poniedziałek, 1 stycznia 2024

[Rachunek za] Rok 2023

To był taki rok, co to były w nim rzeczy absolutnie wspaniałe i tragicznie beznadziejne. Trudno mi więc jednoznacznie powiedzieć, czy jako całość był na plus czy na minus. Długofalowo zdecydowanie przeważają minusy, bo to co było pozytywne znajdowało się raczej w kategorii pozytywnych przeżyć, po których zostają tylko wspomnienia, a te rzeczy negatywne są, mają i będą miały konsekwencje. Waha się to od spraw przykrych po absolutnie przytłaczające. No ale jest jak jest, nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Jest chujowo, będzie jeszcze gorzej, więc zajmijmy się kwestiami najważniejszymi, czyli skonsumowaną przeze mnie popkulturą, bo w końcu na tym polegają te rachunki.

 

W momencie, w którym piszę te słowa czytam 52 książkę w tym roku. I jestem trochę w szoku, że jednak – faktycznie, czy nieomal – się to udało, bo wpadłam w kryzys, w listopadzie nie miałam czasu na czytanie i generalnie się poddałam. A tu jakoś, boczkiem, boczkiem… cyk, dojechałam. Faktycznie niektóre z tych ostatnich lektur były bardzo cienkie, ale nie dobierałam ich pod tym kątem (nie moja wina, że Dwukropek postanowił z każdego opowiadania o Elli zrobić osobną książeczkę).

Podsumowanie wyzwań będzie więc wyglądało mniej więcej tak:



52/52

Sukces lub prawie sukces. Niezależnie od tego, czy doczytam tę 52 książkę to jestem równocześnie zadowolona i świadoma, że nie ma z czego się cieszyć – w tych 51-52 książkach jest aż 10 audiobooków, więc tak naprawdę mam 41-42 książki.   

Wyzwanie excellowe

Czyli moja tabelka mająca nieco zrównoważyć twardy fakt iż książka książce nierówna. Tutaj sytuacja jest o wiele lepsza. Fakt, że pomaga mi decyzja o odgruzowaniu półki (regału...) wstydu oraz mocne postanowienie czytania tego, co kupiłam wcześniej niż po dziesięciu latach. Aktualnie (29 grudnia) mam tam wbite 59,25 punkta, jak dokończę Finneya wyjdzie 61 pkt.

W tym roku ten wynik to wypadkowa, jak pisałam, głównie statystyk własnościowych, które zdecydowanie przeważają nad punktami ujemnymi (audiobooki i książki po angielsku, których starałam się w tym roku unikać, a kilka mnie zaatakowało. Albo ja je zaatakowałam, jak w przypadku Yoona Ha Lee).

Choć z powyższych powodów wynik jest nieco skrzywiony, to jestem zadowolona i uważam, że lepiej oddaje mój czytelniczy rok, nawet jeśli nie można tego w żadnym wypadku traktować jako ekwiwalentu przeczytania 60 książek – nie taki zresztą jest cel tej excellowej zabawy. Pierwotnie tabela miała mnie zachęcać do czytania grubszych książek, bo 52/52 skłania może nie tyle do skupiania się na broszurkach, co jednak nieco zniechęca do ogromnych cegieł, które będzie się czytało miesiąc albo dwa. W tym roku tę presję odczuwałam mniej niż w zeszłym i myślę, że w pewnym stopniu to może być niebezpośrednia zasługa takiego patrzenia na czytane książki. Myślę, że dało mi to luz poświęcenia całego czerwca na przeczytanie jednej krótkiej książki – ale za to po rosyjsku.

Największym plusem jest jednak to, że ruszyłam w końcu te Himalaje Wstydu, jakie zalegają na moich półkach od dekady (wpadłam w poważny kryzys na studiach i tak naprawdę nie odzyskałam sił aż do teraz).

Chaotyczne bingo

Tak, ono wciąż się toczy, choć z ledwością, bo odhaczyłam w tym roku tylko jedno pole: Dumas lub Hugo – padło na „Trzech Muszkieterów”. Byłam blisko dodania „Serii Ceramowskiej”, ale jak autorowi „Pokażcie mi testament Adama” ulał się rasizm wymieszany z teorią pustego księżyca (czy co to tam było… to na podstawie czego Emmerich nakręcił film) to się poddałam. Może w przyszłym roku się zepnę i dokończę, bo to jest dobrze napisane, acz treści które przekazuje są… szokujące. Generalnie, jak gdzieś się rozwinęła cywilizacja, to jakimś cudem – choćby z księżyca – musieli tam dotrzeć biali. Z początku nic na to nie wskazywało, ale ostatecznie wiem już dlaczego ta książka nie ma wznowień.

30 stron dziennie

Kiedyś miałam ambitniejsze plany, ale życie zweryfikowało. Wiadomo, że statystyki stronowe są jeszcze mniej wiarygodne niż te książkowe, ale jest to zawsze jakiś dzienny cel, który może nie zawsze ma taką samą wagę, ale zmusza by usiąść na zadzie i jednak poczytać. Planem minimum jest tu przeczytanie co najmniej strony dziennie – poległam, chociaż nie na tyle często, żeby to był problem (plus na wakacjach nie uzupełniałam statystyk, więc mam tam dziurę). Średnio jednak czytałam 35 stron dziennie, więc udało się!

 

Cały ten czytelniczy rok muszę zapisać na plus. Poczytałam aż 28 nowych autorów (10 w antologii), z których tylko 2 z pewnością nie zagości na dłużej na mojej półce, a z paroma zdecydowanie będę chciała się zapoznać bliżej. Były zawody, były odkrycia – postaram się to jakoś usystematyzować w formie nagród podzielonych na kategorie w zależności od tego, co mi akurat pasowało.

Joseph Conrad

Nie do końca tu pasuje, bo był to autor mi znany, ale po raz pierwszy czytałam go po angielsku i to jest właściwa droga, moi kochani. Więcej będzie poniżej, jak przejdziemy do konkretów.

Yoon Ha Lee

Nie umiem wyrazić jak bardzo i jak długo czekałam na książkę, która mnie tak zachwyci. Na takie – prawdziwe, kurwa – sf, które wrzuca nas w środek akcji a potem rzuca w nas kamieniami. Tak. Proszę dać. W drugim i trzecim tomie jest tego trochę mniej (jakby autorowi ktoś uparcie powtarzał, ze nie zrozumiał i on by wolał takie, gdzie nie trzeba myśleć), niemniej całość jest przezajedwakurwabista. W „Revenant Gun” jeden chłop jest jednocześnie ćmą, która jest statkiem kosmicznym, trupem, upiorem i w dwóch miejscach jednocześnie działając przeciwko samemu sobie.

Carson McCullers

Bawi mnie, jak wyraźnie w moich literackich zainteresowaniach rysuje się pewien rodzaj kompletnego – i może pozornego - rozdźwięku między tym, co czytam. Normalnie catholic in the morning, satanist at night, cytując klasyka. Ponieważ moje drugi tegoroczne odkrycie to przedstawicielka literatury pięknej. Przeczytałam maleńki zbiorek opowiadań „The Haunted Boy” i wsiąkłam. Jest w tej prozie jakaś niepokojąca atmosfera, ciężka jak popołudniowy skwar, ale jednocześnie lodowata, przezroczysta, chłodnie milcząca. Będzie czytana.

Octavia E. Butler

Nie powiem, żeby to nazwisko było mim zupełnie obce, ale nie słyszałam go nigdy wcześniej w kontekście, który jakoś wiódłby bezpośrednio do przeczytania jakiejś jej książki. Opowiadanie „Więzy krwi” zmieniło moje podejście do tej autorki o 180 stopni. Ono jest niesamowite. Obrzydliwe, dziwaczne, ohydne i niepokojące. Przypomniało mi nieco „Region węża” Cherryh, jednak u Cherryh zawsze (tak samo w „40000 z Gehenny” czy nawet w „Przybyszu”) te interakcje z Obcym i ich niepokojące konsekwencje pozostają w sferze psychiki, a tutaj mamy ohydę pełną gębą. Mam szczerą nadzieję, ze to nie jest jedyna tak dobra rzecz, jaką Butler napisała.

 

Z tej samej antologii zainteresowali mnie też Connie Willis (od dawna na liście do przeczytania, ale nic nie tknęłam), Gary W. Shockley (tylko on zdaje się prawie nic nie napisał) oraz Tanith Lee (też nazwisko mi znane, ale nigdy się nie zabrałam za nią)

Wasilij Szukszyn

Jakie piękne i dobre są te teksty! Nakupiłam sobie jego powieści i opowiadań w oryginale i wierzę, że się zmuszę i przeczytam. Bo opowiadania były rewelacyjne. Jest w nich pewna ironia wobec bohaterów, ale jest też tak wiele zrozumienia i sympatii dla ich przywar i zalet. No a „Chce się żyć” to chyba nigdy nie zapomnę…  

Erin Morgenstern

To jest dla mnie największe zaskoczenie. Po Yoonie Ha Lee spodziewałam się, że będzie zacny (porównanie do Cordwainera Smitha… którego poznałam właśnie na okoliczność tej polecanki na okładce „Gambitu lisa”), co do Carson McCullers nie miałam żadnej opinii i oczekiwań, tak Morgenstern raczej unikałam, bo popularne książki rzadko kiedy nie zawodzą. Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że to jest NO PLOT JUST VIBES?! 


W tym roku było zdecydowanie więcej dobrych niż złych książek i te słabsze pozostawiały mnie raczej obojętną. Najsłabsze książki – w kolejności czytania:

„The Cat Who Saved Books”

Nie jest to może jakaś najgorsza literatura na świecie, ale było to straszliwie proste i niesubtelnie dydaktyczne. Mojej siostrze się podobało i wciąż nie rozumiem czemu.


Niektóre opowiadania z „Don Wollheim proponuje. 1985” – całą antologię zaliczam na plus, bo były tam świetne teksty albo takiego zupełnie ok, natomiast sporo było słabizny.


„Arsene Lupin vs Herlock Sholmes”

Bardzo na siłę. Tak jak pierwsze pojawienie się Herlocka mi się podobało, tak te opowiadania były pisane naprawdę bardziej pod tezę niż pod pomysł.

„Mała syberia”

To zdecydowanie najgorsza książka tego roku i podwójny zawód, bo po Tuomainenie jednak spodziewałam się więcej. Nie żadnej wybitnej literatury, ale solidnego czytadła z dobrym pomysłem (jak chociażby „Człowiek, który umarł”, które choć zamordowane przez nieudolną tłumaczkę wciąż się broni). Nie dostałam tutaj żadnej z tych rzeczy. Bezsensowny pomysł, cały humor oparty na jednym nieudanym tricku – rozmowach, w których każda strona mówi o czymś innym. To było naprawdę straszliwie słabe.

„Orkiestra bezdomnych”

Pochwała stalkingu. Nie jest to książka zła literacko (chociaż oralna tradycja mi nie leży), natomiast to co się w niej odpierdala przechodzi ludzkie pojęcie. Absolutnie okropny bohater, którego bierność, niezaradność, błędy i złe uczynki są nieustannie usprawiedliwiane przez narratora. Ja rozumiem, że to taka konwencja, że taka jest rola tego ducha – ale jaka jest tu rola autora? Co dokładnie Chigozie Obioma chciał nam tą książką przekazać? Że to w porządku zamordować byłą, jak sam sobie na łeb sprowadziłeś nieszczęście?

„Miasto Jadeitu”

Pisałam to wcześniej i napiszę raz jeszcze: Fonda Lee nie umie pisać. Podejrzewam, że ten drobny fakt nie utkwiłby mi tak w pamięci (chociaż scena seksu w tej książce jest wstrząsająco potwornie zła), gdyby nie hajp. Tam jest fabuła w tej książce i nawet wynika jakoś z konstrukcji świata (chociaż jakby się działa po prostu w naszym świecie a zamiast jadeitu było opium czy inna kokaina, to niewiele by trzeba było zmienić…), ale sposób opisania tego woła o pomstę do nieba (albo do Scotta Lyncha). Ja nawet nie wątpię, że Lee tam sobie ten świat wymyśliła, natomiast sposób w jaki go opisuje (jeśli  można się posunąć aż tak daleko) jest tragiczny. Mamy nawet wtręty w czasie teraźniejszym jak rodem z Janloońskiej Wikipedii. Czego nie mamy to jakichkolwiek informacji o rozwoju technologicznym tego świata. Albo sensownych postaci (z tego miejsca zdecydowanie nie pozdrawiam Hilo). Konstrukcyjnie też to leży, bo bohater co powinien zginąć jakoś zaraz na początku męczy się z nami zdecydowanie za długo.

Słowem – ktoś inny zrobiłby z tego niezły tekst. Poczytam sobie tę serię dalej, bo jak wspominałam jakaś tam jest fabuła a lubię gangusów, ale sukcesem bym tego nie nazwała.

 „Omnifagus”

Gdyby nie niechlubne dokonania pana Tuomainena, to byłaby najsłabsza książka tego roku. Pisarstwo rodem z kursów kreatywnego pisania, poprawne i bez duszy, teksty wyraźnie obliczone na klimat i niezdolne do zbudowania go. Z tym panem to już się raczej nie spotkamy.

 


Średnia ocena czytanych przeze mnie w tym roku książek to 7,4. Złożyło się na nie wiele solidnych średniaków – książek może nie wybitnych ale przyjemnych i zupełnie poprawnych (dominująca oceną było 7). Nawet więc bez zachwytów, które wyleję z siebie za moment, mogłabym powiedzieć, że tak zupełnie tego roku nie zmarnowałam.

Najlepsza książka

Nominacje: "Lord Jim", "Doniknąd", "Gambit Lisa"/"Raven Strategem"/"Revenant Gun", "Cyrk nocy", "Endurance"

Wygrywa oczywiście Lord Jim. Pozostali nominowani, chociaż są tam mocni zawodnicy jak „Endurance” czy trylogia Yoona Ha Lee jednak nie mogą się równać z Conradem. Mój boże, jak wiele można powiedzieć… nie mówiąc nic. Jak wspaniale można pisać po angielsku, jak ciężką, poruszającą, mroczną scenę wyznania można napisać..

"Cyrk nocy" odstaje mocno od pozostałych nominacji, ale cholera podobała mi się ta książka, chociaż nie była ani mądra, ani głęboka. 

Nagroda „Ale faza ja pierdolę”

Tutaj nominowany mógł być tylko jeden – Piotr Milczarek „Donikąd”. Wspaniała, poryta książka o tym, czego nie ma, o pustce, o końcu. Gdyby Dukaj i Hemingway mieli dziecko i to dziecko postanowiło napisać książkę podróżniczą to właśnie byłoby „Donikąd”. 


Najważniejsza książka


Nominowani: „Łowcy skór”, „Podziemie pamięci”

Wybór był prosty – „Łowcy skór” to historia bliższa i znacznie mniej abstrakcyjna jak przejmująca diagnoza społeczna Yoko Ogawy. Napisałam o „Łowcach” dość długi tekst w rachunku za kwiecień, więc odsyłam tam: https://silvahevsum.blogspot.com/2023/05/rachunek-za-kwiecien-2023.html

 

Największa przyjemność


Nominacje: "Donikąd","Revnant Gun", "Cyrk nocy"

Są różne rodzaje przyjemności i tu jednak chodziło mi przede wszystkim o pozbawioną głębi frajdę z czytania. Dlatego wybrałam "Cyrk Nocy" Erin Morgenstern, chociaż nie jest to najlepsza książka jaką w tym roku przeczytałam ani nawet najlepsza z nominowanych. Po prostu przyjemnie było poczytać coś z kategorii no plot just vibes.

 

Najlepsza non-fiction 



Nominacje: "Ogień wyszedł z lasu", "Donikąd", "Lepsi od pana Boga", "Endurance"

To nie był łatwy wybór. Wszystkie nominowane teksty są klasą same dla siebie. Pierwsze z wyścigu odpadło "Donikąd", bo chocaż uważam tę książkę za wybitną, to jednak nie do końca jest tym, czego sama oczekiwałabym po zwycięzcy w tej kategorii, o czym świadczy zresztą specjalna nagroda stworzona wyłącznie dla tej jednej pozycji. "Ogień wyszedł z lasu" i "Lepsi od pana Boga" to książki bardzo dobre (ta druga dodatkowo redakcyjnie na najwyższym poziomie), jednak zwyczajnie... przegrały chyba tematem. Heroiczna walka strażaków w innym kontekście wygrałąby z cuglach, ale czy cokolwiek i ktokolwiek może się równać z Ernestem Shackeltonem? "Endurance" czyta się jak coś pomiędzy powieścią przygodową z thrillerem, napięcie nie odpuszcza, nawet jeśli się zna zakończenie. Jest w tym duża zasługa autora, posiłkującego się pamiętnikami uczestników wyprawy i pięknie opisującego antarktyczne warunki, ale nie ukrywajmy - gdyby tę historię ktoś po prostu wymyślił, wyśmialibyśmy ją za przesadny dramatyzm, nadmierne okrucieństwo i cukierkowy happy end.  



Podczas tworzenia tego podsumowania sekcja filmowa zaskoczyła mnie najbardziej. Przeczytane książki śledzę na bieżąco i to bardzo dokładnie (co do strony), a tymczasem filmy wpadają jakoś to tu to tam. Ogółem jestem jednak przekonana, że oglądam mało. A tymczasem... samych filmów o Montalbano obejrzałam 32, łącznie 42. 
Z racji samej ilości Montalbano zdecydowanie zdominował ten rok. Jak mi się skończy, to nie wiem, co będę robiła, serio, haha. Bardzo przyjemna seria. Nie zmienia świata, nie mówi nic wiekopomnego, ale jest to sprawnie napisane, zagrane i nakręcone (dosłownie jeden film był słaby). Koniecznie chcę wrócić na Sycylię i zrobić sobie wycieczkę śladami Komisarza. 

Najlepszy film 


Nominowani: Gangubai Kathiawadi, Trzej Muszkieterowie: D'Artagnian
Wybór nie był prosty, głównie dlatego, że te filmy są tak od siebie różne. Najnowsza ekranizacja klasycznej powieści Dumasa to superprodukcja pełną gębą. Z jednym wyjątkiem (Aramis) świetny casting, dobry scenariusz, całość, mimo zmian, wierna jest książkowemu oryginałowi. 
Wygrywa jednak "Gangubai Kathiawadi", najnowszy film Sanjaya Leeli Bhansaliego. "Muszkieterzy", mimo rozmachu, mają jedną scenę takiego kalibru jak każdy najmniejszy fragment "Gangubai". 

 

Najgorszy film


 Nominowani: Hobbit, Stargate, Rebel Moon

 "Stargate" to nie jest dobry film, ale jak to u Emericha jest solidnie no a pomysły rozpoczęte tutaj dały nam całe uniwersum. Tak naprawdę to jest porządny film i tylko Kurt Russel ciągnie go w dół. "Hobbit" (część 1) to większa chała niż zapamiętałam. Serio, przy kolejnym oglądaniu kompletnie się nie broni. Nawet jednak "Hobbit" wypada... Może nie przyzwoicie ale ma lepsze momenty, w porównaniu do "Rebel Moon"

Lubię Snydera. "Armia Umarłych" podobała mi się szalenie. Podobnie jak "Sucker Punch", "Watchmen" czy "300". Nawet ten jego "Człowiek ze stali" był całkiem ok. Przywykłam do tego, że filmy Snydera się ludziom nie podobają, więc nie zrażałam się negatywnymi opiniami. I po obejrzeniu mam pytanie do piszących je - czy wyście oszaleli?? Ten film jest ZNACZNIE GORSZY. Cały ten film to takie "w poprzednim odcinku". Rzeczy dzieją się błyskawicznie, jedna po drugiej, chociaż powinny zająć miesiące, może lata. Bohaterka zbiera drużynę z grubsza nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co, a ta drużyna to też jakaś banda przypadkowych kretonów z jakimś ujeżdżającym gryfy indiańskim księciem z paździerza na czele. Pomijając już nawet kretynizm i zbędność masy elementów (ten gryf...) to wszystko sprawia wrażenie na szybko sklejone go streszczenia jakiegoś serialu i sprowadza się do "Ej, chodź z nami bronić wioski w 4 chłopa przeciwko imperialnemu krążownikowi" "No dobra". 

Jest tam jakaś wojna, co to nie wiadomo po co, o co i z kim, jest magiczna księżniczka co wskrzesza ptaszki, jest chłop przez którego wszyscy mają kłopoty, ale najwyraźniej nie wypada wyciągać z tego konsekwencji... Tylko rebelianckie rodzeństwo jest spoko, Ed Skrien, wiadomo, piękny jak ludobójstwo, jest w końcu jeden jedyny zwrot akcji taki z kategorii "DZIĘKUJĘ, NARESZCIE", ale bezsensowna akcja prowadząca do niego jest zbyt bezsensowna żeby ktokolwiek dał się na nią nabrać (poza oczywiście bohaterami tego filmu). 

Snyder próbuje budować klient ale kompletnie mu to nie wychodzi, przede wszystkim dlatego że ten film jest tak żałośnie na serio, jednocześnie mając postacie i wydarzenia rodem z bardzo taniej kreskówki. Albo co gorsza sesji RPG. W dodatku ktoś tam ewidentnie miał pomysł żeby zrobić taki nieoczywisty casting w efekcie czego jest jeszcze gorzej bo albo mamy kompletnie przerysowanego Skriena (którego ubóstwiam ale nawet on przebrany za kosmo-naziste tego nie uratował, szczególnie że jak wspominałam ten film stara się być na serio) albo bandę jakichś patałachów z innej bajki (budżetowy Hugh Jackman w roli naiwnego wsiura, co to sprowokował te wszystkie kłopoty ale udajemy ze nikt tego nie widział). 

Wiele elementów tego filmu dałoby się uratować, gdyby zrobiono go w lżejszej, jawnie przerysowanej konwencji (a wątki skrócono lub rozwinięto) . A zamiast tego dostajemy ocean krindżu. Jak to ktoś ładnie powiedział (o czymś zupełnie innym) "Wydaje ci się że to Szekspir a tak naprawdę to pietnastoletni angst". Ten film jest jak blogowe opko, które traktuje się tak straszliwie serio, oni się wszyscy zachowują, jakby to było na serio, jakby to miało sens i było mroczne a tak naprawdę są grupą kolegów w ciuchach ukradzionych siostrze i makijażu zrobionym kosmetykami wyciągniętymi z kosmetyczki mamy. 

To nie jest tylko najgorszy film zeszłego roku. To jeden z najgorszych filmów jakie w ogóle w życiu widziałam. On nie jest nawet tak zły, że aż śmieszny on jest tak zły, że aż żenujący i człowiek nie wie, gdzie wzrok podziać. Scenariusz jest tu tak potwornie zły, że można nawet powiedzieć, że było do dupy, ale. Tu nie ma żadnych ale, ten film nie ma żadnych zalet, jednego dobrego elementu w nim nie ma. 



Seriali nie oglądałam w tym roku prawie wcale, wjechały zaledwie 2 nowe tytuły, jeden nowy sezon i 3 niepełne powtórki. W kategorii nowych zdecydowanie wygrywa "Mask Girl". Fakt, że serial nie do końca broni się przy drugim oglądaniu (nie że coś tam jest nie tak, ale jego fajność polega na tym, że zawsze robi to czego chcesz, ale na co zwykle nikt nie ma odwagi, więc pozbawiony tego elementu zaskoczenia nie jest aż tak fajny).  Drugi nowy serial to "Trom", rzecz działa się na Wyspach Owczych i była ok. 

Drugi sezon "Palpito" ("Ukradzionego serca") był znacznie głupszy od pierwszego - a to jest osiągnięcie - co się jednak pośmiałam to moje i pewne rozwiązania (chociażby, że skorumpowany polityk, taki śliniący się na sekretarki pan Janusz okazuje się najporządniejszym moralnie bohaterem) mi się podobały. 

Powtórki to "Lepsi niż my", "Chłopaki z baraków", "SG-1". Trzy świetne i bardzo od siebie różne tytuły, do których można wraca wielokrotnie i zawsze cieszą. 

 


Myślę że grałam więcej niż oglądałam seriali, ale jak pokazuje kwestia filmowa, mogą to być wrażenia kompletnie oderwane od rzeczywistości. Na plus na pewno klasyki - Hades i Vampire Survivors. Poza tym, nowy tytuł - Frostpunk. Święta gra. Klimat, ta nieustanna pogoń za warunkami pogodowymi, konieczność podejmowania drastycznych decyzji. Świetne dodatki. Najsłabiej wypadł chyba Hollow Knight, ale z czasem się do niego przekonałam, więc myślę że jak kiedyś nagle znajdę czas na granie to go skończę. 


W 2023 roku wyszła nowa płyta Thy Catafalque i.. I mi nie podeszła. To wciąż rewelacyjny album, bo prostu za blisko blackmetalowych korzeni zespołu. Za to ten sam zespół (jednoosobowy) zaczął jakiś czas temu koncertować i chociaż nie udało mi się pojechać na żaden koncert, to wytwórnia Season of Mist (Która wydaje niesamowita muzykę) udostępniła koncert z Budapesztu na yt. O tutaj: 



Skoro o koncertach mowa, to byłam na całych dwóch: Little Big i Villagers of Ioannina City, oba w tym samym tygodniu. Na Little Big zdecydowanie zawiodło nagłośnienie, wokalistów zwyczajnie nie było słychać. Skakało się fajnie, ale to był bardzo słaby koncert (nie z winy zespołu). Wsiury z Joanniny za to dali czadu. Mam nadzieję, że jeszcze wrócą do Polski, bo czekam! 
Odbyła się też Eurowizja pozostawiająca - jak zawsze - niesmak, w tym roku chyba wyjątkowo duży. Niemniej prawdziwy zwycięzca - Käärijä - rozpoczął porządną karierę. Koncertuje nieustannie od maja, współpracuje z licznymi uznanymi artystami i dał wiele radości Finom, bo promuje ich język. Cza-cza-cza, szwedzkie sukinsyny. 
Najlepszy album? "As Above" Northern Lights



Podsumowanie

I to by było na tyle, jak sądzę. Rok długi to i podsumowania się zebrało sporo. Z rzeczy poza-popkulturalnych, to obyłam dwie podróże zagraniczne - na Sycylię oraz w Pireneje (Andora i Francja). Oba wyjazdy były wspaniałe, we wszystkie te miejsca chcę wrócić i bardzo polecam. Nazwiedzałam się, widziałam starożytności (katedra w Syrakuzach!), nowożytności (BICI Lab! Muzeum Airbusa!), wspaniałą przyrodę, poznałam wspaniałych ludzi. 
Zdjęcia z Sycylii wrzuciłam tutaj: silvahevsum: Galeria
A bardzo skrócony wybór fotek z Andory i Francji zamieszczam poniżej.

Vall del Madriu (Andora)

Mirador de la Grau de Llosa (2036m) - punkt widokowy nieopodal schroniska Sorteny (Andora)

Refugi de l'Angonella, które uratowało nas w czasie załamania pogody (Andora)

Lago del Mig (?) (Andora)

Kawusia w naszym hotelu (Hotel Sirakusa, Andora)

Camping w Gavarnie z widokiem na cyrk lodowcowy (lodowca już nie było) (Francja)

Znowu cyrk lodowcowy w Gavarnie (Francja)

manga o św. Bernadecie, ponieważ Lourdes to stan umysłu (Fronacja)

pomnik kolarza na Col du Tourmalet (Francja)

Widok z naszego tarasu w Tuluzie (Francja)

Zabrałam się w końcu za niemiecki i nawet napisałam całą notkę na ten temat i jakoś nigdy jej nie opublikowałam. W każdym razie nauka języka we własnym zakresie, we własnym... nie, nie chodzi nawet o tempo (to sobie narzucam zawsze dość mordercze), ale o styl - nauka we własnym stylu pokazała mi, że nawet notatki z języków mają sens (nigdy nie miałam zeszytu do żadnego z języków, których się uczyłam poza rosyjskim, bo był wymagany skoro uczyliśmy się alfabetu). Polecam. 
Obecnie (styczeń 2024) zaczęłam przerabiać książkę z serii "Niemiecki 365 na każdy dzień" - za rok dam znać, jak to wyszło ;) 
Przeczytałam jedną książkę po rosyjsku - niezbyt grubą i zajęło mi to miesiąc, ale za to bez przerywania, ciągiem, jak na czytanie jednej książki zupełnie na serio przystało. Jestem więc zadowolona. Mimo wszystko idzie mi to czytanie po rosyjsku nadal bardzo wolno i zastanawiam się, co dalej. Druga książka po rosyjsku za która się zabrałam utknęła na dość wczesnym etapie, myślę, że częściowo dlatego, że opowiadania Jefremowa niespecjalnie mnie wciągnęły. Zastanawiam się, czy nie rzucić wszystkiego i nie zabrać się za "Kłamstwa Locke'a Lamory". Niemniej wiem, że zajmie mi to sporo czasu i dlatego się waham. Tak czy owak - nauka języków na plus. 
Sportowo był to też dobry rok. Nie tylko absolutnie rewelacyjne Tour de France (odsyłam do rachunku z lipiec), ale też odkryłam nowy sport - rugby. I wkręciłam się na maksa, od zakończenia mistrzostw nosi mnie, żeby obejrzeć więcej tego szaleństwa. 

I już, tyle, koniec, ile można. Jeśli dotarłeś do końca tej epopei, to szczerze gratuluję i podziwiam. Pędzę pisać zaległy rachunek za grudzień i może skreślę parę słów o planach. (a i zdjęcia z wyjazdów przydałoby się obrobić, wywołać, zrobić albumy...).

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia