Marzec to miesiąc intensywny. Finałowe mecze Pucharu Sześciu Narodów, Targi Książki w Poznaniu, praca, MiToEdiTo, wizyty znajomych... działo się.
Książki
Z czytaniem nie było aż tak źle, wyszło 1160 stron, więc ponad minimum, ale z drugiej strony skończyłam... jedną książkę. Dwie, jeśli liczyć opisywaną w zeszłym miesiącu "Czerwoną Krainę". Poza "Panem prezydentem" (o którym poniżej) czas zajęła mi głównie kolejna książka na klub PIWu - "Wyspa snów" Heikkiego Kanno. O niej będzie w rachunku za kwiecień. Czytałam też i nie skończyłam (przez względ na "Wyspę...", której spora objętość - 520 stron - wymogła na mnie porzucenie innych zainteresowań) "Przypowieść o siewcy" Octavii Butler, o niej też będzie w podsumowaniu kwietnia. Trwam też wciąż w lekturze "Przybysza", ale tom trzeci ("Inheritor") również poszedł w odstawkę na rzecz Kanno.
"Pan Prezydent" "a piękny był i niecny jak sam Szatan"/10
Wypada powiedzieć na wstępie, że nie wajbuję z literaturą latynoamerykańską i "Pan Prezydent" mojego zdania w tej kwestii nie zmienił radykalnie, ale nie mogę powiedzieć, by nie miał elementów, które mi się podobały. Przede wszystkim to skarbnica po prostu przepięknych zdań. Mam tu pozaznaczanych mnóstwo cytatów, których główną cechę jest nie celność ale po prostu językowe piękno. Tutaj zdecydowanie brawa dla tłumacza, Kacpra Szpyrki.
A o czym jest ta powieść? O bezsilności. O bezsilności jednostki wobec absurdu machiny dyktatury. Zanurzeni w surrealistycznym, absurdalnym świecie Gwatemali pod rządami tytułowego "Pana Prezydenta" bohaterowie, dobrzy, źli, bogaci, ustawieni i bezdomni, nie są w stanie nic zdziałać. Asturias doskonale pokazuje - znany nam zresztą, jeśli nie z autopsji, to z literatury, szczególnie Rosjanie celują w jego opisie - tragikomizm i wszechmoc totalitarnej dyktatury.
Gry
Age of Empires II: The Age of Kings Definitive Edition
Naszło mnie tak jakoś na tę grę i ona, cholera, jest tak samo dobra, jak w dzieciństwie, chociaż oczywiście szkoda, że Definitive Edition nie ma wersji z jedynym w swoim rodzaju bazarowym dubbingiem. Mimo to gierka sztos, a w dodatku ta edycja zawiera kampanie o których jako dziecko mogłam sobie tylko pomarzyć. Polecam, zawsze i na wieki wieków amen.
Targi Książki w Poznaniu
Jedyna właściwie impreza książkowa, w której regularnie uczestniczę, więc nie mogło mnie zabraknąć i na tej edycji. Zachowano segregację, był osobny wielki pawilon na wydawnictwo niezwykłe i strefę autografów, co myślę było z dużą korzyścią dla wszystkich. Gorzej, że ta segregacja nie była jakaś stuprocentowa (w tym osobnym pawilonie było chyba właśnie tylko Niezwykłe, a nie wszystkie wydawnictwa romansów dla nastolatek) ale myślę że i tak było lepiej niż gorzej.
Rozmiar tych targów to jednocześnie plus i minus. Plus wiadomo, fajnie, że jest dużo wydawnictw, duża różnorodność, liczę, że odbywa się to z korzyścią tak dla czytelników, jak i dla wydawców. Z pewnością plusem jest to, że - święto lasu - przyjechały znowu wydawnictwa z Krakowa oraz Warszawy, był PIW! Szkoda tylko, ze nie wzięli tych książek, po które do nich poszłam :P W każdym razie, fajnie że było dużo wystawców. Mniej fajnie, że było również bardzo, ale to bardzo dużo ludzi. Strefa spotkań i autografów była tylko dla wybranych, więc tu i ówdzie i tak tworzyły się kolejki. Wentylacja na MTP też się nie wyrabiała, nie było bardzo źle, ale mimo wszystko dość duszno.
Za największy minus uważam fatalne ustawienie stoisk. Parę lat temu wszystko było ładnie w rzędach, można było obejść wszystkie stoiska wężykiem. W tym roku był jakiś kompletny chaos, tu stoiska w prawo, tam w lewo, jakieś przejścia między nimi, masakra. Jestem przekonana, że coś pominęłam a i tak nadrobiłam drogi.
Najwięcej wydałam oczywiście na stoisku Vespera - wjechali Silverberg, Tchaikovsky (Czajkowski chłop ma w dowodzie, no ale tak żyjemy) i McCammon. Od PIWu Sterne, od Rebisu inny Silverberg (tzn. ten sam, ale powieść inna), od ArtRage "Król w żółci", a od Media Rodzina "Rowery" Andrzeja Komendzińskiego, z autografem autora. Cztery i pół kilo towaru, z pięć godzin przepychania się w tłumie i na koniec nie dotarłyśmy do strefy komiksu, bo była w innym pawilonie i musiałyśmy biec na finał Turnieju Sześciu Narodów, więc ostatecznie zakup najnowszego tomu Requiem w przedsprzedaży okazał się dobrą decyzją (może nie finansową, ale logistyczną na pewno).
MiToEdiTo 2025
Chyba pierwsza moja udana tego rodzaju impreza (konkretnie pod redakcję, pierwszy udany "camp" miałam zeszłego lipca z "Nudesami") - zrobiłam naprawdę sporo i systematycznie. Gorzej, że to co sobie wziełam na tapetę jest straszliwie opasłe. Już po pierwszych czystkach wyszło 730 stron, a pewnie coś trzeba będzie dopisać - na szczęście nie zanosi się na duże dopiski. Pewną pracę wykonałam już wcześniej, tj. spisanie konspektu z uwagami. W marcu przyszło mi wyczyścić literówki i opisać sceny. Wahałam się trochę, czy ten drugi element jest konieczny, ale ostatecznie uznałam, że lepiej to zrobić wcześniej niż później (tj. w trakcie prowadzania redakcji albo może wcale) - konspekt w wordzie daje pewien pogląd na to, jak ten tekst naprawdę wygląda, co się gdzie znajduje itd. Po tych wstępnych działaniach i wydrukowaniu tego potwora przyszło do redagowania. Początek tego tekstu już raz był przeze mnie ogarniany i tak się złożyło, że do końca marca nie natrafiłam na żadne duże poprawki. To kwiecień zapowiada się na poważną orkę. No ale co zrobić'? Sama sobie zgotowałam ten los.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz