piątek, 31 grudnia 2021

[Rachunek za] Rok 2021

Jaki był rok 2021? Nie będę oryginalna: był dziwny. Z jednej strony odkryłam literackie wyżyny, z drugiej mam wrażenie, że prawie nie czytałam a jak czytałam to zwiedzałam literackie dno. I ten rok był jakiś dziwacznie długi i zleciał błyskawicznie. Aż trudno mi uwierzyć, że Abominację czytałam w tym samym roku, co „Moby Dicka” i robiłam audiobookowy rajd po EmpikGo. Z pewnością grałam w gry komputerowe zdecydowanie więcej niż w latach ubiegłych i niekoniecznie jestem z tego zadowolona. Nie przeszkadza mi granie w gry samo w sobie, ale irytuje mnie, kiedy odbywa się kosztem czegoś innego i to tylko dlatego, że jest prostsze.

Znowu się w tym roku trochę nauczyłam, więc to na plus. Na minus zdecydowanie to, jak mało jeździłam na rowerze. Zrobiłam sweter na drutach i zdaje się rękawiczki (naprawdę trudno mi sobie przypomnieć, co było w tym roku a co w zeszłym, chwała rachunkom na tym blogu!


KSIĄŻKI

To nie był dobry czytelniczo rok jeśli chodzi o ilość. Czytałam mało, często tylko 2 książki na miesiąc. W kwietniu dokonałam trudnej sztuki nieukończenia ani jednej książki. Takie to są niewesołe rekordy. Z drugiej strony jednak to jest rok, w którym przeczytałam „Moby Dicka” i w gruncie rzeczy, co za różnica, co działo się w nim poza tym?

 

Najlepsza książka

Bezsprzecznie i bezdyskusyjnie „Moby Dick”. Ja nie wiem czy to nie jest w ogóle moja najukochańsza książka w ogóle. Po prostu wow. I pamiętajcie, nie macie prawa nazywać się dramatycznymi jeśli za każdym razem gdy wychodzicie na pokład narracja nie zmienia się w zapis sztuki teatralnej.

 

Najgorsza książka

Tutaj, szokująco, ładują trzy pozycje. W kolejności czytania, ponieważ trudno było mi je uszeregować, gdyż każda reprezentuje inny gatunek a także, cóż, gówniana jest w inny sposób.

Nagrodę specjalną za Złoty Anachronizm oraz Hitlera w Niespodziewanych Miejscach otrzymuje oczywiście „Abominacja” Dana Simmonsa, co do której myślałam że nic jej nie zdetronizuje a jednak pojawiły się aż dwie pretendentki. Ta książka jest tak głupia, że nie mogłam zdjąć jej z tej listy, jednak muszę podkreślić, że literacko znajduje się kilkanaście jak nie kilkadziesiąt poziomów nad konkurencją. Z drugiej strony tej obelgi dla inteligencji czytelnika oraz rozumu i godności człowieka nie można po prostu pominąć tylko dlatego, że istnieją inne złe książki. Co ciekawe, przypominam, że w zeszłym roku Simmons zachwycił mnie swoim „Terrorem”. No więc na razie jest 1-1, pewnie jeszcze coś tego autora przeczytam, jak mi minie niesmak.

 

Nagrodę specjalną „Złoty wykrzyknik” za bycie infantylną idiotką otrzymuje Iwona Iwaszkiewicz za „Świnię na sądzie ostatecznym”! Jakie to było głupie! I jak z rozdziału na rozdział spadało coraz niżej! I jak autorka zużyła wszystkie wykrzykniki w powiecie! To jest lektura na poziomie kosza w Carrefourze. (o, może pora na segment „Książki z kosza”?)

Może gdyby autorka jadła więcej białka moglibyśmy uniknąć tych wszystkich nieprzyjemności:



(w ogóle, może Iwaszkiewicz i Simmons powinni połączyć siły? Zrobiłaby mu lepszy risercz o Hitlerze, który przecież lubił zwierzątka, a on by napisał jakąś znośną książkę).

 

Nagroda specjalna Złotej Muszli Klozetowej za najbardziej pretensjonalne gunwo roku wędruje do Andrei Lundgren za „Faunę północy”. Jakim cudem ktoś to wydał i jeszcze przetłumaczył na język obcy – nie wiadomo. Wiecie, nieważne, że tekst nie ma sensu – i przede wszystkim, nie ma *celu* - są w nim metafory i otwarte zakończenia z których nic nie wynika. G Ł E M B I A. To książka, która kazała mi się zastanowić, czy nie jestem niesprawiedliwa dla Simmonsa, umieszczając go w jednym worze z tym pretensjonalnym szajsem, a w „Abominacji” przebrani za yeti nazisci na Everescie szukają zdjęć Hitlera ruchającego żydowskie dzieci (dosłownie) i wszystko to w latach 20.

 

Rozczarowanie

Ponownie zwycięża wspomniana już Abominacja. Nie spodziewałam się może jakichś fajerwerków, ale nigdy bym nie przypuszczała ze będzie aż tak źle. Właściwie „Świnia na sądzie ostatecznym” też mnie zawiodła. No i jest jeszcze cały gatunek horror w jako taki, bo wciąż szukam sposobu na powrót do czytania ich i... W gruncie rzeczy przekonuje się tylko coraz bardziej, czemu przestalam to robić.

 

Pozytywne zaskoczenie

Bo były też takie! Z pewnością... „Moby Dick”. Spodziewałam się dobrej literatury ale nie spodziewałam się... Tego. Nie spodziewałam się że mię ta książka aż tak opęta, a piszę to zagrzebana pod kołdrą z białym wielorybem. Nad łóżkiem wisi półka na której stoją już dwa wydania „Moby Dicka”. Oraz reszta dzieł Melville’a wydanych po polsku.  

Przede wszystkim „Moby Dick”, wbrew obiegowej opinii, nie jest nudny. Ani nawet poważny. W ogóle nie jest też reprezentantem swoich czasów, ponieważ to co się tam odjaniepawla nawet dzisiaj uszłoby za eksperymentalne podejście do narracji (nie wspominając o gejowskim romansie). Nie jest to też książka o zemście, a w każdym razie nie w tak bezpośredni sposób, jak można wywnioskować z jej funkcji w popkulturze. Jeśli ktoś spodziewa się akcji, to srodze się zawiedzie. Pierwszy tytuł tej powieści to po prostu „Wieloryb”. I jak tego wieloryba rozumieć jest wiele teorii. Swoją drogą, polski „wieloryb” wydaje mi się taki trafny jeśli chodzi o interpretacje! A pomiędzy tym całym rozważaniem o naturze i zwyczajach wielorybów (i czy na pewno należy swojego wieloryba złapać) dostajemy opisy tak przejmująco obrazowe, dramatyczne i piękne, że nie rozumiem, czemu tak nudne są obrazy inspirowane powieścią. W sensie, tak, zakończenie jest takie, że na samo wspomnienie mam ochotę klaskać jak wesoła foka, ale jak poruszające są samice broniące młodych, szał rekinów, narodziny Tashtego czy Ahab na haku jadący na spotkanie z kapitanem „Samuela Enderby”? Jedyne skojarzenie jakie mam to scena pocałunku z doktora Addera.

To nie jest tak, że to jest najlepsza książka 2021. Albo 1851. To jest prawdopodobnie najlepsza książka jaka czytałam w życiu.

 

Książka-Niespodzianka

Algorytm youtube pokazał mi filmik pewnego Szkota (!) o pojazdach używanych na Antarktydzie.


I tak od słowa do słowa dotarłam do powieści „72° poniżej zera” Władymira Sanina. Przypadek, a jaki udany. Teraz zresztą też czytam książkę w podobnej tematyce i też znalezioną na filmiku na YouTube („Arktyka na codzień” Gorbatowa, aczkolwiek to już jest hardkorowy socrealizm). O „72° poniżej zera” pisałam w podsumowaniu miesiąca, tu mogę dodać właściwie tyle, że książka ta rozbudziła we mnie – uśpioną od dawna – potrzebę czytania książek przygodowych. O dzielnych bohaterach bohatersko dokonujących bohaterskich czynów w trudnych warunkach i wbrew wszystkiemu. Wiecie, jak – cholera – przyjemnie jest przeczytać coś pozytywnego?

Gdyby nie ta książka moje Nano 2021 byłoby o czymś zupełnie innym.

 

Odkrycia

Sięgałam w tym roku po nowych autorów. Oczywiście bezsprzecznie największym odkryciem był Melville, ale żeby już tak go nie przytłaczać tymi honorami to wspomnę o Turgieniewie. Zaczęłam od „Ojców i dzieci”, prostej, przezabawnej, nieustannie aktualnej powieści, ale będę czytała więcej. Mam nadzieję że po rosyjsku. Akurat dużym plusem jest to, że cała ta moja ukochana klasyka jest w domenie publicznej i można ją bardzo łatwo znaleźć za darmo.

 

Ulubione wydawnictwo

Tutaj tytuł ex aequo wywalczyły Vesper i Państwowy Instytut Wydawniczy. Ten pierwszy – za wydawanie w sposób estetyczny gatunku który od dawna był uznawany za niegodzien eleganckiej reprezentacji. Może i skłonił mnie to do kupienia paru gniotów o ładnych buziach, ale zła nie jestem, bo są ładne. W dodatku dali nam Lovecrafta z ilustracjami Barrangera. PIW z kolei podtrzymuje a nawet wznawia swoje klasyczne serie pełne klasycznej literatury różnych gatunków. Tak te wszystkie serie, które kojarzycie chociażby z osiedlowej biblioteki wciąż mają się dobrze. Tak, ta o której właśnie myślisz pewnie też. Szanuję przeokrutnie i polecam! Nie mogę powiedzieć, że jestem pewna, że spodoba mi się każda książka, która ma na okładce logo PIW, ale myślę że PIW nigdy nie wydałby „Fauny północy”, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

 

Uwagi różne:

Na wzmiankę zasługuje z pewnością Witold Jabłoński i jego „Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer” – nie ukrywajmy, udany powrót do książki po latach (czytałam pierwsze dwa tomy cyklu, kiedy się ukazały) to jest coś. Książka nadal zachwyca językiem, bohaterami i fabułą. I nadal nie przeczytałam kolejnych tomów, więc będzie co robić w 2022.

Wydaje mi się, że kupowałam niewiele książek, ale pewnie się mylę. Nie prowadziłam konkretnych zapisków ale pewnie powinnam zacząć i mieć nadzieję że tym razem będę o tym pamiętała. Na pewno przeczytałam trochę rzeczy zakupionych (choćby tego Moby Dicka), więc to jest duży plus. Na czterdzieści cztery tytuły aż siedemnaście (!) to były książki z moich własnych półek. A że nie mam statystyk książek kupionych, to już w ogóle rewelacja.

Walka o odczarowanie horroru trwa i jak na razie horror chyba jednak przegrywa. Albo ja przegrywam z horrorem. Bo jest tak, jak się obawiałam, że będzie – nawet po zacnej książce następuje coś, co od dziś będę nazywać Adrianem – jakaś absurdalna, kiczowata, głupia scena w rodzaju tej kończącej „Dziecko Rosemary”. Ale walczę dalej, bo jakoś kompletnie straciłam nadzieję dla fantastyki.

Na koniec roku dotarło do mnie z pełną mocą, czego potrzebuję. Cóż, wszyscy tego potrzebujemy: kolejnych „Kłamstw Locke’a Lamory”. Czegoś, co będzie piękne i porywające, i jednocześnie bardzo lekkie i pop. Serii, która mnie wciągnie jak zrobiła to swego czasu „Ryirya” Sullivana – takiego czegoś, co będę czytać dniami, nocami, w tramwaju i idąc ulicą. I co? I dupa. Ale szukam, może w końcu znajdę, zostało mi jeszcze trochę nawet dość znanych pisarzy do sprawdzenia.

Największą porażką tego roku jest bez wątpienia to, że jeśli chodzi o książki po rosyjsku to je na razie wyłącznie kupuję zamiast czytać. Powoli jednak dochodzę do biegłości w języku na tyle dużej żeby faktycznie zagryźć zęby i przeczytać coś w całości. W ramach motywacji postawiłam na przeliczenie wyzwania rocznego, żeby mi się ta Rosja opłacała i może to jakoś sprawi że ślimacze tempo w jakim składam bukwy będzie mnie mniej irytować. (o tym przeliczeniu będzie osobny wpis)

 

Plany 2022

Będzie dość chaotycznie. Przede wszystkim największą zmianą jest nowe podejście do wyzwania czytania 52 książek rocznie. Rozważyłam co mi w nim odpowiada a co nie i postanowiłam wyciągnąć z tego średnią ważoną. Jak wyszło przekonamy się w praniu. O szczegółach będzie w osobnych wpisach. Jeśli zaś idzie o konkrety to zrobiłam sobie bingo, bo jakoś ten chaotyczny układ pomógł mi w ustaleniu tematów, bez zastanawiania się nad kolejnością.

Jak widać, jest… różnorodnie.  Są konkretnie autorzy, są serie wydawnicze, motywy, gatunki a nawet cechy kompletnie z czapy. Sporo klasyki, jak teraz na to patrzę, ale może dobrze – będę w kontraście może wybierała też rzeczy nowe. Do niektórych haseł mam już wybrane konkretne powieści, niektóre pozostają w sferze abstrakcji. Myślę, że wydrukuję sobie to bingo i powieszę gdzieś w widocznym miejscu, żeby mnie od czasu do czasu zawracało z meandrów czytelniczej drogi.  

 

FILMY I SERIALE

Prawda jest taka, że gdyby nie Rachunki za nic w świecie bym nie pamiętała, co obejrzałam w tym konkretnie roku, szczególnie, że nie byłam ani raz w kinie.

Jeśli chodzi o wybór najlepszego obejrzanego filmu, to wybór jest jednocześnie bardzo prosty i trochę bez sensu, ponieważ ponownie obejrzałam w tym roku „Brata” i z tym filmem nic nie może się równać. Tak więc koniec, szlus, temat skończony.

Na wyróżnienie pod względem dostarczonej rozrywki zasługują niewątpliwie „Armia umarłych” i „Armia złodziei”. Szczególnie ta druga za swoją bezkompromisową europejskość. Jak kończysz oglądać film i mówisz „Ej, Vabank można by obejrzeć”, to wiesz, że było dobrze. Na trzecim miejscu „Willy's Wonderland” ponieważ był wspaniale debilny.

Nie można zapomnieć o „Majorze Gromie: Doktorze Plagi”, ponieważ mimo zmiany aktora dał radę. Piękny montaż i w ogóle widać, że to robili spece od komiksów, bo scenografie i ujęcia wspaniałe. Solidne kino.

W kategorii stary ale jary melduję, że „Jak rozpętałem II Wojnę Światową” wciąż miażdży.

Najdziwniejszy film roku – zdecydowanie „Prisoners of Ghostland”.

Obejrzałam też trochę wartościowych dokumentów i trochę filmów animowanych, przypomniałam sobie klasyki.

 

W kategorii seriali na wyróżnienie zasługują dwa: „Lepsi niż ludzie” i „The Boys”. Szczególnie „Lepsi niż ludzie” jest wspaniały, choć i „The Boys” dostarczają dużo rozrywki.

 

MUZYKA

Tu będzie konkretnie, bo właściwie jak coś się załapało na „rachunek”, to jest godne znaleźć się i tutaj. Nowe albumy znanych mi twórców, które zasługują na wyróżnienie to „Call of the Wild” Powerwolfa oraz „Vadak” Thy Catafalque. Z nowych odkryć – „Age of Aquarius” Villagers of Ioannina City oraz “Milk Overdose” 3AD.

Playlista z różnościami tworzona cały rok, znajduje się tutaj:

https://youtube.com/playlist?list=PLuivvQ8ZVBK31nEd3YplMWy_gAN9yRox4

I słuchajcie, póki możecie, bo przecież już jeden filmik yt zdjął i nie chce powiedzieć, który.

 

GRY

Od lat nie grałam tak dużo. I to raczej nie jest dobry znak, choć gdybym nie miała dostępu do zacnych gier, to te statystyki wyglądałyby zupełnie inaczej. Przede wszystkim rozgrzebany i wciąż niedokończony „Winter’s Cold Embrace” zachwycił mnie… właściwie każdym swoim aspektem. To jest naprawdę w klimacie Thiefa, ale też samo w sobie ma doskonałą, literacką, powieściową narrację, głęboką i wielowarstwową.

Poza tym, „Hades”. Chociaż mam uwagi co do niektórych decyzji twórców, jeśli chodzi o interpretację mitologii (jak oni zmasakrowali Tanatosa i Hypnosa T_T) i całe to pieprzenie, że obca baba jest taka ważna tylko dlatego, że cię urodziła (całe NaNo mi się z tego urodziło xD), to generalnie jest to pierwsza od bardzo, ale to bardzo wielu lat gra, która mnie autentycznie wciągnęła i której nie porzuciłam w połowie.

Jest też Cracktorio, które musiałam rzucić po kilku godzinach gry nie dlatego, ze było złe, ale dlatego, że jest tak uzależniające. Wiem, że jeszcze parę godzin w tej grze i zwyczajnie nie poszłabym do pracy, bo byłabym zajęta graniem.

 

PLANSZÓWKI

Jak zawsze nie grałam zbyt dużo. „Wiedeński łącznik” był ok. „Root” jest boski jak zawsze. A „Pierwsi Marsjanie” są moją ulubioną grą ever forever. Kocham.

 

NAUKA

W pewnym sensie – a na pewno w porównaniu do lat ubiegłych – ten rok upłynął mi pod znakiem edukacji. W lutym wzięłam udział w dwóch kursach na platformie openedu.ru „Literatura rosyjska 2. poł. XIX wieku” oraz „Rosyjski dla obcokrajowców”. Oba dały mi bardzo dużo, zarówno pod względem wiedzy merytorycznej jak o znajomości języka. Kiedy tylko odetchnęłam trochę (te kursy są dość intensywne, jak się przy okazji jeszcze pracuje), w listopadzie przyszła pora na kolejną serię zajęć z Instytutu Sybir Toczka Ru. Tym razem zaliczyłam kurs krajoznawczy oraz ekspresowy kurs przygotowujący do egzaminu TRKI-1. Oba oceniam bardzo wysoko i czuję, że bym ten egzamin pewnie zdała. To nie jest wysoki poziom (B1), ale już jakiś konkret. Mam nadzieję, że w przyszłym roku instytut również otrzyma grant i będę mogła uczestniczyć w kolejnych zajęciach. Podobnie poszukam sobie też pewnie jakiegoś kursu na OpenEdu.ru.  

 

Uff! Trochę się tego przez rok nazbierało. Czy to był dobry rok? Chyba znacznie lepszy niż mi się wydaje, że był. Przeczytałam sporo zacny książek, w tym „Moby Dicka” (TAK, MAM OBSESJĘ). Pozostaje jakiś niesmak, że czytałam tak mało i to z pewnością chcę zmienić. A jak to się wszystko uda, zobaczymy za rok ;)





Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia