do przydupca-kretyna i to jest śmieszne), tak w całości jest nieco męczące i pozbawione puenty. Pierwszy zbiorek był zdecydowanie lepszy. Pomysł z Herlockiem imho nadawał się bardziej na jedno opowiadanie (to w którym Herlock pojawia się po raz pierwszy jest świetne!), bardzo szybko się jednak przejadł. 

Niemniej, nie jest to koniec mojej znajomości z Lupinem, zdecydowanie przeczytam resztę opowiadań. 


Harry Angel 8/10

Znowu Vesper. Kupiłam tę książkę bo mi brakowało do przesyłki, czy tam była taniej, rozumiecie, ten rodzaj zakupu. Nie miałam pojęcia, że to jest znana książka ani że był na jej podstawie film (którego zresztą nie widziałam). I w ogóle nie miałam pojęcia o czym to ma być i bardzo się z tego cieszę, bo fajnie było wraz z bohaterem odkrywać coraz głębsze warstwy intrygi. Dobra to była książka, bardzo sprawnie napisana. Powieść z twistem i wcale ten twist nie jest wyjściem z pułapki w która się zapędził autor (nie pozdrawiam Lauren Beukes). Solidna rzecz. Polecam. 

Ciekawostka: Polski tytuł powieści to "Harry Angel" (imię i nazwisko głównego bohatera); tytuł oryginału to "Falling Angel" a tytuł filmu to "Angel's Heart" - swoją drogą ten ostatni wydaje mi się najlepiej pasować do treści. Próby odnalezienie książki na Storygraphie były zabawne. 


Ogień wyszedł z lasu 9/10

Reportaż Dawida Iwańca o wielkim pożarze w okolicach Kuźni Raciboskiej czyta się z zapartym tchem. Fascynująca książka, doskonale napisana, oddająca gorączkową atmosferę walki z szalejącym żywiołem. Są bohaterscy strażacy, są urzędnicy, są przypadkowi świadkowie, jest wspaniała postawa mieszkańców. Nawet ślub jest. Bardzo polecam. To nie pierwszy świetny reportaż wydawnictwa Dowody (niegdyś Dowody na Istnienie), jaki czytałam, więc przyjrzę się bliżej, co jeszcze mają w ofercie. 


Siedemdziesiąt dwie litery 8/10

Zbiór opowiadań Teda Chianga spędził na mojej Półce Wstydu jakieś 10 lat. Możliwe, że nawet dosłownie 10, co do miesiąca (już takich szczegółów sprawdzała nie będę), bo pamiętam, że kupiłam go wraz z książkami zamawianymi do pracy magisterskiej. Czemu tak długo? Powodów jest wiele, nie sądzę, żeby jakiś był wazniejszy od innego, ale nie możemy przejść obojętnie wobec faktu, że Chianga, podobnie jak wielu innych ważnych i/lub wybitnych autorów postanowiło polskiemu czytelnikowi przybliżyć Wydawnictwo SOLARIS. Nikt tak, jak pan Sedeńko ze swoimi grafikami z piekła rodem (może on naprawdę jakieś rytuały odprawia i przyzywa te ilustracje prosto z biurka Szatana) nie zrobił tak wiele złego dla dobrej SF w zupełnie dobrych intencjach. Czego ten nieszczęsny Solaris nie wydał - Cherryh, Cadigan, Heinlein itd. itp. a co jedno to gorzej, obleśniej, ohydniej i tak że wstyd po to sięgać. I co gorsza SOLARIS nie zdechł, SOLARIS się tylko przepoczwarzył i teraz nazywa się STALKERBOOKS i znowu pozornie robi kawał dobrej roboty, bo ich serie Amerykańskiej i Radzieckiej SF pod względem składu prezentują się super. Gorzej, że wyglądają, jakby je ktoś wysrał. Także, u Sedeńki bez zmian. 


Yup, ta książka naprawdę tak wygląda. Za każdym razem, jak po nią sięgałam przez te 10 lat, świadoma, że autor jest uznawany za twórcę wartościowego, coś mi się cofało i to nie tylko o ręce mówię. No ale nadejszła ta wiekopomna chwila. Przeczytałam. 

Iiii... no nie wiem. Gdybym miała pokreślić jakoś te teksty to powiedziałabym, że one są dokładnie takie, jakich się człowiek spodziewa po zbiorze tekstów "wybitnych", ale takim zbiorze tekstów wybitnych, co się go czyta w szkole albo na studiach. Bardzo skupione na idei, znacznie mniej na fabule a już w ogóle na postaciach. Autor wali nam treścią w mordę z takim zapamiętaniem, że nie ogarnął, że może powinien też być na przykład, no nie wiem, porywający. Praktycznie w żadnym z tych tekstów nie miałam wrażenia, że ta fantastyczna otoczka jest tam absolutnie niezbędna. Być może również dlatego, że w kółko mielimy ten sam temat. 

Nie wiem, kto zestawił ten zbiór, ale podejrzewam, że głównym kryterium były tu nagrody i nominacje zdobyte przez większość (7/11) tekstów. Na ile monotematyczność również jest kwestią wyboru a nie obsesji autora nie umiem powiedzieć, ale skoro napisał na ten temat wystarczająco dużo opowiadań, żeby z tego się dało złożyć zbiór, to chyba jednak Chiang jest problemem, nie redaktor, bo poza tym całość jest złożona całkiem sprawnie, jest nawet ładna klamra. Powiem więc w ten sposób: Chiang ma obsesję na tle determinizmu, której nie podzielam i do podzielenia której mnie nie przekonał. Są w "Siedemdziesięciu dwóch literach" opowiadania naprawdę świetne ("Historia twojego życia" jest pod względem narracyjnym po prostu wybitna i ten sposób narracji doskonale oddaje treść tekstu, czapki z głów), pozostałe są właściwie wszystkie bardzo dobre. Są też jednak wszystkie na ten sam temat. Podejrzewam, że dla kogoś o innym niż ja podejściu do determinizmu to może być lektura znacznie przyjemniejsza, więc jak kogoś jara/przeraża taka myśl, to zachęcam. Ja lubię deterministyczne wątki o tyle, o ile bohaterowie się z nimi szamocą (patrz "Legendy" Dragonlance); tutaj jeden po drugim właściwie dowiadują się jak jest (na drodze bardziej intelektualnych poszukiwań niż akcji), myślą nad tym chwilę i popadają w katatonię. Czynność powtórzyć. Upraszczam oczywiście, ale chyba rozumiecie o co mi chodzi. 


Poza tym spędziłam sporo czasu nad "Pokażcie mi testament Adama" Paula Herrmanna, ale o tym będzie w marcowym rachunku. 

Seriale/Filmy: 

Montalbano: Kształt wody

Montalbano: Złodziej kanapek

W ramach przygotowań do wyjazdu na Sycylię zaczęłyśmy z siostrą oglądać serial/serię filmów o komisarzu Montalbano, która jakiś czas temu wylądowała na Netflixie. Jest włosko. Jest tak włosko, że pisząc to mam ochotę machać rękoma. Fajne postacie, przekomiczne postacie epizodyczne, ciekawe sprawy, narracja prowadzona po europejsku - a więc nie zakłada się, że widz jest kretynem, który niczego sam się nie domyśli. Nie dziwi mnie, że nakręcono tego tyle, że się aktorzy zdążyli postarzeć. A główny bohater jeździ fiatem tipo (to takie większe uno), takim kanciastym z lat 90. Bardzo sympatyczna rzecz plus sycylijskie widoczki. Jeszcze ze 35 filmów mi zostało xD 


КОГДА ЮГ ХОЛОДНЫЙ, КАК СЕВЕР
Kolejny film Olega Prichodko, tym razem o Ziemi Ognistej. Jak zawsze rewelacyjna sprawa. Fascynuje mnie, jak Oleg potrafi właściwie z niczego - bo te jego filmy to relacje z podróży, wcale nie nastawione na robienie głębokiego riserczu - potrafi zrobić piękny, interesujący materiał, z którego można wiele dowiedzieć się i o historii i o przyrodzie i o praktycznych aspektach wizyty w tym czy owym miejscu, a taki młody Fiedler... Nie. Ot różnica między podróżnikiem a kimś, kto żyje w cieniu sławnego przodka. 
Film jest po rosyjsku i nie ma napisów, ale polecam przeklikać nawet jak ktoś nic nie skuma (choć Oleg mówi bardzo wolno i bardzo wyraźnie), bo zdjęcia są piękne. Zawiera pingwiny :D  


Muzyka:

Northern Lights "As Above" 9/10

Jestem przekonana, że to się znajdzie w moim TOP3 za cały rok, zresztą sami oceńcie:


Czytaj dalej »

środa, 1 lutego 2023

[Rachunek za] Styczeń 2023

Wprawdzie rok zaczął się od choróbska, gorączki, kataru i kaszlu, ale jeśli chodzi same kwestie życiowo istotne (czytanie), to wyszło bardziej super niż się spodziewałam. Mam nadzieję utrzymać takie tempo, ale wiem też, że to nadzieje płonne. Niemniej: bez większej paniki przeczytałam w styczniu aż 7 książek. Może nie były to jakieś cegły, ale tylko jedną można by nazwać broszurką. W dodatku udało mi się ruszyć pewne stosy, które mają tendencję do leżenia odłogiem. Udało mi się też z marszu zawalić pewne postanowienia, więc wiecie-rozumiecie, wejście w nowy rok było mocne. 


Książki

Before Your Memory Fades, Toshikazu Kawaguchi (8/10)

Za trzecim razem to już chyba tradycja, że rozpoczynam rok od kolejnego zbioru opowiadań z serii o kawiarni przenoszącej w czasie. Pełen powtórzeń styl Kawaguchiego nieco mnie miejscami męczył, chyba bardziej niż w poprzednich częściach, niemniej też było bardzo spoko. Znowu jest o przemijaniu, o patrzeniu na sprawy z cudzej perspektywy i o wspieraniu tych, których się kocha nawet, kiedy oni sami zupełnie nie wierzą w sukces. Ponieważ tym razem akcja nie toczy się w Tokyo (!), mamy poza Kazu i Nagare nieco inny zestaw bohaterów. Fajny pomysł na to, by punktem wspólnym wszystkich opowiadań była ta sama książka. 

 

The Cat Who Saved Books, Sosuke Natsukawa (6,5/10)

Chociaż może i miejscami trafna, wydała mi się nazbyt banalna i dydaktyczna. Miała fajne momenty i może i autor trafnie diagnozuje pewne czytelnicze bolączki, ale nie jest to specjalnie odkrywcze a ton jest belferski. 


Ella i wykończyciel, Timo Parvela (7/10)

Kolejne opowiadanie o Elli, takim fińskim Mikołajku w spódnicy. Absurdalne, śmieszne, jak zawsze oparte na zasadzie głuchego telefonu. Nie jest to ten rodzaj ponadczasowej refleksji nad życiem, co w Mikołajku, ale bardzo poprawna, zabawna książeczka. 


Don Wollheim proponuje. 1985, antologia (bardzo różne opowiadania, ocena przy każdym poniżej)

W ramach ściągania książek z własnych półek a nie ciągłego dokładania na nie sięgnęłam i po tę antologię, wydaną w - co mnie nie co zaskoczyło - 1985 roku (polski wydawca otrzymał rękopis przed wydaniem angielskim!). W spisie treści pojawiło się jedno czy drugie nazwisko, które kojarzyłam (niestety również Ian Watson, tfu!), uznałam więc, że warto. No i właściwie było warto, chociaż przez większość czasu miałam wrażenie że jednak nie. A potem weszła Octavia E. Buttler cała na biało i przypomniała mi, że jednak fantastyka może być dziwaczna i porywająca. 

1. John Dalmas - Niebezpieczny człowiek (The Picture Man) - meh. Koleś potrafi siłą umysłu tworzyć obrazy na filmie. Zasugerowano konsekwencje. Nic z tego nie wynikło. (6/10)

2. Connie Willis - Kwarantanna (Cash Crop) - lepiej napisane, bardziej interesujące, ale ostatecznie mnie jakoś nie potrwało. Niemniej jeszcze na tę autorkę zajrzę. (6/10)

3. Ian Watson - Pamiętamy Babilon (We Remember Babylon) - Nie wiem, co ten człowiek ma w sobie, ale jego styl - który nie jest przecież obiektywnie zły, to opowiadanie ma całkiem dobre fragmenty, szczególnie na początku; pomysł też jest ciekawy, chociaż przy wykonaniu rozłazi się w tle - ten styl wysysa ze mnie siły życiowe, no nie wiem, tego nie da się czytać, to jest potworne. To nie moje pierwsze spotkanie z tym człowiekiem ale z pewnością ostatnie. (x.x/10)

4. Stephen R. Donaldson - Czynnik ludzki (What Makes Us Human) - o czym to było musiałam sobie przypomnieć drogą eliminacji :D Ponownie tekst, w którym są jakieś pomysły, ale w tle i niewiele z tego wynika. Jakoś tak, że ludzie bystrzejsi są od maszyn, tak w ostatecznym rozrachunku. Ale bez szału. (6/10)

5. Lucius Shepard - Salwador (Salvador) - dżungla, ćpanie, ptsd, jakieś paranormalne urojenia. Ponownie bez szału. (6/10)

6. John Varley - NACIŚNIJ ENTER (PRESS ENTER) - nagroda Hugo'85 Nebula'84 - ja wiem, że te nagrody to nie są jakieś super miarodajne, ale CZEMU?! W sensie to nie jest jakiś super zły tekst, po prostu ostatecznie nie ma w nim nic ciekawego? (najbardziej interesujący był język, jakiego użył tłumacz do oddania koncepcji, które obecnie towarzyszą nam w codziennym życiu, a wówczas prawdopodobnie nie miały w ogóle polskich odpowiedników). Być może po prostu to się bardzo źle zestarzało. (6/10)

7. George Alec Effinger - Obcy, którzy wiedzą, znaczy, wszystko (The Aliens Who Knew, I Mean, Everything) - to było z kolei faktycznie zabawne i dość uniwersalne. Na ziemię przylatują kosmici, którzy wszystko wiedzą i robią lepiej. I dość szybko robi się to męczące. (7/10)

8. Octavia E. Butler - Więzy krwi (Bloodchild) - nagroda Hugo'85 Nebula'84 - No i tutaj te nagrody są w pełni zrozumiałe. To opowiadanie jest niesamowite. Obrzydliwe, poryte, dziwaczne, faktycznie niezwykłe i do tego pięknie napisane.  (10/10)

9. Gary W. Shockley - Wytrysk gungi (The Coming of The Goonga) - opowiadanie z perspektywy kosmity. Jest przecudownie dziwaczne (i świetnie przetłumaczone). Nie tak dobre jak "Więzy krwi", ale zacne i nieoczywiste. (9/10)

10. Tanith Lee - Medra (Medra) - w porównaniu do poprzednich dwóch wypada nieco blado - jest melancholijną opowieścią o samotności. Ale dobre to było i z tą autorką też się jeszcze bliżej poznamy. (8,5/10)

Fabryka os, Iain Banks (7/10)

Powieść pojawiająca się w każdym praktycznie spisie książek porytych. No i tak, owszem, ona jest poryta, rzecz w tym, że z pewnością czyta się ją inaczej dzisiaj niż w 1984 roku. Że tacy ludzie istnieli wówczas, owszem, wiadomo (i nie chcę się tu wdawać w dyskusje na temat tego, czy było ich więcej czy mniej), ale nie wierzę, że każdy spotkał w swoim życiu kilku takich osobników, bo od czego jest Internet jeśli nie od tego, żeby spotykać tam różnego rodzaju obrzydliwych świrów, prawda? W efekcie zmienia się to z histerycznego "co kurwa?!" w "o matko, kolejny?". Rzecz jest z twistem, dobrze napisana, owszem, zryta, ale nie jakoś wyjątkowo popieprzona (ja chyba przez te wszystkie tru krajmy i tym podobne naprawdę już niczym się nie jestem w stanie przejąć jeśli chodzi o kondycje ludzką).


Arsene Lupin Dżentelmen Włamywacz, Maurice Leblanc (9/10)

[kategoria: Buddy Read]
Dotarłam w końcu i tutaj, w pierwszej pozycji z tegorocznego wspólnego czytania z siostrą. I jakie to było dobre. Nasz główny bohater, przy pomocy sprytu ale też przede wszystkim uroku osobistego, daje się złapać, ucieka z więzienia, knuje, kradnie, oszukuje i wszystko to z takim wdziękiem, że trudno się na niego gniewać. To są naprawdę zgrabnie napisane opowiadania, z dobrze zarysowanymi postaciami i świetnymi dialogami. Łogiń, a moja siostra już czyta trzeci zbiór opowiadań, haha. Ja zaraz zaczynam drugi. 


Podziemie pamięci, Yoko Ogawa (9/10)

Straszna, wręcz przerażająca książka o znikaniu. Na nienazwanej wyspie rzeczy znikają - przedmioty i koncepcje po prostu zostają zapomniane z dnia na dzień. I to co najbardziej przeraża to, że to nie jest książka o tęsknocie, bo po zniknięciu ludzie nie tęsknią za tym, czego nie pamiętają. To jest książka o pustce, która pozostaje i nikogo nie obchodzi. Książka o upadku cywilizacji, książka o tym, jak żyjemy obecnie i jak nikogo to nie obchodzi. Wspaniała rzecz, choć zdecydowanie nie napawa optymizmem. 


Seriale:

SG-1 (9/10)

Obejrzałam po raz kolejny kilka pierwszych sezonów (nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć w którym momencie jestem; po początkowym maratonie oglądam sobie teraz po odcinku do ćwiczeń). A Stargate, jak to Stargate... mniut. Nie wszystkie odcinki są równie dobrze, czasem są filery, lista zdolności Daniela nie ma końca a jego wada wzroku istnieje tylko wtedy, kiedy to konieczne, ale ogółem jest to doskonale zrobiony, dobrze zagrany serial, jakiego teraz nie sposób uświadczyć. Widz nie jest traktowany jak kretyn, poruszane są poważne kwestie, wszystkie postacie są dobrze zarysowane. Dużo tu gry spojrzeniami, dziwnymi minami, ogółem niewerbalną komunikacją. Do tego każdy jest tu indywidualnością. Teal'c nie jest po prostu ciętym z metra jaffa, on jest tym konkretnym, rozbrajająco autystycznym jaffa.  Kto widział, niech obejrzy raz jeszcze, bo nawet kiedy zna się odcinki na pamięć to wciąż bawią. Szczególnie pierwsze dwie serie, gdzie dużo jest praktycznych efektów, które nawet jeśli niedoskonałe, to zestarzały się znacznie mniej niż późniejsze cgi, no i właśnie przez ten brak perfekcji dodają całości autentyzmu. 

To nie jest tak, że SG-1 się broni pomimo czegoś (np. swojego wieku) - ono się broni samo w sobie dobre teraz, jak dobre było kiedyś. 

Powolutku obejrzę sobie całość a potem wyruszę na Atlantydę. 

Trom 7/10

Serial z wysp owczych, obejrzany na platformie via play, bo siostra kupiła by oglądać mistrzostwa w ręczną. Swoją drogą, via play to jakieś srogie gówno i zdecydowanie nie polecam. każą sobie płacić jak za zboże a już pomijając, że nie mają własnych seriali w ofercie w Polsce, to jeszcze zazwyczaj to nie działa. występuje nieznany błąd i heja. oglądanie meczy było praktycznie niemożliwe a tego Troma to zobaczyłyśmy, bo był a) z Wysp Owczych b) jako jedyny działał, chociaż też trzeba było się namęczyć, żeby włączyć napisy a nie lektora. Bo oczywiście serwis streamingowy prędzej zadba o lektora niż o poprawne funkcjonowanie. Ale wracając do serialu...

Prosta historia kryminalna: lokalna aktywistka walcząca z połowami wielorybów zostaje zamordowana. Policja sobie nie radzi, wszyscy umywają ręce, rzeczy się komplikują. Do prawdy próbuje dojść dziennikarz śledczy, z którym przed śmiercią próbowała skontaktować się ofiara. Ładne widok, trochę lokalnego klimatu. 

Do obejrzenia, ale jak nie znajdziecie to też nic się nie stanie.  


Filmy

Stargate 6/10

To nie jest dobry film. Nie jest też jakiś straszliwie zły, jest po prostu, no... Emmerichowy. I ja nawet lubię Emmericha i pewnie miałby wyższą ocenę (szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że to on był pierwszy, więc te potem rozwinięte w serialu koncepcje tutaj pojawiły się jako pierwsze), gdyby nie Russel Crowe. Na boga jakie drewno. Ta postać w ogóle jest słabo napisana, szok, co zrobił z nią Richard Dean Anderson w serialu. 

Do obejrzenia przed serialem, jak ktoś jest zainteresowany, ale poza tym to nie trzeba. 


Gry

Hades

Nie mówcie mi jak żyć. 


Noita

Trochę poklikałam, jeszcze pewnie do niej wrócę, ale mnie nie wciągnęła i prawdę mówiąc, zwyczajnie źle widzę, co się dzieje na ekranie.


Książę Persji: Dwa Trony

W tej serii moimi absolutnymi faworytami są "Książę Persji 2008" i "Piaski czasu", ale "Dwa trony" wspominam pozytywnie ze względu na złego księcia, który jest, cóż, wspaniały. Na razie dopiero zaczęłam grać, dotarłam do pierwszej sekwencji z jazdą na wozie i przypomniałam sobie, że istnieje duża szansa, że ja tej gry nigdy nie skończyłam, bo któraś z tych przeklętych sekwencji mnie tak wkurzyła, ze po prostu wyszłam. Walczę też trochę ze sterowaniem, ale przede wszystkim z tym, że ta gra ma kompletnie w dupie jakąkolwiek perspektywę i konsekwencję w prezentowaniu odległości albo umiejętności bohatera. Coś wygląda jakby było sześć metrów dalej, jest dwa. I tak cały czas. Mam wrażenie, że to jest zrobione na odwal się. 



Czytaj dalej »

niedziela, 8 stycznia 2023

Plany 2023

Co to za początek roku bez porządnej dawki noworocznych postanowień? W końcu z czegoś się trzeba w życiu nie wywiązać… Ale tak na poważnie: lubię planować, czy chodzi o następny dzień, czy chodzi o następny rok. Lubię i już. Jestem przy tym świadoma, że takie plany mają różny stopień dokładności i różny priorytet wypełnialności. Plany noworoczne, szczególnie te czytelnicze, są dla mnie bardziej wskazówkami, kiedy nie wiem, co czytać następne, lub kiedy nie wiem, co wybrać z kilku aktywności, natomiast z pewnością nie stanowią stałej, twardej listy punktów, bez których ani rusz.

Zadania, jakie wyznaczam sobie na rok 2023 można podzielić na następujące kategorie:

- kontynuacja

- nówki sztuki

- długoterminowe.

 

Zacznijmy może od końca: wyzwania/plany długoterminowe, to takie, które trwały będą przez cały rok i mają charakter ogólny. Po pierwsze mam zamiar czytać wyłącznie po polsku. Serce krwawi, ale sztuka tego wymaga i co ja poradzę. Czy się uda – nie wiem. Wątpię. Ale będę walczyła, bo bez tego cierpi pisanie a ono jest dla mnie najważniejsze.

Po drugie to oczywiście wyzwanie 52 książek rocznie, połączone z Wyzwaniem Excellowym – które uważam, spełniło swoją rolę w roku 2022. Do pomocy będę miała teraz nie tylko tabelę, nie tylko storygrapha (na rzecz którego porzucam goodreads) ale również Pacemakera, który sprawdził się wspaniale w czasie grudniowej ostatniej prostej.  

 

Wyzwania kontynuowane, to moje bingo, które może przerżnęłam, ale tak naprawdę uważam, że sprawdziło się wspaniale. Zastanawiam się nad wymianą odkreślonych pól, ale chyba zostawię jak jest i po prostu stworzę nowe, kiedy uporam się z tym. Pozostaje mi więc do zrobienia kilka konkretnych tytułów, kilku autorów, seria wydawnicza i temat czy dwa. Jak dla mnie bomba, będzie czytane.

 

Do tej kategorii należy też wspólne czytanie z siostrą rozpoczęte w zeszłym roku i całkiem udane, chociaż nie przeczytałyśmy jakoś bardzo wielu książek. Natomiast w planach mamy kolejne, z różnych gatunków i stron świata: „Najskrytsza pamięć ludzi”, „Donikąd”, opowiadania o Arsenie Lupin. Może uda się wszystkie, może nawet coś jeszcze dołożymy.

 

Co do nowych wyzwań, to… jeszcze nie wiem. Wydaje mi się, że mam dość na głowie, czytanie to nie wszystko, czym się zajmuję (a szkoda). Chciałabym utrzymać tempo z tego roku, poza listopadem udawało mi się sporo czytać, a już absolutnym rekordem było to co wydarzyło się w sierpniu i to pomimo tego, że większość dnia spędzałam wtedy poza domem i z dala od książek (tak, wciąż się tym jaram).

 

No ale wyzwania to nie wszystko, są jeszcze takie zupełnie zwyczajne plany. Co chcę przeczytać? Na pewno wrócę do Abercrombiego, na pewno będzie dawkowany ostrożnie (z racji braku odpowiedniej ilości towaru na rynku) Grady Hendrix. Poza tym zapewne dalej horrory i klasyka, ten zestaw jakoś dobrze funkcjonował w tym roku.

Czytaj dalej »

sobota, 7 stycznia 2023

[Rachunek za] Rok 2022 - książki

Wprawdzie została mi do dokończenia jedna książka, ale pora chyba naprawdę najwyższa na ogarnięcie jakieś podsumowania roku 2022, szczególnie, że trochę się w nim zmieniło względem lat poprzednich (a wiele pozostało po staremu). 


Zmiany

Zmiany w moim czytelniczym życiu były dwie (w każdym razie takie ważne) - po pierwsze, chcąc jakoś udoskonalić wyzwanie czytania 52 książek rocznie, wprowadziłam system punktowy. Miał on na celu zrównoważenie znaczenia książek wyjątkowo opasłych i tych bardzo cienkich, tak by wyzwanie zachęcało do czytania a nie zniechęcało do sięgania po książki grube lub te, którym poświęcić trzeba dużo czasu. 

Druga ważna zmiana to przejście z Goodreads na Storygrapha. W tym roku prowadziłam jeszcze oba serwisy równolegle, ale odkąd Goodreads wyłączyło możliwość dodania książek i tak bym się z nimi pożegnała, nawet, gdyby nie zmieniali wyglądu na nienadający się do użytku. Konta oczywiście nie usuwam, mam tam trochę recenzji, mam tam znajomych, których opinie cenię - no i Goodreads ma jedną funkcję, której (domyślam się, ze jeszcze) nie m Storygraph - porównywanie biblioteczki. Wprawdzie jest ukryta, wprawdzie nie jest dostępna w aplikacji, ale sądzę, że będę tam zaglądała. Natomiast nie planuję uzupełniania czytanych książek na bieżąco, od tego mam Storygrapha, który przez ostatni rok bardzo uparcie zdobywał moje serce. Ponieważ strona dostarcza dokładnych statystyk, zachęca do wybierania konkretnych wydań i systematycznego uzupełniania postępów, moim zdaniem - super! 

Największe zalety Storygrapha:

- łatwość dodawania nowych tytułów/uzupełniania informacji

- błyskawiczny kontakt z administracją (zgłoszenia nieprawidłowych danych itp. rozwiązywane są natychmiast)

- rozbudowane statystyki (poniżej będą screeny) 

- buddyreads! Wprawdzie z tego systemu korzystałam jak na razie w ograniczonym stopniu, bo czytam wspólnie z siostrą, z którą widuję się często i jestem w kontakcie poza stroną, ale sama idea i sposób jej zorganizowania jest super. Na razie jest pewien limit uczestników, co może przeszkadzać większym grupom czytelniczym. Niemniej jestem zachwycona tym pomysłem - strona oferuje forum dyskusyjne i przy zakładaniu tematów zaznacza się jakiego fragmentu dotyczą, żeby ktoś przypadkiem nie natrafił na spojlery. 

- wyzwania - sposób organizacji wyzwań jest rewelacyjny. Administracja dostarcza zawsze trochę wyzwań od siebie (np. Storygraph reads the world, w którym moja siostra szalała w tym roku i którego nowa edycja już się pojawiła), ale też każdy może stworzyć własne dowolnego rodzaju. 

- ma opcje oznaczania książek jako niedokończonych oraz jako następnych w kolejce. 

Minusy? Z tego co widzę, dziennik czytelniczy jest prywatny i ogółem opcje społecznościowe nie są specjalnie rozbudowane a już z pewnością nie są one na pierwszym planie. Storypgraph znacznie bardziej skupia się na budowaniu bazy danych pozwalającej sprawnie polecać książki. Na razie nie sięgnęłam jeszcze po nic, co mi pokazał, ale mam te książki zapisane na liście, będę z czasem weryfikowała. Kompletny chaos panuje też w przypadku nazw wydawnictw i zapewne niektórych autorów/współpracowników - ta sama wartość pojawia się wielokrotnie, czasami jeśli zgadza się nazwa, nie wiadomo czy to wydawnictwo z Polski czy z Australii. Podejrzewam, że to efekt importowania kont z różnych serwisów. Od samego początku rozważam zgłoszenie się do pomocy w ogarnianiu tego, może w końcu to zrobię. 

Pacemaker pojawił się w moim życiu dopiero w grudniu, ale już bardzo ale to bardzo mi pomógł. Mówiąc najprościej jest to strona do planowania pracy (jakiegokolwiek rodzaju). Podajemy co chcemy zrobić, kiedy, w jakich jednostkach chcemy to rozliczać (jest bardzo wiele opcji do wyboru) i jak chcemy to zorganizować tj. w które dni więcej, w jakie mniej, czy chcemy pracę rozłożyć równo, czy może kompletnie chaotycznie a może z malejącymi wyzwaniami lub rosnącymi. Można tak sobie planować wszystko - ja sobie planuję czytanie. Wiadomo, że to nie jest roket sajens i można to z łatwością obliczyć w pamięci, ale stronka daje fajne statystyki i ładny kalendarz z planami. Uwielbiam opcję przypadkowego rozkładania pacy, chociaż to wciąż beta i czasami daje dziwne wyniki. 

Można też tworzyć wyzwania grupowe, np. dla piszących NaNo ;) 

Tak wygląda widok kalendarza na grudzień dla mojego projektu 52/52


Wyzwania

52 książki/Wyzwanie Excellowe

Udało się! Wprawdzie te 52 książki przeczytane w roku są naciągane jak gumka w majtkach, bo jest tam 6 audiobooków, ale za to, nawet po ich odjęciu, mam w mojej tabeli 57,5 pkt (razem z nimi 62,5). Same cyferki, to jednak tylko dodatek, to co najważniejsze, to że ten sposób rozliczania zdecydowanie wyeliminował problem faworyzowania książek o rozsądnych długościach, a nawet więcej - aktywnie zachęcił mnie do sięgania po cegły oraz książki leżakujące od lat w domu (+0,5 pkt) i te nowo zakupione (+0,25 pkt). 

Jestem bardzo zadowolona z efektów i będę to wyzwanie kontynuowała w roku 2023 w niezmienionej formie (chyba że oczywiście coś wypłynie; zastanawiam się nad -0,25 pkt za książki po angielsku, bo miałam czytać po polsku a już mam dwie pierwsze zaplanowane w engriszu). Dodatkowy plusik to to, że przez cały ten rok jedyną bodaj zmianą było wprowadzenie bonusa za książki kupione i przeczytane od razu, więc nie tak głupio to sobie wymyśliłam. 

Miałam wątpliwości, czy ten sposób rozliczania będzie wiarygodny - chodziło mi wszak bardziej o zrównoważenie wyzwania 52/52, a nie stworzenie czegoś zupełnie nowego - i okazuje się, że niesłusznie. Może to kwestia wieloletniego doświadczenia, może kompletny przypadek, ale udało mi się całkiem sensownie dobrać punkty i wynik końcowy - 62,5 pkt - dobrze odzwierciedla ilość przeczytanego w 2022 materiału. Co chyba jednak ważniejsze, udało mi się samą siebie zmanipulować do czytania własnych, zakupionych oraz grubszych książek nawet lepiej niż się spodziewałam. Udało się sprawić, że objętość książki nie stanowi przeszkody, a wręcz bywa zaletą. 

Tabela znajduje się TUTAJ. Może jak znajdę chwilę, to popracuję nad jej estetyką i niektórymi funkcjami.

Bingo

Szło mi całkiem nieźle, póki o nim pamiętałam. Co i tak trwało dość długo, jak na moją pamięć złotej rybki, bo chyba z pół roku. Nie jest to więc tak wielki sukces jak z tabelą, ale jestem zadowolona i będę kontynuowała skreślanie na tej kartce, bo wcale mi nie przeszła chęć na przeczytanie tych pozycji. 


Łącznie pod zaliczone prompty podpada aż 19 książek! 

Dziennik czytelniczy 

Tu wszystko było pięknie tak mniej więcej do czerwca. Potem jakoś tu działo się zbyt wiele, potem mnie nie było, potem nikomu nic nie pasowało i jest dupa. Będzie nerwowe uzupełnianie w styczniu. Niemniej, póki go prowadziłam, dawał mi sporo radości. (prawdopodobnie z powodu oparów kleju).


Statystyki 

No to teraz pora na mięsko. Statystyki mam głownie ze Storygrapha, posiłkuję się też moją tabelą oraz danymi dot. ilości przeczytanych każdego dnia stron z aplikacji Nawyki. Z tych wszystkich to Nawyki są najbardziej wiarygodne jeśli chodzi o ilość stron (Storygraph uwzględnia audiobooki). 

A więc. Łącznie przeczytałam w roku 2022 15454 strony. To pierwszy rok prowadzenia tak drobiazgowych statystyk, więc trudno mi to do czegokolwiek porównać, no i strona stronie nierówna, więc może powiem tylko, że miałam w tym roku niskie minimum dzienne, jedynie 30 stron, no i nie zawsze mi się udawało je zrobić, chociaż w ostatecznym rozrachunku przeczytałam dużo więcej niżby z tego minimum łącznie wychodziło (10950), a i dni bez czytania nie było aż tak wiele, choć nie każdy dzień z czytaniem to dzień z minimum. Ale generalnie jest lepiej niż gorzej.

Najwięcej jednego dnia przeczytałam 20 lutego, 196 stron (o ile dobrze pamiętam było to rewelacyjne „Sprzedaliśmy dusze”). Najlepszy miesiąc to sierpień, 2172 strony, najsłabszy – listopad, 278 stron. No ale wtedy to ja napisałam 100k słów.

Ilościowo, jeśli chodzi o przeczytane w danym miesiącu wygląda to tak:

Wykres uwzględniający audiobooki, więc niezbyt wiarygodny, ale pokazuje pewne fluktuacje

Widać wyraźnie skok w sierpniu i katastrofę w listopadzie. Szalony wynik grudniowy to efekt doliczenia audiobooków (podobnie z ilością stron; te faktycznie przeczytane i przytoczone wyżej to dane z loop, wiarygodne)

Spośród 52 książek, z którymi się zapoznałam, 38 było po polsku, 12 po angielsku i 2 po rosyjsku (obie kończona z lat ubiegłych, więc to nie jest takie duże osiągniecie jakby się mogło wydawać i jedna to audiobook). Spośród książek po polsku zaledwie 8 nie było tłumaczeniami (z tego tylko 1 była powieścią). To jedna z tych statystyk, które nie napawają mnie optymizmem i postaram się, żeby jakoś lepiej to wyglądało w roku 2023. Nie mam w tej materii konkretnych planów, ale może z pomocą przyjdzie Vesper, bo wydaje w końcu trochę polskich autorów. 

Jeśli chodzi o medium, to 21 ebooków (11 z legimi), 6 audiobooków (z czego 5 ze storytela). Co do własności, to moich własnych książek było aż 22, z czego 12 zostało kupionych i przeczytanych w roku 2022. To był trochę mój plan, żeby nie kupować nowych albo chociaż czytać to co kupię, więc uważam, że nie było źle, faktycznie wyrobiłam sobie odruch szukania nowych lektur na własnych półkach oraz czytania tego, co kupię, jeśli nie z miejsca, to chociaż w obrębie tego samego roku. To już jest postęp!

Tyle jeśli chodzi o same ilości, ale jak się rzecz ma co do treści? Storygraph oferuje też statystyki dotyczące takich zagadnień:


Najczęściej czytanym przeze mnie autorem był Michael J. Sullivan (4 książki), na drugim miejscu ex aequo C.J. Cherryh, Denis E. Taylor i Joe Abercrombie – po 3 tytuły mocą trylogii, oczywiście. Na miejscu trzecim Grady Hendrix z 2 książkami, ale to mój świadomy wybór, bo tego autora to ja chcę sobie oszczędzać. 

Beletrystyka stanowiła 77% (40 tytułów) moich lektur, z czego większość tytułów należało do gatunków horror (jak można było się spodziewać) i fantasy (trochę szok, bo ja nie przepadam za fantasy, ale Sullivan z Abercrombiem robią swoje), przeczytałam też równie dużo klasyków, bo to jak się zapowiadało od początku, był to rok horroru i klasyki, z krótkim acz intensywnym przerywnikiem w postaci ciągu fantasy w sierpniu i wrześniu.

Wedle tematyki, jak mówi Storygraph czytałam książki przygodowe i mroczne, co na moje oko się całkiem zgadza.


Konkrety

No dobrze, statystyka statystyką, ale jak to się ma do faktów? Jak zwykle nie mam konkretnego planu, co uwzględnię, bo to siłą rzeczy wyłania się z tego, co przeczytałam, niektóre kategorie poniżej mogą się więc wydać dziwnie specyficzne, ale tak żyjemy.

Nagrody

Odkrycie roku: Grady Hendrix. Wiedziałam, że zdobędzie tę nagrodę jakoś pewnie od drugiego rozdziału „Sprzedaliśmy dusze”. Grady nawet nie wie, że istnieję, ale wiem, że napisał tę książkę dla mnie. Ja ją jeszcze wiele razy przeczytam i będę o niej myślała za każdym razem, kiedy słucham metalu – czyli praktycznie codziennie. Grady jest miłością, Grady jest życiem, Grady rozumie metal i nic więcej mi nie jest potrzebne.

Najlepsza książka 2022: „Sprzedaliśmy dusze” Grady Hendrix

Nie było łatwo dokonać tego wyboru. „Sprzedaliśmy dusze” z pewnością nie jest najlepszą literacko książką jaką przeczytałam w tym roku (tutaj wygrywają „Głodne kamienie”, ale i zmasakrowany OCRem „Zew krwi” ma w sobie więcej językowego piękna), ale po długich debatach z samą sobą musiałam przyznać, że to ta książka najbardziej na mnie w tym roku wpłynęła. Że najbardziej do mnie przemówiła. Przypomniała mi jak bardzo i dlaczego kocham metal, ale także ubrała w słowa znacznie ważniejsze przesłanie – że coś głupiego, banalnego i może nawet trochę żałosnego z zewnętrznej perspektywy może dawać prawdziwą siłę by żyć.

Trudność wyboru tego tytułu najlepiej świadczy o tym że to był czytelniczo udany rok. Z jednej strony nie było tu tak totalnych odkryć jak zeszłoroczny "Moby Dick", ale z drugiej strony ja się nie spodziewam, że kiedykolwiek doświadczę jeszcze czegoś podobnego. Nie był to też rok, w którym wszystko było takie se i trudno coś wyróżnić. Wręcz przeciwnie, przeczytałam kupę dobrych książek.

Najsłabsza książka 2022: „Mexican Gothic” Silvia Moreno-Garcia. Książka tak źle ustrukturyzowana, że można by na niej uczyć czego nie robić. Do tego główna bohaterka to pustak bez jednej szarej komórki i jeszcze stylistycznie jest paskudnie, autorka walczy z każdym zdaniem. Sam pomysł tam nie jest może super oryginalny, ale niezły, niestety wykonanie kicha.

Negatywne zaskoczenie: „Zatracenie” Osamu Dazai. No spłynęło po mnie tak bardzo że aż mi brak metafor. Ja może za dużo w tru krajmie siedzę czy coś. No nie wiem, nie pojmuję, co jest takiego poruszającego w historii żałosnego ścierwa, które nawet nie robi nic interesującego. Jest jakiś marazm w tym złu i mnie to nie bawi. Może jak miałam czternaście lat to by to na mnie zrobiło wrażenie obecnie zbyt radośnie taplam się w „toksycznej produktywności”, żeby było we mnie współczucie dla narkusów bez roboty.

Dodam jednak na porządku, że to jest poprawnie napisana książka, zdecydowanie inny poziom nich chociażby gunwa z ubiegłego roku ("Abominacja" czy ta kretynka od wykrzynikow!!!!oneonejedenjeden111).

Pozytywne zaskoczenie: Talgat Jassinbayev, „Słynne zbrodnie w ZSRR”. Te książkę wydało Noalvae Res, więc sami rozumiecie, że podchodziłam jak pies do jeża, ale zaprawdę powiadam wam, myliłam się srodze. Książka jest świetna i z tego co rozumiem autor, Kazach, napisał są po polsku. I wyszło mu świetnie! Gratulacje, szacunek, czekam na więcej tego towaru.

Książka-niespodzianka: „Pan Ciemności” Robert Silverberg. Och, ależ mi dało wiele radości czytanie o seksie i kanibalach! Z opisu książka brzmiała super (XVI wiek, Afryka, Conrad, na podstawie pamiętników) ale bałam się bardzo po pierwsze o sam tekst, a po drugie o tłumaczenie. I niesłusznie! Tłumaczenie jest wspaniałe, sama książka również świetna, oba doskonale trzymają klimat pamiętników z epoki.

(dla porządku, czym się różnią dwie powyższe kategorie? Pozytywne zaskoczenie to coś, co do czego spodziewałam się, że będzie wcielonym złem; niespodzianka to coś, czego nie planowałam i nie wiedziałam czego się spodziewać)

Najlepsze czytelnicze doświadczenie: urlop na czytanie. Tutaj w ogóle pretendentów było dwóch: tenże urlop właśnie i Poznańskie Targi Książki. Wybór między smalcem a słonina, no ale ostatecznie słonina zwycięża. Targi na pewno miałyby więcej do powiedzenia, gdyby przyjechał na nie Kraków, ale co ja za to mogę, że centusie nie chcą moich pieniędzy. Urlop za to... Och tydzień urlopu spędzonego w domu, bez planu, bez wyjazdów, bez spotkań, bez niczego, zmarnowany tydzień życia – 10/10 chyba będę to powtarzać, jeśli tylko się uda. Przypomniały mi się szkolne wakacje, kiedy można było nic nie robić. Na całymi dniami leżałam i czytałam. Rano na rower, przed południem już w domu, cyk, czytanko.


Literackie iks de: Pizgacz. Nie przestanie mnie bawić ten pseudonim.

Kop w dupęIwona Kiuru za tłumaczenie „Człowieka, który umarł”. Chyba Google translate poradziłoby sobie lepiej. Masakra jakie to było złe, a książka jest super. Sam pomysł jest 10/10 I po innych tytułach autora wiem, że napisane też musiało być zupełnie w porządku.

Nagrodę godziwego honorarium za najlepsze tłumaczenie dostaje Krzysztof Sokołowski za przekład „Pana Ciemności” Roberta Silverberga. Czyli jednak da się!

Wyróżnieni

Tutaj parę tytułów które może nie załapały się na żadna konkretną nagrodę, ale zapadły mi w pamięć (w kolejności czytania):

  • Piekło w butelkach – pięknie napisane
  • Argonauci Dalekiej Północy – wspaniałą opowieść o Dalekiej Północy
  • Before the Coffee Gets Cold 2 – to już się robi tradycja, że rok zaczynam od zbioru opowiadań z tej serii (tak, w 2023 też). To takie emocjonalne obyczajowe opowiadania. Trochę jak taka maga dla dojarzych kobiet. Jest w pytę.
  • Arktyka na co dzień – zbiór zocrealistycznych opowiadań. Miejscami jest kwicznie ale to są solidne teksty i w gruncie rzeczy dobrze bylo przeczytać coś o pozytywnej wymowie.
  • Nowele i opowiadania – Melville to Melville, mnie się podobało. Tylko posłowie Lipszyca koszmarne, takie klasyczne polonistyczne pieprzenie i piramidalne nadinterpretacje.
  • Moja przyjaciółka Opętana – Książka, która ugruntowała pozycje Gradyego Hendrixa w moim sercu. Nie tak dobra jak „Sprzedaliśmy dusze”, ale klimat nastolatek, kulturyści-kaznodzieje i takie tam treści – 10/10.
  • Poławiacz – niestety tłumacz nie podołał i muszę ogarnąć w oryginale za jakiś czas, bo wydaje mi się że tk mój ulubiony rodzaj fantastyki.
  • Fiesta. Sun Also Rises – w końcu zabrałam się za Hemingwaya. I wciąż nie wiem, co o nim myślę. (Bret to kurwa)
  • Hieroglify Egipskie. Mowa Bogów – przypomniała mi ta książka jak bardzo kocham starożytny Egipt.
  • Głodne kamienie – pierwszy Hinduski (a zarazem również pierwszy Azjatycki) laureat nagrody Nobla. Piękne opowiadania (w dodatku w tłumaczeniach z epoki!). Oczywiście okrucieństwo ponad 9000.
  • Ostrze, Nim zawisną, Ostateczny argument – Abercrombie zapewnił mi świetna zabawę na urlopie. Nie jest to mzoe mądre ani głębokie ale czyta się szybko, wartka akcja, dzieje się i wciąga. Dobra rzecz na kryzys czytelniczy albo plażę.
  • Pod sztandarami nieba – rzecz o mormonach. O tyle ciekawa że autor wyszedł z bardzo pochlebnego dla Mormonow założenia a potem zderzył się z rzeczywistością.

Najlepsze z każdego miesiąca

Styczeń - Argonauci Dalekiej Północy

Luty - Sprzedaliśmy dusze

Marzec - Nowele i opowiadania 

Kwiecień - Moja przyjaciółka opętana

Maj - Sun Also Rises. Fiesta.

Czerwiec - Podglądając wieloryby

Lipiec - Głodne kamienie

Sierpień - Nim zawisną

Wrzesień - Róża i cierń

Październik - Pan Ciemności

Listopad - Chołod

Grudzień - Słynne zbrodnia w ZSRR


Czytaj dalej »

sobota, 31 grudnia 2022

[Rachunek za] Grudzień 2022

Grudzień był, jakoś już tradycyjnie, intensywny. Po listopadowym przestoju we wszystkim poza pisaniem trzeba było nadrabiać, więc skończyło się jak zawsze uderzeniową dawką audiobooków i książek. 


Książki:

Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej [A]

Reportaż z wycieczki autora do Rosji przeplatany historią kolei transsyberyjskiej. Spoko, choć bez specjalnego pogłębienia tematu. Przyjemne, do posłuchania. 


Moskwa Noir

Jedna z antologii wydawnictwa Claroscuro, które nabyłam zachęcona bardzo przez jednego z właścicieli. Niestety antologia słaba. Lepiłam antologie z byleczego, więc widziałam dokładnie jak tu było. Ze dwa, może trzy lepsze teksty, reszta straszna słabizna, chociaż niby autorzy to nie debiutanci. 


Chołod

Zdecydowanie lepszy od "Pokory", może nawet to jest najlepsza książka Twardocha jaką do tej pory czytałam. Jak zawsze dobrze napisane, fajny też powrót do elementów fantastycznych. Kto gał w Syberię ten znajdzie dodatkowe smaczki, jak sądzę. 


Tycipaństwa. Księżniczki, bitcoiny i kraje wymyślone  [A]

Bardzo ciekawa rzecz. Mikropaństw jest znacznie więcej niż przypuszczałam i kulisy ich powstawania są niekiedy bardzo dziwaczne. Jedno z nich znajduje się pod Radomiem, więc wiecie. One są bliżej niż wam się wydaje. 


Sąd idzie  [A]

Klasyczne przedwojenne reportaże sądowe Krzywickiej. Charakterystyczna dla ówczesnej prasy bezkompromisowość plus ponadczasowe problemy plus smaczki językowe i społeczne. Bardzo, ale to bardzo polecam. 


Liczby natury: Nierealna rzeczywistość matematycznej wyobraźni 

Dużo czasu mi zajęło zrozumienie, czemu ten chłop gada bez sensu. Teraz już wiem, jak myślą matematycy i żałuję. 


Słynne zbrodnie w ZSRR  [A]

REWELACJA. Doskonale napisane, świetnie dobrane sprawy (tylko Czikatiło z takich znanych na świecie). Jestem zachwycona i mam nadzieję, ze autor na tym jednym tytule nie poprzestanie. 


Pierwsze niepokoje

Męczona jakoś od wakacji... i nie wiem. Doceniam ideę, z tego względu też tę książkę kupiłam, ale problem chyba w tym, że mnie nie interesował sam temat. Niemniej formalnie jest to tekst ciekawy - zbiór wycinków prasowych, danych statystycznych, definicji, notatek, ulotek itp. z których powoli wyłania się obraz targanego konfliktami etnicznymi fikcyjnego Szwajcarskiego miasteczka.


Przestrzeni! Przestrzeni!

Klasyk na podstawie którego powstał film "Zielona pożywka". Lepka opresyjność przeludnionej przyszłości opisana zręcznie. Z drugiej strony miejscami dość absurdalnie proaborcyjnie (w sensie: bardzo nachalnie wprost). Nie zachwyciło, nie odrzuciło. Ok. 


"Ruiny" Scott Smith

Napisane to jest koszmarnie, szczególnie na początku. Poza tym bohaterowie to banda imbecyli, którym do... popadnięcia w kłopoty w dżungli niepotrzebne byłyby nawet nadprzyrodzone wydarzenia. Kiedy jednak akcja wreszcie zaczyna skupiać się na tym, że rzeczonym imbecylom dzieje się krzywda rzecz robi się bardzo wciągająca. Pomysł na te książkę jest dobry, podoba mi się rozłożenie akcentów na działania bohaterów a nie naturę tego co ich atakuje. Szkoda tylko, że bohaterowie to kompletni debile. Plus mamy solidną porcję kontentu spod znaku monolinguals are the worst.

Czy polecam? Trudno mi powiedzieć, początek był straszliwy, potem zdecydowanie się rozkręciło. Na pewno nie jest to coś, co kategorycznie odradzam, jak ktoś ma ochotę na slashera, to proszę bardzo.

Bardzo podobało mi się posłowie (nawet jeśli uważam, że jego autor zbyt dobrze myśli o niekompetentnych imbecylach) - z humorem, sprawnie, no i, kurna, FLORROR jako nazwa horroru gdzie antagonistą jest roślina. Dużo radości mi dało to posłowie :D


Przypadkowe odkrycia medyczne  [A]

Poza rozdziałem o eterze nie pokrywa się to z Thorwaldem, więc komu się skończył Thorwald może spokojnie sięgać o tę pozycję. Historia medycyny, wiadomo, jak zawsze wymiata. Książka sprawnie napisana, ciekawie dobrane historie a i sam klucz ich doboru sprawia że rzecz jest interesująca. 


Zew Krwi

Nawet nie będę próbowała się domyślać, ile razy tę książkę czytałam - fakt, że chyba nic z niej nie pamiętałam tak czy owak. Niemniej: kocham Londona i ponowna lektura nic w tej miłości nie zmieniła - chyba że mówimy o wzmocnieniu uczuć. Czytałam wydanie w serii "Biblioteka Przygody" i muszę niestety rzucić parę ostrych słów. Tak jak samo tłumaczenie - Stanisławy Kuszelewskiej z 1924 roku - bardzo mi się podobało, bo świetnie oddaje przedwojenny język i styl, tak Hachette się nie popisało. Tekst przepuszczono przez maszynkę do OCR i zostawiono samemu sobie. Wystarczyłoby, żeby ktoś to RAZ przeczytał, ale nie, po co. 

To nie jest moje pierwsze rodeo, wiem dobrze, że te kolekcje są robione po taniości, że stąd z tłumaczeniami bywa różnie (chociaż akurat to jest naprawdę wspaniałe), ale kurna, cyferki i podstawowe znaki w indeksie górnym/dolnym? Wstyd. 


Seriale:

Texas Killing Fields

Ciekawa sprawa, o której wcześniej nie słyszałam. Ciągnące się latami poszukiwanie seryjnego, który podrzuca ciała w jedno miejsce i jakimś sposobem udaje mu się umykać przed sprawiedliwością. 


Gry:

Wróciłam do nałogu, to znaczy do Hadesa. Nie mam sobie nic do zarzucenia, tylko bóg (podziemi) może mnie osądzać. Jaram się jak zagreusowe pięty nadchodzącym Hadesem 2. 



Więcej grzechów nie pamiętam. 


Czytaj dalej »

wtorek, 13 grudnia 2022

NaNoWriMo 2022

Ponieważ w tym roku prowadziłam dość rozbudowane (co nie znaczy że sensowne) statystyki pomyślałam, że można zrobić z nich podsumowanie, może wyciągnąć jakieś wnioski. Poza tym czuję potrzebę uporządkowania jakoś tegorocznych doświadczeń – no i z tego też by się przydało wyciągnąć wniosku, biorąc pod uwagę, że moje tegoroczne dokonania były tyleż spektakularne, co bardzo głupie. A więc:

 

PLAN

To NaNo od początku zapowiadało się na katastrofę. Pomysł, który przyszedł do mnie w maju (jak pomysły na NaNo mają w zwyczaju), jakoś nigdy się do końca nie wykrystalizował, zmienił się po drodze w coś innego, a w sierpniu zamiast zajmować się konkretnym jaraniem żarłam kurczaka na łajbie, estoński marcepan i popijałam Original Long Drinki. Było super, ale zaburzyło kompletnie moje przygotowania. We wrześniu, kiedy należało pisać już konkretny plan w tabeli, wciąż nie wiedziałam co pisać. I tak, szamocząc się z myślami, uznałam, że to  takim razie dobra pora pisać „Colta”, czyli moją powieść (również częściowo pisaną w czasie dwóch NaNo) sprzed bagatela 12 lat, która miała już ileś wersji, parę redakcji, przeszła kompletne metamorfozy i wciąż nie istniała w żadnej sensownej formie, a z której kolejną iteracją nosiłam się już kilka lat.

Czy to samo w sobie było złym pomysłem? Uważam, że nie. Natomiast to, że ja już tę historię znam bardzo dobrze (bo przez te 10 lat nie opuściła mojej głowy) zapowiadało ciężkie pisanie, a tymczasem w związku z kombinacją kilku czynników nie miałam czasu dobrze się do tematu przygotować, wejść w klimat, ogółem nic. Z jednej strony wiem, że dobrze, że nie czytałam poprzednich wersji, ale z drugiej bardzo szybko dotarło do mnie, że nie mam alternatywy dla tamtego pomysłu – pomysłu, którego prawie nie pamiętam (mówię o narracji). Miałam tylko jakieś mgliste plany na poważne skomplikowanie formalnej strony tekstu, ale nic konkretnego, co szybko ukręciło wspomnianym planom łeb, a to w związku z drugą decyzją, tą, która nie była chyba najlepsza (choć raczej nie aż tak tragiczna, jak obecnie czuję), a mianowicie ambitnym planie napisała w tym miesiącu 100k słów.

WYKON

Można się złapać za głowę, że sto tysięcy słów w miesiąc to szaleństwo, ale w zeszłym roku moje NaNo miało słów 94949. Och, na boga, to był zupełnie inny rok. Rok z planem, z nowym pomysłem, gdzie wszystko mogłam wymyślać od zera, gdzie nie ciążyła mi żadna poprzednia wersja ani żaden dość już dokładnie obmyślony świat. To sobie mogłam pisać. A tym czasem w tym roku nie tylko uparłam się na szaleńcze tempo, ale jeszcze dopadło mnie życie, organizm zaprotestował: ani się skupić ani wysiedzieć na krześle, ani się wyspać – zamiast jarania wyszła bardziej gorączka. Skończyło się lekarzem, badaniami za miliony monet i wnioskiem, że wyniki dobre, niech pani chodzi na spacery (a jestem gdzieś między anemią a tężyczką, ale ok). Także ten, może nie ma się w ogóle co przejmować rokiem przyszłym, bo pewnie go nie dożyję.

Co do samego tekstu, nie podejmuję się go oceniać. Pisało mi się ciężko, ale to niewiele znaczy, przekonałam się już wielokrotnie. Na pewno pod względem formalnym nie udało mi się nic osiągnąć, ale może po prostu ten tekst chce tej swojej trzecioosobowej, spersonalizowanej, naładowanej infodumpami i dygresjami narracji i tu nie ma co walczyć. Pisało się jednak ciężko, bo zamiast wymyślać nowe rzeczy musiałam trzymać się jakiegoś lore, czego nienawidzę. W dodatku miałam plan, żeby w tych 100k faktycznie zamknąć całość: skróciłam drugą połowę tekstu bardzo drastycznie, skupiłam się na głównej linii fabularnej, planowałam mocno zmienić realia na planecie, która wciąż nie ma nazwy (poprzednio chyba była Hasar Hasariot, ale nie pamiętam za diabła dlaczego). No to mam 100k mniej więcej pierwszej połowy. Tyle było z tego skracania, a właściwie to bym tam jeszcze dopisała. Ale może w redakcji pozmieniam to drastycznie, część rzeczy wstawię jako retrospekcje rozłożone regularnie po całości…?

W każdym razie mam 100k, prawie mnie to zabiło (a może faktycznie zabiło), nigdy więcej.

WNIOSKI

Przekonałam się, że napisanie 100k w miesiąc jest możliwe. I gdyby nie fatalne samopoczucie oraz walka z tekstem byłoby znacznie przyjemniejsze niż w tym roku. Ale nigdy więcej nie chcę tego powtarzać (zapamiętajcie te słowa, bo się ich potem wyprę). Po tak wielu (CZTERNASTU) NaNo wiem już co działa, co nie działa, jak przeżyć w listopadzie (a także jak niemal go nie przeżyć; doświadczenie nie powoduje, że unika się błędów, ono powoduje, że po fakcie człowiek łatwo wyciąga prawidłowe wnioski). I dlatego plan na rok 2023, cokolwiek będę wtedy pisała (czyżby drugą połowę Colta, o matko boża błagam nie), zakłada:

- 50k jak normalny wariat

- cyzelowanie każdego zdania jak w „Brokacie i drwieniu”, bo było to dobre

Niby dwa punkty i niby nie wiem, co będę pisała, ale wiąże się to z pewnymi konsekwencjami.

DR ADDER A SPRAWA POLSKA

NaNo2018 było udane, ale nie bez powodu. Od dawna wiem, że czytanie w obcych językach fatalnie wpływa na mój styl po polsku. Nie, że zaraz się robią resursy, resorty i dedykowane programy, ale nie jest to też, cóż, to co się dzieje w „Brokacie i drwieniu”. W 2018 skupiłam się na czytaniu po polsku, jakkolwiek nie było to ograniczające i jakkolwiek narażało mnie i tak na kontakt z potworkami językowymi (poziom tłumaczeń z angielskiego powinien być ścigany z urzędu) – ale efekt był. Także, roku 2023, będziemy cierpieć dla sztuki. Uderzę w miarę możliwości w tłumaczenia z języków innych niż angielski no i do polskich autorów, a w koszu wyląduje większość yt i podcastów. Jak długo wytrzymam? Zobaczymy. (Stoi mi to też na zdradzie nauka Rosyjskiego i, następnego w kolejce, Niemieckiego, no ale. Jakoś muszę te kwestie pogodzić).

PO TRZY NOGI

No to cześć tekstowa za nami, pora na cyferki.

Najwięcej napisałam: 1 listopada (5086)

Najmniej napisałam: 30 listopada (1668)

Każdego dnia udało mi się napisać więcej niż absolutne minimum konieczne do napisania 100k na dany dzień (liczba się zmieniała, bo konsekwentnie budowałam przewagę), najmniej (11 słów) 24 listopada.

Średnio pisałam 3407 słów dziennie.

Na wykresie wyraźnie widać kryzys, który dopadł mnie 21 listopada i już do końca nie odpuścił (dwa lepsze wyniki to efekt sztachety).

Wzięłam udział w 4 sztachetach (wszystkich), przebiegając 20 zmian i napisałam w ich trakcie 38993 słowa (co daje mi 2 miejsce za Martin2442, ale ona miała zmian 27),  średnio 1950 słów na godzinę (2 miejsce za SrebrnąFH). Sztachety KRUL.

Biegałam też w sprintach, ale szybko straciłam ducha do zaznaczania tego w tabeli, więc nie mam statystyk, jeśli się zbiorę w sobie i uzupełnię, to zedytuję posta.  




 

Czytaj dalej »

czwartek, 1 grudnia 2022

[Rachunek za] Listopad 2022

 2/10, nie polecam się. 

Usiądę zaraz do jakiegoś podsumowania NaNo2022 na podstawie statystyk i takich tam, ale to będzie osobny post, żeby nie mieszać tematów na przyszłość. Zakładając, że będzie jakaś przyszłość. 

Sam listopad był... straszny :) Uznałam, że napiszę 100k w miesiąc i napisałam i właściwie mnie to zabiło. I to tak serio mówię, bo skończyło się lekarzem (oraz klasycznym wyniki w normie, proszę więcej pić. Także wasz zdrowie!). Połączenie absurdalnej ambicji, kursów językowych i fatalnego samopoczucia pozwoliło mi na napisanie 100k w miesiąc z czego jestem zadowolona bardzo umiarkowanie, zrobienie +/- jednego kursu i to z mniejszym zaangażowaniem niżbym chciała, bo zwyczajnie nie miałam czasu (teraz mam do 18 grudnia czas nadrobić materiały i zdać egzamin) i wydać ponad 150 zł na badania. A i jeszcze mój kręgosłup nie za dobrze to wszystko zniósł. A i tak mam wrażenie, że wyszłam z tego w lepszym stanie niż HQ NaNoWriMo, które pogrąża się z każdym krokiem coraz bardziej (najnowsza drama to scam w roli sponsora/nagrody).


Książki

Okrągłe 0. Dawno nie miałam takiego miesiąca i to szczególnie w tym sensie, że naprawdę sporo było dni, kiedy zupełnie nic nie czytałam a nie że np. cały czas czytałam jakieś opasłe tomiszcze. Zaglądałam tylko co jakiś czas do "Chołodu" Twardocha, który mi się podoba, tylko naprawdę sił nie było.


Filmy:

Against the ice 8/10

Islandzko-duńska koprodukcja o duńskiej ekspedycji, która miała udowodnić integralność Grenlandii i tym samym potwierdzić duńskie roszczenia do niej. Dobra rzecz, dobrze zagrana (w rolach głównych Nikolaj Coster-Waldau, Joe Cole, okazyjnie pokazuje się Charles Dance) - polecam. Szalony kapitan i entuzjastyczny laik wyruszają przez lodową pustynię dokonać niemożliwego. Na faktach. Dostępne na Netflixie.

Fear of the Big Things Underwater 9/10

Film dokumentalny/wideoesej dostępny na yt. Pięknie to jest napisane a i sam temat jak wiadomo bliski mojemu sercu. Najsmutniej, że z pięknej bibliografii niewiele jest dostępne.




Seriale 

Wednesday
Czepiając się faktów, to dokończyłam już 1 grudnia, ale coś tu muszę jednak napisać, a oglądałam ciągiem. 
Trudno jest mi ten serial ocenić. Jest o nastolatkach a ja nawet zanim byłam stara to ich nie lubiłam. Wytrącało mnie też z równowagi, że nie zachowano jakiejkolwiek konsekwencji jeśli chodzi o konwencję. Potwór Z Lasu jest kreskówkowy, ale już to co robi - zupełnie nie. Są momenty, w których dziwność i niesamowitość przełamywana jest nastoletnią niezręcznością (czy ogółem jakimś przyziemnym zachowaniem rozmówcy). Domyślam się, że są fani takich rozwiązań, ja tego nie lubię. 
Z drugiej strony jednak świetna jest dziewczyna grająca Wednesday, doskonale radzi sobie też spora część jej towarzyszy. Gomez jest wspaniale obrzydliwy. Za to Catherine Zeta-Jones wygląda koszmarnie. Z pewnością nie jest to serial, który obejrzę raz jeszcze, ale też wciągnęłam go chyba w dobę i chętnie zobaczę kolejny sezon. 


Plany na grudzień

Jestem mocno w dupie z wyzwaniem książkowym (choć w punktowym te 52 sztuki będę miała), więc chciałabym nadrobić. Poza tym mam do ogarnięcia wspomniany kurs językowy, a zaraz potem są już święta a tymczasem mam przecież do uzupełnienia dziennik czytelniczy, który leży chyba od czerwca. Również w temacie wyklejanek to kończę wreszcie album z Finlandii (trwa walka z okładką) - jeszcze ze dwa dni i zostanie mi tylko odpracowanie (spisanych już) opisów wyjazdu. Ale to akurat kawałek tylko dla mnie, więc będę mogła pokazywać światu moje dzieło. 
Także, jak widać po powyższym, w grudniu mam zamiar odpoczywać (wcale nie). 




Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia