Książki
Zacznijmy od tego, że jestem trochę w szoku, że uzbierało mi się w tym miesiącu ponad 1000 przeczytanych stron (czyli minimum wyrobione) i "aż" 3 książki. Serio, trudno mi uwierzyć, że to wszystko było w październiku a nie pół życia temu (nienawidzę zmiany czasu, chociaż to jest i tak ta lepsza opcja).
Dziecko płomienia
Książka tak wciągająca, że zapomniałam, że jestem w połowie, a nie, że ją skończyłam, co myślę wiele o niej mówi. Więcej napisałam w rachunku za wrzesień, więc tutaj wspominam tylko dla porządku, bo dokończyłam ją w pierwszych dniach października oraz wspomnę o tej serii jeszcze przy okazji "Navoli"
Lucky Day
Chuck Tingle już od jakiegoś czasu wchodzi do mainstreamu, a że jego najnowsza powieść droga nie była i brzmiała fajnie, jeśli chodzi o opis, no to co było robić. Co więcej! Ja tę książkę kupiłam i natychmiast przeczytałam. Szok, niedowierzanie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak miałam, chyba w przypadku "Lodu" Dukaja (kupionego w dniu premiery). Czy było warto? Było.
Początek mnie nie zachwycił, pierwszy rozdział jest bardzo blogaskowy, niemal dosłownie bohaterka schodzi na śniadanie, są tu te okropne opisy w stylu "moje gęste czarne włosy", ale po przeczytaniu całości skłaniam się ku temu, że to chyba trochę specjalnie tak było. Niemniej powieść szybko się rozkręca, a Chuck po raz kolejny pokazuje że ma niezwykły dar przekazywania pozytywnego przesłania przy użyciu bardzo durnych środków.
Nasz główna bohaterka, Vera, jest wybitną matematyczką i zajmuje się prawdopodobieństwem. A dokładniej: pewnym kasynem, w którym więcej się wygrywa niż przegrywa a jednak biznes się kręci. Napisała o tym książkę, z okazji premiery zaprasza na kolację znajomych i rodzinę i... i dzieje się coś bardzo nieprawdopodobnego. A właściwie wszystkie nieprawdopodobne rzeczy dzieją się na raz. Ginie mnóstwo ludzi a Verze rozsypuje się światopogląd. Pogrążona w depresji czeka bezwolnie na kolejne nieprawdopodobne gówno, bo jak żyć w świecie, w którym niczego nie da się przewidzieć? Jej powolne umieranie przerywa przybycie podejrzanie radosnego Agenta Lyne'a, który to szuka powiązań pomiędzy kasynem, którym zajmowała się Vera a Dniem Niskiego Prawdopodobieństwa i chciałby zatrudnić ją jako ekspert do pomocy w śledztwie. Vera niechętnie się zgadza no i dalej już nasze miśki wspólnie próbują rozwikłać tę sprawę.
Czy ta książka zmieni wasze życie? Raczej nie. Ale ma w sobie ten tinglowy przekaz, że miłość jest prawdziwa, co mnie zawsze kompletnie rozbraja biorąc pod uwagę absolutnie wszystko, co się w tych tekstach znajduje.
Aha, w razie co, to tu nie ma nawet jednej sceny seksu, więc to nie jest jednak z tych książek Chucka Tingle.
Kobieta z wydm
Jakoś z tym sezonie średnio z tym klubem PIWu, kolejna książka, która mi się nie podobała. "Kobieta..." jest obrzydliwa (bardzo naturalistyczna) i nudna, z bohaterami, którzy nie mają w sobie nic interesującego, ale za to są bardzo odpychający. Zaczyna się to bardziej jak horror i takiej estetyki się spodziewałam, ale ostatecznie rozłazi się to w szwach, pełno tu jest jakichś przemyśleń w pierwszej osobie, których obecności nic nie usprawiedliwia, a zakończenie jest oczywiste od samego początku, ale jednocześnie chyba pada płasko na ryjek.
Plusy: Kobo Abe ma strasznie śmieszne zdjęcie na wikipedii.
teraz kategoria książek zaczętych
Dobry den
Zaczęta z nudów na palmie, do czytania w autobusach (jak wracam wieczorami, to jednak podświetlenie jest niezbędne, z czytaniem papierowej bywa trudno w zależności od dostępności miejsc w autobusie), ale mnie odciągnęły od niej inne obowiązki. Całkiem ciekawa (oceniam po dwóch rozdziałach), raczej dokończę, ale muszę się wygrzebać z obowiązków PIWowych.
Navola
Nie chcę niczego definitywnie przesądzać już teraz, ale coś czuję, że to będzie największe rozczarowanie 2025, bo chociaż "Przypowieść o siewcy" mnie nie zachwyciła tak jak tego oczekiwałam, to jednak jest to nieskończenie lepsza książka.
Zacznijmy od tego, że Bacigalupiego czytałam, kiedy był modny, to znaczy, kiedy wyszła w Polsce "Nakręcana dziewczyna. Pompa numer 6" i ten zbiór opowiadań (powieść nieco mniej) wspominam bardzo dobrze. Cieszyłam się na Navolę. No i na co mi to było? Ta książka jest beznadzieja. Waham się wciąż, czy ją kończyć* (jestem na 150 stronie), bo raczej nic interesującego się tu już nie wydarzy. Przede wszystkim worldbuilding jest tu żałosny, by nie powiedzieć nieistniejący. To są po prostu renesansowe Włochy, Navola to po prostu Bolonia a lokalsi mówią po prostu po włosku. Ba, gorzej, bo z tym językiem to jest już największa porażka. Otóż Bacigalupi nie rozumie jak działają języki obce. Nie wiem, jakim cudem, bo chociaż jest amerykaninem, to się przecież uczył chińskiego. A jednak jego bohaterowie wypowiadają się jak jacyś "włosi" z Nowego Jorku, to nawet nie jest tak, że oni wtrącają bezsensownie słówka w swoim języku (co i tak byłoby słabe, bo przecież oni domyślnie w tym języku mówią), oni często powtarzają dokładnie to samo. WTF. Co gorsza, to nie koniec problemów tej książki. Bo gdyby tylko worldbuilding leżał i były słabe dialogi (a dialogi same w sobie są tu naprawdę żenujące), to jeszcze można by to uratować jakąś intrygą. Ale nie. Myślę, że największym problemem Navoli jest to, że Bacigalupi pisze ją, jakby opisywał rzeczy niezwykle interesujące. Na tych 150 stronach, które przeczytałam, były głównie bardzo szczegółowe opisy (i stylistycznie to, pomijając dialogi, jest bardzo sprawnie napisane)... niczego. Jak boga kocham ta książka jest napisana, jakby była o bardzo ciekawych rzeczach, a nie jest. Opis za opisem rzeczy, których się generalnie w książkach nie opisuje, bo wszyscy wiedzą, jak wyglądają. Jak typ opisuje rynek, to to nie jest pływający rynek w Camorrze, to jest jakieś przypadkowe targowisko.
*jednak nie dokończyłam, wróciłam, spojrzałam na tę stronę, przypomniałam sobie absolutnie żenujący dialog w połowie którego przerwałam lekturę i stwierdziłam, że naprawdę nie zostało mi tyle czasu na tej ziemi, żeby marnować go na ten szajs.
Film
Antarktyda
Wybrałam się na seans ukraińskiego filmu dokumentalnego "Antarktyda". Ładna rzecz, całkiem ciekawa, relacja z wizyty reżysera w ukraińskiej stacji badawczej "Akademik Vernadsky. Piękne ujęcia, dużo pingwinów. Całość utrzymana mocno w klimacie filmów dokumentalnych na yt, w każdym razie tych rosyjskojęzycznych, których trochę się naoglądałam. Wnoszę, że na Ukrainie podobne rzeczy też cieszą się popularnością.
Plany
Jakoś przetrwać listopad ;) Książki na klub PIW - dwie, bo spotkanie w grudniu jest już 4: "Dzieci jesionu, dzieci wiązu" ceramka o Wikingach oraz "O bestiach i ptakach" Pilar Adón.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz