wtorek, 1 lutego 2022

[Rachunek za] Styczeń 2022

To był niesamowicie długi i intensywny miesiąc. Zaczął się od tego, że moje sylwestrowe plany musiały poczekać do długiego weekendu i w efekcie miałam całkiem... przyjemny początek roku, bo nie robiłam nic. Ale to zupełnie i absolutnie NIC. Leżałam do góry brzuchem, czytałam książki, kleiłam strony w dzienniku czytelniczym i oglądałam filmy. Polecam. O taki urlop nic nie robiłam.


Książki

Było czytane. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że nareszcie czytam tyle, ile powinnam, a przynajmniej nie zamulam jakoś szczególnie mocno. Podobało mi się, mam zamiar ten trend kontynuować. 


"Piekło w butelkach" 8/10

Piękne językowo, szczególnie miniaturki-impresje, które stanowią większość zbioru. Ta o hucie bardzo skojarzyła mi się z tym opowiadaniem Dukaja z "Innych światów". Ale może to huty po prostu tak mają. Ładna rzecz. (również fizycznie, bo Tajfuny projekt swoich książek zleciły w Japonii i to widać). 


"Argonauci Dalekiej Północy" 8/10

Żal nam Stiopy. Nie wiesz, jakim był człowiekiem. 

Ech, podobało mi się, co mam powiedzieć? Piękna przyroda, ciekawi bohaterowie, z humorem ale i dramatycznie, jak trzeba było. 

Macie piosenkę z filmu. Słowa napisał autor powieści, a przyroda to tak naprawdę. To istnieje i tam toczy się akcja - góry Putorany:



"Before the Coffee Gets Cold: Tales From The Cafe" 8/10

Drugi zbiór opowiadań o kawiarni, w której można podróżować w czasie. Bardzo japońskie, bardzo emocjonalne. 


"Mexican Gothic" 6/10

Ugh. Na podstawie tej katastrofy można by ze dwie książki napisać. Po pierwsze o tym jak się nie konstruuje powieści - naprawdę rozważam podesłanie tego Weiland jako przykładu negatywnego, chociaż ona pewnie nie chciałaby się babrać w dawanie negatywnych przykładów. W skrócie:

Pierwsza połowa tej książki powinna być skondensowana do maksymalnie 3 rozdziałów. Tak naprawdę pierwszy punkt zwrotny wydarza się dosłownie W POŁOWIE książki. Praktycznie wszystkie recenzje mówią o tym, że "tak, tak, początek powolny, ale potem jest taki zwrot akcji i potem jest już super". Tak, początek (POŁOWA) jest powolny i potem jest zwrot akcji. Ten zwrot akcji powinien być pierwszym punktem zwrotnym. Potem jako środek - moment, w którym Noemi dowiaduje się, że ma zostać żoną Francisa - bo to punkt, w którym bohaterka przestaje być bierna i zaczyna działać aktywnie (planując ucieczkę). Ślub jako trzeci punkt zwrotny i potem cała rozwałka jako trzeci akt i kulminacja. Pierwsza połowa tej książki jest kompletnie zbędna. Nasza bohaterka (i o niej jeszcze za moment) włóczy się po pustym domu, robi nic, każda czynność jest rozwleczona ponad miarę, nic z tego nie wynika, w dodatku przez większość czasu ta debilka nawet nie pamięta o tym, że przyjechała tam ratować swoją kuzynkę. Kuzynka jest mimozą (to akurat wydaje mi się zgodne z konwencją powieści gotyckiej) i lubi baśnie. Wspominałam już, że lubi baśnie? Bo lubi baśnie. Moreno upewnia się co dwa akapity, że pamiętamy, że Catalina lubi baśnie. Bo lubi baśnie. 

Ale lubiącej baśnie Cataliny jest tam tyle co kot napłakał. Natomiast niestety bardzo dużo jest głównej bohaterki "Mexican Gothic", czyli tak niesamowicie pustej i fałszywej pizdy, jakiej od bardzo dawna nie widziałam w literaturze. Kiedy jest opisana w pierwszych akapitach byłam przekonana, że to jakaś pusta lala, która pojawia się wyłącznie po to, żeby jakoś dać kontekst momentowi, w którym poznajemy bohatera. Ale nie. Główną bohaterką tej powieści jest coś, co miałoby problem poprawnie być elementem humorystycznym, jakąś wredną koleżanką ze szkoły rodem z serialu dla młodzieży. 

Oczywiście PP (Pusta Pizda) jest nam przedstawiana jako super inteligentna i ona koniecznie chce iść na studia (aczkolwiek kierunki zmieniała już trzy razy, bo taka już jest niezdecydowana, haha, czy to nie słodkie? NIE). Poza tym biedaczka nie może otrząsnąć się z szoku, że Francis nie jest fałszywym pustakiem oraz jest bardzo niegrzeczna wobec otoczenia i zdziwiona, że to otoczenie się nią nie zachwyca. Dawno i to naprawdę dawno nie miałam do czynienia z takim człowiekopodobnym stworem. Ugh. 

Sam styl (czytałam po angielsku) jest straszliwie wymęczony, niezręczny, jakby Moreno walczyła z językiem na każdym kroku. Są tam takie kwiatki jak:

She found herself warily assessing the height of the trees and the depths of the ravines. Both were considerable. 

Both were considerable.

Wychodzę, tak się nie da żyć.

(Sam pomysł, ten słynny zwrot akcji, nie jest ani trochę zły i gdyby tylko nie to wykonanie byłoby całkiem znośnie).


"Carmilla" 7/10

Klasyk klasyków, jeśli chodzi o powieści o wampirach. Jest... w porządku, ale prawdę mówiąc przeczytałam to bardziej jako filologiczną ciekawostkę niż książkę, która mnie faktycznie zainteresowała. To jeden z tych klasyków, które cierpią rzez swoją klasyczność właśnie - chociaż obiektywnie patrząc to jest dzieło bardzo oryginalne, to po 150 latach wszystkie te motywy zdążyły stać się typowe. 


"Arktyka na codzień" 8/10

Nieco nierówny, ale ogółem bardzo dobry zbiór opowiadań. Są tu ze dwa czy trzy teksty tak bardzo socrealistyczne, ze aż trudno uwierzyć, że ktoś je napisał na poważnie, ale poza tym dobre literacko opowieści z Diksona i okolic. 


"Emergence" 8/10

Dziewiętnasty tom "Przybysza" C.J. Cherryh. Tak. Dziewiętnasty. Na tym etapie to już jest po prostu telenowela i bardzo przyjemny powrót do znanych bohaterów, nawet jeśli sama powieść nie rzuca na kolana. W sensie ona nie jest zła, ale z racji konieczności pisana trylogiami książek o określonej objętości już od jakiegoś czasu przez setki stron potrafią minąć dwa dni. Wiadomo, że ja bym czytała o tym jak Bren, Banichi i Jago mają smażalnię ryb, więc nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, ale mam przeczycie, że ta trylogia, podobnie jak dwie poprzednie, epiej sprawiłyby się jako pojedyncze książki same w sobie tworzące trylogię.  


Filmy:

Nie wiem, jak właściwie do tego doszło, ale oglądałam bardzo dużo filmów w tym miesiącu. W ogóle, jak pisałam na początku, bardzo dużo się działo w tym miesiącu, sama nie wiem, kiedy. 


Tajemnica grobowca w Sakkarze 8/10

Film dokumentalny dostępny na Netflix. I to dostępny już od dłuższego czasu, ale bałam się go obejrzeć, zbyt dobrze mając w pamięci absolutnie okropny styl dokumentów z Discovery. I otóż nie! Jakie to było miłe zaskoczenie, kiedy okazało się, ze to jest prawdziwy, porządny, bardzo interesujący dokument. Polecam! 


Singham bitchslap latarnią/10

Nawet nie wiem, czy widziałam ten film po raz trzeci czy czwarty - i właściwie co za różnica. Jest głupi i robi bum, tak jak filmy Rohita Sheety mają w zwyczaju. Na pewno widzieliście gifa z bollywoodzkiego filmu, gdzie chłop okłada jakichś typów wyrwaną latarnią. To jest właśnie "Singham". 


Tajmyr 8/10

Kolejny dokument z kanału ВОЛЬНОМУ - ВОЛЯ! Po rosyjsku, ale pan mówi bardzo powoli i bardzo wyraźnie. 




Marusarz. Tatrzański orzeł 7/10

Krótki film telewizyjny o Stanisławie Marusarzu. Wiadomo, jak to film dla telewizji, nie porusza jakością produkcji, ale oglądać się da. Tylko skoki złą techniką rażą. Mniej coś, czego się szuka specjalnie, ale będzie w telewizji, to nie przełączajcie. 
Sama biografia Marusarza jest materiałem na porządny pełnometrażowy film albo nawet mini serial, ale jakoś nie wierzę, że ktoś się za to weźmie, albo że jak się weźmie, to zrobi to dobrze. 

Rekinado 2: Drugie ugryzienie
Kto widział ten wie, kto nie widział, to niech zobaczy - w kategorii komedii naśmiewających się z horrorów to już chyba klasyk. I w ogóle kocham polskie tłumaczenia tytułów tych filmów i człowiek, który je wymyślił dostaje za mało oklasków za swoje dzieło! 


Happy New Year 8/10

Widziałam ten film już chyba po raz 3 czy 4. Miejscami humor nadmiernie żenujący, ale jako całość jest to absolutnie boski film ❤️ heist movie z Bollywoodu. Z taneczną wersją Eurowizji. Jest głupi. Jest piękny. 


Wakacje Mikołajka 8/10

No kocham, co zrobić? Filmy o Mikołaju są naprawdę sympatycznie i porządnie zrobione. Wielkie oklaski dla osób odpowiedzialnych za casting, bo szczególnie ojciec Mikołajka jest 10/10. Kto nie widział, to szczerze polecam, bo trzymają klimat opowiadań. 


Planszówki

Bang! Gra kościana

Super rzecz. Bardzo szybka, bardzo prosta jeśli chodzi o zasady, niewielka (łatwo zabrać w podróż lub na imprezę). 


Super Farmer

Polski klasyk. Wiadomo losowość, chaos, walka z tabliczką mnożenia. Ja sobie lubię od czasu do czasu w nią zagrać. 


Gutenberg 

Nie jest to może gra zachwycająca oprawą graficzną (jest więcej niż poprawna, bardzo estetyczna, ale brak jej jakiegoś bardzo wyróżniającego się stylu, nie jest ani urocza jak Root ani powalająca estetycznie jak projektowane przez Japończyków książki z Tajfunów, co nie zmienia faktu, że wyróżnia się na tle konkurencji) ale jakość produkcji *miażdży*. Te ruchome czcionki, te obracające się trybiki... Granna to jest jednak klasa.

Sama gra - super. Zasady są proste, układ na planszy pomaga zapamiętać, co i kiedy. Na dwie osoby (tak grałam) faza licytacji nie jest - domyślam się - tak gorąca jak w przypadku gry na więcej osób, ale to świetna mechanika. 

Na razie jeszcze bez oceny, bo zagrałam dopiero raz i nawet nie przetestowałyśmy wszystkich opcji. Ale zdecydowanie solidna rzecz. 


Niepożądani goście 

Też bez oceny, bo dopiero raz zagrałam i to za dwie osoby. Gra dedukcyjna od Naszej Księgarni. Graficznie ohydna, te ilustracje są strasznie obleśne, ale mechanicznie śmiga. Zasady są proste, spraw dużo (miła odmiana po jednorazówkach), nie jest trudno zapanować nad informacjami. 

Tak naprawdę jedynym minusem (poza oprawą graficzną) o jakim mogę pomyśleć jest waga. Gra jest prosta, składa się właściwie wyłącznie z kart, a waży chyba ze dwa kilo. Zabranie jej gdziekolwiek to nie jest prosta sprawa. 


Gry komputerowe 

Niewątpliwie moje dobre osiągnięcia w innych rejonach są wynikiem tego, że w końcu przestałam tak dużo grać. Niemniej odpaliłam sobie to i owo:


Dead Cells 8/10

Z czasem trochę bardziej się do niej przekonałam, chociaż jednocześnie, kiedy zaczęła mi sprawiać więcej przyjemności, to i zaczęła mnie bardziej irytować, ponieważ nie lubię gier, które zajmują dużo czasu. Dlatego na przykład nie gram już w Hadesa. On się nie stał gorszą grą, ale na tym etapie nie siądę do niego na piętnaście minut (tak, wiem, że można zapisać w dowolnym momencie, ale powrót do środka runu jest bez sensu). Z Deadcells jest tak samo. 


Relicta 7/10

Wielce ok gierka logiczna z - jak na razie - może niespecjalnie oryginalną, ale interesującą fabułą, opowiedzianą w fajny sposób. Wprawdzie im dalej w las, tym mniej twórcy starają się jakoś uzasadnić konieczność rozwiązywania zagadek, ale poza tym spoko. Zagadki są ok, chociaż miejscami robią spore przeskoki jeśli chodzi o mechanikę a się nawet nie zająkną, że tak można. W dodatku zagadki mają więcej niż jedno rozwiązanie, to znaczy można coś zachachmęcić po swojemu i też się uda a nie trzeba szukać jakiegoś jednego bardzo konkretnego rozwiązania. 



Wyzwania, plany itp. 

Styczeń, wiadomo, czas postanowień. Zresztą mam tu na blogu nie jeden a kilka wpisów na temat wyzwań i planów na rok 2022. Wypadałoby więc napisać parę słów na ich temat. 


Bingo 

Idzie zaskakująco sprawnie. Już teraz mam odhaczone kilka pozycji:

1. Arktyka, Antarktyda, Daleka Północ - dwie książki: "Argonauci Dalekiej Północy" oraz "Arktyka na codzień" 

2. Japońska - "Before the Coffee Gets Cold; Tales From the Cafe" (no i niby jeszcze "Piekło w butelkach", ale to była końcówka z zeszłego roku)

3. "Carmilla"

4. C.J. Cherryh - "Emergence"

Jeśli chodzi o plany czytelnicze na luty, to na razie nie obejmują niczego z tej listy (poza resztą najnowszej trylogii "Przybysza"). 

Ponieważ wciąż testuję Storygrapha, to w ramach sprawdzania, jak działa funkcja wyzwań, stworzyłam wyzwanie na podstawie mojego bingo. Możecie je znaleźć tutaj.  


Minimum 30 stron dziennie 

To jest wyzwanie, o którym chyba nie pisałam na blogu. Prosta rzecz i zdecydowanie za mało, żeby przeczytać w ciągu roku 52 książki rozsądnej długości, ale trochę chodziło mi własnie o wyznaczenie celu, który jest łatwo osiągalny, jako swojego rodzaju zapasu - żeby chociaż te trzydzieści stron przeczytać. I chociaż ogółem przeczytałam w styczniu znacznie więcej niż wynikałoby z tego wyzwania, to i tak udało mi się je zawalić - jednego dnia dobrnęłam tylko do 14 stron przeczytanych. Cóż, poza spróbować w lutym. 

Dzięki prowadzonym statystykom do tego wyzwania (apka "Loop", po polsku "Nawyki" - teraz ma opcję ustawiania nawyków ilościowych i jest to wspaniałe) wiem, że przeczytałam w styczniu 1716 stron. To daje średnio 55 stron dziennie. Not great, not terrible.  


Excellent Challenge

Po pierwszym miesiącu zabawy muszę stwierdzić, że:

1. System liczenia punktów wydaje się działać - przeczytałam 7 książek, uzbierałam 7,5 punkta. Bonusy a własność i minusy za grubość w ogólnym rozrachunku się całkiem równoważą, tj, nie zakrzywiają rzeczywistości w jakiś kosmiczny sposób. 

2. Wyzwanie nie działa :D Wpadłam w ciąg goodreadsowego uciekania przed kreską, dokładnie tak samo jak zawsze. Może kiedy nazbieram większą przewagę i wreszcie przeczytam coś, co daje dużo punktów, to jakoś się to wyrówna. Na razie kiszka, jest dokładnie tak samo jak było. Wyrobiwszy normę do 52 książek powinnam się zająć czytaniem po rosyjsku, tylko tu z kolei mnie przydusiło to czytanie minimum 30 stron dziennie. Muszę je jakoś zacząć przeliczać z rosyjskiego na nasze (może każda strona razy 3?) i w ten sposób bohatersko rozwiązać problem, który sama sobie stworzyłam. 



Storygraph

Alternatywa dla Goodreads, która ma różne fajne funkcje i różne niefajne problemy. Właściwie problem jest jeden, czy też przyczyna wszystkich problemów jest jedna - ta strona nie została zaprojektowana. Ona została napisana przez kogoś, kto zna się na swojej pracy jeśli chodzi o to, żeby rzeczy ładnie działały, ale nie ma pojęcia o komunikacji z istotami ludzkimi. Poziom nieintuicyjności niektórych rozwiązań jest wręcz imponujący. 
Wiedzieliście na przykład, że można edytować wpisy dotyczące postępów? Tylko że na poziomie dodawania ich nie ma takie opcji, trzeba wejść w książkę, przeklikać się do czegoś co się nazywa "Reading journal" i tam można te wpisy... A wiecie skąd to wiem? Bo zgłosiłam do administracji, że spoko by było, jakby ta opcja była, bo jej za diabła nie mogłam znaleźć. Jest niełatwo. 
Niemniej, zdecydowanie na ogromny plus zasługuje obsługa klienta. Odpowiedzi na maile przychodzą szybko, zgłaszane zmiany w informacjach dotyczących książek są również wprowadzane niemal natychmiast. Mam poczucie, że nad tą stroną ktoś pracuje, ktoś, z kim można się łatwo skontaktować. 
Zalety Storygrapha? 
- Opcja buddy reading, gdzie można zaprosić znajomych do wspólnego czytania, komentować fragmenty książek - i dyskusje będą zakryte spoilerem przed osobami, które nie dotarły jeszcze tak daleko w lekturze! - wyznaczyć terminy i takie tam. Ogółem WIELCE spoko. 
- Możliwość tworzenia własnych wyzwań. Tak jak moje bingo na górze. Niestety nie można tworzyć wyzwań ilościowych, np. przeczytam cokolwiek każdego dnia. Ponieważ jednak strona jest rozwijana, to może uda się i takie coś stworzyć. 
- Statystyki - czego chcieć więcej? 

Storygraph oferuje też zaawansowany algorytm polecający kolejne lektury. Jak to działa będę dopiero testować, ale zaopatrzyłam się w kilka poleconych książek, mogą być doskonałe. Albo potwornie złe. Trudno ocenić to na sucho również dlatego, że niektóre tagi przy książkach są... dyskusyjne. 

Generalnie - polecam się zarejestrować, poklikać i zgłaszać co trzeba do twórców ;) 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia