niedziela, 18 sierpnia 2024

[Rachunek za] Lipiec 2024

Lipiec to jest zawsze trudny miesiąc, bo Tour de France zjada mi cały wolny czas (i ten niewolny zresztą też) plus zajmuję się alfa testem Writing Quests i to też jest trochę więcej roboty niż zazwyczaj... a w połączeniu z przygotowaniami do urlopu to już w ogóle dosłownie dwa razy więcej roboty w o połowę mniejszej ilości czasu. I jak mi się wydawało, że to już, że koniec, chwila oddechu, to się zaczęła olimpiada (i sporty, które mnie interesują), tu grill, tu spotkanie, tu imieniny a jeszcze wypada zrobić całe pranie świata i się spakować... Ale udało się! 

Książki:

Jakoś w połowie miesiąca nabrałam poczucia, że wreszcie się odblokowałam i coś zaczęłam czytać w normalnym tempie... a potem spojrzałam na Storygrapha i wyszło, że przeczytałam... jedną książkę xD No, potem faktycznie trochę to podskoczyło i chyba z ostrożnym optymizmem patrzę w przyszłość. Wynik sierpniowy jest trudny do przewidzenia, bo w pierwszej połowie miesiąca jestem na urlopie i trudno stwierdzić, czy będzie czytane, czy jednak zabraknie na to czasu i sił. 

Żelazny Wilk 8/10
Powtórka przed lekturą drugiego tomu, który ukazał się niedawno. Przemyślenia mam podobne. Za dużo jakoś niezręcznie wciśniętego seksu. Z jednej strony ma to sens, motywuje bohaterów, nie są to wątki zbędne, ale odniosłam wrażenie, że Pettersen za bardzo stara się, że to była książka "dla dorosłych" i żeby było tak wulgarnie... z drugiej strony to może być kwestia tłumaczenia, bo jest zdecydowanie słabsze niż w Kruczych pierścieniach (na ile pamiętam). Niemniej wciągnęłam się, cisnę drugi tom. 

Srebrne Gardło 8/10
Pettersen w swojej dobrze znanej formie. NA tym etapie znowu mamy więcej zmian stron i przewrotów niż w dwudziestoleciu międzywojennym, fakt, że nikt tu nie jest jednoznaczny i skomplikowane motywacje bohaterów wpychają ich w dość niespodziewane sojusze to znak rozpoznawczy tej autorki. I działa to dobrze, jedyne, co zgrzyta to dylematy Juvy, które są po prostu mało przekonujące... chyba nawet dla niej samej. Ona sobie od czasu do czasu przypomina, że napsuła sporo krwi (hehe) pewnym osobom i nagle jej z tego powodu przykro, chociaż nic z tego, co pchnęło ją do tego czynu nie uległa zmianie. Jest teraz w sojuszu z sukinsynami, ale w jaki niby sposób miało to magicznie zmazać ich grzechy? Druga rzecz, to że z racji mnogości wydarzeń trochę brakuje klimatu Naklavu. Poza tym jednak gituwa, polecam, a zakończenie, cholera jasna, takie, że chyba wybuchnę, jak mam znowu czekać trzy lata na następny tom... 

Głupie ptaki Polski 7/10
Książka autora profilu Zwierzęta są głupie i rośliny też. Utrzymana w tej samej konwencji, co wpisy na facebooku, z tym tylko, że tym razem wyłącznie na temat ptaków występujących w Polsce. I przyznam, że jest to największa wada tej pozycji. Wpisy na profilu dotyczą różnych stworzeń, które można obrażać na nowe sposoby. Jest jednak ograniczona ilość obelg, jakie można skierować pod adresem ptaków i monotonia tej lektury obnaża to bardzo wyraźnie. Niektóre wpisy są naprawdę na siłę, niektóre doskonałe (nie chciało mi się sprawdzać, które powstały przed podjęciem decyzji o napisaniu książki, ale mam pewne podejrzenia). Ogółem nie żałuję ani że kupiłam ani że przeczytałam, niemniej spodziewałam się więcej. Z racji samego pomysłu na książkę zabrakło różnorodności i świeżego oddechu. 
Ilustracje "inspirowane" SI też taki trochę słaby posmak zostawiają... 

Czarna Ambrozja 
Niesamowicie pozytywne zaskoczenie. Kupiłam tę książkę trochę przypadkiem na targach książki, bo była za jakieś kompletnie śmieszne pieniądze (10 czy 15 zł). Okładka klasyczna (na podstawie okładki oryginalnej z lat 80.) i prawdę mówiąc spodziewałam się jakiegoś campowego horrorku, na który głównie stracę czas. A tymczasem to jest naprawdę dobra książka i wampiryzm jest w niej super pokazany (kwestia trumny została rozwiązana wspaniale!). Nasza główna bohaterka, Angelina Watson, rusza w świat po śmierci matki i snuje się tak po USA, ulegając dziwnym ciągotom, nie do końca rozumiejąc ich naturę i przyczyny. Zmaga się z tym co robi, jednocześnie czerpiąc z zabijania niewysłowioną przyjemność. Narracja Angeliny przeplatana jest zeznaniami osób, które się z nią zetknęły, czasem uzupełniając, czasem wyprzedzając wydarzenia. Czapki z głów przed kompletną amoralnością bohaterki. To jest naprawdę wspaniałe i jestem bardzo, ale to bardzo pozytywnie zaskoczona. Polecam!
Również na plus tłumaczenie, bo jest to zrobione całkiem sprawnie. 

Teoretycznie czytam jeszcze "Howling Dark" Ruocchio (drugi tom serii "Suneater"), ale chyba jednak się poddam. To po prostu jest za długie bez wyraźnej przyczyny. Drugi tom jest lepszy od pierwszego, przede wszystkim dlatego, że zaczął się już jakoś w połowie akcji, problem w tym, że nigdzie się z tego miejsca przez pierwsze 17% nie ruszył. Chyba ostatecznie zabiła mnie scena w której bohaterowie rozmawiają o tym, dlaczego muszą się rozstać, żeby potem - w tej samej scenie - była scena seksu, która nie jest nawet jakoś dokładnie opisana, bo większość to właściwie przemyślenia bohatera, które są o tym, dlaczego muszą się rozstać. Albo-albo, można było tę informację przekazać w 1/3 tego tekstu albo w ogóle sobie to odpuścić, bo już o tym było mówione wcześniej co najmniej dwa razy. I tak jest ze wszystkim.
Podobieństwa do Feintucha są wyraźne, ale to jest taki Feintuch, którego mamy w domu (a ja mam Feintucha w domu prawdziwego, więc po co mi Ruocchio?) - nic nie wybrzmiewa do końca (bo nic się nie kończy, drepczemy w miejscu), a to, że bohater jest okropnym kretynem wydaje się jakąś kokieterią ze strony narracji, a nie wyraźną, sensowną decyzją autora. W "Seafort Saga" mamy niewiarygodnego narratora, chłopa, który ma tak niską samoocenę, że nie jest w stanie dostrzec swojej wielkości - i bardzo długo czytelnik też jej nie widzi, bo nie jest w stanie zrozumieć, że Seafortowi nie można ufać w ocenie własnych dokonań; Roddy (z serii "Rodrigo of Caledon") z kolei jest absolutnie okropnym idiotą, rozpuszczonym bachorem, który - w przeciwieństwie do Seaforta - kompletnie nie dorasta do sytuacji i w dodatku raczej tego nie zauważa, a kiedy zauważa to i tak nie potrafi tego zmienić. I o tym są te książki. Bohater Ruocchio jest po prostu naiwnym dzieckiem we mgle, kretynem, któremu wszystko właściwie wychodzi, marysujem z gwiazdką, żebyśmy się nie zorientowali. Podejrzewam, że to ten zabieg dobija Suneatera. Gdyby Hadrianek wziął w ręce rule of cool być może coś wreszcie by się w tym tekście wydarzyło. A tymczasem autor boi się chyba posądzenia o to, że jego zajebisty, genetycznie zmodyfikowany do absolutnej zajebistości bohater zostanie uznany za mary sue, więc pomniejsza jego zasługi i umiejętności na każdym kroku, tak skutecznie, że mnie się po prostu nie chce o tym debilu czytać. Szczególnie, że jest tu tak dużo słów a tak mało treści. Ain't nobody got time for that.
Szczerze? Moja intuicja, żeby rzucać książki natychmiast jak pojawi się informacja, że jakakolwiek postać ma "fiołkowe oczy" ponownie okazała się słuszna i źle zrobiłam, że jej nie posłuchałam.

Tour de France 

No nie będę wciskać kitu, że mi się ten wyścig w tym roku bardzo podobał. Mój faworyt w kiepskim stanie, z jednej strony wyniki kosmiczne, ale Pogacar mu odjeżdża, ale najgorsze to jak wymizerowany i zmęczony Vingegaard jest w tym roku, plus musi właściwie walczyć sam, bo z drużyny ma strzępy... a w pojedynkę się Touru nie wygra. No szkoda. Spodziewałam się wyrównanej walki czterech zawodników, dostałam właściwie monodram. W dodatku... już od paru edycji wyścig zaczął przypominać stare dobre czasy, które się zakończyły wielką aferą dopingową i w tym roku już trochę powiało mocną przeginką. Myślę, że gdyby więcej zawodników prezentowało podobny poziom wrażenie byłoby nieco inne. W sensie, nadal byłabym przekonana, że im się koks uszami wysypuje (oni wszyscy są naćpani, nie rzucam oskarżeń tylko w stronę Pogacara), ale show byłoby lepsze.  

Seriale:

Farma Clarksona sezon 3
Jeszcze nie skończyłam, ale wchodzi jak złoto. Jak pisałam wcześniej, jest to doskonały miks rozrywki z poważnym programem dotyczącym spraw ekonomicznych i społecznych. 

Planszówki 

Doszło do rzeczy niesłychanej: dotarła do mnie Księga Przygód do Robinsona Crusoe. Po ponad 3 latach, ale dotarła. Zrobione to jest ładnie i nawet zebrałam się w sobie i rozegrałam jedną partyjkę z nowym scenariuszem, przy pomocy aplikacji. Uczucia co do aplikacji mam mieszane. Właściwie wolałabym chyba żeby ona tylko podpowiadała tury, bo to losowanie przygód i wydarzeń... no nie wiem, jakoś nie widzę żeby to specjalnie ułatwiało rozgrywkę, bardziej wytrąca z rytmu, chociaż dostrzegam zaletę w możliwości wyboru klimatu. 


Plany, plany...

Główny plan na sierpień to jest wreszcie URLOP. Na razie mam zaplanowany jeden długi wyjazd, na koniec zostaje mi jeszcze parę dni, ale nie wiem, czym się wtedy będę zajmowała. Może sobie pojadę na jakieś wycieczki rowerowe a może będę leżała do góry brzuchem i czytała książki. A może nawet pogodzę ze sobą te dwie pasje, hehe. 
Wybór lektury na urlop nigdy nie jest prosty. To wprawdzie już nie te czasy, kiedy na camping zabierałam całą kostkę książek (a potem musiałam i tak pożyczać książki od ludzi...) no ale coś zabrać ze sobą trzeba. Czasem jest tak, że tytuł wypadnie z naturalnej kolei rzeczy (np. kolejny tom cyklu) ale w tym moim kryzysie to wyszło tak, że nie, nie czytam obecnie niczego, co mogłabym tak potraktować. Rozważałam nieco Abecrombiego, który tak wspaniale sprawdził się w czasie wyjazdu do Finlandii dwa lata temu, ale ostatecznie padło na... Hrabiego Monte Christo. Kiedy jak nie teraz? A w razie co mam też sporo rzeczy na kindlu (w tym Murakamiego po rosyjsku, bo czemu nie) oraz wezmę na papierze kieszonkowego Pingwina z Conradem - z serii Little Clothbound Classics, tytuł zbioru to "The Lagoon", ale zawiera on trzy teksty: poza tytułowym jeszcze "The Typhoon" i "The Secret Sharer". Nie wiem, czy w ogóle do niego zajrzę i ile będzie czasu na czytanie - aczkolwiek są w planach dwa dość długie (3-4 godziny) transfery, więc może znowu pobiję jakieś rekordy.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia