niedziela, 4 lutego 2024

[Rachunek za] Styczeń 2024

Nowy rok, nowe rozczarowania. 

Nie no, poważnie mówiąc nie było tak źle. Były za to równe zaskoczenia. Przede wszystkim to jak dużo w tym miesiącu obejrzałam, szczególnie kiedy porównać to do niespecjalnie pozytywnych osiągnięć czytelniczych. Zazwyczaj styczeń to ten Leosia gdzie pożeram najwięcej książek w ciągu roku a tutaj wypadło mizernie. 

Obejrzałam za to filmy, seriale, kreskówki, seriale dokumentalne... Jakiś szał mnie opętał, nie ukrywajmy - częściowo w związku z tym że znowu staram się podrzucać trochę ciężarów, a bez czegoś co odciągnie moja uwagę od tam nudnej czynności nie miałoby sensu nawet próbować. 


Książki 

Światłość w sierpniu 9/10

Moje pierwsze spotkanie z Faulknerem, wszystko w ramach odkrytych w ostatnich latach brakach w klasycznej literaturze amerykańskiej. Wydaje mi się to o tyle dziwne, że przecież popkultura przesiąknięta jest wszystkim made in USA a jakimś cudem ominęła mnie ta bardziej wartościowa cześć. 

Byli już Steinback (przed tą całą akcją, coś jeszcze przeczytam, ale raczej w oryginale), Melville (wspaniały), był Hemingway (bardziej interesujący stylistycznie niż fabularnie, ale jeszcze wrócę do niego), przyszła pora na Faulknera, szczególnie że polski rynek wydawniczy jakoś sobie o nim przypomniał ostatnio i wychodzą nowe tłumaczenia. Skusił mnie oczywiście Płaza, ale jakoś tak wyszło, że pierwsza wjechała "Światłość w sierpniu" w tłumaczeniu Piotra Tarczyńskiego. To tłumacz dotąd mi nieznany, ale coś czuję że się zaprzyjaźnimy, bo ten polski Faulkner jest wspaniały. Kontrowersyjne decyzje edytorskie początkowo mną wstrzasnęły, ale jakimś sposobem to działa, płynie się przez te prozę. W tym kontekście bardzo ciekawi mnie jaki jest Faulkner Płazy. Wjeżdża na klub czytelniczy PIWu już za dwa tygodnie więc biegnę czytać. 

Sama "Światłość..." za to... Nie wiem. Generalnie nie lubię modernizmu. Nie tak że mam coś o niego jakieś konkretne zarzuty, bo prostu jakoś nie możemy się dogadać. Faulkner więc mnie skonfundował, bo to niby coś, czego nie lubię, ale podobało się. I co zrobię, nic nie zrobię. Czy mnie ten tekst zachwycił? Bardziej pewnie językowo niż teściowo, ale to też nie tak, że to tylko ładna buzia. Lektura pozostawiła mnie z poczuciem, że powinnam przeczytać więcej, żeby sobie wyrobić zdanie. Czego i wam życzę. 


Invictus. Igrając z wrogiem 7/10

To tak w ramach mojej aktualnej fascynacji rugby. Spodziewałam się książki bardziej o rugby właśnie, podczas gdy jest to książka o Mandeli. Nie czyni jej to zaraz złą, dowiedziałam się sporo i chciałabym dowiedzieć się więcej. Mniej może o samym Mandeli, ale więcej o RPA i jej historii. 


Czerwony Mars (kurwa jaka chujnia)/10 

Na tym u płynęła mi połowa miesiąca i wciąż nie skończyłam, ale skończę, bo chce z czystym sumieniem pisać wszędzie głośno i wyraźnie jaka ta książka jest słaba po absolutnie każdym względem. Tam jak zwykle uważam że każdy powinien sam wyrabiać sobie opinie tak tę śmierdząca kupę gówna radzę omijać. 


Filmy:

Renfield 8/10

Czy może być coś lepszego niż Nicolas Cage jako Drakula? Wspaniały to był film, dał mi wiele radości i szkoda właściwie, że to pełny metraż a nie jakiś serial proceduralny, bo jest tu bardzo duży potencjał. 

To co "Renfield" robi dobrze to natychmiastowe pozbycie się jakichkolwiek pretensji do powagi czy realizmu. Rządzi się logiką kreskówki, w tym aspekcie blisko mu do South Parku. Całość jest dobrze zagrana a Nicolas jest po prostu doskonały. 

Czy to wybitne dzieło, które zmieni wasze życie? Nie, ale to przyjemna komedia do obejrzenia ze znajomymi. 


Gangubai Kathiawadi 9,5/10

Najlepszy film zeszłego roku. Obejrzany raz jeszcze, bo chciałam go komuś pokazać. Nic nie traci przy kolejnym oglądaniu. A może nawet zyskuje. Przepiękny, Alia Bhatt to chyba moja nowa ulubiona bolywoodzka aktorka. 


Invictus 5/10

Ależ to było słabe. Zainspirowana lekturą (oraz nowo odkrytą miłością do rugby) postanowiłam w końcu obejrzeć film Eastwooda. I to chyba jego najsłabsze dzieło. W gruncie rzeczy pochwalić tu można chyba tylko casting, szczególnie jeśli chodzi o ochroniarzy Mandeli, tam rzecz zadziałała. Przede wszystkim jednak scenariusz jest tu słaby jak barszcz, chaotyczny, bez napięcia, pomija bardzo fajne fragmenty książki (a więc zakładam - prawdziwej historii, nawet jeśli odrobinę podkolorowanej) - chociażby nauka hymnu, która w książce jest sukcesem a tu popisem fochów; właściwie zupełnie pomija rugby, dostajemy różne wyrwane z kontekstu sceny z życia Mandeli, z których żadna nie ma w sobie nic interesującego a końcowy mecz przedstawiony jest żałośnie. Jestem naprawdę zaskoczona nie tylko dlatego, że generalnie lubię Eastwooda, ale przede wszystkim dlatego, że to powinien być film sportowy a spartolenie filmu o sporcie jest naprawdę sztuką. A już szczególnie rugby, które jest tak dynamiczne. I nie mówię tu, żeby wyciąć Mandelę, wręcz przeciwnie, ale można było o zjednoczeniu RPA opowiedzieć znacznie ciekawiej, dynamiczniej i właśnie przez pryzmat sportu, który - sama ta historia tego dowodzi - może mieć potężne oddziaływanie społeczne. 

To jest historia o zmianie nastawienia. Nastawienia Czarnych do sportu Białych, ale też tych żyjących obok siebie, ale tak różnych ludzi do siebie nawzajem. I ta zmiana pokazana nam jest w formie jakichś przerywników, gdzie postacie, których nie znamy i o których nic nie wiemy nagle w połowie meczu zaczynają klaskać. Niektóre z nich są nieco lepsze (scena, w której chłopiec dostaje koszulkę Boksów i odmawia jej przyjęcia), ale generalnie padają płasko na ryjek. Tak samo scena, w której reprezentacja idzie uczyć dzieci grać w rugby... nie zawiera wyjaśnienia zasad, a mam wrażenie, że żenujące przedstawienie meczu na koniec wynika z obawy, że widz i tak nie zrozumie o co chodzi. Dostajemy więc jakiś montaż, z którego niewiele wynika, a myślę, że to powinna być emocjonalna scena. Generalnie ta zmiana nastawienia społeczeństwa do nadchodzących mistrzostw, do rugby, do afrykanerów - ona jest nam przedstawiana w formie oderwanych od siebie scen, gdzie w ogóle nie czuć upływu czasu i w których uczestniczą postacie, których nie znamy i które nic nas nie obchodzą. 

Jak boga kocham to jest chyb jedyny film okołosportowy jaki widziałam, który tak bardzo mi się nie podobał. I nie, nie ma znaczenia, że to niby jest bardziej biografia Mandeli, bo jako film biograficzny też się nie sprawdza, bo my się niczego nie dowiadujemy o Mandeli. A sceny z córką to chyba nie da się specjalnie zrozumieć, jak się nie wie kto, co, dlaczego i jak. 

Nie polecam. 


Chłopiec i czapla 9,5/10

Nagroda dla najlepszego filmu 2025 już chyba przyznana. Czwarty (bodaj) ostatni film Miyazakiego dowozi, oj jak dowozi. Jeśli Miyazaki zamierzał robić te swoje "ostatnie" filmy, póki nie stworzy dzieła doskonałego, to "Chłopiec i Czapla" faktycznie będą ostatnim jego dziełem. Mam wrażenie, że tym razem reżysera nie powstrzymywało już nic, żadna potrzeba dostosowywania się do odbiorcy, do jakichś konwencjonalnych zasad logiki czy scenopisarstwa. Ta historia płynie swoim rytmem, onirycznym korytem baśniowej logiki. Jest mrocznie, jest strasznie, jest miejscami komicznie - i jest to taki nerwowy śmiech przez łzy. Są słodkie stworki, jest przemoc, jest latanie, ogień, wojna, ptaki wszelkich kształtów, jest zdarzenie dorastającego chłopca ze światem - i jest rozliczenie się starego człowieka ze wszystkim co zbudował i co popadnie w ruinę po jego śmierci. Jest w tym filmie niepewność i gorycz, niepokój, nadzieja zderza się z nieuniknionym, dobre intencje wypacza ponura logika rzeczywistości. 

To nie jest banalna historyjka z trzyaktową strukturą (zresztą obcą japońskiej kulturze), fabułą i wyłożonym na talerzu przesłaniem. To jest historia prawdziwa jak życie, płynie jak rzeka, rozmywa się na krawędziach - tak jak płynna, rozedrgana, rozmywa miejscami staje się animacja. Początkowa scena, w której Mahito biegnie przez zbombardowane płonące miasto to prawdopodobnie najlepsze, co w życiu widziałam. Poza tym mamy wręcz orgazmiczną dbałość o detale, o takie drobne szczególiki, jakimi nigdy animatorzy się nie przejmują. Każde otwarcie i zamknięcie drzwi to tutaj rytuał, powolny, pełen drobnych kroczków i zbytecznych gestów. Żadna stopa tak po prostu nie dotyka podłogi, za każdym razem widzimy, jak przenoszony jest na nią ciężar ciała. 

A do tego ta muzyka. Tak, to znowu jest Hisaishi, ale jak inny od tego, do czego nas przyzwyczaił. Tak poważny, mroczny, niepokojący nie był chyba nigdy. Jest minimalistycznie a jednocześnie tak przejmująco. Zresztą sami posłuchajcie: 




Maryla. Tak kochałam 7/10

Film dokumentalny o Maryli Rodowicz. Obejrzałam, bo liczyłam, że pojawi się w nim Daniel Olbrychski i się nie zawiodłam. Jeśli nie macie pojęcia jakim pociesznym narcyzem jest Daniel, to się dowiedzcie, bo każda wypowiedź tego chłopa dostarcza mi wiele radości. Sam dokument jest całkiem sprawnie zrobiony, przedstawia życie Maryli w formie jej wypowiedzi oraz wywiadów z różnymi osobami, które spotkała na swojej drodze - a chyba nie ma osoby, która się nie zgodzi z tym, że talent talentem, ale Rodowicz miała niesamowite szczęście do współpracy z wybitnymi muzykami i poetami. Osobiście wolałabym, żeby w filmie było więcej muzyki, ale myślę, że nie pozwoliły na to ograniczenia metrażowe.  


Seriale:

Mask Girl 8/10

Obejrzałam drugi raz, bo pokazywałam komuś. Za drugim razem traci wyraźnie. Nie dlatego, ze zaczyna dostrzegać się niedociągnięcia, ale po prostu cała ta niewiarygodna narracja nie działa, kiedy się wie, że jest niewiarygodna, podobnie zwroty akcji. Generalnie wciąż bardzo polecam ten serial, ale nie jest to materiał na wielokrotne seanse. 


Tulsa King 10/10

Wow. To dla tego serialu zaczęłam płacić za skyshowtime i tak płaciłam chyba że dwa lata bez obejrzenia tam jednej rzeczy, aż w końcu nadszedł ten czas. I wiecie co? Nie żałuję że wyrzuciłam tyle pieniędzy na usługę z której nie korzystałam bo "Tulsa King" jest wspaniały.

Jak być może wiadomo, żywię głębokie przekonanie że Stallone to najbardziej niedoceniany człowiek w Hollywoodzie. I jak Boga kocham twórcy Tulsa King chyba podzielają moje przekonanie. Przede wszystkim każdy kto wie trochę o możliwościach Slya od razu zauważy, że ten serial, ta rola, zostały napisane pod niego. Od początku do końca, tak by wykorzystać jego możliwości. Stallone doskonale sprawdza się w komediach, więc humoru tu jest co nie miara. Jest też doskonały dramatach, mamy więc dramaty. Nie może się też obyć bez monologu, bo Stallone jest mistrzem monologu (world ain't unicorns and sunshine). Reszta obsady nie zostaje w tyle. Czy to młody szofer, czy właściciel baru dla kowbojów czy ekipa handlująca ziołem, przyjaciele, wrogowie, statyści - wszyscy dają radę. Na szczególną uwagę zasługuje aktorka grająca córkę głównego bohatera, która może nie jest do niego podobna ale *gra* podobną.

A o czym w ogóle mowa? Dwight Manfredi, gangster starego typu odsiedział 25 lat za morderstwo (ogółem wziął na siebie grzechy Rodziny). Kiedy jednak wychodzi z pierdla, zamiast wdzięcznego tłumu czeka go... wygnanie. W Nowym Yorku nie ma dla niego miejsca, ale proszę, oto Tulsa w Oklahomie, pojedziesz tam, rozkręcisz mafijny biznes, praktycznie będziesz na swoim, tylko nam płać mały haracz i będzie git. Dwight nie jest zadowolony, ale co ma zrobić, jedzie i rozkręca. Zderzenie oldskulowego mafioza z nowoczesnym życiem na prowincji jest źródłem masy przezabawnych sytuacji (Stallone błyszczy), przeszłość i skutki długiej odsiadki oraz pewnych decyzji prowadzą do dramatycznych sytuacji (Stallone błyszczy). Kiedy trzeba zawalczyć o swoje Stallone... no wiecie.

Ten serial jest wspaniały. Dopracowany w każdym szczególe, świetnie zagrany, pomyślany, napisany, zrealizowany. Zarwałam nockę, żeby obejrzeć go (prawie, jednak odpadłam na ostatnie 2 odcinki) za jednym zamachem, bo nie sposób się od niego oderwać. 

Prawdopodobnie najlepszy serial jaki zobaczę w tym roku. 


Forst 3/10

Obejrzałam pierwszy odcinek, bo chciałyśmy zobaczyć cameo Remigiusza Mroza. Nie było łatwo, serial test tragiczny, a widziałam w recenzjach, że również w porównaniu do książek wypada słabo. Najjaśniejszym punktem jest tam właściwie Szyc - a nie lubię Szyca - poza tym mamy koszmarne dialogi, drewniane aktorstwo, dziwaczny scenariusz oraz przede wszystkim nieustanną mgłę - zarówno na zewnątrz, jak i w pomieszczeniach tak że zwyczajnie oczy bolą od patrzenia na to, a sensu specjalnego w tej decyzji nie widzę. Tak naprawdę Remigiusz Mróz grający trupa był najlepszy. 


Tajemnice Polskich Morderstw 8/10

Sprawnie zrealizowany serial dokumentalny o - jak sam tytuł mówi - polskich morderstwach. Autorzy fajnie wybrali sprawy oraz osoby, które o nich opowiadają, generalnie solidna rzecz, polecam.  


Pamiętnik gwałciciela 8/10

Kolejny polski serial true crime, tym razem o gwałcicielu, który grasował we Wrocławiu. Tytuł bierze się z tego, że nasz sprawca prowadził dokładne zapiski na temat swoich zbrodni łącznie z rysuneczkami patyczaków przedstawiającymi pozycje w jakich gwałcił swoje ofiary. Sprawnie zrobiony dokument, polecam. 


Escaping Twin Flames 8/10

Kolejny serial dokumentalny, ale tym razem o bardzo dziwacznej sekcie. Wszystko oparte jest na jakimś newage'owym pieprzeniu o bratnich duszach (bliźniaczych płomieniach), a tak naprawdę chodzi o wyciągnie ze zdesperowanych debili kasy na kursy bycia szczęśliwym. I już na tym etapie to brzmi paskudnie, ale to wcale nie jest koniec, bo gdyby to było zwykłe oszustwo to można by się rozejść do domów bez kręcenia seriali dokumentalnych. O nie, tutaj jest znacznie grubiej. Ohydnie. Polecam. 


Bad Surgeon (O CIE PANIE)/10

Lubię true crime i różne medyczne historie, więc ten serial wpasował mi się w gusta idealnie. Wyobraźcie sobie genialnego chirurga, chirurga gwiazd i chirurga-gwiazdę, włoskiego geniusza, który równie dobry co w rewolucjonizowaniu medycyny jest w podrywaniu. Tylko co, jeśli chłop jest oszustem? A nawet gorzej - gdyby był po prostu oszustem, to podobnie jak w przypadku Twin Flames konsekwencje jego działań nie byłyby tak tragiczne. 

Przerażająca historia o mocno zaburzonym i bardzo niebezpiecznym człowieku. Bardzo polecam. 


American Nightmare 7/10

Kolejny serial true crime (ja jego oglądam jak podnoszę ciężary, dlatego tyle tego) Denise zostąła porwana w okolicznościach tak dziwacznych, że nikt jej nie wierzy i sama staje się oskarżoną. Faktycznie dość przerażająca perspektywa.  


Hazbin Hotel (Hide your pain Harold)/10

Nowe dziecko Vivienne Medrano, tej o Helluva Boss. Mam bardzo mieszane odczucia. Przede wszystkim jest tu stanowczo, stanowczo za dużo piosenek, szczególnie, że wszystkie są praktycznie na jedno kopyto. W dodatku cały scenariusz, mimo dorosłych treści, pisany jest bardzo kreskówkowo. Wszystko mamy podane na tacy i to w dodatku błyskawiczni, żaden problem nie ma czasu zaistnieć i się rozwinąć, wybrzmieć - natychmiast dostajemy jego rozwiązanie. Ta fabuła to bardziej taka była na pełen (22 odc.) sezon, a nie 8 króciutkich odcineczków w dodatku w połowie zmarnowanych na śpiewanie. W dodatku humor jest mocno oparty na tym, że postacie okazują się żałosne a już pomijając że mnie to nie bawi do przede wszystkim jest to na jedno kopyto. Są tu fajne elementy i jest potencjał, ale generalnie raczej się zawiodłam. 


Six Nations (5+2)/10

Jeszcze mi zostało parę odcinków, ale mówiąc w skrócie jest to serial dokumentalny o Turnieju Sześciu Narodów, opowiedziany z perspektywy wybranych zawodników i członków sztabów każdej z biorących udział reprezentacji. Miejscami śmieszny, nieco zbyt po amerykańsku dramatyczny, ale ogółem do obejrzenia. Bohaterowie wybrani dość różnorodnie. 



Gry

Hollow Knight 6/10

Jednak mnie wkurza ten klimat, to powolne tempo... Jest też coś w sterowaniu, co nie współgra z moimi przyzwyczajeniami, nie umiem nawet określić, co, ale walczę z tym i to też mnie nie bawi. 


Dead Cells 8,5/10

Wróciłam, bo co miałam nie wracać. Wmawiam sobie, że jak gram w to, to nie gram w Hadesa. Nie żeby to cokolwiek zmieniało. Niemniej dobrze się w to nawala, w końcu miałam czas przejść grę po raz pierwszy i sobie teraz pykam na hardzie. Dobra gra to jest. 



Plany 

Plany mam takie, żeby teraz na szybko obalić "Flagi pokrył kurz" Faulknera, ponieważ 13 lutego jest spotkanie PIWowskiego klubu czytelniczego i chcę na niego iść, potem dokończę "Czerwonego Marsa", potem łyknę "Bufo Blombergi" a potem, jak bóg da, jakąś porządną fantastykę, żeby się jakoś odtruć od tego Robinsona, ale wciąż nie wiem, co to będzie. I może jakieś horrory wlecą. 
Poza tym trwa Turniej Sześciu Narodów oraz zaczyna się sezon kolarski, więc będę zajmowała się sportem a co za tym idzie - może wreszcie skończę coś z rozgrzebanych robótek na drutach. 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia