poniedziałek, 5 czerwca 2023

[Rachunek za] Maj 2023

Dzień dobry. Na imię mam zdarta płyta. Maj przyszedł, zaczął się z przytupem, potem minął jakoś niezauważenie i oto jesteśmy. 


Książki

Trzej muszkieterowie 8/10

W końcu na swojej czytelniczej drodze dotarłam do Dumasa! Chciałoby się napisać, że jak do tego doszło nie wiem, ale właściwie to wiem - dziecięciem będąc jakoś stroniłam od klasyków. Musiałam mieć chyba jakieś źle doświadczenia czy coś? W każdym razie, trochę to trwało, ale dotarłam i do nich - do Trzech Muszkieterów. To jedna z tych historii, które się zna Ale nie wiadomo skąd, choć w moim przypadku to niewątpliwie mieszanina filmów (z których żadnego nie pamiętam na tyle dobrze żeby absolutnie nie mieszał mi się z pozostałymi), książek dla młodzieży czytanych z zapamiętaniem w dzieciństwie (wszyscy bohaterowie chcieli być jak Atos, Portos, Aramis i D'Artagnan) oraz nieustannych nawiązań, komentarzy i wspominek mojej siostry, która jest OG fanką Dumasa. To też jedna z tych książek które zawsze chciałam przeczytać ale jakoś nie było pretekstu a nie chciałam wystarczająco mocno, żeby bez pretekstu po to sięgnąć. Pretekst się znalazł, o nim będzie poniżej. 

Dla nieznających tematu, pokrótce: nasz główny bohater, Karol D'Artagnan, młody i niezamożny szlachcic gaskoński, wsiada na koń i rusza do Paryża, by zostać królewskim muszkieterem. Dostaje list polecający od ojca i przepis na amol od matki i tak wyposażony, na mizernej szkapinie, wkracza na ścieżkę kariery. Oczywiście, z racji bycia gaskończykiem, szybko wdaje się w bójkę, traci list polecający, kątem oka zauważa piękna Milady i potem już jest z górki, gdyż na drodze kolejnych konfliktów z ludźmi potężniejszymi od siebie zapoznaje się z trójka przyjaciół - tytułowymi trzema muszkieterami. Są wielkie spiski, wielka miłość, porwania, biesiady, hazard i inne przyjemności studenckiego muszkieterskiego życia. Trzeba będzie ratować honor królowej, życie króla i przyszłość Francji, opierać pokusom, ulegać pokusom, pojedynkować się itd. itp. 

Powieść, choć do szczupłych nie należy, czyta się szybko a napisana jest z ironiczna lekkością charakterystyczną dla epoki. W doskonale zarysowanych bohaterów,  i tych tajemniczych i tych zupełnie otwarcie próżnych (wszyscy kochamy Portosa) oraz wszystkich pomiędzy, łatwo uwierzyć, łatwo pokochać i dać się wciągnąć w ich przyjaźnie, nienawiści, ambicje i mroczne tajemnice. Dumas że wspaniałą sprawnością maluje nam ich wszystkich a pewien dobroduszny dystans z jakim podchodzi do przedstawionych wydarzeń sprawia że trudno się od ich przygód oderwać. 

Sama akcja jest może nieco nazbyt liniowa, ale pomniejsze wydarzenia składają się w zgrabną całość spleciona z polityki i romansu. Są tu piękne, dramatyczne, nieco teatralne sceny,  są pościgi, porwania, wyścig z czasem i tajemnicze wydarzenia nocną porą. Jest to wszystko bardzo "klasyczne", z całym bagażem tego faktu, natomiast nie przypadkiem wciąż czytane. 

Podobało się, polecam, będę zdecydowanie dalej zapoznawała się z Dumasem. 


Bohaterowie 8/10

Znowu wpadłam w jakiś czytelniczy kryzys, chociaż tym razem to nie do końca moja wina - po prostu brak mi czasu i moje przygody z "Bohaterami" Abercrombiego tego dowodzą. Jednego dnia, kiedy wreszcie miałam wolne, wchłonęłam 170 stron a byłoby więcej gdyby nie to, że mi się ten czas w pewnym momencie skończył. Mimo tego, że czytanie zajęło mi znacznie więcej czasu niż się spodziewałam, uważam, że to chyba najlepsza książka Abercrombiego do tej pory. Wykorzystanie różnych postaci z różnych stron konfliktu w ograniczonym czasie jakim jest trwająca kilka dni bitwa, pozwala na przedstawienie całego spektrum charakterów i postaw. A poza tym jest tu Calder <3 Tchórzliwa, knująca, ambitna i dowcipna szuja, która bardzo kocha swoją żonę. 

Ponownie, jak w poprzednich książkach z tego cyklu, stawki są wysokie i czytelnik nie zna dnia ani godziny. Wspaniałe jest to, że autor nie ma żadnych oporów przed zabijaniem postaci, ale jednocześnie nie robi tego na złość czytelnikowi czy z innych, poza fabularnych powodów. Dlatego, co by się nie działo, kiedy bohater jest w niebezpieczeństwie, czytelnik nigdy nie wie, czy uda mu się to przetrwać. W ten sposób Abercrombie nie tylko wciąga na poziomie zwykłej akcji i  "co dalej", ale też angażuje na poziomie emocjonalnym. 

"Bohaterowie" to samodzielna powieść, ale jeśli chodzi o wydarzenia w tle - chociażby wojnę i politykę które doprowadziły do bitwy i tego kto zasiada na jakim stołku a także wspominanych na marginesach wiadomościach z drugiego końca świata, które mają kluczowe znaczenie dla motywacji pewnych działań - to są one bezpośrednio powiązane z wydarzeniami w cyklu "Pierwsze prawo" i powieścią "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" (swoją drogą, irytuje mnie strasznie to dopowiadanie w polskich tytułach, ta zemsta to jest w oryginale w domyśle). Czy to oznacza, że nie można od niej zacząć? Trudno mi powiedzieć. Pewnym postaciom jest tu poświęcone mało czasu lub są tylko pewne skrawki, które są smakowite dla kogoś, kto już wie, z kim ma do czynienia. Natomiast można chyba zacząć tutaj i wrócić się do wcześniejszych wydarzeń. 


Filmy

Trzej Muszkieterowie: D'Artagnan 9/10

Chwilę szukałam słowa na określenie tego filmu i w końcu do mnie dotarło. SUPERPRODUKCJA. W tym najlepszym sensie. To jeden z najdroższych filmów w historii francuskiej kinematografii i to widać. A raczej nie widać kompromisów, oszczędności i natrętnego cgi nadrabiającego za braki w innych dziedzinach. Byłam na pokazie przedpremierowym już na początku maja i nie żałuję. Ten film jest wspaniały. Świetny casting i doskonała jakość produkcji sprawiają, że ogląda się to widowisko z zapartym tchem. 

Wprowadzono nieco zmian względem oryginału, ale jednocześnie mamy też sceny dosłownie słowo w słowo takie same. Największym zmianom ulegli Milady (o niej za moment) i Aramis - jedyna postać, gdzie casting wydał mi się nietrafiony a w każdym razie kompletnie dziwacznie został on zagrany. Tak, gość jest atrakcyjny wg naszych współczesnych kryteriów, do epoki pasuje tak sobie, ale przede wszystkim robi z Aramisa - przypominam, to ten gość, co chciał zostać duchownym - jakiegoś wannabe Jacka Sparrowa. Ale może we Francji w XXI wieku nie wypada nic mówić o kościele. Postać sama w sobie, w oderwaniu od kontekstu epoki i pierwowzoru jest fajna i fajnie zgrana, tylko to nie jest Aramis. I nie, ze hasztag niemójaramis, tylko po prostu z pierwowzorem łączy go jedynie imię. Po drugiej stronie spektrum stoi powód całego mojego zainteresowania filmem, czyli Vincent Cassel w roli Atosa. Tak, jest mocno za stary (książkowy Atos jest starszy od pozostałych, ale to oznacza, że ma lat cirka 35), ale ten wiek tu właściwie nie przeszkadza a dokłada ciężaru do tajemniczości Atosa. Czy to najlepsza rola w tym filmie? Jestem nieobiektywna, w całym mieście wody zabrakło. Świetnie wypadają też Ludwik XIII (wspaniały Louis Garrel), królowa Anna Austriaczka (Vicki Kreips), Konstancja (Lyna Khoudri), Portos (Pio Marmai) no i D'Artagnian (Francois Civill) - ten ostatni dobiegający od pierwowzoru, znacznie sympatyczniejszy (książkowy D'Artagnian jest bardziej pyskaty i sprytniejszy) ale od pierwszej chwili przekonujący. I tak, docieramy do Milady. Eva Green kreuje postać tajemniczej famme fatal, agentki bardziej w stylu Bonda niż ponadprzeciętnie sprytnej i złej ale jednak pod wieloma względami delikatnej niewiasty z książki. To spójna i porywająca kreacja, szczególnie, że jest tu pełnoprawną postacią pierwszoplanową (a druga część filmu będzie nosiła podtytuł Milady właśnie) ale największa zmiana względem oryginału. To chyba Milady bardziej taka, jaką widzimy przez pryzmat współczesnej popkultury niż taka jaką napisał Dumas. Nie określiłabym kreacji Green ani wadą ani zaletą, jest po prostu mocno odmienna od książkowej (ale nie w sposób negatywny i bezsensowny jak Aramis). 

Co do zmian, to mamy tutaj trochę teatralnej dramaturgii, która może co do treści (wygrzebywanie się z grobu, pojedynek w nocy), która nie ma dosłownego odpowiednika w powieści, ale której przesada i pewna fantazja są w gruncie rzeczy bardzo w stylu Dumasa. Myślę, że ta scena, w której Milady strzela do D'Atragniana (dosłownie pierwsze minuty filmu) bardzo by mu się podobała. Jest w tym rozmach potrzebny opowieści płaszcza i szpady. Zmiany są zresztą równoważone, jak już mówiłam, przez sceny słowo w słowo przeniesione z książki. W ogólnym rozrachunku, mimo przeniesienia części ciężaru na Milady, pominięciu pewnych wątków, rozwinięciu innych, uważam film za zgodny z oryginałem, tak jak zapowiadali twórcy. Tam gdzie odchodzi od jego litery pozostaje wierny duchowi. Nie bez znaczenia jest też to, że ekranizowano historię, która miała ekranizacji ponad setkę. Tak, ponad SETKĘ. I którą wszyscy znamy, jeśli nie w ogóle, to w pewnych szczegółach, które w powieści są kluczowymi zwrotami akcji. Uważam, ze twórcy doskonale znaleźli równowagę w tej trudnej sytuacji i to bez uciekania się do rozwiązań drastycznych (drastyczne, niekoniecznie oznaczają złe; w "Kick-Assie" odwrócenie intrygi względem komiksu zadziałało świetnie).  

"Trzej muszkieterowie" są pod względem produkcyjnym świetni. Piękne zdjęcia, długie ujęcia, tłumy, kostiumy, wnętrza - wszystko tu jest na piątkę z plusem. Ten film nie boi się przestrzeni, światła, ciemności, zamieszania w walce - pojedynki są pokazane super! - zatłoczonej ulicy, pałacowego korytarza, ciemnego lasu, szerokiej perspektywy pościgu. Solidna robota i piękny efekt. 

Kto nie był w kinie, ten trąba. Druga część w grudniu i mam nadzieję, że będą wtedy pokazy pierwszej, bo chętnie obejrzałabym sobie obie w całości. Zdecydowanie jest to film, do którego wrócę i to nie raz. 

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! 

Cała ta scena jest 10/10


Cierpliwość pająka, Gra w trzy karty, Sierpniowy żar, Skrzydła sfinksa

Czyli serii o Montalbano ciąg dalszy. Życie osobiste Montalbano chaotyczne jak nigdy - wreszcie Livia ma go trochę dość, hehe - nowa aktorka w roli Adeliny, Mimi jak zawsze pies na baby, podejrzane kościelno-mafijne fundacje charytatywne, trupy, zboczeńcy, mordercy i sycylijska kuchnia. Czyli więcej tego samego. Mniam. 


Eurowizja

Jak co roku, wiadomo, festiwal gówna i świeżej kupy kończący się rozczarowaniem. Odkąd wprowadzono głosy jury wiadomo, że zwycięzcą nie będzie ulubieniec głosującej (płacącej!) publiczności. W przyszłym roku rocznica wygranej ABBY, więc wyjec ze Szwecji musiał wygrać. I nie będę się zagłębiała w zarzuty dotyczące plagiatu, bo to mógł wymyślić tylko ktoś, kto nigdy nie oglądał Eurowizji. Większość utworów prezentowanych na tym festiwalu to plagiaty, większość zabawy przy oglądaniu to zgadywanie kto skąd rżnął. 
W tym roku po prostu ta ustawiona przegrana Finlandii wydaje mi się o tyle przykra, że Kaarija jest, cóż Kaariją. Że był szansa na wygraną po fińsku. I że był to tak wspaniale eurowizyjnie bezsensownie wariacki występ, szczególnie do obleśnej i nudnej propozycji Szwedów. 
Generalnie ten rok obfitował w propozycje nijakie, nudne, ponad połowa brzmiała tak samo (a konkretnie jak piosenki The Score), na tle których nawet nasza Bejba nie wypadała tak źle. (i odwalcie się tym Janem, Bejba nie umie śpiewać, ale ten Jan to jest jakaś makabra). W dodatku występy na żywo bardzo zmieniły moje postrzeganie niektórych utworów - chociażby moja faworytka Norweżka na żywo wypadła bardzo słabo. 
No ale, niesmak niesmakiem, pozostało nam po tym konkursie nieco więcej a mianowicie nie tylko Kaarija, ale też wszystkie remiksy, covery, mashupy i cała reszta dziwnych rzeczy, jakie internet zrobił z "Cha cha cha". 







pinacolada and shit. 


I to chyba tyle. Dużo czasu zajęło mi oglądanie mistrzostw w hokeju i ligi mistrzów w ręczną i jakoś tak od słowa do słowa miesiąc się skończył, zanim zrobiłam coś sensownego. 


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia