Jaki był rok 2021? Nie będę oryginalna: był dziwny. Z jednej strony odkryłam literackie wyżyny, z drugiej mam wrażenie, że prawie nie czytałam a jak czytałam to zwiedzałam literackie dno. I ten rok był jakiś dziwacznie długi i zleciał błyskawicznie. Aż trudno mi uwierzyć, że Abominację czytałam w tym samym roku, co „Moby Dicka” i robiłam audiobookowy rajd po EmpikGo. Z pewnością grałam w gry komputerowe zdecydowanie więcej niż w latach ubiegłych i niekoniecznie jestem z tego zadowolona. Nie przeszkadza mi granie w gry samo w sobie, ale irytuje mnie, kiedy odbywa się kosztem czegoś innego i to tylko dlatego, że jest prostsze.
Znowu się w tym roku trochę nauczyłam, więc to na plus. Na
minus zdecydowanie to, jak mało jeździłam na rowerze. Zrobiłam sweter na
drutach i zdaje się rękawiczki (naprawdę trudno mi sobie przypomnieć, co było w
tym roku a co w zeszłym, chwała rachunkom na tym blogu!
KSIĄŻKI
To nie był dobry czytelniczo rok jeśli chodzi o ilość. Czytałam
mało, często tylko 2 książki na miesiąc. W kwietniu dokonałam trudnej sztuki
nieukończenia ani jednej książki. Takie to są niewesołe rekordy. Z drugiej
strony jednak to jest rok, w którym przeczytałam „Moby Dicka” i w gruncie
rzeczy, co za różnica, co działo się w nim poza tym?
Najlepsza książka
Bezsprzecznie i bezdyskusyjnie „Moby Dick”. Ja nie
wiem czy to nie jest w ogóle moja najukochańsza książka w ogóle. Po prostu wow.
I pamiętajcie, nie macie prawa nazywać się dramatycznymi jeśli za każdym razem
gdy wychodzicie na pokład narracja nie zmienia się w zapis sztuki teatralnej.
Najgorsza książka
Tutaj, szokująco, ładują trzy pozycje. W kolejności
czytania, ponieważ trudno było mi je uszeregować, gdyż każda reprezentuje inny gatunek
a także, cóż, gówniana jest w inny sposób.
Nagrodę specjalną za Złoty Anachronizm oraz Hitlera w
Niespodziewanych Miejscach otrzymuje oczywiście „Abominacja” Dana
Simmonsa, co do której myślałam że nic jej nie zdetronizuje a jednak
pojawiły się aż dwie pretendentki. Ta książka jest tak głupia, że nie mogłam
zdjąć jej z tej listy, jednak muszę podkreślić, że literacko znajduje się
kilkanaście jak nie kilkadziesiąt poziomów nad konkurencją. Z drugiej strony tej
obelgi dla inteligencji czytelnika oraz rozumu i godności człowieka nie można
po prostu pominąć tylko dlatego, że istnieją inne złe książki. Co ciekawe,
przypominam, że w zeszłym roku Simmons zachwycił mnie swoim „Terrorem”. No więc
na razie jest 1-1, pewnie jeszcze coś tego autora przeczytam, jak mi minie
niesmak.
Nagrodę specjalną „Złoty wykrzyknik” za bycie
infantylną idiotką otrzymuje Iwona Iwaszkiewicz za „Świnię na sądzie
ostatecznym”! Jakie to było głupie! I jak z rozdziału na rozdział spadało
coraz niżej! I jak autorka zużyła wszystkie wykrzykniki w powiecie! To jest
lektura na poziomie kosza w Carrefourze. (o, może pora na segment „Książki z
kosza”?)
Może gdyby autorka jadła więcej białka moglibyśmy uniknąć tych
wszystkich nieprzyjemności:
(w ogóle, może Iwaszkiewicz i Simmons powinni połączyć siły? Zrobiłaby mu lepszy risercz o Hitlerze, który przecież lubił zwierzątka, a on by napisał jakąś znośną książkę).
Nagroda specjalna Złotej Muszli Klozetowej za
najbardziej pretensjonalne gunwo roku wędruje do Andrei Lundgren za „Faunę
północy”. Jakim cudem ktoś to wydał i jeszcze przetłumaczył na język obcy –
nie wiadomo. Wiecie, nieważne, że tekst nie ma sensu – i przede wszystkim, nie
ma *celu* - są w nim metafory i otwarte zakończenia z których nic nie wynika. G
Ł E M B I A. To książka, która kazała mi się zastanowić, czy nie jestem
niesprawiedliwa dla Simmonsa, umieszczając go w jednym worze z tym
pretensjonalnym szajsem, a w „Abominacji” przebrani za yeti nazisci na Everescie
szukają zdjęć Hitlera ruchającego żydowskie dzieci (dosłownie) i wszystko to w
latach 20.
Rozczarowanie
Ponownie zwycięża wspomniana już Abominacja. Nie
spodziewałam się może jakichś fajerwerków, ale nigdy bym nie przypuszczała ze
będzie aż tak źle. Właściwie „Świnia na sądzie ostatecznym” też mnie
zawiodła. No i jest jeszcze cały gatunek horror w jako taki, bo wciąż
szukam sposobu na powrót do czytania ich i... W gruncie rzeczy przekonuje się
tylko coraz bardziej, czemu przestalam to robić.
Pozytywne zaskoczenie
Bo były też takie! Z pewnością... „Moby Dick”.
Spodziewałam się dobrej literatury ale nie spodziewałam się... Tego. Nie
spodziewałam się że mię ta książka aż tak opęta, a piszę to zagrzebana pod
kołdrą z białym wielorybem. Nad łóżkiem wisi półka na której stoją już dwa
wydania „Moby Dicka”. Oraz reszta dzieł Melville’a wydanych po polsku.
Przede wszystkim „Moby Dick”, wbrew obiegowej opinii, nie
jest nudny. Ani nawet poważny. W ogóle nie jest też reprezentantem swoich
czasów, ponieważ to co się tam odjaniepawla nawet dzisiaj uszłoby za
eksperymentalne podejście do narracji (nie wspominając o gejowskim romansie).
Nie jest to też książka o zemście, a w każdym razie nie w tak bezpośredni
sposób, jak można wywnioskować z jej funkcji w popkulturze. Jeśli ktoś spodziewa
się akcji, to srodze się zawiedzie. Pierwszy tytuł tej powieści to po prostu
„Wieloryb”. I jak tego wieloryba rozumieć jest wiele teorii. Swoją drogą,
polski „wieloryb” wydaje mi się taki trafny jeśli chodzi o interpretacje! A
pomiędzy tym całym rozważaniem o naturze i zwyczajach wielorybów (i czy na
pewno należy swojego wieloryba złapać) dostajemy opisy tak przejmująco
obrazowe, dramatyczne i piękne, że nie rozumiem, czemu tak nudne są obrazy
inspirowane powieścią. W sensie, tak, zakończenie jest takie, że na samo
wspomnienie mam ochotę klaskać jak wesoła foka, ale jak poruszające są samice
broniące młodych, szał rekinów, narodziny Tashtego czy Ahab na haku jadący na
spotkanie z kapitanem „Samuela Enderby”? Jedyne skojarzenie jakie mam to scena
pocałunku z doktora Addera.
To nie jest tak, że to jest najlepsza książka 2021. Albo
1851. To jest prawdopodobnie najlepsza książka jaka czytałam w życiu.
Książka-Niespodzianka
Algorytm youtube pokazał mi filmik pewnego Szkota (!) o
pojazdach używanych na Antarktydzie.
I tak od słowa do słowa dotarłam do powieści „72° poniżej zera” Władymira Sanina. Przypadek, a jaki udany. Teraz zresztą też czytam książkę w podobnej tematyce i też znalezioną na filmiku na YouTube („Arktyka na codzień” Gorbatowa, aczkolwiek to już jest hardkorowy socrealizm). O „72° poniżej zera” pisałam w podsumowaniu miesiąca, tu mogę dodać właściwie tyle, że książka ta rozbudziła we mnie – uśpioną od dawna – potrzebę czytania książek przygodowych. O dzielnych bohaterach bohatersko dokonujących bohaterskich czynów w trudnych warunkach i wbrew wszystkiemu. Wiecie, jak – cholera – przyjemnie jest przeczytać coś pozytywnego?
Gdyby nie ta książka moje Nano 2021 byłoby o czymś zupełnie
innym.
Odkrycia
Sięgałam w tym roku po nowych autorów. Oczywiście
bezsprzecznie największym odkryciem był Melville, ale żeby już tak go
nie przytłaczać tymi honorami to wspomnę o Turgieniewie. Zaczęłam od „Ojców
i dzieci”, prostej, przezabawnej, nieustannie aktualnej powieści, ale będę
czytała więcej. Mam nadzieję że po rosyjsku. Akurat dużym plusem jest to, że
cała ta moja ukochana klasyka jest w domenie publicznej i można ją bardzo łatwo
znaleźć za darmo.
Ulubione wydawnictwo
Tutaj tytuł ex aequo wywalczyły Vesper i Państwowy
Instytut Wydawniczy. Ten pierwszy – za wydawanie w sposób estetyczny
gatunku który od dawna był uznawany za niegodzien eleganckiej reprezentacji.
Może i skłonił mnie to do kupienia paru gniotów o ładnych buziach, ale zła nie
jestem, bo są ładne. W dodatku dali nam Lovecrafta z ilustracjami Barrangera. PIW
z kolei podtrzymuje a nawet wznawia swoje klasyczne serie pełne klasycznej
literatury różnych gatunków. Tak te wszystkie serie, które kojarzycie chociażby
z osiedlowej biblioteki wciąż mają się dobrze. Tak, ta o której właśnie myślisz
pewnie też. Szanuję przeokrutnie i polecam! Nie mogę powiedzieć, że jestem
pewna, że spodoba mi się każda książka, która ma na okładce logo PIW, ale myślę
że PIW nigdy nie wydałby „Fauny północy”, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Uwagi różne:
Na wzmiankę zasługuje z pewnością Witold Jabłoński i
jego „Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer” – nie ukrywajmy, udany powrót do
książki po latach (czytałam pierwsze dwa tomy cyklu, kiedy się ukazały) to jest
coś. Książka nadal zachwyca językiem, bohaterami i fabułą. I nadal nie
przeczytałam kolejnych tomów, więc będzie co robić w 2022.
Wydaje mi się, że kupowałam niewiele książek, ale pewnie
się mylę. Nie prowadziłam konkretnych zapisków ale pewnie powinnam zacząć i
mieć nadzieję że tym razem będę o tym pamiętała. Na pewno przeczytałam trochę
rzeczy zakupionych (choćby tego Moby Dicka), więc to jest duży plus. Na czterdzieści
cztery tytuły aż siedemnaście (!) to były książki z moich własnych półek. A że
nie mam statystyk książek kupionych, to już w ogóle rewelacja.
Walka o odczarowanie horroru trwa i jak na
razie horror chyba jednak przegrywa. Albo ja przegrywam z horrorem. Bo jest tak,
jak się obawiałam, że będzie – nawet po zacnej książce następuje coś, co od
dziś będę nazywać Adrianem – jakaś absurdalna, kiczowata, głupia scena w
rodzaju tej kończącej „Dziecko Rosemary”. Ale walczę dalej, bo jakoś kompletnie
straciłam nadzieję dla fantastyki.
Na koniec roku dotarło do mnie z pełną mocą, czego
potrzebuję. Cóż, wszyscy tego potrzebujemy: kolejnych „Kłamstw Locke’a Lamory”.
Czegoś, co będzie piękne i porywające, i jednocześnie bardzo lekkie i pop. Serii,
która mnie wciągnie jak zrobiła to swego czasu „Ryirya” Sullivana – takiego
czegoś, co będę czytać dniami, nocami, w tramwaju i idąc ulicą. I co? I dupa.
Ale szukam, może w końcu znajdę, zostało mi jeszcze trochę nawet dość znanych
pisarzy do sprawdzenia.
Największą porażką tego roku jest bez wątpienia to, że
jeśli chodzi o książki po rosyjsku to je na razie wyłącznie kupuję zamiast
czytać. Powoli jednak dochodzę do biegłości w języku na tyle dużej żeby faktycznie
zagryźć zęby i przeczytać coś w całości. W ramach motywacji postawiłam na przeliczenie
wyzwania rocznego, żeby mi się ta Rosja opłacała i może to jakoś sprawi że
ślimacze tempo w jakim składam bukwy będzie mnie mniej irytować. (o tym
przeliczeniu będzie osobny wpis)
Plany 2022
Będzie dość chaotycznie. Przede wszystkim największą zmianą
jest nowe podejście do wyzwania czytania 52 książek rocznie. Rozważyłam co mi w
nim odpowiada a co nie i postanowiłam wyciągnąć z tego średnią ważoną. Jak
wyszło przekonamy się w praniu. O szczegółach będzie w osobnych wpisach. Jeśli
zaś idzie o konkrety to zrobiłam sobie bingo, bo jakoś ten chaotyczny układ pomógł
mi w ustaleniu tematów, bez zastanawiania się nad kolejnością.
Jak widać, jest… różnorodnie. Są konkretnie autorzy, są serie wydawnicze, motywy, gatunki a nawet cechy kompletnie z czapy. Sporo klasyki, jak teraz na to patrzę, ale może dobrze – będę w kontraście może wybierała też rzeczy nowe. Do niektórych haseł mam już wybrane konkretne powieści, niektóre pozostają w sferze abstrakcji. Myślę, że wydrukuję sobie to bingo i powieszę gdzieś w widocznym miejscu, żeby mnie od czasu do czasu zawracało z meandrów czytelniczej drogi.
FILMY I SERIALE
Prawda jest taka, że gdyby nie Rachunki za nic w świecie
bym nie pamiętała, co obejrzałam w tym konkretnie roku, szczególnie, że nie
byłam ani raz w kinie.
Jeśli chodzi o wybór najlepszego obejrzanego filmu, to
wybór jest jednocześnie bardzo prosty i trochę bez sensu, ponieważ ponownie
obejrzałam w tym roku „Brata” i z tym filmem nic nie może się równać. Tak więc
koniec, szlus, temat skończony.
Na wyróżnienie pod względem dostarczonej rozrywki zasługują
niewątpliwie „Armia umarłych” i „Armia złodziei”. Szczególnie ta druga za swoją
bezkompromisową europejskość. Jak kończysz oglądać film i mówisz „Ej, Vabank można by obejrzeć”, to wiesz, że było dobrze. Na trzecim miejscu „Willy's
Wonderland” ponieważ był wspaniale debilny.
Nie można zapomnieć o „Majorze Gromie: Doktorze Plagi”,
ponieważ mimo zmiany aktora dał radę. Piękny montaż i w ogóle widać, że to
robili spece od komiksów, bo scenografie i ujęcia wspaniałe. Solidne kino.
W kategorii stary ale jary melduję, że „Jak rozpętałem II
Wojnę Światową” wciąż miażdży.
Najdziwniejszy film roku – zdecydowanie „Prisoners of
Ghostland”.
Obejrzałam też trochę wartościowych dokumentów i trochę
filmów animowanych, przypomniałam sobie klasyki.
W kategorii seriali na wyróżnienie zasługują dwa: „Lepsi
niż ludzie” i „The Boys”. Szczególnie „Lepsi niż ludzie” jest wspaniały, choć i
„The Boys” dostarczają dużo rozrywki.
MUZYKA
Tu będzie konkretnie, bo właściwie jak coś się załapało na
„rachunek”, to jest godne znaleźć się i tutaj. Nowe albumy znanych mi twórców,
które zasługują na wyróżnienie to „Call of the Wild” Powerwolfa oraz „Vadak”
Thy Catafalque. Z nowych odkryć – „Age of
Aquarius” Villagers of Ioannina City oraz “Milk Overdose” 3AD.
Playlista z różnościami tworzona cały rok, znajduje się
tutaj:
https://youtube.com/playlist?list=PLuivvQ8ZVBK31nEd3YplMWy_gAN9yRox4
I słuchajcie, póki możecie, bo przecież już jeden filmik yt
zdjął i nie chce powiedzieć, który.
GRY
Od lat nie grałam tak dużo. I to raczej nie jest dobry
znak, choć gdybym nie miała dostępu do zacnych gier, to te statystyki
wyglądałyby zupełnie inaczej. Przede wszystkim rozgrzebany i wciąż
niedokończony „Winter’s Cold Embrace” zachwycił mnie… właściwie każdym swoim
aspektem. To jest naprawdę w klimacie Thiefa, ale też samo w sobie ma
doskonałą, literacką, powieściową narrację, głęboką i wielowarstwową.
Poza tym, „Hades”. Chociaż mam uwagi co do niektórych
decyzji twórców, jeśli chodzi o interpretację mitologii (jak oni zmasakrowali
Tanatosa i Hypnosa T_T) i całe to pieprzenie, że obca baba jest taka ważna
tylko dlatego, że cię urodziła (całe NaNo mi się z tego urodziło xD), to
generalnie jest to pierwsza od bardzo, ale to bardzo wielu lat gra, która mnie
autentycznie wciągnęła i której nie porzuciłam w połowie.
Jest też Cracktorio, które musiałam rzucić po kilku
godzinach gry nie dlatego, ze było złe, ale dlatego, że jest tak uzależniające.
Wiem, że jeszcze parę godzin w tej grze i zwyczajnie nie poszłabym do pracy, bo
byłabym zajęta graniem.
PLANSZÓWKI
Jak zawsze nie grałam zbyt dużo. „Wiedeński łącznik” był ok.
„Root” jest boski jak zawsze. A „Pierwsi Marsjanie” są moją ulubioną grą ever
forever. Kocham.
NAUKA
W pewnym sensie – a na pewno w porównaniu do lat ubiegłych
– ten rok upłynął mi pod znakiem edukacji. W lutym wzięłam udział w dwóch
kursach na platformie openedu.ru „Literatura rosyjska 2. poł. XIX wieku” oraz
„Rosyjski dla obcokrajowców”. Oba dały mi bardzo dużo, zarówno pod względem
wiedzy merytorycznej jak o znajomości języka. Kiedy tylko odetchnęłam trochę
(te kursy są dość intensywne, jak się przy okazji jeszcze pracuje), w
listopadzie przyszła pora na kolejną serię zajęć z Instytutu Sybir Toczka Ru.
Tym razem zaliczyłam kurs krajoznawczy oraz ekspresowy kurs przygotowujący do
egzaminu TRKI-1. Oba oceniam bardzo wysoko i czuję, że bym ten egzamin pewnie
zdała. To nie jest wysoki poziom (B1), ale już jakiś konkret. Mam nadzieję, że
w przyszłym roku instytut również otrzyma grant i będę mogła uczestniczyć w
kolejnych zajęciach. Podobnie poszukam sobie też pewnie jakiegoś kursu na OpenEdu.ru.
Uff! Trochę się tego przez rok nazbierało. Czy to był dobry
rok? Chyba znacznie lepszy niż mi się wydaje, że był. Przeczytałam sporo zacny
książek, w tym „Moby Dicka” (TAK, MAM OBSESJĘ). Pozostaje jakiś niesmak, że
czytałam tak mało i to z pewnością chcę zmienić. A jak to się wszystko uda,
zobaczymy za rok ;)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz