poniedziałek, 2 września 2024

[Rachunek za] Sierpień 2024

Sierpień upłynął mi pod znakiem urlopu i zemsty. Spędziłam go na Łotwie, w Estonii i w Finlandii a towarzyszył mi Hrabia Monte Christo. O urlopie mam rozgrzebany osobny post - a może zrobię z tego całą serię, bo chciałabym coś dokładnie opisać poszczególne muzea i wyjdzie chyba dość długo - dość powiedzieć, że było świetnie a teraz nie mam za co żyć. Chcecie pojechać do Rygi (plus tam akurat jest tanio).


Książki

Hrabia Monte Christo 9/10

W końcu i ja dotarłam do historii Edmunda Dantesa. Podobno dobrego tłumaczenia opasłej powieści Dumasa nie ma, niemniej padło na Klemensa Łukasiewicza, a że nie mam żadnych kompetencji jeśli chodzi o język Francuski czy Dumasa mogę tylko powiedzieć, że przeczytałam rzecz po polsku a nie polskawemu. Sama powieść...? Świetna. Jest dramaturgia, jest słodka, słodka zemsta, rozplanowana, zrealizowana z wielką dokładnością. Jest w tej lekturze przyjemność podobna do tej, którą się czerpie patrząc jak wszystko idzie zgodnie z planem, jak najmniejsze, rozstawione pieczołowicie pionki po czasie robią dokładnie to, co zrobić miały i z chaosu i ciężkiej pracy wyłania się wspaniały obraz. Piękna rzecz. 

Wady...? Znikome. Ale ze względu na tak skomplikowany, wyszukany charakter zemsty Hrabiego brakuje jej pewnego... ognia. Jest zemsta, ale brak... nienawiści. Ulewa się ona Hrabiemu rzadko i też bliżej jej do okrucieństwa niż prawdziwego gniewu. Trudno to jednak nazwać zarzutem do samej powieści, to po prostu moje luźne przemyślenie. Druga rzecz, to że Dumas popada czasami - acz rzadko - w charakterystyczną dla swojej epoki egzaltację, której naprawdę tej powieści nie trzeba. Szczególnie, że ma tak świetne mroczne, wręcz demoniczne fragmenty. (no i wątek Hayde, fuj)

Taki prawdziwy, duży problem widzę tu w samej konstrukcji powieści, wikipedia w dodatku twierdzi, że jest za to odpowiedzialny nie sam Dumas, ale jego konsultant historyczny. Historyk, jak to historyk, kazał chronologicznie. Moim zdaniem książka dużo traci na dramatyzmie przez to, że od początku znamy motywację Hrabiego, źródło jego fortuny a także prawdziwą tożsamość. Dumas planował zacząć powieść od epizodu rzymskiego i to bardzo widać. Przez większość powieści (licząc od tego rozdziału) widać bardzo, że tożsamość Edmunda właściwie nie miała nam być znana, a scena w której "Edmund Dantes" pada głośno praktycznie kompletnie traci przy tym cały dramatyzm. 

Tak czy owak, to jest cholernie dobra powieść (lepsza niż Muszkieterowie) i nie należy bać się jej objętości, bo czyta się to szybko (no, wiadomo, miesiąc się czytało, ale bez bólu ;) ), postacie są barwne, styl lekki i kpiący a gdy trzeba to robi się odpowiednio mrocznie. 


Fundusz Zbrodni. Kulisy afery FOZZ

Kto się zapoznał z Matką Wszystkich Afer, ten się z seryjnego samobójcy nie śmieje. Pewnie sama z siebie bym po tę pozycję nie sięgnęła, bo to trochę jak z Iwoną Cygan - lepiej nie wiedzieć za dużo - ale dostałm tę ksiązkę, więc wypadało przeczytać. Najlepszą jej częścią jest rozdział pierwszy, przybliżający sposób w jaki powstało zadłużenie PRL. Naprawdę jestem pod wrażeniem i lektura ta dała mi sporo nadziei na to, że i dalsza część będzie napisana równie przejrzyście. Niestety nie do końca tak jest. Z jakiegoś powodu autor uznał, że potencjalny czytelnik może nie mieć pojęcia o PRL i rozdział na ten temat napisał bardzo dbając o jasność przekazu.  Niestety co do kompetencji czytelnika w kwestii prania pieniędzy miał już dużo lepsze zdanie i im dalej w las, tym mniej przejrzyście się robi. Nie jest to bardzo duży problem, ale po pierwszym rozdziale liczyłam na coś innego. 

Swoją drogą, wiedzieliście, że w Bakoma to "Ba" jest od tego gangstera Baraniny?


I to by było na tyle. Teoretycznie skończyłam jeszcze po powrocie z urlopu (a przed Funduszem...) Czarną Ambrozję, ale o niej pisałam już w zeszłym miesiącu i te ostatnie kilkadziesiąt stron nie zmieniły mojego zdania na jej temat. Świetna książka, prawdopodobnie zaskoczenie roku! 


Seriale

Bolivar 

Przypadkiem znalazłyśmy z siostrą na Netflixie telenowelę o Boliwarze. Wiecie, tym chłopie co to wyzwolił kontynent, ma po sobie nazwane państwo i walutę, jest bohaterem narodowym w kilku krajach no i ogółem wpadł do kociołka z zajebistością jak był mały. (żeby była jasność jestem świadoma, że to postać kontrowersyjna i budząca skrajne emocja tak za życia jak i po dziś dzień, niemniej nie możecie chłopu odmówić zajebistości, nawet jeśli negatywnie oceniacie jego działalność). Chwilka googlowania i wyszło, że chyba warto na to jednak spojrzeć, nawet jeśli pewna telenowelowa wrażliwość może razić widza szukającego bardziej serialu historycznego. 

Jak na razie jestem po dziesięciu odcinkach - z sześćdziesięciu, tak SZEŚĆDZIESIĘCIU - i przemyśleń mam tylko garstkę. Po pierwsze: widać napracowanko. Jest tu spora dbałość o to, by w każdym kadrze znajdowali się jacyś statyści, a przy tym by komponować z nich dość malarskie kadry. Jeśli chodzi o kostiumy to absolutnie nie powiem ani słowa na temat ich zgodności historycznej (chociaż wątpię, by istniała jakakolwiek), natomiast jest tu widoczna pewna dbałość o zachowanie wspomnianej już malarskości kadrów. Obsada - trochę trudno mi oceniać, bo nie znam aktorów (poza kobietą, która grała w "Skradzionym Sercu"), natomiast casting zrobiony jest fajnie, niektóre kreacje błyszczą (Pablo Clemente <3), aktorzy grający Bolivara dobrani są może nie podobni do portretów, ale są podobni do siebie nawzajem i aktor grający młodego Simona jest - zgodnie z opisami historycznymi - drobny, niewysoki i pełen wdzięku (absolutnie uwielbiam to, że jest niższy od swojej ukochanej). 

Fragmenty w Caracas, szczególnie te na plantacji, podobały mi się znacznie bardziej niż te w Hiszpanii. Być może dlatego, że mam zerowe pojęcie o Wenezuelskich plantacjach, ale może jednak dlatego, że twórcy mają nie większe o Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. To co tam się odjaniepawla to nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać. Telenowela wjeżdża na pełnej. (za to naprawdę dobrali bardzo podobną aktorkę do roli królowej i mówi ona bardzo z włoska a mniej z hiszpańska; czy to są dobrze udane akcenty to nie mnie oceniać - co do Bolivara-chłopca były głosy oburzenia). 

Czy polecam? Trudno powiedzieć prawdę mówiąc. Z pewnością trzeba mieć odporność na telenowelowość; nie jest tu ona może zupełnie na pierwszym planie, myślę że twórcy mieli ambicję stworzenia serialu historycznego, niemniej czasem jak walnie w pysk, to się pozbierać nie można. Z pewnością nie można podchodzi do tego z takim samym nastawieniem jak do seriali z innych stron świata ani też zresztą jak do lekcji historii (aczkolwiek recenzje podpowiadają, że nie jest pod tym względem *aż tak* źle). Dodam jeszcze dla porządku, że ja jednak trochę telenoweli w życiu obejrzałam, nawet jeśli nie nazwałabym się nigdy fanką gatunku - od Palomy i Zbuntownego anioła po Ruby (Ruby jest zajebista, bo to taka odwrócona telenowela, gdzie bohaterką jest "ta zła") czy Skradzione serce: nawet jeśli nie jestem fanką pewnych rzeczy, to jestem z nimi zaznajomiona, wiem skąd się tam wzięły i jak je interpretować. Dla osoby, która pierwszy raz spotyka się tą stylistyką może być to nie do przełknięcia. 


Muzyka

Wake Up the Wicked Powerwolf

Mam bardzo mieszane uczucia co do nowego albumu Powerwolfa. Z jednej strony to więcej tego dobrego, co zawsze a z drugiej... to więcej tego, co zawsze. Utwory są na tyle wtórne, że niestety mózg podsyła inne słowa. Z drugiej strony to wciąż solidna rzecz, więc trudno mówić o zawodzie. Mimo wszystko jednak liczyłam chyba na to, że będzie coś nowego a nawet taneczne rytmy z Call of the Wild nie do końca znajdują tu kontynuację. Chyba najwięcej mówi to, że po kilkukrotnym odsłuchaniu zaraz po zakupie (w 1-2 dni) już do niej nie wróciłam. Ale z drugiej strony, z muzyką jak z oceanem, są przypływy i odpływy, może nadejdzie i dzień,  którym wjedzie ostra faza. 


I już! Jak wspominałam na wstępie, o wrażeniach z urlopu będzie osobny post (lub posty). Jako ciekawostkę mogę dodać, że sierpień okazał się miesiącem rekordowym pod względem ilości przeczytanych stron - wpadło ich aż 1713, oczywiście za sprawą Monte Christo. Na okoliczność wyzwania 52/52 to jestem w tyle o jakieś 10 pozycji i niespecjalnie widzę szanse na nadrobienie tego, co właściwie nie jest aż takie złe - trochę chyba odczarowałam czytanie cegieł (Monte Christo to właściwie są dwie cegły, jak się tak spojrzy na większość wydań). 


Chociaż trudno mówić o jakimś ważnym punkcie w trakcie roku, ale jednak dla mnie wciąż 1 września jest punktem przełomowym (takie poczucia przełomu kompletnie nie czuję na przykład w czerwcu, chociaż to jest w końcu faktyczna połowa roku) - więc zrobiłam trochę planów. Przede wszystkim wiążą się one z Klubem Czytelniczym Państwowego Instytutu Wydawniczego w Bookowskim oraz listopadowym Novel Questem (tak, jest nowa jakość w listopadowym pisaniu, coś tu pewnie jeszcze na ten temat napiszę bliżej samej imprezy, ale dzieje się). Rozpiska Klubu na drugą połowę roku prezentuje się tak:

Zrobiłam też wyzwanie na Storygraphie, gdyby ktoś chciał dołączyć wirtualnie/łatwo znaleźć sobie polskie wydanie wspomnianych powieści. 

Nie będę ściemniać, jak zobaczyłam ten Zamek... na listopad to mi się zrobiło trochę słabo. A nawet mniej iż trochę, bo to straszliwa cegła a do tego trochę się boję jak szybko będzie się ją czytać. Tradycyjnie w listopadzie nie mam specjalnie czasu na czytanie (z drugiej strony, robiłam już w te listopady różne rzeczy, od kupna mieszkania po kursy językowe), więc uznałam, że tutaj bez Pacemakera się nie obejdzie. Rozplanowałam więc czytanie tej powieści (zresztą, rozplanowałam je wszystkie, ale pozostałe to nie są aż takie potwory) z naciskiem na szał w pierwszych dniach i potem tendencję spadkową. Jak mi pójdzie - zobaczymy. Tak w teorii wygląda to... wykonalnie. Zaczynam zaraz po spotkaniu październikowym i cisnę ile fabryka dała, by w listopadzie mieć już mniej do pogryzienia. Ale niech mnie bogowie mają w opiece. 

Generalnie co do rozpiski to zapowiada się moim zdaniem nieźle, tylko do tych Fajerwerków nie mam przekonania, ale może błędnie, nie nastawiam się negatywnie.  


Co tam wcisnę w międzyczasie...? Specjalnie planów nie mam, chociaż chyba, zainspirowana Prawdziwą historią czekolady, którą już zaczęłam, chyba pójdę mocniej w Mezoamerykę, która i tak ma mi towarzyszyć w jakimś stopniu w listopadzie. Planuję więc w końcu przeczytać Meksyk przed konkwistą Justyny Olko, który zakupiłam jak był nowością w roku pańskim 2010. Serio. To nie jest nawet półka wstydu, to są góry szaleństwa. A propos - wypadałoby wreszcie zapoznać się ze Zgrozą w Dunwich w wersji ilustrowanej, bo też leży dosłownie rok (faktura z 31.08.2023). Mam też jeszcze jeden zbiór Lovecrafta, ale nie wiem, czy po niego teraz sięgnę. Poza tym mam zamiar iść raczej na spontan, co mi tam w oko wpadnie, może jakieś Wojny Wikingów (zostało mi jeszcze sporo tomów) i zbiór opowiadań Carson McCullers. Tego czasu tam wcale nie ma tak wiele, biorąc pod uwagę, że ponad miesiąc spędzę z Ann Radclif w zamku Udolpho. 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia