Książki:
Gry:
Planszówki:
Plany na kwiecień
w ramach kończenia, co się zaczęło - "Riverman", "Веер"
Niby nic dziwnego, że luty przeleciał szybko a jednak ani się obejrzałam, a już koniec a jednocześnie mam wrażenie, że przez większość tego czasu nie czytałam... Chociaż mam w tej kwestii wymówkę pod postacią kolejnych kursów po rosyjsku. Jakimś cudem należę do tego promila ludzi, którzy w ramach tych całych covidaliów jednak zabrali się za naukę. Ale, bez obaw, nie uczę się niczego przydatnego. Padło, jak zawsze, na literaturę rosyjską 2 poł. XIX wieku oraz kurs rosyjskiego dla obcokrajowców, oba na Petersburskim Uniwersytecie Państwowym. Kursy są za darmo, dostępne na platformie https://openedu.ru i z najróżniejszych zagadnień (dużo techniczynych). Jeśli jest chęć i potrzeba to można z tych kursów zdawać egzaminy uznawane przez inne uczelnie. Koszt nie jest wysoki, bo zaledwie około 100 zł. Kursy są po rosyjsku i mi bardzo epenis rośnie, że naprawdę rozumiem, co do mnie mówią. Zapisałam się jeszcze na kursy z translatologii i komunikacji międzykulturowej, ale okazało się, że pracy jest tyle, że musiałam wyznaczyć priorytety. Po cichu liczę, że materiały będą dostępne jeszcze po tym, jak skończę literaturę i rosyjski. Szkoda, że nie ma takiej platformy - i tak doskonale zrealizowanych kursów, bo poziom jest naprawdę wysoki i pod względem treści jak i zupełnie technicznego wykonania) - po polsku.
Jak taki kurs wygląda? W przypadku kursu "Literatura rosyjska 2 poł. XIX wieku" - jest to wykład podzielony na mniejsze fragmenty tematyczne (zwykle około 10-15 minut każdy), do którego jest kilka (zwykle 4) pytań, na które odpowiedzieć można jednym słowem lub datą. Kurs rosyjskiego dla obcokrajowców to już wyższa szkoła jazdy: jest materiał filmowy, podkasty, są teksty - i do tego wszystkiego jest mnóstwo pytań - na słuchanie, na czytanie ze zrozumieniem, gramatycznych. Każdy z tych testów to kilka godzin pracy tygodniowo, więc od 15 lutego (początek semestru) jakoś mniej miałam czasu na czytanie. A w każdym razie tak się tłumaczę, chociaż nie bez wpływu pozostaje to, że jakoś mnie zmęczyło to co ostatnio czytałam, szczególnie Pomerantsev, o czym poniżej.
Dość wstępów, przechodzimy do konkretów:
"Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość" Katarzyna Surmiak-Domańska 6/10
Niestety typowo gazetowowyborcze bzdury z serii "A wtedy cły autobus zaczął klaskać". Niemniej miejscami było prześmieszne i autorka lepiej by się pewnie sprawdziła w pisaniu komedii niż reportażu. Na plus fragmenty dotyczące historii.
"The Killer Across the Table: Unlocking the Secrets of Serial Killers and Predators with the FBI's Original Mindhunter" John E. Douglas, Mark Olshaker 9/10
Oto książka, którą powinien być "Mindhunter". Jest o mordercach a nie o Douglasie, w związku z czym jest bardzo interesująco. Douglas i Olshaker wybierają kilka spraw na bazie których pokazują pewne mechanizmy. Fanom true crime zdecydowanie polecam. Bonus: audiobooka czyta Jonathan Groff, odtwórca roli Holdena w serialu "Mindhunter".
"Moja siostra morduje seryjnie" Oyinkan Braithwaite 8/10
A to w ramach Fikcyjnego Klubu Książkowego niejakiej Iwony. Dowcipna, minimalistyczna, pełna czarnego humoru opowieść bardzo niewiarygodnej i niesympatycznej narratorki.
"The Killer's Shadow: The FBI's Hunt for a White Supremacist Serial Killer" John E. Douglas, Mark Olshaker 8/10
Kolejna książka duetu Douglas-Olshaker. Tym razem na tapecie ląduje bardzo ciekawa i nieoczywista sprawa seryjnego mordercy-neonazisty, który jeździł po kraju i okradał banki, żeby mieć za co mordować Murzynów i Żydów... a w sądzie bronił się tym, że jest dyskryminowany ze względu na poglądy, tj. rasizm. USA to stan umysłu.
"Jądro dziwności. Nowa Rosja" Peter Pomerantsev 6/10
Miejscami ta książka była przezabawna, bo przedstawione w niej sytuacje były tak groteskowe, że musiałam googlać, czy to wszystko na poważne - szkoła dla naciągaczek, Witalij Diomoczka. Niektóre teksty były dobre, większość jednak była średnia. Przede wszystkim autor jest Brytyjczykiem. Synem emigrantów, jednak jego perspektywa, a przede wszystkim docelowy czytelnik to Brytyjczycy i to sprawia, że miejscami naiwność autora bawiła mnie równie mocno, co jego rosyjskich rozmówców, a miejscami opisane mechanizmy czy sytuacje były dla mnie dość nudne, oczywiste i niegodne uwagi. To nie jest jakaś specjalnie zła książka, ale nie sądzę, żeby była warta tego, by marnować na nią czas.
To tyle, jeśli chodzi o rzeczy, które czytać skończyłam. Natomiast są jeszcze dwie pozycje, które czytać zaczęłam.
"The Riverman: Ted Bundy and I Hunt for the Green River Killer" Robert D. Keppel
Doskonała rzecz. Autor dokonał niesamowitych rzeczy i potrafi o nich zajmująco opowiadać (i nie jest dupkiem jak Douglas :v ). To człowiek, który przyczynił się do ujęcia Teda Bundy'ego i który wraz z nim właśnie szukał Mordercy znad Green River. Mam tylko jeden problem z tą książką: ma ponad 600 stron i jest to 600 stron zbitego tekstu naładowanego informacjami. Mimo więc że jest to bardzo interesująca lektura, to idzie baaardzoooooo pooooowoooooliiiii... To książka na minimum miesiąc czytania i z różnych powodów nie bardzo mogę sobie na to pozwolić. Tym większa to kiszka, jak się weźmie pod uwagę, że to książka z wyzwania, które zawalimy do maja. Będę sobie tego Rivermana drobiła pewnie do lata.
"My" Jewgienij Zamiatin
Klasyk klasyków, którego jakimś cudem jeszcze nie czytałam. Miażdży jak na razie, pod każdym względem. Tutaj zwłoki specjalnie nie ma, dopiero co zaczęłam i miałam kilka mocno zajętych dni.
Pierwsi Marsjanie 10/10
Kocham i z każdą rozgrywką coraz bardziej. Odpaliłam sobie kolejne scenariusze i było miodnie, nawet jeśli jeden z nich zupełnie mnie zmiażdżył, już w pierwszym wydarzeniu odbierając łazika... a misja jest i tak na matematycznej granicy wygrywalności. Nawet wtedy bawiłam się świetnie ciekawa, co mnie najpierw wykończy.
Bardzo, ale to bardzo bardzo bardzo podoba mi się to, że wydarzenia mają konsekwencje i mogą to był długie konsekwencje - zignorowałam jakieś przeziębienie i już do (gorzkiego) końca moi kosmonauci od czasu do czasu cierpieli z powodu choroby, której nie zdusiłam w zarodku. Plus milion do klimatu.
Powoli dojrzewam do otwarcia kampanii, ale z przyczyn niezależnych wydaję się nigdy nie mieć na to czasu.
GemCraft Frostborn Wrath 10/10
Przejście fabuły (która, nie ukrywajmy, jest w tej części dość słaba) okazało się dopiero początkiem zabawy. Wciąż chyba nawet mam jakieś nieodkryte pola i większość z tych odkrytych przeszłam tylko w trybie podróży. W dodatku miałam w końcu chwilę by przysiąść nad tajnymi bonusami z acziwmentów i odblokowałam już niemal wszystkie. Wniosek jest taki - ile tu jest zawartości w tej grze! Dodatkowe opcje wydawały mi się kosmetyczne (niektóre faktycznie takie są), póki na własnej skórze nie przekonałam się ile zabawy daje odwrócenie planszek. Mam tu jeszcze dużo rozrywki przed sobą, a tak czy owak, wiadomo - czekam na kolejną odsłonę.
It's not easy to build a good snowman 6/10
Sympatyczna gra logiczna w budowanie bałwanków.
Thief II, fanowska kampania "Death's Cold Embrace" 9/10 (jak na razie, po 2 misjach)
"Death's Cold Embrace" to fanowska kampania złożona z 10 (?!) misji, wypuszczona na dzikie wody internetu w roki 2017. Zainstalowałam ją wtedy i trochę mi się podobała, ale brakowało jej średniowiecznego klimatu i jakoś tak na moment ją odłożyłam, żeby wrócić do niej na sam koniec lutego 2020. I nawet nie jestem zła, że tyle to leżało, bo bez różnicy, tak czy owak jest zajebiście (przynajmniej po 2 misjach, które na razie rozegrałam).
Nie wyobrażacie sobie jak przyjemnie zagrać w grę, która jest po prostu trudna (gram na ekspercie). Niektóre rozwiązania czy zagadki są absurdalnie trudne i nie będę udawała, że nie musiałam zajrzeć na forum, żeby skumać o co chodzi, ale myślę, że z czasem pójdzie mi lepiej, bo powoli zaczynam rozumieć projektanckie zasady autora. To jest jeden z tych momentów, kiedy widać, że nie jest to w pełni profesjonalny produkt - brak tu przejrzystych założeń (choć wszystko jest bardzo konsekwentne) czy jakiegoś powolnego wprowadzenia w sposób myślenia projektanta. Natomiast to naprawdę drobiazg, bo, ranyboskie, jakie to wszystko jest miodne. Przede wszystkim, tak jak w oryginalnych Thiefach, budynki są projektowane względem logiki budynków a nie fabuły. Dom to dom - ma wszystkie niezbędne pomieszczenia, niezależnie od tego jak mogą się wydawać zbędne dla rozgrywki. Jest cholernie trudno, niejednokrotnie trzeba przysiąść i się zastanowić co dalej, gdzie może znajdować się dany klucz czy jakiś dokument, każde miejsce najlepiej przeszukać kilkukrotnie i zajrzeć w każdy zakamarek dwa albo nawet trzy razy, bo maciupkie przełączniki (to właśnie ten element, który mnie trochę irytuje) łatwo przeoczyć. Pod tym względem jest to znacznie trudniejsze od oryginalnych gier, kieruje się nieco w stronę przygodówek. (dodatkowo grę utrudnia to, że sterowanie jest w niej nieco niezdarne i czasami może nie załapać, że jakiś przedmiot można podnieść)
Świetnie zapowiada się też fabuła, która może nie jest jakaś super oryginalna (chociaż ma potencjał) ale przede wszystkim jest doskonale opowiedziana. Za pośrednictwem licznych pamiętników i listów powoli odkrywamy sieć zależności między bohaterami i że intryga ma znacznie większy zasięg niż by się mogło na początku wydawać. W dodatku te teksty są świetnie napisane! Bardzo widać ogrom pracy włożonej w "Death's Cold Embrace", co nie powinno właściwie dziwić - prace nad grą (bo to już chyba można tak powiedzieć) trwały 13 lat...
To od czego zwykle się odbijałam w fanowskich misjach (ale bądźmy szczerzy, przetestowałam może 2-3 z kilkuset jak nie kilku tysięcy) to brak klimatu oryginałów. I nie ma co ukrywać - "Death's Cold Embrace" też go nie ma. Ma bardzo konsekwentny klimat, który, gdy już się człowiek w niego wciągnie nie może się oderwać, brakuje mi jednak pewnej... średniowieczności oryginałów. Oryginalne Miasto znajdowało się w dalekiej przeszłości, która po prostu jakimś cudem ma nieco elektryczności. DCE bliżej do jakiegoś XIX wieku. Natomiast zrobione jest to konsekwentnie i z dużą dbałością o szczegóły i po prostu - po dwóch misjach - czapki z głów. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz musiałam się tak nagłówkować przy grze.
Pomyślałam sobie, że wypadałoby wspomnieć ze dwa słowa na temat kolejnej edycji wyzwania ...które zawalimy do maja.
Mówiąc najprościej, jest to wyzwanie osób pozbawionych złudzeń. Już kolejny raz wybieramy sobie 6 książek, na jedną w miesiącu, z całkowitą świadomością i założeniem, że nawet na tę czerwcową pewnie nie starczy nam pary. Grunt to unikać rozczarowań.
Książki zawsze wybierane są wedle jakichś kategorii (np. polska literatura dwudziestolecia międzywojennego, której żadna z nas nie czytała) i przypisywane poszczególnym miesiącom.
Zestaw na rok 2021 to:
styczeń: "Wywiad z wampirem"
luty: "The Riverman: Ten Bundy and I hunt for the Green River Killer"
marzec: "Uczeń Czarnoksiężnika"
kwiecień: "A Plague of Pythons"
maj: "Infernal Devices"
czerwiec: "Dzikowy skarb"
Mamy więc książki spod znaku ogólnie pojętej kwiczności, powieści historyczne, dwa tytuły, które mają okazać się bardzo dobre, bo znamy autorów z innych dzieł. Różnorodnie.
Poza tym, biorę udział w jeszcze kilku wyzwaniach:
Goodreads
Tradycyjnie postaram się przeczytać 52 książki i jak widać na załączonym obrazku na dzień dzisiejszy jestem już w plecy (wszystko dzięki "Abomnacji").
Fantastyczny Klub Książkowy Iwony z Gryzipórka na Emigracji
Czytamy sobie różności, jak na razie z mojej strony porażka na całej linii, ale książka na luty to "Moja siostra morduje seryjnie", więc zamierzam się zjawić na dyskusji.
1000 sesji
Chcę również poświęcić na czytanie minimum godzinę dziennie, tak żeby w ciągu całego roku dobić do 1000 sesji po 20 minut. Zobaczymy, jak szybko mi się odechce mierzenia tego, właściwie to już mi się odechciewa, a nawet nie zaczęłam z początkiem roku.
Chcę też w tym roku wrócić do czytania horrorów, ale tutaj nie wyznaczam sobie żadnych ram. Mam tylko w planach "Twierdzę" F. Paula Willsona i wiem, że kupię ją razem z 2 tomem "W Górach Szaleństwa", czyli jakoś w marcu.
Ambitnie chciałabym też przeczytać już w tym roku "Zbrodnię i karę" w oryginale, ale to właściwie oznacza zawalenie wyzwania z Goodreads, więc wciąż się waham. Na razie wypadałoby dokończyć chociaż "Brudnopis", ale patrz wyżej. Bez czytania nie zacznę jednak czytać szybciej, więc to takie trochę błędne koło.
Chciałabym też bardzo czytać więcej po polsku, ale nie jestem pewna, czy dam radę. W ostatnich latach udało mi się to tylko raz... byłam bardzo zadowolona z efektów, ale na bór szumiący, większość rzeczy, które mnie interesują albo nie ma polskiego wydania albo tłumaczenie rodem z piekła, a nie o to chodzi. Im bliżej listopada, będę się jednak starała czytać wyłącznie po polsku. Jak mi pójdzie - trudno powiedzieć, ale mam nadzieję, że Legimi (albo moje własne półki, uginające się pod ciężarem nieprzeczytanych tomów) dostarczy trochę materiału.
___
Jak widać sporo się tego nazbierało, jakoś taką mam tendencję, że gromadzę różne wyzwania i okazje do czytania więcej lub nowych rzeczy. Mój stosunek do tych wyzwań nie jest jednak jednoznaczny, bo chociażby te 52 książki rocznie dość mocno ograniczają mi pole wyboru (patrz uwagi o czytaniu po rosyjsku). Z drugiej strony nic mnie tak nie motywuje, żeby jednak czytać chociaż tyle. Tęsknię beznadziejnie za czasami, kiedy jedyne, co miałam do roboty to czytanie...
To był bardzo dziwny miesiąc, który z jednej strony ciągnął się w nieskończoność i wydarzyło się w nim niezwykle wiele, a z drugiej przeleciał nie wiadomo kiedy. Zapomniałam, że wypadałoby robić jakiekolwiek notatki z tego, co oglądam lub w co gram (z czytania zawsze coś sobie zapisuję, zresztą jego nie było w tym miesiącu zbyt wiele) i na koniec miesiąca miała duże problemy, żeby zlokalizować w czasie pewne doświadczenia. Sylwester trwający od 30 grudnia do 7 stycznia też nie pomógł. Niemniej, coś tam udało mi się wynotować, nawet jeśli niektóre doświadczenia wydają się pochodzić z zeszłego tysiąclecia.
Jaki był więc pierwszy miesiąc roku 2021? Na pewno nie tak spektakularny, jak w innych dziedzinach życia. Niemniej wydaje mi się że przeczytałam już chyba najgłupszą książkę tego roku, co jest pewnym osiągnięciem. Udało mi się zostać w tyle z wyzwaniem tygodniowym, chociaż mam wrażenie, że moje postanowienie codziennego czytania dłużej niż w roku zeszłym idzie mi całkiem nieźle. Mam wrażenie, że oglądałam niewiele, ale to nieprawda. No, jak widać, chaos i masakra.
"Gateway" Frederk Pohl 9/10
Seria "SF Masterworks" nie zawodzi. Co ciekawe, ta książka okazała się zupełnie inna niż się spodziewałam po kilkuzdaniowym opisie z tyłu okładki, ale nie w takim sensie, że lepsza lub gorsza. Po prostu cała historia została opowiedziana inaczej niż się spodziewałam. O czym to jest? Otóż ludzkość odkrywa asteroidę pełną statków obcych i te statki dokądś latają, jak się je uruchomi. Ale nie wiadomo dokąd (ani jak). Kto się odważy polecieć, może zostać milionerem. Albo zginąć w paskudny sposób. Wszystkiego dowiadujemy się z perspektywy bohatera, który, cóż... powiedzmy, że to nie jest książka dla osób, które muszą lubić postacie. Kawał świetnego SF.
A, jeszcze jedno: cała ta opowieść jest przeplatana ogłoszeniami, reklamami i różnymi papierami i cholernie mam ochotę się zabawić w złożenie takiej super wypasionej wersji, gdzie one wszystkie byłyby na różnym papierze etc. Tak, żeby efekt końcowy zawierał wystające tu i tam ulotki i wycinki. Może sobie z nudów zrobię taki projekt, chociaż wydrukowanie go pewnie będzie kosztowało mnie fortunę...
"Abominacja" Dan Simmons 1/10
Zacznę może od tego, że nie jest to książka bardzo zła stylistycznie, czy coś w tym rodzaju, chociaż irytujące jest trochę jak często powtarza się dość nudne i mało przekonujące pitolenie o tym, jak ten czy ów kocha góry. Miałam wrażenie, że Simmonsa one jakoś specjalnie nie pociągają i nie do końca rozumie, co kogokolwiek mogłoby w nich interesować. Co więcej, jakoś od momentu, kiedy bohaterowie w końcu ruszają do Indii i pojawia się Reggie, wszystko jest nawet interesujące. Nie jest to poziom "Terroru", ale też jest fajnie. A potem? Potem ocena leci na łeb an szyję, bo okazuje się, że to co brałam za braki w riserczu (tak, będę się czepiać, że nie jest trudno sprawdzić, jaki kolor oczu miał Hitler) i słabą wiedzę historyczną (nawet w Indiach w 1925 słyszeli o tym przerażającym Hitlerze... tak, w 1925 roku), to wszystko okazuje się kluczowe dla naszej historii. A ta jest tak głupia, anachroniczna i obraźliwa że 1/10 to wciąż wysoka ocena.
Dla zainteresowanych, poniżej krótkie streszczenie tej wzruszającej historii. Uwaga, może spowodować masowe wymieranie szarych komórek. (trzeba zaznaczyć to poniżej, żeby się zapoznać ze spojlerami)
Jest rok 1925. To ważne.
Na Evereście ginie Percival Bromley.
Nasi bohaterowie jadą do mamusi Percy'ego i wciskają jej kit, że pojadą szukać jego ciała, bo chcą żeby im sfinansowała nielegalną wyprawę na Everest. Mamusia się zgadza ale mówi, że nad finansami będzie czuwać jej człowiek, którego spotkają w Indiach.
Bohaterowie jadą do Indii, spotykają rzeczonego człowieka – To kuzynka Percy’ego, która jedzie z nimi wspinać się na ten Everest. I upiera się że będą szukać tego trupa.
Na miejscu okazuje się, i teraz proszę się czegoś złapać, że:
- Percy był szpiegiem
- Na Everest wchodził z jakimś żydowskim małolatem
- Bo małolat miał mu przekazać zdjęcia kompromitujące Hitlera (ROK 1925)
- Percy, małolat i Hitler – wszyscy z Austrii, ale małolat z jakiegoś powodu uznał za stosowne przekazać te zdjęcia Percy’emu w Tybecie
- Jak dochodziło do przekazywania fotek, to zaczęli ich gonić naziści
- Więc Percy z małolatem uciekli NA EVEREST
- Gdzie zginęli za sprawą ober-nazisty
- nasi bohaterowie szukają trupów i fotek
- naziści też wrócili poszukać trupów i fotek i w międzyczasie przebrani za yeti mordują szerpow naszych bohaterów
- bohaterowie znajdują fotki.
- na fotkach HITLER RUCHA ŻYDOWSKIE DZIECI
- na koniec dowiadujemy się że dzięki tym fotkom Hitler zrezygnował z desantu na Anglię (bo w kluczowym momencie Churchill za pośrednictwem księcia Alberta skontaktował się z Hitlerem i jak potem Hess poleciał do Anglii, to właśnie żeby przekazać Churchillowi, że Hitler ładnie prosi, żeby jednak tych fotek nie ujawniać)
- a w międzyczasie jeszcze bohater spotyka na obiedzie u Churchilla Chaplina i Lawrence’a z Arabii
- I jeszcze ci naziści z Everestu wiedzą, co jest na fotkach i im to nie przeszkadza.
KURTYNA
Wciąż się zastanawiam, czy napisać jakąś pełną recenzję tego dzieła, ale nie jestem pewna, czy ono na nią zasługuje. Ten szajs, ta abominacja, obraża i inteligencję czytelnika i jeszcze na dodatek ludzi walczących w Bitwie o Anglię.
Panie. Panowie. Oto pierwszy raz na tym blogu:
Detektyw: Sezon 1 6,5/10
Ech, słabizna. Już wiem, żeby od tych "łatwych" spraw trzymać się z daleka, bo "łatwy" oznacza w tym wypadku "wykastrowany ze wszystkiego, co fajne". Żadnych szalonych skoków w królicze nory riserczu, żadnego sprawdzania wzrostu nazistów, ot, jakaś tam sprawa, raz-dwa, rozwiązane. No można, ale tak naprawdę nie ma w tym frajdy, którą dawała podstawka, czy nawet L.A. Crimes. No i jeszcze dość osłabiająca ilość literówek i innych błędów na kartach. Ostatnia sprawa najfajniejsza.
"Wiedeński łącznik" zamówiony pierwszego dnia przedsprzedaży i liczę na to, że będzie łogiń, jak w podstawce. Czy kupię Sezon 2? Prawda jest taka, że pewnie kupię, bo kocham tę mechanikę, ale nie będę zadowolona. Kocham tę mechanikę tak bardzo, że oczy mi się śmieją na zapowiedzianą w tej konwencji grę z uniwersum "Diuny" a ja nie lubię "Diuny".
Zacznijmy od tego, że to nie jest recenzja. Raczej luźne sfrustrowane impresje. Nad czym będziemy się pastwić? Ano nad cyklem "Ekspansja" dwójki autorów ukrywających się pod pseudonimem James S.A. Corey.
Ekspansja ma wielu bohaterów. A wszyscy są koszmarni. I to nawet nie tak że są okropni jako osoby, są beznadziejnie napisani. Jeśli w ogóle można posunąć się tak daleko, by stwierdzić, że istnieją. Tak naprawdę nawet jako zestawy cech o funkcji w fabule wypadają słabo. Czasami można dostrzec, co autorzy chcieli osiągnąć, ale to tym bardziej obnaża ich porażkę. Avasarala chociażby ma być tak bardzo zaskakująca i nieoczywista i sprzeczna z oczekiwaniami, że jest seksistowskim wulgarnym babusem, który płacze w cyfrowe ramię swojego rozmemłamego mężusia-poety i bawi się z wnukami a do wszystkiego, co robi motywuje ją śmierć syna. W wypadku. Który nie ma nic wspólnego z tym co ona robi.
W ogóle największy mój problem z tymi postaciami leży w tym,
że są motywowane emocjami – co samo w sobie nie jest jakaś specjalna zbrodnia.
To się zdarza i w prawdziwym życiu. Tylko te emocje bohaterów się zdarzają
i to są jakieś emocje i bohaterowie podejmują jakieś działania. Jedno
z drugim wiąże się raczej teoretycznie, a rzeczone emocje pojawiają się w
tekście wtedy, kiedy bohater ma coś zrobić i trzeba jakimś debilizmem uzasadnić że się za to zabierze. I nie chodzi o to, że emocje bohaterów są bez sensu.
Emocje są bez sensu. Tylko że one nie są opisane. Dostajemy tylko jakiś
mętny i nielogiczny proces myślowy bohatera, jakby autorzy nie mieli pojęcia o
ludzkiej emocjonalności, ale z jakiegoś powodu postanowili napisać powieść o
ekstremalnych feelersach. Wyszło płasko, nijako i zupełnie bez rzeczonych
emocji.
Po tym, jak ten sam schemat postaci złożonych ze sprzecznych
cech powtórzył się kilka razy wreszcie do mnie dotarło w czym rzecz i co
autorzy robią. Wykoncypowali sobie, że będą mieli Silne Postacie Kobiecie. Ale
właściwie chcieliby, żeby to były kobiety a nie faceci z cyckami. No więc
zrobili masę jakichś aroganckich seksistowskich babusów, ale ponieważ nie są jak
inne dziewczyny, to od czasu do czasu z dupy dostajemy scenę, w której
nagrywają ckliwą wiadomość do męża/żony/dziecka, która jest kompletnie
niezgodna ze wszystkim, co się działo do tej pory. Mam rozumieć, że ten
seksistowski babus to tylko poza? Wtf? Nie chodzi mi o to, że nie można być
nazistowskim zbrodniarzem i kochać swoje dzieci albo psa. Można. Tylko że
robiąc jedno nie przestaje się być drugim.
Myślałam, że po Avasarali żadna postać mnie nie będzie już
aż tak wkurzała, ale oh boi, jakże się myliłam. Bo w tomie trzecim dostajemy
Annę. Anna jest pastorem-lesbijka z żoną i dzieckiem, ale w kontekście jej
działań, ten drobny fakt pewnie nawet nie znajdzie się na jej liście
polecającym do piekła (i nie chodzi tu o moje poglądy, chodzi mi o to jak to
widzi jej własna religia. No ale wiecie, expanse taki postępowy – mam tylko
nadzieję, że dali znać Bogu xD). Bo Anna wierzy w Świętą Moc Przebaczenia,
natomiast zupełnie nie po drodze jej ze sprawiedliwością. Jest to postawa tak
ohydna, że niemal imponująca. Pamiętajcie drogie dzieci: zabicie setek jak nie
tysięcy ludzi to nie jest jakiś wielki problem, jeśli sprawca obieca, że już
więcej nie będzie.
Tłumaczenie tego tekstu jest DAREMNE. Zaprawdę powiadam wam
jest straszliwie, pal sześć styl, ale jest tu masa miejsc, w których ewidentnie
w oryginalne jest żart (zwykle niezbyt śmieszny, bo autorzy są przekonani o tym
że są zabawni tak samo jak o tym, że ich postacie są takie badass, że Kid Rock wymięka),
który można by bardzo prosto przetłumaczyć, ALE NIE. "Fuck" zawsze zmienia się w "pieprzony", niezależnie od tego, że po polsku nikt by tak nie powiedział nawet
na torturach. Jakieś krótkie formy są tłumaczone dosłowne, choć w polszczyźnie
funkcjonują inne sformułowania. No i jest jeszcze konsekwencja na poziomie
tłumaczenia "Gry o tron", gdzie nazwy własne czasami są tłumaczone a czasami nie.
I nie mówię o różnych nazwach, mówię o tej samej nazwie, która zmienia językową
orientację.
Ahahaha, sprawdziłam tego wybitnego artystę-tłumacza
(Marek Pawelec) i wcale się nie zdziwiłam, kiedy znalazłam na liście jego
dokonań inną książkę którą pamiętam jako koszmarnie przetłumaczoną – "Modyfikowany Węgiel". Typ skrzywdził nawet C. J. Cherryh, acz tego nie czytałam.
O, wiecie jaka jest jakość tego tłumaczenia? Jak pierwsza okładka
Węgla:
Do tego redakcja też dała ciała na całej linii. Już pomijam że takie tłumaczenie
powinno być albo gruntownie zredagowane albo odesłane do tłumacza, żeby się
ogarnął. Chodzi mi tu o kwiatki takie jak tłumaczenie nazw własnych, które
czasem się zdarza a czasem nie (w związku z czym Kazimierz z czasem staje się
Casimirem itd.) albo to że postaciom zdarza się zmieniać płeć na kilka zdań. Bo
czemu nie, jest XXI wiek, goddammit.
Na 6 książek które przeczytałam, tak naprawdę podobały mi się wyłącznie "Gry Nemesis", bo tam wreszcie, jakimś cudem, pojawiły się znośne postacie (#teamamos). Dosłucham sobie pewnie pozostałe tomy, jak mi się skończą inne rzeczy do słuchania przy zmywaniu naczyń i robieniu na drutach czy w pracy, natomiast naprawdę poza fabułą ta seria nie ma praktycznie nic do zaoferowania. Czyta się szybko, oryginalny tekst jest lepszy literacko od tego koszmarka pióra Pawelca ale generalnie też bez szału i, no, tyle.
Chciałam na podstawie tych notatek napisać jakąś porządną recenzję, ale prawdę mówiąc nie wydaje mi się, żeby ta seria na to zasługiwała. Dużo mnie w niej irytowało, acz jestem (wbrew pozorom) gotowa na wiele rzeczy przymknąć oko. Jak widać dość sprawnie przebrnęłam przez tych 6 cegieł. To że nie mam dla nich szacunku to jest inna kwestia. Fabuła wciąga, reszta jest ble.
Czy komukolwiek bym to poleciła? Tylko komuś, kto lubi fabuły i nie zwraca uwagi na właściwie nic innego (łącznie z tym, że postacie zachowują się idiotycznie).
Nie będę wdawała się w rozmowy o tym pod jakimi względami ten rok był do dupy. Wszyscy wiemy, że pod wieloma, a w moim przypadku również osobiście. Nie mam zresztą w zwyczaju skupiać się na rzeczach, na które nie mam wpływu. Są jednak pozytywy i co bardzo przyjemne, takie będzie w większości to podsumowanie.
Z jednej strony lockdown nie wpłynął jakoś specjalnie na mój styl życia, ale uświadomił mi bardzo dokładnie, jak męczące i czasochłonne są dla mnie dojazdy do pracy. Miałam więc duuużo więcej czasu i energii by zająć się chociażby planszówkami, co znajdzie odbicie w poniższym zestawieniu.
Postanowiłam nie bawić się w dokładne statystyki, te może sobie każdy zestawić/sprawdzić przeklikując się przez podsumowania miesięcy. Będzie więc bardziej ogólnie i bardziej o tym, które treści ze mną zostały aż do końca roku.
Zdecydowałam się, tradycyjnie, na podział na kilka kategorii. Tak więc:
Klasyka fantastyki
Na początku roku poświęciłam trochę czasu na zapoznanie się z klasyką fantastyki (seria "Golden Age Masterworks" i "SF Masterworks"). Wszystkie przeczytane przeze mnie tytuły okazały się niesamowite. Mowa o pięknej i poetyckiej "Jirel of Joiry", która doskonale tkwi na granicy między tradycyjną a nowoczesną fantastyką jednocześnie pokazując wysoką klasę literacką. Mowa o twórczości Cordwainera Smitha, którego pisarstwo jest równie zajebiste co jego artystyczny pseudonim. Ponownie jest to wysoki poziom literacki a wyobraźnia i humor są nie do pobicia. Ostatnia pozycja na tej liście to "The Stars My Destination", którą pochłonęłam w jeden dzień i do której na pewno jeszcze wrócę. Wszystkie trzy pozycje to doskonała literatura i doskonała fantastyka.
Lovecraft
Ilustrowany przez Francois Barrangera Lovecraft to jest doświadczenie nie z tej ziemi. No i tłumaczenie! To tłumaczenie! W grupach około-lovecraftiańskich na fb widziałam wielokrotnie jak jeden z użytkowników w każdym kontekście zachwycał się "genialnym tłumaczeniem Płazy" i prawdę mówiąc podchodziłam do tego nieco sceptycznie, biorąc pod uwagę jakie potworki ludzie ptrafią czytać i zupełnie nie zauważyć, że mają do czynienia z kompletnym paździerzem. Otóż zwracam honor. To tłumaczenie jest godne tego, by każą wypowiedź kończyć "I sprawdź Lovecrafta w genialnym tłumaczeniu Macieja Pałzy". W dodatku sprawił, że zainteresowałam się bliżej ofertą wydawnictwa Vesper, które prawdę mówiąc kojarzyło mi się z jakimś niskobudżetowym badziewiem z koszyka w Taniej Książce. Otóż Vesped odszedł od tych swoich tradycji i od dłuższego czasu bardzo ładnie (!) wydaje horrory. Na tyle ładnie, że chyba się przerzucę (wrócę) do czytania tego gatunku. No i w końcu, w imię darmowej przesyłki, zakupiłam przy okazji "Terror" Simmonsa i... no, cóż, o "Terrorze" poniżej.
"Terror"
Jest na blogu, nieporadna może, ale jest recenzja tej pozycji, więc tutaj tylko krótko: ta książka, przeczytana na początku lata, czy też pod koniec wiosny, wciąż ze mną jest. Nie mogę się otrząsną, czy może rozgrzać po arktycznych mrozach. Rewelacyjna powieść. Nie jest to najlepsze co w 2020 przeczytałam, ale z pewnością zostało mi w pamięci, a konkurencję miało bardzo, ale to bardzo mocną.
"The Still" i "The King"
Feintuch gonna Feintuch. Nie byłam pewna, czego się spodziewać, bo niby to jest gorsze niż seria o Seaforcie... Co wy kurwa wiecie o życiu.
Może tak: nie wiem, czy to jest lepsze czy gorsze od Seaforta, bo na pewno jest różne. Zgodne na pewno jest to, że mamy niegodnego zaufania narratora, który w dodatku, tutaj, jest absolutnie nie do zniesienia. To znaczy Roddy, zupełnie celowo, jest rozpuszczonym kretynem, który zderza się z życiem i mocno od tego życia obrywa by niczego się nie nauczyć. I tak w kółko, aż w pewnym momencie musi jednak coś ze sobą zrobić. I wtedy czytelnik obrywa jak obuchem historią o tym, że czasami można, w dobrej wierze, kompletnie zniszczyć człowieka, którego się kocha nad życie i że można być dokładnie tym, co nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł. Wyżęła mnie ta książka.
Fenomenalny kurs literatury rosyjskiej
Trochę z przypadku, trochę z ciekawości i bez mocnego postanowienia uczestnictwa zapisałam się na kurs "Pro-чтение" prowadzony przez Syberyjski Federalny Uniwersytet w Krasnojarsku. Był to prawdopodobnie najlepszy wykład kursowy w jakim w życiu uczestniczyłam a ukończyłam studia filologiczne. Kurs był w języku rosyjskim i z dumą muszę przyznać, że zrozumiałam właściwie wszystko bez większych trudności. Mnie się w ogóle wydawało, że ja jednak coś wiem o rosyjskiej literaturze, a w szczególności o Dostojewskim. Otóż nic nie wiedziałam a sposób omawiania lektur w Polsce, czy to w szkole czy na studiach jest żenujący i ten wykład tylko mnie w tym utwierdził. Nie umiem opisać jak wiele ten kurs mi dał, jak dużo się dowiedziałam, jak ciekawe lektury przeczytałam i jak mocno mnie zainspirował to poznania nowych autorów i porządnego rozpoczęcia czytania po rosyjsku.
A do tego wygrałam w konkursie prowadzonym w ramach kursu :D
Rozczarowania:
Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to napiszę, ale... Sullivan. Seria "Legends of the First Empire" jest do dupy. Pierwszy tom jest przyjemny, ale potem jest potwornie albo słabo jak cholera.
"The Amber Spyglass" mnie nie tyle rozczarowała, bo spodziewałam się szajsu, ale, no, SZAJS. Znajomość z "Mrocznymi materiami" można spokojnie rozpocząć i zakończyć na "Northers Lights".
Wszystko, co przecztałam znajdziecie na goodreads.
Ten rok okazał się rokiem gier. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dużo grałam, to było chyba jeszcze w gimnazjum. Cóż, gry mają to do siebie, że trzeba się na nich skupić na tyle, ze człowiek nie ma czasu myśleć o tym, nad czym nie ma ochoty się zastanawiać a ten rok niestety obfitował w tego typu sytuacje. Do tego, z racji izolacji, zaczęłam grać przez sieć i okazało się, że to jest nawet całkiem fajne i szkoda, że nie udało nam się spędzić tak większej ilości czasu.
Gry na plus:
Saints Row The Third za to, że jest taka, jakie powinno być życie.
GemCraft Frostborn Wrath za to, że jest
DLC z Daudem do Dishonored, za to że są takie, jaka powinna być cała ta gra.
Gry na minus:
No, właściwie to na tróję. Dishonored nie przestaje rozczarowywać. Faktycznie gra na extrahard jest względnie znośna, ale mimo wszystko meh. A już do szału doprowadza mnie ten system "chaosu". Może po prostu mam problem z nazwą, bo to nie jest chaos a co najwyżej jakiś rodzaj "humanitaryzmu". I w grze o zabójcy jest jakimś kompletnie poronionym pomysłem.
PIERWSI MARSJANIE SĄ NAJLEPSI NA ŚWIECIE.
"Wielka pętla jest" super. Pomniejsze gierki, w które grałam również. Polityka wydawcy względem Horroru w Arkham lcg wciąż mnie wkurza i mimo dodruku Dunwich ostatecznie nie poszłam dalej w tę grę, chociaż sama gra mi się cholernie podoba. Nie podoba się jednak mojemu portfelowi i poczuciu elementarnej godności, bo nie mam ochoty się szarpać o resztki i zastanawiać, czy uda się kupić, czy nie uda.
Z rzeczy globalnych, to przekonałam się trochę do grania solo. Marsjanie solo są super, podobnie Escape Tales (tu sobie nie wyobrażam grania nie-solo). Robinson jakoś mi nie podchodzi, ale mam wrażenie, że jakoś, nie wiem, rozeszły nam się drogi z tą grą...? Jej poziom trudności i relatywne skomplikowanie mnie zniechęca jeśli gram solo. (jakoś w Marsjanach to działa świetnie).
Mam wrażenie, że w tym roku nie oglądałam wiele a jak oglądałam to albo mnie nie zachwyciło albo nie do końca... za wyjątkiem Mandy. Mandy dostaje ode mnie 9,5/10 (trochę ten dysonans między częściami psuje absolutną perfekcję tego dzieła). Wow. Oklaski. Na pewno na wyróżnienie zasługuje jakucki (!) film "Aga" i to nie tylko ze względu na egzotyczne pochodzenie.
Co do seriali, to niby trochę ich obejrzałam, ale wszystko było mocno średnie albo nawet poniżej średniej (Stranger). Na wyróżnienie zasługują "Des" i pierwszy sezon "The Boys".
Taka kategoria, która się nie pojawiała w comiesięcznych rachunkach, ale myślę, że na koniec roku zasługuje na parę słów.
Początek roku to nowa płyta Thy Catafalque, "Naiv". Miodna rzecz, a w dodatku udało mi się ją zakupić jakoś rzutem na taśmę, zanim na wieki zniknęła ze sklepowych półek.
Poza tym, kultywowałam swoje zwyczajowe przypadłości, jakieś Powerwolfy, jakieś Little Big, wykupiłam na bandcampie wszystko, co miał do zaoferowania Utred (jego nowa płyta "Hotspurs" jest wielce zacna, aczkolwiek chyba nie do znalezienia na yt). W pewnym momencie zrozumiałam też, że przed miłością do W.A.S.P. nie da się uciec i że podobnie rzecz się ma z Meat Loafem.
Największe odkrycie tego roku to Distortion Ride "Burning Waves of Silence". To jest tak cudownie surowe i doskonałe, że chyba przyćmiło nawet "Naiv".
Playlistę z różnościami, które wrzucałam w miarę pojawiania się w ciągu roku znajdziecie na youtubie. Są tam różne rzeczy i zapewniam, że dla mnie mają one znaczenie, nawet jeśli nie mają specjalnie sensu.
Korzystałam w tym roku z 2 usług. Tradycyjnie już Legimi, które sobie chwalę, choć pewnie nie do końca mi się opłaca oraz "Bookbeat", bo do GemCrafta całkiem przyjemnie słucha się audiobooków. Obie polecam.
Jak widać pod względem obcowania z kulturą ten rok był całkiem dobry :) Przeczytałam (w tym, niestety, również przesłuchałam... ale myślę, że niewpisane na listę treści po rosyjsku, nawet jeśli nie były długie jakoś to równoważą) 52 z 52 zaplanowanych książek, więc jestem zadowolona :D
Grudzień to taki czas w roku, kiedy się człowiek orientuje, jak bardzo jest w dupie z wyzwaniem ocznym i dokonuje cudów. Wprawdzie w tym roku absolutnie nie byłam blisko rekordu (bodaj 14 książek), ale 8 sztuk trzeba było wciągnąć. I się wciągnęło. Hough.
Poza tym, na okoliczność świąt było grane a to zawsze na plus.
Pokora 7/10
Smilo moralnym zwycięzcą tego galimatiasu xD Mam rozpoczętą recenzję, ale właściwie nie wiem, czy ją dokończę.
Rok zająca 7/10
Niezwykle przyjemna dawka absurdu, a przy tym, cholera, kto by nie chciał tak rzucić wszystko i pokicać za zającem?
Piranesi 8/10
Wiecie kiedy czytałam Strange'a i Norrella? Dosłownie więcej chyba niż pół życia temu. To jest bardzo solidna książka, ale na pewno zupełnie inna niż się spodziewałam. Nie, nie oczekiwałam kolejnego "Norrella", natomiast oczekiwałam znacznie mocniejszej stylizacji. Bardzo możliwe, że w oryginale wygląda to nieco inaczej. Niemniej, polecam.
Triumf Chirurgów 9/10
Rewelacja. Thorwald w formie <3
My Mother, A Serial Killer 8/10
Świetne true crime a australijskim posmakiem. Kto ogląda "Wentworth" lub "Prisoner" - powinien się zapoznać ;)
Before the Coffee Gets Cold 8/10
Bardzo solidna, sympatyczna obyczajówka z drobnym elementem fantastycznym.
Chirurg 6,5/10
Taki sobie kryminałek. Nie lubię kryminałów, więc nawet nie wiem, jak to ocenić. Zainteresowało mnie wyłącznie dlatego, że znam sprawę, na której ta powieść jest oparta.
Najgorętsza plaża w Finlandii 7/10
Cholernie zabawna powieść, po fińsku absurdalna. Polecam, jak ktoś lubi abstrakcyjny humor.
Poza tym czytałam opowiadania Szukszyna (ale nie tyle żeby wyszła książka) i na 100% przeczytam ich więcej.
Dishonored: Brigmore witches 9/10
DAYUM. Samo Dishonored jest meh, ale te dwa dlc z Daudem są naprawdę, naprawdę dobre, szczególnie "Knife of Dunwall". Wiedźmy też są spoko, chociaż nieco krótkie.
Dishonored 2
Na razie przechodzę Emily na very hard. Very hard to taki new normal :/ Ogółem mam podobne zarzuty co do pierwszej gry, przede wszystkim jebać szpadlem system chaosu. Znaczy ok, kumam, on jest źle nazwany, bo się ma nijak do tego ile zamieszania narobisz, tylko jest liczony po tym, ilu ludzi zabijesz, czy coś. Fajna ta gra, taka o zabójcy. A przy tym, chyba musieli to wprowadzić, bo inaczej ta gra nijak nie zachęca to grania na ducha. Meh. Tym razem zaszłam nieco dalej niż poprzednim razem, ale tak czy owak jest to gra która jest za łatwa i za irytująca. Tylko dlc z Daudem były naprawdę dobre.
GemCraft Frostborn Wrath. 9/10
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, poza tym, że 130 poziom to w tej grze poziom niski. Wciąż mam plansze do odkrycia i nie wiem, jak sobie poradzę bez gry na urlopie :|
Wielka pętla 9/10
Rewelacyjna jest ta gra. Bardzo proste zasady, a przy tym doskonale oddające klimat wyścigu kolarskiego. Odpowiednia dawka taktyki i szczęścia, a z dodatkiem nadającym cechy można jeszcze właściwie całkiem nieźle roleplayować a same cechy fajnie pływają na rozgrywkę. Dodatek pogodowy jak na razie nie zrobił na nas dużego wrażenia, ale zapewne zmienia się to losowo w zależności od tego jak się wyścig ułoży. Dodatek "Peleton" już czeka na mnie w paczkomiocie :D
Pędzące żółwie 7/10
Banalna gierka, szybka, cwaniacka, świetna na imprezę.
Szeregowy pingwin 7/10
Bardzo sprytna karcianeczka, gdzie trzeba i dominować na stole i pilnować, żeby się nie wyprztykać z wysokich kart z ręki.
Aga 9/10
Film jakucki. Tego nie przebijecie. Piękny wizualnie dramat. Mało słów, dużo treści.
Wonder Woman 7/10
Zaskakująco sympatyczny. Wiele jest w nim rzeczy, które nie wyszły, ale widać, że pomysł był dobry (by nie rzec SPEKTAKULARNY), więc ogląda się zacnie.
Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia