czwartek, 1 grudnia 2022

[Rachunek za] Październik 2022

Oto i on, spóźniony o miesiąc rachunek za październik. Dobrze, że tak naprawdę był właściwie gotowy o czasie, tylko nie miałam głowy do tego, żeby go opublikować, bo obecnie pewnie miałabym problem,żeby sobie przypomnieć, co w październiku czytałam/oglądałam. Właściwie to nadal nie pamiętam, być może to na dole wymagało jeszcze jakiegoś uzupełnienia, ale więcej grzechów nie pamiętam. 

Książki

Pod sztandarem nieba

To taki trochę spadek z września, bo w listopadzie tylko dokończyłam lekturę. Pod pretekstem opisania morderstwa dokonanego przez braci Lafferty na szwagierce i bratanicy autor zagłębia się w historię mormonizmu oraz bardzo niepokojący mormoński fundamentalizm. Jak sam autor przyznaje, zaczęło się od tego że znając wielu Mormonów był zafascynowany ich pozytywnym nastawieniem do życia. Jego Mormońscy koledzy wydawali się zawsze weseli i szczęśliwi. Krakauer postanowił więc zgłębić temat. I powoli otwierały mu się oczy na rzeczy, których nigdy by nie podejrzewał. Za fasada szczęśliwych ludzi skrywały się bardzo mroczne sekrety, zarówno w postaci obecnie działających odłamów ale też w samej genezie religii.

Krakauer pisze i o historii i o współczesności, zahacza o prawdy wiary ale i konkretne sytuacje. Jest tu też trochę o Warrenie Jeffsie znanym pewnie szerszej publiczności (poza USA) z serialu dokumentalnego „Bądźcie życzliwi. Modlitwa i posłuszeństwo ”. Także no... To nie jest miła lektura. Dowiedziałam się z niej jednak mnóstwa na temat mormonizmu, szczególnie jego historii, ale także doktryny oraz powodów dla których zyskał taką popularność. Myślę że cenna jest perspektywa Krakauera – człowieka z zewnątrz, nastawionego pozytywnie. To nie jest też tak, że autor maluje cały Mormonizm w czarnych barwach, raczej po prostu nie stroni od jego mniej sympatycznych aspektów czy odłamów.

 

Pan ciemności

To jedna z tych książek z kategorii „winie Vesper”. Trochę się bałam co to będzie, bo do horroru wciąż podchodzę jak pies do jeża (i po „Twierdzy” nie możecie mnie winić), ale przeleciany wzrokiem opis mnie kupił a autora wprawdzie nie czytałam ale kojarzę nazwisko. To wzięłam, jak nie wziąć jak mi mignęło że XVI wiek, Afryka i Conrad a w dodatku na bazie pamiętników? Obawiałam się też jakości tłumaczenia bo to chyba ten sam Sokołowski pierwszy debiutant Rebisu... Ale również niesłusznie.

Wprawdzie widziane w internecie recenzje, że to sam seks i kanibale i wszyscy pójdziemy do piekła okazały się przesadzone (znaczy jest seks i kanibale, ale ja się w życiu naczytałam Mastertona, „Pan ciemności” to jest czytanka szkolna) ale za to powieść trzyma klimat pamiętnika z epoki. Język nie jest przesadnie archaizowany, ale sprytne wtrącenia alternatywnych/portugalskich/afrykańskich nazw roślin i zwierząt robią swoje (jako i orzekłam w mojej pracy magisterskiej, hehe). Sam sposób opowiadania, otwartość na nowe doświadczenia, ciekawość świata kojarzyły mi się bardzo z mentalnością Radziwiłła Sierotki  (którego „Peregrynacje do ziemi świętej” bardzo polecam, chociaż nie ma seksu i kanibali. Jest za to CHAMELEONT :D ).

Fabularnie? Nasz narrator i główny bohater, Andrew Batell w wyniku splotu niekorzystnych okoliczności trafia jako jeniec do Angoli, znajdującej się wówczas pod panowaniem Portugalskim. I przez 20 lat próbuje wrócić do domu, w międzyczasie obserwując niesamowite zwyczaje lokalnej ludności, zdobywając i tracąc fortuny oraz trafiając w ręce straszliwych kanibali Jaqqa.

To nie jest książka która się czyta szybko, dużo w niej opisów przyrody i zwyczajów Afrykańczyków, niewiele dialogów. Ale jakież to było miodne.

Teraz się tylko boję że inne książki Silverberga mnie rozczarują i będzie jak z Simmonsem.

 

Zatracenie

Tu z kolei niewypał. To niby jest straszne i wstrząsające a po mnie spłynęło. Bohater jest żałosnym ciulem, mój boże, żeby to on jeden na całym świecie. 

 

Seriale

Lupin

Jakoś tak wyszło, że w końcu zabrałam się za tego jeża. I co? Da się? Da się. Oczywiście co do samej wierności oryginałowi ocenie po lekturze opowiadań (już zakolejkowane na buddy reading z siostrą; swoją drogą potrzebujemy na to jakiejś swojskiej nazwy), natomiast cokolwiek by się działo twórcy serialu wyjdą z tego raczej obronną ręką za sprawą konwencji-wytrycha jaką przyjęli. Główny bohater serialu Assane Diop (w tej roli rewelacyjny i przesympatyczny Omar Sy) jest fanem postaci stworzonej przez Maurice’a Leblanca. Zaledwie fanem (wytrych) i aż psychofanem (co wyjaśnia jego działania). Odtwarza więc skoki Lupina przy okazji realizując swój nadrzędny cel – zemstę na człowieku odpowiedzialnym za śmierć jego ojca. Zaczynamy więc od luźno powiązanych spraw a przechodzimy do bardziej ciągłej narracji w sezonie drugim, gdzie wielki plan Assane’a zbliża się do finału. Ten pierwszy sezon jest może ociupinkę lepszy, ale przejście z jednego sposobu narracji na drugi jest płynne i dobrze pasuje do opowiadanej historii.

Największe zalety? Cóż, to serial francuski, nie amerykański, więc kolor skóry jest cechą ich wyglądu a nie jedyną cechą charakteru. Obsada jest z kategorii „różnorodnych” ale nikt nie został tam wepchnięty za siłę, żeby wypełnić jakiś punkt na liście od producenta. Więc spokojnie, to historia Assane’a Diopa, nie „czarnego Lupina”.

Druga rzecz to rewelacyjna obsada. Omar Sy to taki wielki niezgrabny facet, który nawet z tego, że jest wielki i niezgrabny potrafi uczynić coś uroczego. Ani przez chwilę człowiek nie wątpi w to, że jemu się udaje wyjść cało z najdzikszych tarapatów i że ma szczerze oddanych przyjaciół. Pan Pelegrini, główny antagonista, jest z kolei tak obrzydliwy, że nieomal karykaturalny, ale z drugiej strony nie jest niewiarygodny (przypomina mi takiego profesora, co mi kiedyś ukradł długopis :v ). Świetny jest też dzieciak grający młodego Assane’a... Ale też właściwie każda inna osoba pojawiająca się na ekranie (policjanci, kolega-paser, morderca w prochowcu, a także masa postaci mniej lub bardziej epizodycznych).

Sam serial bawi się konwencjami, pozostaje zawsze gdzieś na skraju bycia na serio a zupełnego pastiszu (są na przykład postacie, ujęcia i pościgi rodem z lat 70.). To w końcu historia gentlemana-włamywacza, pewna doza uroku osobistego i niepowagi są konieczne. Lupin łączy lekką komedię kryminalną z poważniejszymi motywami, dobrze kreuje bohatera który jest uroczy, zabawny, dość nieodpowiedzialny i kiedy trzeba przestaje żartować. Ta równowaga pozwala na stworzenie pełnej, wiarygodnej postaci mimo że wiele kwestii wisi tu na mocnym kołku zawieszenia niewiary. Równowaga wydaje się ważna dla twórców – ot chociażby policjantów ważnych dla fabuły mamy czworo i każdy prezentuje inne podejście, od kompletnej korupcji po nieszablonowe myślenie. To sprawia że mimo rysowania grubymi kreskami powstaje pełny i wiarygodny obraz.

Czy polecam? No przecież.


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia