środa, 30 sierpnia 2023

[Rachunek za] Sierpień 2023

Sierpień upłynął mi, tradycyjnie, na urlopie. W tym roku poszłam na całość - Andora i południe Francji (Lourdes, Gavarnie, Tuluza). Było wspaniale i mimo tego, że plany trochę się posypały, to ostatecznie chyba widziałam wszystko, co zobaczyć chciałam - Andorrę, Muzeum Rowerów, Muzeum Motoryzacji, Pic du Midi, Col di Tourmalet. Oczywiście nazbierałam też nowych miejsc na liście do zobaczenia. Wróciłam głównie z poczuciem straszliwej tęsknoty za hotelem Syracusa w Andorze, gdzie pracownicy byli wszyscy 15/10. Pireneje są piękne, historia Francji bogata a Andorra to najwspanialsze miejsce na Ziemi. Chcę tam wrócić. Nie wiem kiedy, nie wiem, jak, ale naprawdę chciałabym tam wrócić.  


Książki:

Laterne Rouge 8/10

Bardzo solidna książka. Jednak jakby trochę zabrakło jakiegoś błysku, który ma w sobie "Etape" Moore's. Niemniej nie mogę się tak naprawdę do niczego konkretnie przyczepić. Świetnie to jest zredagowane, chronologicznie, ale jednocześnie każdy rozdział porusza inny aspekt bycia... ostatnim kolarzem w Tour de France a jednocześnie kolarstwa w ogólności. Chłop naprawdę miał pomysł i to taki totalny pomysł. Naprawdę miło jest czytać coś, co jest tak doskonale skonstruowane. 

Jest o historii, o konkretnych ludziach i bardziej ogólnych zjawiskach. Bardzo dobra rzecz. Rozważam napisania do SQNksa, czy by nie wydali w swojej serii rowerowej, ale z drugiej strony, ja strasznie nie lubię SQNksa...


Raven Strategem 9/10

Tom drugi "Gambitu lisa". Jest równie dobrze, chociaż może mniej jest tych zachwycających nowości i kalendarskiej walki, co uważam za pewien minus, mimo że sama fabuła działa jak w zegarku. Wiemy już lepiej jak działa ten świat, teraz pora się z nim rozprawić. Skupiamy się na innych postaciach niż w tomie pierwszym (jeśli chodzi o perspektywę narracyjną). Khiruev jest spoko, ale jeśli chodzi o Brezana, to... nie wiem, jakoś nie mogłam się do końca przekonać, że on ma być jakąś istotną postacią w tej opowieści. 


Revenent Gun 9/10

Świetna konkluzja trylogii, dostajemy kolejnego Jedao, więcej o ćmach, więcej o Kujenie, ogółem jest rewelacyjnie. Pozostaje tylko kac czytelniczy. Naprawdę potrzebuję więcej Yoon Ha Lee w moim życiu. 


Zdecydowanie jest to seria, którą kupie po polsku, żeby wydawca wiedział, że idzie w dobrą stronę. Porównania Yoon Ha Lee do Cordwainera Smitha są... nie chcę używać określenia "na wyrost", bo właściwie są to zupełnie różni twórcy. Niemniej jest ono o tyle zrozumiałe, że Yoon Ha Lee jest zajebisty. Mam ochotę na dużo, dużo więcej jego twórczości. 


Filmy

RRR patryjotyczny maślany ryj/10

"RRR" to bolywoodzki hit, który szturmem zdobył zachód. U nas dostępny na netflixie, ale w USA był chyba nawet wyświetlany w kinach. Entuzjastyczne recenzje niby mnie nie zdziwiły. Hindusi potrafią zrobić zajebisty film. I to nawet nie taki, gdzie trzeba brać poprawkę na ich podejście do realizmu (czy raczej jakikolwiek brak związku z realizmem - bolywood nie jest konwencją realistyczną). Dlatego chciałam RRR zobaczyć. I kiedy w końcu się udało, to... to nie wiem. Po prostu nie wiem. To jeden z tych indyjskich filmów, które - gdyby nie kretyńska polityka netflixa zabraniająca przechwytywania ekranu - byłyby w całym internecie. To jest z tych indyjskich filmów. Absurdalnie debilna, przerysowana, idiotyczna akcja, pełna wybuchów, skoków na pięćdziesiąt metrów, szalonych ujęć kamery, niewiarygodnych wydarzeń. I tak, rozumiem, że to się może podobać, bo w zachodniej kinematografii chyba nikt tego obecnie nie robi (tylko Snyder trochę czuje czaczę w "Armii umarłych" czy "Sucker Punch") a już na pewno nie w takiej skali. Tu wszystko jest za bardzo. 

Pierwsza połowa filmu, przyznaję, była trochę ciężka do strawienia. The cringe, by God's, the cringe. W drugiej części dostajemy retrosa, zwrot akcji i fabuła zaczyna mieć sens (poznajemy motywację bohaterów). I od tego momentu, tak, nabiera to rumieńców. Ostatecznie więc mam pozytywne wrażenia z tego seansu, chociaż z pewnością dalekie to jest od pierwszej pewnie dwudziestki najlepszych bolywoodzkich filmów jakie widziałam. 

O czym to w ogóle jest? Karykaturalnie źli Anglicy (z drugiej strony to Anglicy, czy naprawdę było to aż tak przerysowane...?) porywają dziewczynkę z plemienia, które, tak się składa, ma obrońcę, co to ma Maślany Ryj (mam wrażenie, że wedle bolywoodzkich standardów piękna mężczyzna musi mieć twarz myślą nie skażoną), dobrze dogaduje się z naturą i potrafi w mordę dać nawet tygrysowi. Tenże obrońca rusza do miasta szukać dziewczyny. To pierwszy z naszych bohaterów. Drugi tymczasem, również Hindus, służy w angielskim wojsku, pacyfikuje zbuntowanych rodaków (sam jeden armię całą, wiadomo). Dostaje w końcu zlecenia odnalezienia faceta chcącego uwolnić porwaną dziewuszkę. W toku poszukiwań nawet go odnajduje... Ale nie wie że to on i panowie się zaprzyjazniają. W tym momencie dostajemy niemożliwie długi montaż rodem z komedii romantycznej. Tak, to jest taki film. Jest nawet dance off. 

Jest to filmidło w gruncie rzeczy dość głupie (choć nie mogę złego słowa powiedzieć o jego ostatecznym przekazie walki z okupantem), ale ma w sobie to, w czym kino indyjskie jest naprawdę dobre - emocje. Serce. W każdej sekundzie, jaką by nie była przesadna, żenująca, głupkowata są autentyczne emocje, jakaś szczerość, nawet jeśli coś jest przesadzone (a mało co nie jest) to nie popada w jakaś sztuczność czy fałsz. 

Czy polecam? Ech. Jak widzieliście trochę bolywoodu, to raczej zniesiecie to. Jeśli nie to, cóż... Myślę że jak przetrwacie pierwsza połowę to druga was chwyci. Zresztą widziałam wśród osób kompletnie zielonych w temacie autentyczny zachwyt. Więc może jest coś w tym indyjskim autentycznie, w ich kompletnej odporności na realizm, prawa fizyki i jakiekolwiek granice, a także odległości od wałkowanych w zachodnim kinie tematów (ostatecznie jest to film o męskiej przyjaźni, obowiązku i patriotyzmie), coś za czym tęsknimy, bo na pewno nie można powiedzieć, że są w tym jakieś treści kulturowo obce. Myślę wręcz, że w ogólniejszym sensie właśnie te wspólne wszystkim ludziom emocje, które Bollywood przekazuje z takim mistrzostwem są największą siłą tego kina. Trochę tego obejrzałam i wśród nich wszystkich był może jeden, który uważam że jakoś kulturowo nie zagrał kompletnie a i wtedy mam podejrzenia że to mógł być po prostu naprawdę słaby film (na ciebie patrzę, "Bajirao Mastani"). Poza tym, nawet jeśli ma się świadomość że coś umyka, to... Nie musimy rozumieć w stu procentach dlaczego coś jest problemem by poczuć gniew bohatera. 


Gangubai Kathiawadi 9,5/10

Czy to najlepszy film Bhansaliego? Być może po prostu najbliższy zachodnim gustom. Co nie zmienia faktu, że zagrany jest wspaniale. Aktorka odtwarzająca główną rolę, Alia Bhatt, absolutny ŁOGIŃ. Ta kobieta jest niesamowita. Niech za dowód służy to, że w scenach zbiorowych nie jest ubrana inaczej niż tancerze z tła, bo jej nie da się przeoczyć. Zdjęcia jak zawsze w Bhansaliego bezbłędne. Symetria. Lustra. W żadnym kadrze nie ma nic przypadkowego.  

"Gangubai Kathiawadi" to dramat biograficzny na podstawie jednej części "Mafia Queens of Mumbai". Tytułowa bohaterka zostaje sprzedana do burdelu jako nastolatka i z czasem staje się taką niekoronowaną królową dzielnicy burdeli i musi zawalczyć o przetrwanie pracujących tam kobiet i poprawę ich sytuacji. 

Nie, to nie jest Bollywood z tańcami co 3 sekundy i nie jest to film sensacyjny pełen absurdów. Generalnie o filmach Bhansaliego (nawet tych historycznych, choć one są trudniejsze dla zachodniego widza) można myśleć bardziej jak o artystycznych filmach indyjskich niż o Bollywoodzie, w sensie najprostszych skojarzeń jakie może mieć widz znający tę kinematografię z "Czasem słońce czasem deszcz". 

Film dostępny jest na netflixie, niestety nie ma polskich napisów (są angielskie i bodaj niemieckie). Jeśli wam się nie wyszukuje, to spróbujcie po prostu przez google albo zmieńcie język aplikacji na angielski. Wiele filmów jest dostępnych (licencyjnie) w Polsce, ale pokazują się wyszykiwaniu dopiero, jak się ustawi język aplikacji na angielski. SERIO i wiem to z oficjalnych komunikatów nietflixa. Ogółem zanim zlikwidujecie subskrybcję, to obejrzyjcie jeszcze ten jeden film. Naprawdę warto


Padmavat 8/10

Jak już wjeżdża Bahansali to na pełnej. Na Padmavat byłam w kinie (ja i sami hindusi, który oburzeni treściami prezentowanymi na ekranie wychodzili w trakcie sensu; niektórzy byli z dziećmi więc się nie dziwię) - podobał mi się wtedy, a za drugim razem... nie wiem, czy mogę powiedzieć, że stracił. W kontraście do "Gangubai" jest po prostu bardzo indyjski i zwyczajnie trudny w odbiorze, ponieważ jest to ekranizacja eposu, który widz ma znać. A ja nie znam poza tym, co wyniosłam z pierwszego oglądania i jakichś tam powiązanych informacji znalezionych w necie (głównie a propos kontrowersji). Jeśli o te kontrowersje chodzi, to jest to film, którego nie nazwałabym szokującym z europejskiego punktu widzenia. Ktoś, kto jest bardziej zaznajomiony z bollywoodzką konwencją ten szybko załapie, jak skandalizująca jest to produkcja (pocałunki, gwałty, gejowscy przydupasi). Do tego dochodzi jeszcze - wkurzenie muzułmanów negatywnym przedstawieniem antagonisty (ten chłop to siedem grzechów głównych na sterydach i Ranveer Singh jest doskonały w tej roli), bogobojnych hindusów przedstawieniem Padmavaati (czczonej jak bogini) na ekranie w ogóle (a do tego było jej widać brzuch w jednej scenie; tak, trzeba to było zasłonić w postprodukcji) oraz rządu, który stara się zwalczać praktyki, które w tym filmie są gloryfikowane. Ogółem Bhansali nie robi nic na pół gwizdka. 

Film jest jak zawsze w przypadku tego reżysera przepiękny i w doskonałej obsadzie (Deepika Padukone, Ranveer Singh). Symbolika, normy kulturowe, historia i literatura robią brr i przez to film nie jest dla odbiorcy zachodniego łatwy. 

Zacząć znajomość z Bhansalim radziłabym raczej od "Guzarrish" (dramat o mężczyźnie, który walczy o prawo do własnej eutanazji), "Ram Leela" (adaptacja "Romea i Julii"; jest śpiewanko i tańczonko) czy właśnie "Gangubai Kathiawadi". Artystycznie najbardziej odjechany jest chyba ten pierwszy. 


Seriale

Chłopaki z baraków 10/10

Pewne przesłania nie tracą na wartości. Jebać szkole, najebiemy się i zjemy kurczaka. 

Kto jeszcze nie widział tego arcydzieła, niech nadrabia. Mockumentary o patusach z osiedla barakowozów śmieszy tak samo za każdym razem. A jednocześnie widać, że jest to produkcja kanadyjska, w tym najbardziej stereotypowym sensie. Jest trochę o tym jak niewłaściwe znajomości nie pozwalają ci się wyrwać z patologii, ale też o przyjaźni na dobre i na złe oraz przywiażaniu do swojego miejsca na Ziemi. To też jedna z tych serii, w które warto się wkręcić, bo twórcy przykładają duże znaczenie do rekwizytów, lokacji, strojów postaci. 

I pamiętajcie, safety, always off. Na tym polega odpowiedzialność. 


(w ogóle od pewnego momentu rzecz przejął netflix i te odcinki po latach są meh, więc nie przejmujcie się ilością sezonów. odcinki są krótkie a dokrętki nie trzeba oglądać)


Palpito sezon 2 przeterminowany przeszczep/10

Przetrwałam jakieś piec odcinków i na razie powiedziałam sobie dość. To ta wenezuelska telenowela o Gangu Homoseksualistów Handlujacych Organami (GHHO brzmi jak jakaś onzetowska organizacja), której twórcy pomyśleli o oparciu całej fabuły o kwestia handlu organami ale nie o tym żeby zatrudnić kogokolwiek kto ma o tym pojęcie, nawet takie na poziomie obejrzenia jednego filmiku na yt. Albo chociaż wiadomości. 

Wiadomo, oglądam to bo jest głupie i mnie to bawi, ale w drugim sezonie mocno spada jakość scenariusza. Główny bohater jest jeszcze bardziej maślany niż wcześniej, drama robi się znacznie absurdalniejsza niż na początku. Zachariasz jednak robi coś złego (może się zorientowali, że właściwie faktycznie wyszedł na spoko ziomka a Kamila na niewdzięczną sucz). Jest cały klasyczny zestaw telenowelowy (sfingowane śmierci i takie tam) - brakuje tylko utraty pamięci, ale to jeszcze pewnie przed nami. 

Czy polecam? Trochę zależy od tego, co bardziej podobało wam się w sezonie pierwszym. Jeśli kompletny debilizm, to tu jest go znacznie więcej. Jeśli jednak ten balans między debilizmem a jakąś tam fabułą to już mniej. Tak cyz owak jest to coś do odkładania dla beki i najlepiej przy alkoholu. Zdecydowanie w towarzystwie. 


Lepsi niż ludzie 9/10

Zmęczona wenezuelskim kretynizmem namówiłam siostrę na "Lepsi niż ludzie" (wciąż denerwuje mnie to tłumaczenie, oryginał nosi tytuł "Lepsi niż my"). Ten serial nic nie traci przy kolejny oglądaniu (widziałam go zresztą dotąd jakieś półtora raza). Naprawdę solidne SF. I pamiętajcie - Smiert' botam, żyzn' żywym! 

Więcej w [Rachunku za] Sierpień 2021

Z kwestii niebezpośrednio związanych z tematem, muszę powiedzieć, że przez ostatnie dwa lata mocno podciągnęłam się w rosyjskim. Czy mogłabym to oglądać bez napisów? Nie jestem pewna, ale jak się wyłapuje błędy w tłumaczeniu (nie mam na myśli tytułu) to chyba nie aż tak źle ;) 


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia