wtorek, 11 kwietnia 2023

[Rachunek za] Marzec 2023

Działo się wiele i niezbyt wiele z tego wynikło. Główny wydarzeniem marca był niewątpliwie wyjazd na Sycylię, a to miejsce, w którym zbyt wiele jest do oglądania, żeby mieć zbyt wiele czasu na czytanie. A i wcześniej szło mi tak sobie, bo przygotowania i ogólny życiowy chaos jakoś zajmowały większość czasu.


Książki:

Nocne dumania i inne utwory

O Szukszynie usłyszałam po raz pierwszy dopiero na kursie literatury rosyjskiej, co jest o tyle dziwne, że był bardzo popularny za życia a w dodatku trudnił się też aktorstwem i reżyserią i jest znany starszemu pokoleniu Polaków chociażby z tych filmowych dokonań. Na kursie czytaliśmy dwa opowiadania, z których jedno (Cierpienia młodego Waganowa) znajduje się też w zbiorze "Nocne dumania i inne utwory" i przyznam, że trochę nie rozumiem dlaczego akurat te własne, bo wcale nie są najlepsze.  

W prozie Szukszyna jest coś... ciepłego. Jakaś sympatia do bohaterów i zrozumienie ich problemów, nawet jeśli autor podchodzi do nich z dystansem i wszystko to jest właściwie trochę do śmiechu - a w każdym razie wiele z jego tekstów ma charakter humorystyczny, choć zdecydowanie nie wszystkie. Zachwyciły mnie zarówno teksty w rodzaju krótkiego opowiadania o mężu kupującym żonie buty (żeby wreszcie miała raz coś ładnego) jak i dramatyczne historie zbiegłych więźniów. Jest tu też jeden tekst, który tak mnie wściekł (nie wbrew intencji autora, ale zgodnie z nią), że przez kilka godzin nie miałam sił wracać do czytania. 

Prości są bohaterowie Szukszyna, prosta jest jego proza a jednak jest w niej jakieś nieskończone piękno i bezgraniczna głębia. Jakoś tak z marszu kupiłam dwie jego książki w oryginalne, więc chyba jasno widać, że mi się bardzo, ale to bardzo podobało. 


"Zemsta najlepiej smakuje na zimo"

Na tym etapie dalej męczyłam "Pokażcie mi testament Adama" - właściwie teoretycznie nadal go męczę ale od dłuższego czasu nie zaglądałam do środka - więc sięgnęłam po coś lżejszego, żeby tak raz a dobrze nadrobić. Padło na Abercrombiego. 

Ach, jaka to jest zgrabnie zrobiona książka. W porównaniu do Szukszyna to oczywiście niebo a ziemia, ale jako szybkie czytadło z fajnymi bohaterami, spoko intrygą i w ciekawym (acz nienachalnym, to nie są "Kłamstwa Locke'a Lamory") światem sprawdza się doskonale. Jak to u Abercrombiego bohaterom dzieje się krzywda i w każdej chwili mogą zginąć, co pozwala na budowanie napięcia i wciągającej intrygi. Komu się podobało "Pierwsze prawo" niech sięga i po to, bo mimo innego zestawu bohaterów (chociaż jest Cosca <3 ), to więcej tego samego. 

Na minus: tłumaczenie. Nie jest jakieś koszmarnie złe, ale brakuje mu lekkości i swobody tłumaczenia trylogii Pierwszego Prawa, no i pozmieniano przydomki/frazy które się tam powtarzały, co mnie nieustannie raziło. 

No i bohater, co traci oko niespecjalnie się tym przejmuje, wstawia sobie protezkę i heja - a to tak nie działa, utrata oka to jest bardzo poważna sprawa. 


Poza tym zaczęłam czytać "Lorda Jima" i utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że ja jednak lubię Conrada i moje wcześniejsze z nim przeboje brały się raczej z kiepskich tłumaczeń, ewentualnie kiepskich książek ("Szaleństwo Allmayera" mnie niemal zabiło; może przeczytam je w oryginale, bo chyba nie ma żadnego dobrego tłumaczenia). Wszak "Młodość" (w tłum. M. Heydel) zachwyciła mnie ponad wszelkie wyobrażenie ("Serce ciemności" pomijam, bo to właściwie adaptacja, no wiecie, to jest skomplikowane, co to jest, ale jest genialne i jak porównać z oryginałem to się wydaje jeszcze genialniejsze; wydaje mi się że Dukaj uchwycił coś z tej rozlanej jak morze i jak morze rozfalowanej narracji Conrada). Lord Jim jak na razie jest taki, że klaszczę jak zadowolona foka. I ten styl, mój boże, Józefowi nikt nie powiedział, że po angielsku nie wolno pisać tak pięknie. 

Idzie mi to absurdalnie wolno, ale to trochę jest takie danie, którym należy się w spokoju delektować.


Filmy/Seriale:

Marzec upłynął pod znakiem Sycylii nie tylko ze względu na wyjazd, ale również z powodu komisarza Montalbano, z którym kontynuuję znajomość. Część z filmów oglądałam, kompletnie padnięta po całym dniu zwiedzania, właśnie na Sycylii. 

Głos skrzypiec

Podróż do Tindari

Śmierć złotnika 

Zmysł dotyku

Pomarańczki komisarza Montalbano

Mam wrażenie, że w okolicy "Podróży..." serial (? bo to serial, czy cykl filmów?) upewnia się co do tego, jak chce wyglądać. Postacie wydają się już w pełni ukształtowane, podobnie jak ich wzajemne stosunki. Tak jak na początku mamy zawsze niezłą intrygę, galerię śmiesznych, nieco przerysowanych postaci pobocznych, niezastąpionego Catarellę i głównego bohatera, który jest sympatycznym dupkiem z pewną ironią patrzącym na co dziwniejszych świadków. Solidna rzecz, piękne widoki, swego rodzaju spojrzenie w niby nieodległą, ale jednak już bezpowrotnie minioną przeszłość. Jest to bardzo sympatyczne i jeśli szukacie neutralnego, pozytywnego filmu do obejrzenia na przykład z rodziną albo po ciężkim dniu, to zdecydowanie polecam. 


Targi Książki

Marzec to również miesiąc Targów Książki w Poznaniu. Muszę przyznać, że dla mnie osobiście była to edycja znacznie słabsza niż zeszłoroczna. Kupiłam sobie jedną książkę pus 1 podręcznik i model NCC-1701 Enterprise. I tyle. Nie znalazłam stoisk księgarni językowych, nikt nie miał ciekawych promocji no i nie było PIWu. Za to było chyba jeszcze więcej nastolatek tłoczących się z naręczami książek "z wattpada" w licznych kolejkach po autografy. Choć targi były duże, nieźle zorganizowane, było wielu gości, dla mnie osobiście wypadły bardzo słabo. 


Sycylia:

Tydzień to zdecydowanie zbyt krótko, co niby każdy wiedział, ale i tak pojechał. Nocowałyśmy w Katanii, które to miasto, cóż... ze wszystkich opisów przebijało jedno - jest tłoczno, brudno, nie dla każdego, ale jak polubisz to na zabój. No i cyk, mimo tego wszędobylskiego brudu i śmieci pokochałam to miasto. Pierwsze wrażenie straszne. Niedzielne popołudnie: pustki, wszystko zamknięte (potem się okazało, że nie na stałe), ściany do wysokości 3m zabazgrane graffiti, wszędzie śmieci i psie gówna. Tak, na chodnikach. Pod ścianami kręcili się jacyś podejrzanie wyglądający panowie. Budynki piękne, ale wszystko w stanie upadku i rozkładu. W dzień roboczy o poranku zmyto śmieci szlauchem, pootwierano różne sklepy, sklepiki, warsztaty i inne działalności a na ulicę wyległ tłum mieszkańców. Czyściej się nie zrobiło. Jak się potem okazało, wywóz śmieci jest tam codziennie (chwała segregacji), więc codziennie wystawiane (lub zwieszane na sznurku z balkonu tak że wiszą na wysokości twarzy każdego kto nie jest przeciętnym Sycylijczykiem, nie żartuję) są worki. Rozrywane przez koty, kopane przez przechodniów. Ruch samochodowy - prawdziwie południowy. wszystkim, wszędzie, cały czas. Wymuszanie pierwszeństwa jest jedynym sposobem na poruszanie się ale jednocześnie jest znacznie bezpieczniej niż u nas - i ruch znacznie płynniejszy - bo wszyscy obserwują, przepuszczają, kontrolują sytuację. Oczywiście klaksony używane są bardzo liberalnie, za każdym razem kiedy chce się zwrócić czyjąś uwagę lub po prostu... jedzie szybko i zbliża się do skrzyżowania. I ta zasada obowiązuje całą dobę :D 
W pierwszej chwili to się może wydać przytłaczające lub nawet nieakceptowalne, ale z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że mi się ta Katania naprawdę... podoba. Tak, jest brudno i brzydko, ale jest też jednocześnie przepięknie, na rozwalających się daszkach rosną kaktusy, na nielicznych trawnikach - palmy. Chude nerwowe gołębie jedzą pizzę wśród śmieci, parkowanie na przejściu dla pieszych nie tylko jest dozwolone, ale chyba wręcz obowiązkowe, wszędzie śmigają dostawcy na vespach, którzy kierują chyba łokciem, bo w jednej ręce mają telefon, w drugiej arancini a kolano mają wbite w klakson. To miasto, choć na swój sposób niewątpliwie w upadku w porównaniu do czasów świetności (sprzed przyłączenia Sycylii do Włoch), niewątpliwie żyje. I jako osoba pochodząca z miasta, które upadło i już nic nawet na tym trupie się nie porusza, nie mogę przejść obok tego obojętnie. Gdyby mi ktoś powiedział, że mogę się tam przeprowadzić (z gwarancją np. pracy zdalnej tu gdzie pracuję teraz) - już szukałabym biletu. 
Co poza Katanią? Urządziłyśmy sobie jednodniowe wypady do Syrakuz, Taorminy, Palermo no i na Etnę. Tak, to wszystko od niedzielnego popołudnia do sobotniego ranka. Sześć nocy. W końcu człowiek nie jedzie na urlop, żeby wypocząć, c'nie?
Syrakuzy to duże, nowoczesne miasto, jednak zupełnie inne niż Katania. Brak tu tego... brudu, tłoku i chaosu. Zwiedzanie zaczęłyśmy od Muzeum Archeologicznego, które jest ogromne. No ale jakie ma być, na Sycylii? Prezentuje znaleziska lokalne od kultur najdawniejszych - i te są chyba najciekawsze z tego względu, że były mi nieznane a i artystycznie są godne uwagi. Choć budynek muzeum ma bardzo nieoczywiste kształty i choć przez wystawę idzie się wężykiem, to jest to wszystko doskonale zorganizowane i generalnie wiadomo gdzie iść i niczego się nie ominie. Kolejny na liście był Park Archeologiczny - duży teren, niestety częściowo zamknięty dla zwiedzających, ale Ucho Dionizosa, stare kamieniołomy, las bambusowy, teatr (a nawet dwa) i wszędobylskie drzewka cytrynowe można było obejrzeć. Niesamowicie przyjemne miejsce. To jednak nie koniec atrakcji Syrakuz - pozostała nam wszak do odwiedzenia Ortygia, wyspa z historycznym centrum miasta. Po przekroczeniu mostu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skończyło się to nowoczesne miasto - znowu Włochy jak z obrazka. Stare kamienice, piękne place, tu i tam starożytne ruiny. Tyle że w każdej dziurze w ścianie jakiś lokal albo sklepik z pamiątkami. Ale już absolutnym szczytem i mistrzostwem świata okazała się Katedra. Katedra, która zaczynała jako świątynia Ateny i później została przerobiona na kościół bizantyjski, poprawili to trochę Normanie a następnie Katolicy. Efekt jest piorunujący. A jeszcze w obskurnym barze przy obskurnym dworcu autobusowym kupujemy absolutnie przepyszne rogaliki. Ponieważ na Sycylii jest trochę jak z azjatyckimi barami, im gorzej wygląda tym prawdopodobnie lepsze żarcie będą mieli. 
Taormina to położna na zboczach Etny nadmorska miejscowość, taki urokliwy kurort. Bardzo ładnie, ale trochę... sterylnie. I drogo. Niemniej zapewnia nam ten dzień spory spacer (są przewyższenia), przejście przez płyciznę na wyspę (która była zamknięta i jak to we Włoszech - nie wiadomo czemu, nie wiadomo kto), zakup pamiątek oraz absolutnie niesamowitą granitę w słynnym Bambarze.  
Etna to doświadczenie zupełnie innego rodzaju. Logistycznie jest to zorganizowane tak, że trzeba porannym autobusem z Katanii (jest tylko jeden w ciągu doby!) wjechać do schroniska Rifugio Sapienza (wys. 1900 m n.p.m.). To około 80 km, więc ominąć ten etap można wyłącznie jadąc własnym samochodem. W okolicy schroniska znajduje się duży parking, ze dwa bary i budy z pamiątkami - całkiem dobry wybór i rozsądne ceny. Potem kolejką (która jak się okazuje kosztuje 50 euro - tak, PIĘĆDZIESIĄT EURO - nie dajcie się zwieść informacjom dostępnym powszechnie, że kosztuje 30) podjeżdża się w 15 minut na wysokość 2500 m. Można ten etap pominąć i wejść pieszo szlakiem położonym pod kolejką, ale jest to żmudna dwugodzinna droga przez czarne pustkowie. Górna stacja kolejki ma barek (w którym jest tania kawa z wypasionego ekspresu, bo to Sycylia), sklepik z pamiątkami, darmową toaletę i wypożyczalnię ciepłych górskich ubrań i butów - w marcu i dla osób doświadczonych w chodzeniu po górach to nie był problem, ale myślę, że latem jest to zbawienie nawet dla rozsądnych turystów. I teraz tak: oficjalnie dalej można tylko wjechać ciężarówką (mówię o stanie na marzec 2023, ponieważ sytuacja jest dynamiczna - wszystko zależy od tego czy Etna jest spokojna czy może niekoniecznie; teraz dymiła, możliwości wejścia były ograniczone) z przewodnikiem na wysokość 2750 m.n.p.m. do punktu widokowego (godzinny spacer). Wyżej nie wpuszczano nawet z przewodnikiem, zresztą autobusem z Katanii jest to już i tak za późno na trzygodzinną wyprawę na szczyt, która odbyć się może wyłącznie z przewodnikiem. I nic dziwnego, bo szlaków tam generalnie nie ma. Na to 2750 idzie się drogą, którą jeżdżą ciężarówki, ale kiedy z niej zejść, szczególnie przy słabej widoczności (za mgła i dym to norma) łatwo stracić orientację na czarnym puskowiu bez punktów charakterystycznych. Podłoże też jest takie sobie - mniejsze i większe bryły zastygłej lawy, bomby wulkaniczne i takie tam. Widoków jako takich nie było, chociaż kilka razy Etna odsłoniła z chmur swój szczyt i był efekt wow. Najdziwniejsze wrażenie sprawia jednak ciepła ziemia. Temperatura powietrza oscylowała w okolicy 4 stopni, leżały wielkie hałdy śniegu. Ale ziemia, kiedy ją dotknąć była... ciepła. Poza wulkanem nie doświadczy się czegoś takiego nawet w środku lata.
Palermo jako miasto okazało się dla mnie za duże, zbyt tłoczne, a na starym mieście przede wszystkim zbyt turystyczne. Nie oznacza to jednak, że jego atrakcje nie były godne uwagi, że nie weszłyśmy ostatecznie do muzeum sztuki średniowiecznej to będziemy musiały tam wrócić i tak. Największy zachwyt wzbudził we mnie ogród botaniczny. Czego tam nie było, nawet gigantyczne agawy z meksyku, włoskie drzewo roku no i żółwie czerwonolice. Wspaniały, tradycyjny ogród botaniczny pełen rosnących sobie na wolnym powietrzu roślin, które u nas można zobaczyć co najwyżej w Palmiarni. 
Kulinarnie, bo wiem, że wiele osób tak postrzega Włochy (na ile Sycylia to Włochy to inna kwestia), polecam przede wszystkim arancini (właściwie wszędzie było pyszne), pizzolo (taka pizza tylko, że podwójnie, bo ma ciasto na dole i na górze) - mogę polecić lokal, który nam z kolei polecił nasz gospodarz - granitę w Bambarze w Taorminie i... pomarańcze z Lidla. Wspaniałe, czerwone, przepyszne pomarańcze. Plotki o przyzwoitym winie za 3 euro również nie były przesadzone. 

Kilka wybranych na szybko zdjęć znajdziecie TUTAJ.



Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia