Ponieważ w tym roku prowadziłam dość rozbudowane (co nie znaczy że sensowne) statystyki pomyślałam, że można zrobić z nich podsumowanie, może wyciągnąć jakieś wnioski. Poza tym czuję potrzebę uporządkowania jakoś tegorocznych doświadczeń – no i z tego też by się przydało wyciągnąć wniosku, biorąc pod uwagę, że moje tegoroczne dokonania były tyleż spektakularne, co bardzo głupie. A więc:
PLAN
To NaNo od początku zapowiadało się na katastrofę. Pomysł,
który przyszedł do mnie w maju (jak pomysły na NaNo mają w zwyczaju), jakoś
nigdy się do końca nie wykrystalizował, zmienił się po drodze w coś innego, a w
sierpniu zamiast zajmować się konkretnym jaraniem żarłam kurczaka na łajbie,
estoński marcepan i popijałam Original Long Drinki. Było super, ale zaburzyło kompletnie
moje przygotowania. We wrześniu, kiedy należało pisać już konkretny plan w tabeli, wciąż nie wiedziałam co pisać. I tak,
szamocząc się z myślami, uznałam, że to
takim razie dobra pora pisać „Colta”, czyli moją powieść (również
częściowo pisaną w czasie dwóch NaNo) sprzed bagatela 12 lat, która miała już
ileś wersji, parę redakcji, przeszła kompletne metamorfozy i wciąż nie istniała
w żadnej sensownej formie, a z której kolejną iteracją nosiłam się już kilka
lat.
Czy to samo w sobie było złym pomysłem? Uważam, że nie.
Natomiast to, że ja już tę historię znam bardzo dobrze (bo przez te 10 lat nie
opuściła mojej głowy) zapowiadało ciężkie pisanie, a tymczasem w związku z
kombinacją kilku czynników nie miałam czasu dobrze się do tematu przygotować,
wejść w klimat, ogółem nic. Z jednej strony wiem, że dobrze, że nie czytałam
poprzednich wersji, ale z drugiej bardzo szybko dotarło do mnie, że nie mam
alternatywy dla tamtego pomysłu – pomysłu, którego prawie nie pamiętam (mówię o
narracji). Miałam tylko jakieś mgliste plany na poważne skomplikowanie
formalnej strony tekstu, ale nic konkretnego, co szybko ukręciło wspomnianym
planom łeb, a to w związku z drugą decyzją, tą, która nie była chyba najlepsza
(choć raczej nie aż tak tragiczna, jak obecnie czuję), a mianowicie ambitnym
planie napisała w tym miesiącu 100k słów.
WYKON
Można się złapać za głowę, że sto tysięcy słów w miesiąc to
szaleństwo, ale w zeszłym roku moje NaNo miało słów 94949. Och, na boga, to był
zupełnie inny rok. Rok z planem, z nowym pomysłem, gdzie wszystko mogłam
wymyślać od zera, gdzie nie ciążyła mi żadna poprzednia wersja ani żaden dość
już dokładnie obmyślony świat. To sobie mogłam pisać. A tym czasem w tym roku
nie tylko uparłam się na szaleńcze tempo, ale jeszcze dopadło mnie życie, organizm
zaprotestował: ani się skupić ani wysiedzieć na krześle, ani się wyspać –
zamiast jarania wyszła bardziej gorączka. Skończyło się lekarzem, badaniami za
miliony monet i wnioskiem, że wyniki dobre, niech pani chodzi na spacery (a
jestem gdzieś między anemią a tężyczką, ale ok). Także ten, może nie ma się w
ogóle co przejmować rokiem przyszłym, bo pewnie go nie dożyję.
Co do samego tekstu, nie podejmuję się go oceniać. Pisało mi
się ciężko, ale to niewiele znaczy, przekonałam się już wielokrotnie. Na pewno
pod względem formalnym nie udało mi się nic osiągnąć, ale może po prostu ten
tekst chce tej swojej trzecioosobowej, spersonalizowanej, naładowanej
infodumpami i dygresjami narracji i tu nie ma co walczyć. Pisało się jednak
ciężko, bo zamiast wymyślać nowe rzeczy musiałam trzymać się jakiegoś lore,
czego nienawidzę. W dodatku miałam plan, żeby w tych 100k faktycznie zamknąć
całość: skróciłam drugą połowę tekstu bardzo drastycznie, skupiłam się na
głównej linii fabularnej, planowałam mocno zmienić realia na planecie, która
wciąż nie ma nazwy (poprzednio chyba była Hasar Hasariot, ale nie pamiętam za
diabła dlaczego). No to mam 100k mniej więcej pierwszej połowy. Tyle było z
tego skracania, a właściwie to bym tam jeszcze dopisała. Ale może w redakcji pozmieniam
to drastycznie, część rzeczy wstawię jako retrospekcje rozłożone regularnie po
całości…?
W każdym razie mam 100k, prawie mnie to zabiło (a może
faktycznie zabiło), nigdy więcej.
WNIOSKI
Przekonałam się, że napisanie 100k w miesiąc jest możliwe. I
gdyby nie fatalne samopoczucie oraz walka z tekstem byłoby znacznie
przyjemniejsze niż w tym roku. Ale nigdy więcej nie chcę tego powtarzać
(zapamiętajcie te słowa, bo się ich potem wyprę). Po tak wielu (CZTERNASTU)
NaNo wiem już co działa, co nie działa, jak przeżyć w listopadzie (a także jak
niemal go nie przeżyć; doświadczenie nie powoduje, że unika się błędów, ono
powoduje, że po fakcie człowiek łatwo wyciąga prawidłowe wnioski). I dlatego
plan na rok 2023, cokolwiek będę wtedy pisała (czyżby drugą połowę Colta, o
matko boża błagam nie), zakłada:
- 50k jak normalny wariat
- cyzelowanie każdego zdania jak w „Brokacie i drwieniu”, bo
było to dobre
Niby dwa punkty i niby nie wiem, co będę pisała, ale wiąże
się to z pewnymi konsekwencjami.
DR ADDER A SPRAWA POLSKA
NaNo2018 było udane, ale nie bez powodu. Od dawna wiem, że
czytanie w obcych językach fatalnie wpływa na mój styl po polsku. Nie, że zaraz
się robią resursy, resorty i dedykowane programy, ale nie jest to też, cóż, to
co się dzieje w „Brokacie i drwieniu”. W 2018 skupiłam się na czytaniu po
polsku, jakkolwiek nie było to ograniczające i jakkolwiek narażało mnie i tak
na kontakt z potworkami językowymi (poziom tłumaczeń z angielskiego powinien
być ścigany z urzędu) – ale efekt był. Także, roku 2023, będziemy cierpieć dla
sztuki. Uderzę w miarę możliwości w tłumaczenia z języków innych niż angielski
no i do polskich autorów, a w koszu wyląduje większość yt i podcastów. Jak
długo wytrzymam? Zobaczymy. (Stoi mi to też na zdradzie nauka Rosyjskiego i, następnego
w kolejce, Niemieckiego, no ale. Jakoś muszę te kwestie pogodzić).
PO TRZY NOGI
No to cześć tekstowa za nami, pora na cyferki.
Najwięcej napisałam: 1 listopada (5086)
Najmniej napisałam: 30 listopada (1668)
Każdego dnia udało mi się napisać więcej niż absolutne
minimum konieczne do napisania 100k na dany dzień (liczba się zmieniała, bo
konsekwentnie budowałam przewagę), najmniej (11 słów) 24 listopada.
Średnio pisałam 3407 słów dziennie.
Na wykresie wyraźnie widać kryzys, który dopadł mnie 21
listopada i już do końca nie odpuścił (dwa lepsze wyniki to efekt sztachety).
Wzięłam udział w 4 sztachetach (wszystkich), przebiegając 20
zmian i napisałam w ich trakcie 38993 słowa (co daje mi 2 miejsce za
Martin2442, ale ona miała zmian 27),
średnio 1950 słów na godzinę (2 miejsce za SrebrnąFH). Sztachety KRUL.
Biegałam też w sprintach, ale szybko straciłam ducha do
zaznaczania tego w tabeli, więc nie mam statystyk, jeśli się zbiorę w sobie i
uzupełnię, to zedytuję posta.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz