środa, 31 grudnia 2025

[Rachunek za] Grudzień 2025

Wchodząc w grudzień byłam optymistycznie nastawiona do realizacji moich tegorocznych postanowień i życie mnie zrewidowało dość okrutnie. Przeczytanie 52 książek nie wchodziło w grę, ale zupełnie sensownie wyglądało dobicie do 15k przeczytanych stron. A potem mnie dobił jakiś kosmiczny kryzys czytelniczo-zdrowotny i wyszło jak zawsze (mija 6 rocznica odwalenia 15 książek w grudniu żeby dobić do 52 tak swoją drogą i przypominam, że żadna nie miała poniżej 200 stron). Dopiero po wigilii coś we mnie pękło i wróciłam do czytania w jakichś normalnych ilościach (a nie że po 5 stronach miałam wrażenie, że wyczerpałam wszelkie siły witalne i umysłowe). Także było bez szału. 


Książki

Hunter of Worlds "Piękna katastrofa"/10

WPCUS część 2 

Nadejszła wiekopomna chwila - na ruszt wjechała druga powieść z Unii/Sojuszu. I co to była za powieść.

 

C.J. Cherryh przyzwyczaiła mnie (wg statystyk na Storygraphie przeczytałam pomiędzy 52 a 59 książkami jej autorstwa... rozbieżność wynika zapewne z re-rereadów) do pewnej niezachwianej solidności. Solidności tak doskonałej, że aż łatwo jej nie zauważyć, przyjąć za pewnik i coś zupełnie normalnego, że wszystko w tych książkach się zgadza, że wszystko pasuje, że ci kosmici i te wszystkie światy są po prostu z natury rzeczy tak doskonałe. W Hunter of Worlds tego nie ma. I jest to wspaniałe. 

Powieść zaczyna się mocnym rozdziałem, pełnym akcji i niezwykłych wydarzeń. Na stację kosmiczną przybywają wysłannicy śmiertelnie niebezpiecznych iduve, przybywają by wezwać na służbę niejakiego Aielę, dość przypadkowego kallię. Nikt przy zdrowych zmysłach - a nawet większość wariatów - nie odmówiłby wykonania jakiegokolwiek rozkazu iduvich, Aiela pakuje więc manatki i trafia na pokład gigantycznego statku Ashanome. Tam, z rozkazu przywódczyni klanu, pięknej Chimele, zostaje połączony za pomocą implantu nie z jedną, a dwiema osobami - co jest niespotykane. Co jeszcze bardziej niespotykane, to że jedną z tych osób jest przedstawiciel innego gatunku. Nie, nie iduve. To jest człowiek. Ludzie to prymitywne istoty, których inteligencja jest poddawana w wątpliwość przez inne rasy, ale Daniel ma informacje, których potrzebuje Chimele. I tak zaczyna się historia o zemście, która może pochłonąć cały klan Ashanome, nie tylko jakichś przypadkowych kallia czy złapanego w niewolę człowieka, którzy mają posłużyć jako tej zemsty narzędzia. 

Jak zawsze u Cherryh dostajemy bardzo ciekawe rasy obcych. Prym wiodą tu iduve, drapieżniki, które dorobiły się cywilizacji kosmicznej, ale nie stępiło to ich krwiożerczych instynktów. Funkcjonują w stanie nieustanego szczerzenia kłów i walki o honor i pozycję w stadzie. Łatwo ich sprowokować, a odruchy mają śmiercionośne. To oczywiście czyni ich cool as fuck, ale też nie jest to dobre czy spokojne życie, na co nieco światła rzuca nam narracja Tejefa.

Cherryh pokazuje nam wszystkie strony konfliktu, nie szczędząc każdej z nich solidnej motywacji i argumentów za swoją sprawą. W efekcie każdy z wątków i każdą z narracji czyta się z dużym zainteresowaniem, a kiedy konflikt zbliża się do kulminacji naprawdę trudno wytrzymać napięcie, bo kibicuje się obydwu stronom. Świetne to jest. 

Co zatem nie zagrało?

Cherryh nie bierze jeńców. Obce słówka - w trzech językach... - atakują od pierwszych stron. I to początkowo jest naprawdę świetne. Problemy zaczynają się im dalej w las wchodzimy. Nie chodzi o to, ile tych nowych słów tu jest, natomiast niestety ich znaczenie nie jest dobrze wyjaśniane w kontekście, a co gorsza - one wszystkie wyglądają praktycznie tak samo. I jak rozumiem, że to kwestia słowotwórcza, że pokrewieństwo, seks, ciąża, że te wszystkie słowa mogą w jakimś języku pochodzić od wspólnego korzenia. Ale miejmy litość dla czytelnika, to jest naprawdę trudne do ogarnięcia,  jest tego mnóstwo, miejscami wpadamy w jakiś kompletny bełkot, bo nawet jeśli znamy koncepcje, to niekoniecznie ogarniemy, że właśnie to słowo ją oznacza. Przez to ta powieść jest jakaś... kanciasta, niespasowana, surowa, chropawa... i to jest w niej wspaniałe. Koresponduje na pewnym poziomie z dzikością iduve

Należy sobie powiedzieć wprost: ta książka C.J. Cherryh nie wyszła. Młoda autorka wzięła sobie na warsztat bardzo ambitny pomysł i na nim poległa. Gdybym ją znała pisząc moją pracę magisterską, to podałabym Hunter... jako przykład negatywny. Ale mimo to, jest w tym jakiś surowy, pokraczny geniusz, którego, prawdę mówiąc, nieco brakuje mi w reszcie twórczości Cherryh. Precyzyjna doskonałość jej pozostałych tekstów odziera nieco fantastykę z tego zachwytu nad czymś wariackim. A to, co się odwala na poziomie językowym w tej powieści jest po prostu wariackie.

Czy polecam? Jeszcze jak! Ale nie nowym fanom, to jest ciekawostka, literacki cukierek w dziwnym smaku.


To-morrow "Nienawidzę witamin i ludzi szczęśliwych"/10

Joseph Conrad widział kiedyś szczęśliwego człowieka, ale nie skumał o co temu wariatowi chodzi. Niezbyt mądrze sobie wybrałam to ponure opowiadanie na lekturę na święta. Rzecz jest o ojcu, który czeka na powrót syna-marynarza. Ani w powrót potomka ani we wszystkie jego szlachetne cechy nie wierzy nikt poza popadającym w obłęd ojcem. Poruszająca rzecz, jak to zwykle u Conrada, nieco duszna, niedopowiedziana a postacie niejednoznaczne. Jest tu bohater, o którym trudno powiedzieć coś dobrego, a który mówi rzeczy piękne. Ludzie to cholernie skomplikowane istoty i Conrad jak nikt potrafił to uchwycić. Piękny tekst i spina pewną klamrą ten rok, bo w styczniu przeczytałam inne doskonałe opowiadanie - Brooksmith Henry'ego Jamesa. Zaczęłam ten rok opowiadaniem doskonałym i skończyłam równie dobrym. 

To-morrow jest wydane w małej czarnej serii Pingwina i nawet abstrahując od mojego uwielbienia dla tych małych książeczek, to po prostu to opowiadanie doskonale sprawdza się solo. Zamknięcie go w okładki, oddzielenie od innych utworów chociażby w ten symboliczny sposób sprawia, że czytelnik ma czas na refleksję, że można tę książeczkę zamknąć, podnieść wzrok i odetchnąć głęboko. 

Polski tytuł tego opowiadania to "Jutro", acz nie wiem nic o tłumaczeniach ani w jakich zbiorach się ukazało; nie ma go w "Opowiadaniach" z Czarnego. Oryginał jest dostępny w Projekcie Gutenberg. Generalnie polecam czytać Conrada w oryginale, bo on po prostu lubił używać tych konstrukcji gramatycznych, których w polskim zwyczajnie nie ma plus był bardzo wnikliwym obserwatorem różnych językowych ciekawostek (w Lordzie Jimie dzieję się rzeczy niesłychane jak Niemcy albo Francuzi mówią po angielsku!). 


Stalowy Szczur idzie w kamasze 

Siódmy tom przygód Jima DiGriz rusza z kopyta tam, gdzie zakończył się tom szósty, a Jim marzy o zemście na człowieku odpowiedzialnym za nieszczęścia, jakie go niedawno spotkały. Znowu dostajemy mnóstwo humoru i mnóstwo akcji, tym razem wyśmiewając zarówno wojsko jak i utopijne społeczeństwo pacyfistów. W tej jednej cienkiej książce dzieje się więcej niż w niejednej wielotomowej sadze. Okoliczności zmieniają się szybko i Jim musi się do nich dostosowywać. Jak tom poprzedni jest to przygodówka akcji w nieco absurdalnym świecie. Te książki nie mają wielkich ambicji. Mają bawić i robią to wyśmienicie.   


Planszówki

Na okoliczność świąt byłą wreszcie okazja nieco pograć. Z racji towarzystwa wjechały lżejsze tytuły, ale każdy kto trochę obcuje z planszówkami wie, że tytuł bardziej skomplikowany niekoniecznie jest tytułem lepszym.  


Wszystkie państwa świata "nienazwana groza Oceanii"/10

Tactic przyzwyczaił mnie do gier o prostych zasadach i wciągającej rozgrywce. "Wszystkie państwa świata" to nie tylko quiz w rozpoznawanie flag - mamy dodatkowo możliwości odpowiedzenia na pytania dotyczące danego kraju. Punktuje się nie tylko za nazywanie krajów oraz odpowiadanie na pytania, ale również za każdy "zdobyty" kontynent, co wprowadza do gry prosty ale skuteczny mechanizm strategiczny. Iść w pewniaka, czy może zaryzykować z państwem w regionie, gdzie jeszcze nasze pionki nie postały? Zasady można wytłumaczyć błyskawicznie, poziom trudności generalnie zależy zaś po prostu od naszej wiedzy plus losowego doboru flag w danej turze. Za jedyny minus uznałabym to, że pytania mają bardzo różny poziom trudności. Czasem mamy podać stolicę i podpowiedzi są dość oczywiste, czasem chodzi o wybranie nieprawdziwego zdania o danym państwie i to ponownie, czasem odpowiedzi do wyboru nie pozostawiają wątpliwości, która jest prawidłowa a czasem chodzi o coś bardzo szczegółowego. Niemniej jest to świetna gra dla dowolnie dobranych graczy, możecie zaangażować ojca, babcię i młodszego brata a na dodatek dorzuć córkę, co jest wciąż w podstawówce i każdy właściwie powinien bawić się równie dobrze. 


Niepożądani goście "Czyli właściwie mu się należało"/10

Królowa regrywalności znowu zagościła na moim stole. Punkt wyjścia jest zawsze taki sam: znaleziono trupa w gabinecie, należy odkryć, kto zabił. Podejrzanych oraz plan domu, na którym będziemy notować mamy zawsze tych samych, ale każda sprawa wymaga od nas dobrania innego zestawu kart z informacjami. Kartami tymi będziemy się wymieniać z innymi graczami, próbując jako pierwsi odkryć, kto i dlaczego zabił. Spraw jest nieco w pudełku plus jakiś 1000 w aplikacji. 

Nie jest to mózgotrzep w rodzaju "Detektywa", informacje dostajemy tu w większości na talerzu (np. karta wprost mówi nam "narzędziem zbrodni nie była broń biała"), ale podejrzani mogą kłamać a z tych danych niekoniecznie wprost wyjdzie nam, kto zabił - bardziej, co jest lub nie jest prawdopodobne. 


Senet "Kek"/10

Gra ze Starożytnego Egiptu. Tak, serio. Była tak popularna, że plansze znajdowane są w grobowcach i wiele jest też przedstawień na malowidłach. Haczyk jest taki, że nie znamy zasad. Współczesne reguły odtworzono na podstawie fragmentów zapisków. No i mamy dość prostą, ale wcale nie tak oczywistą grę, która polega na przeprowadzeniu swoich pionów do końca planszy - zanim zrobi to przeciwnik. Można sobie blokować drogę, czekają też na nas pułapki i utrudnienia. To również gra, w którą można zagrać nawet z kimś, kogo nowoczesne planszówki nie bawią, szczególnie jak upoluje się eleganckie wydanie. 


Plany

O planach na przyszły rok napiszę osobnego posta, więc tutaj będzie o planach blogowych. Mianowicie w najbliższych dniach pojawi się Rachunek za rok 2025. Raczej jednoczęściowy, bo konsumowałam głownie książki. Będzie trochę statystyk będą nagrody i to tyle. Poza tym wspomniany już post z planami na 2025 rok. A potem to już wiadomo, zaraz święta, majówka i znów będą wakacje ;) 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia