sobota, 4 stycznia 2025

[Rachunek za] Rok 2024 - seriale, gry i muzyka

 Podsumowania książkowe są tutaj, filmowe tutaj


Nie robiłam wcześniej podsumowań ilościowych w tym temacie, więc nie wiem, jak się to ma do lat ubiegłych, ale wydaje mi się, że nie oglądałam w tym roku zbyt dużo serial. Na 14 tytułów, połowa to dokumenty, druga seriale fabularne. 


Dokumenty

Spośród dokumentów na wyróżnienie zasługują:

Bad Surgeon, Farma Clarksona, Six Nations, Będziesz następna

Nie będę przyznawała nagrody dla najlepszego serialu, chociaż skłaniam się ku Farmie Clarksona, bo to rzecz, która - wbrew pozorom - robi bardzo dużo dobrego. Sytuacja rolników w Europie jest zła i Clarkson bardzo sprawnie pokazuje jak bardzo, dlaczego i jak trudno jest cokolwiek zrobić. Six Nations jest doskonale zrobiony, fajnie dobrani bohaterowie. Trochę brakowało mi więcej rugby, ale jaram się na nowy sezon. Pozostałe dwa to true crime. Pierwszy - Bad Surgeon - o lekarzu oszuście, bardzo ciekawy. Będziesz następna to polski dokument o gwałcicielu z Wrocławia. Mocna rzecz. Żaden z nich jednak nie ociera się o jakość dokumentów w rodzaju The Keepers czy Wild, Wild Country

Poza tym widziałam jeszcze bardzo solidne Tajemnice polskich morderstw, fascynujące Escaping Twin Flames (to jest poziom absurdu mierzący w stronę Tiger King) i taki sobie American Nightmare. Jest też prawdopodobieństwo, że widziałam jakieś inne trukrajmy, tylko ich nie napisałam - nie pamiętam, kiedy oglądałam Crime Scene: New York (i chyba jeszcze jeden tego typu z innego miasta) czy ten netflixowy o Małej Madzi (dobry, tak swoją drogą).

W 2025 będzie ich mniej, szczególnie takich przypadkowych trukrajmów odpalanych do obiadu, bo zrezygnowałam z netflixa. 


Fabularne

Tutaj jednak przyznam nagrody, ponieważ poziom był jednocześnie wyższy i niższy niż w przypadku dokumentów. 

Na plus:

Shogun, Tulsa King sezon 1, Mask Girl

Rok rozpoczęłam ponownym seansem Mask Girl i... to nie jest tak, że ten serial okazał się gorszy przy ponownym oglądaniu, ale on po prostu się nie nadaje do oglądania ponownie, bo opiera się na niewiarygodnej narracji. Niemniej jest to świetny serial, by nie powiedzieć doskonały. Tulsa King mnie absolutnie zachwycił, to jest dokładnie to, czego mi w życiu było potrzeba, serial jak napisany specjalnie dla mnie, w którym Stallone może pokazać wszystkie swoje umiejętności. No ale zwycięzca może być tylko jeden prawda? Nie będę oryginalna, Shogun podobał mi się szalenie. Nie jestem wobec tego serialu bezkrytyczna (ten angielski zamiast portugalskiego...), ale jest zrobiony świetnie. Natomiast wygrywa z Mask Girl właściwie wyłącznie tematem i powagą. 

Na uwagę zasługują też Briganti, serial kosmicznie durny ale z wizualnymi ambicjami. 

Nagroda specjalna za najlepszy opening

Tu kandydatów jest dwóch: Tulsa King i Mask Girl. Wygrywa Mask Girl, ale Tulsa King depcze jej po piętach. No ale spójrzcie na to cudo. 

A Tulsa King


Nicpan serialowy

Kandydatów jest dwoje:


Pozorna miłość zdołała mnie wkurzyć i zawieść, chociaż odpaliłam ją dla beki i spodziewałam się szrotu. Tu jakieś wyróżnienie za odsetek nieskończonych wątków się należy. Mimo to jednak jest to serial dość sprawnie zrobiony technicznie i póki wciąż sugerował, że jest o czymś to nawet był wciągający. Trudno jednak naleźć jakiekolwiek zalety w Hazbin Hotel. Skrótowy, debilny, zamiast rozwoju postaci mam co chwila piosenki, których nie sposób odróżnić jedna od drugiej. Tu był potencjał i Helluva Boss pokazuje, że autorka potrafi ten potencjał wykorzystać. Hazbin Hotel to jednak był zdecydowanie Nicpan 2024. 



Nie grałam dużo w 2024, ale bądźmy szczerzy, ja generalnie dużo nie gram. Zebrało się tego oszałamiające sześć tytułów. Na minus właściwie tylko Hollow Knight, ale to dlatego, że do mnie kompletnie nie przemawia ten klimat, sama gra jest zupełnie ok. Był to jednocześnie jeden z trzech nowych tytułów, w które zagrałam w tym roku (nowych dla mnie oczywiście), poza tym zapoznałam się z Blasphemous 2, który może trochę stracił na klimacie jedynki, ale dał mi wiele radości i bardzo polecam oraz moja najnowsza fascynacja Astral Ascent, który był bodaj za darmo (albo za grosze) na gogu - to rouglite od twórców Dead Cells, ale klimatem i rozgrywką jest bliżej anime i Hadesa. Vampire Survivors, wiadomo, wielka wieczna miłość. 



Muzycznie działo się może nieco więcej niż w grach, ale też nie jakoś bardzo wiele. 

Wydarzenia

Mieliśmy zaskakująco dobrą muzycznie Eurowizję (Estonia, Chorwacja, Finlandia, Austria, Litwa), która utonęła w kontrowersjach i skandalach paskudnych nawet jak na ten konkurs (dopuszczenie Izraela, dyskwalifikacja Holandii).

Poza tym wybrałam się na dwa koncerty, związane zresztą z tym festiwalem: Bambie Thug i Kääriję. Bambie nieco zawiodła, chociaż głównie problemem była publiczność, trochę z przypadku, chyba nie do końca w klimacie, nieznająca utworów. Käärijä za to dużo lepszy, ale też publiczność mnie zaskoczyła - znali słowa, byli dobrze przygotowani. I przede wszystkim aranżacja koncertowe podobały mi się dużo bardziej od studyjnych: są cięższe, dynamiczniejsze. 


Albumy

W 2024 wyszły dwie interesujące mnie płyty: Wake Up The Wicked XII A gyönyörű álmok ezután jönnek


Nowy Powerwolf mnie zawiódł. To jest więcej tego samego ale chyba dotarliśmy do ściany. Większość tych utworów brzmi jakbym już gdzieś je słyszała - u tego samego zespołu na wcześniejszych płytach. Tak jak Call of the Wild dodawał nieco absurdalnego, tanecznego sznytu, tak tutaj nie ma nic nowego, nic ciekawego. Przesłuchałam to raz po zakupie i potem długo nawet nie pamiętałam, żeby wrzucić na telefon... ot, taka to była płyta. Nie jest zła. Jest nijaka i wtórna i to chyba jest najgorsze, bo zdanie co do złej płyty można ewentualnie zmienić, o tej trudno pamiętać. 

Thy Catafalque za to... Tomek nigdy nie zawodzi. Nawet poprzednia płyta, która jakoś mi się osobiście nie podobała była świetna w swoim gatunku. A to, to jest wszystko to, co kocham w Thy Catflaque. Gitary, elektronika, świetne wokale (skąd on bierze te kobiety). A przy tym jest to tak różnorodne i unikatowe, że można słuchać w kółko. Cały album jest do odsłuchania na kanale wydawcy:

(Jak wam się pierwszy utwór nie spodoba, to przeklikajcie pozostałe, bo to Thy Catafalque, tutaj każdy kawałek jest zupełnie inny)


Ufff, to tyle, jeśli chodzi o podsumowania. Trochę się tego zebrało, cieszę się że się zdecydowałam je podzielić na kawałki. Teraz jeszcze tylko bym chciała to ubrać w jakieś formy instagramowe, ranyboskie. 

Czytaj dalej »

piątek, 3 stycznia 2025

[Rachunek za] Rok 2024 - filmy

 Książkowe podsumowanie znajdziecie tutaj.


Co widziałam? 
W 2024 obejrzałam 18 filmów, w tym 4 dokumentalne i 2 animacje. Większość na licznych streamingach. Rok zaczął się przyjemnie - Renfieldem, który jest akurat na tyle niepoważny, żeby bawić przez cały czas. Polecam, do zobaczenia na Sky Showtime. Ostatni film 2022 - Paddington 2 również jest wielce godzien uwagi (znajdziecie go na Amazon Prime). 

Najlepszy film fabularny
Filmy fabularne zdecydowanie dominowały w tym roku i niemal wszystkie są godne uwagi. Niemniej, nominowani w kategorii najlepszy film fabularny to: 

Gangubai Kathiawadi, Chłopiec i czapla, Opadające liście, Na rauszu

Kusiło mnie dorzucenie tutaj i Paddingtona 2 ale to jednak trochę inny kaliber. Z tej czwórki zresztą wcale nie jest łatwo wybrać. Gangubai jest wybitna pod każdym względem, jak to zwykle u Bhansaliego. Chłopiec i czapla dokonał niemożliwego - to film Miyazakiego, który naprawdę mnie zachwycił. I ta muzyka! Opadające liście są przepięknie, takie niezręczne, przyziemne, codzienne i prawdziwe. Na rauszu zaś to film o wesołych pijakach, świeży oddech po abstynenckich wysrywach, których pełno ostatnio w internecie. Co spojrzę na któryś z tych plakatów, to myślę sobie, że tak, to jest ten najlepszy. A potem patrzę na następny i jednak ten jest chyba najlepszy. Dlatego wszystkie 4 zajmują pierwsze miejsce ex aequo. 


Gangubai jest do zobaczenia na Netflixie, ale chyba nie ma polskich napisów (więc wam się nie wyświetli jeśli nie macie ustawionego języka aplikacji - nie napisów! - na angielski). Chłopiec i czapla też jest na Netflixie. Opadające liście można wypożyczyć na kilku platformach, chociażby na Nowych Horyzontach za 12,90zł, Uważam, że warto. Na rauszu jest dostępne na Maxie albo do wypożyczenia na TVP VOD za 8zł. 


Najlepszy dokument
Nie będę się nawet bawiła w nominacje. Jakkolwiek zarówno dokument o Maryli jak i ten o Smoleniu są bardzo dobre, to nie mają startu do Wernera Herzoga.

Into the Inferno

Opis tego filmu na upflixie mnie spłakał "Werner Herzog i jego przyjaciel Clive Oppenheimer eksplorują aktywne wulkany na całym świecie." 
No tak, można tak powiedzieć. Można też powiedzieć, że Moby Dick to książka o wprawie na ryby (no, polowanie). Ten film to jakieś metafizyczne doświadczenie, traktuje wulkany jako punkt przejścia pomiędzy światem który rozumiemy i tym, czego pojąć nie można, jako granicę między światem ludzi a światem... nieludzkim. A wszystko to z jakąś chorobliwą intensywnością charakterystyczną dla Herzoga. On patrzy światu w duszę. 


Do zobaczenia na Netflixie. 


Najgorszy film 
Tutaj oskarżonych jest dwóch: 
Invictus, Hrabia Monte Christo 


Invictus jest nudny, bez polotu i bez rugby. Jestem w szoku, że Clint Eastwood zdołał zrobić tak słaby film. W dodatku film sportowy, który nie jest ciekawy - nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe. Ok, powiecie, to biografia. I to nie sportowca ale polityka. Tylko, że ma to być biografia opowiedziana z perspektywy wydarzenia sportowego, które odegrało ogromną rolę w historii. Które zjednoczyło naród, chociaż nie miało prawa tego zrobić. Książka nie jest porywająca, ale jest zdecydowanie, zdecydowanie lepsza. Mimo wszystko jednak słaby film to jeszcze nie to samo co bezczelna próba poprawienia Dumasa. Także filmowy Nicpan wędruje do Hrabiego Monte Christo, gniota o którym dość już się rozpisałam. Zmiana motywacji bohaterów, dodanie bredni w rodzaju templariuszy, okropne zdjęcia, prymitywna muzyka... ba, za sam casting na Eugenię należałby się Nicpan. 


Wszyscy podejrzani w kolejności oglądania: 

Renfield

Ganghubai Kathiawadi

Invictus

Chłopiec i czapla

Maryla. Tak kochałam

Wandea. Zwycięstwo albo śmierć 

Opadające liście 

Into the Inferno

Fighter

Piekło '63

Muminki na Rivierze 

Bohdan Smoleń

Yooper Creoles: Finnish Music in Michigan's Copper Country

Hrabia Monte Christo 

Na rauszu

Kina i Yuk

Paddington

Paddington 2 

Czytaj dalej »

czwartek, 2 stycznia 2025

[Rachunek za] Rok 2024 - książki

Ponieważ zawsze wychodzą mi te podsumowania bardzo długie, postaram się zrobić kilka krótszych postów bardziej tematycznych. 



Patrząc na listę przeczytanych w tym roku trochę trudno mi uwierzyć, ze niektóre z nich czytałam zaledwie w styczniu tak dawno mi się to wydaje... a jednocześnie oczywiście, jakim cudem znowu trzeba zmieniać numerek w dacie? 

Co to był za rok? 
Poznałam nowych autorów, upewniłam się, że uwielbiam starych, brałam udział w klubie czytelniczym (konsekwentnie wszystkie spotkania!). Przeczytałam też parę gniotów, trochę książek mało ciekawych, nieco się zawiodłam i całkiem przyjemnie zaskoczyłam. 

Z czego jestem zadowolona? 
Przede wszystkim z odczarowania cegieł. Wciąż mnie boli męczenie jednego tekstu miesiąc, ale już nie jest tak, że w ogóle się za opasłe tomiszcza nie zabieram, że konsekwentna walka o 52 książki rocznie trochę mnie do nich na pewien czas zraziła. Nie uważam tej, eee, kultury czytelniczego zapierdolu za główny powód mojej niechęci do grubych książek, ale jest to jakiś tam czynnik. Właściwie od dawna bolą mnie książki, nie długie, ale takie, które mi zajmują dużo czasu. Bo ja tego czasu nie mam za wiele i jednak mi ciąży, że zamiast czterech książek czytam w tym samym czasie jedną. To jest głupie, ale podświadome, więc co poradzić? No, coś poradziłam. 

Z czego jestem niezadowolona? 
Oczywiście z ilości. Wiadomo, od paru lat walczę z ilościówką moją wspaniałą tabelą i systemem punktowym, jednak w tym roku mi się do tych upragnionych puntów nie udało dociągnąć. Wyszło 47,75 punktów z 33 książek (+4 komiksy +1 audiobook). Stanowczo za mało i miesięczne statystyki dobrze pokazują dlaczego: 

Wykres ze Storygrapha


dane z aplikacji Loop (Nawyki), wykres w excelu 

Paradoksalnie, w porównaniu z rokiem ubiegłym jest lepiej, ale wydaje mi się, że ta statystyka uwzględnia komiksy (październikowe szaleństwo to tak naprawdę 3x120 stron Requiem), jednak są tu miesiące straszliwej posuchy - kwiecień i maj to jakaś kompletna tragedia a czerwiec i wrzesień nie są wcale lepsze. Listopad wypada nieźle, biorąc pod uwagę, że nie czytaniem się w tym miesiącu tradycyjnie zajmuję. W sierpniu wydarzył się Hrabia Monte Christo, stąd ten rekord.

Poza tym po raz kolejny nie wyszło mi z dziennikiem czytelniczym i tym razem naprawdę ekstremalnie, bo mam w nim stronę tytułową i wklejone okładki na jednej stronie zbiorczego podsumowania. Podobnie rzecz się ma z publikowaniem czegoś w social mediach. Plany mam rzecz jasna bardzo ambitne ale biorąc pod uwagę, że regularnie zapominam nawet o istnieniu tego bloga to nie mam wielkich nadziei. 

Jeszcze garść statystyk 
Najgrubsza książka tego roku, bez zaskoczenia, Hrabia Monte Christo i jego 1420 stron. Ale jest to książka, której objętości zdecydowanie nie trzeba się bać (no chyba, że macie któreś z tych wydań wielkości lotniskowca), bo czyta się szybko. Nie była to jednak jedyna opasła pozycja w moim menu w tym roku - po piętach depczą jej Czerwony Mars (916 stron cierpienia) oraz Tajemnice zamku Udolpho (864). 

Najkrótsza książka (nie licząc Imprezy neispodzianki, która ma 28 stron ;) ) to The Missing Girl Shirley Jackson. Ogółem książek poniżej 200 stron było 8 (+1 komiks) a tych powyżej 500 stron - 7. Średnio wypada 372 strony na książkę, męczone przez 15 dni. No czyli właśnie bez szału. 

CZAS SĄDU

Kategorie nagród wybieram zgodnie z tym, co przeczytałam, a więc bardziej wymyślam kategorię do książki niż odwrotnie. Wzięłam się do roboty i oceniłam wszystkie książki przeczytane, więc mam ładne statystyki ze Storygrapha:
Rozkład nienormalny, chyba widać, że jednak było więcej dobrego niż złego ;)


Statystycznie rzecz biorąc najgorzej było w czerwcu (Dziennik roku zarazy i Imperium ciszy) a najlepiej w kwietniu (Przejście przez Morze Czerwone), natomiast ten kwietniowy wynik to raczej żart, bo to po prostu jedyna książka skończona w kwietniu a akurat była doskonała. Podchodząc do spraw mniej liczbowo, z pewnością dobrze wypadł początek roku (aż dwa Faulknery) potem sierpień spędzony z Dumasem i październik z Sullivanem (choć słabym) i Requiem (doskonałym). 


Najlepsza książka roku 2024
Przeczytałam w tym roku sporo dobrych książek. Ten wykres powyżej dość dobrze obrazuje znaczącą przewagę tekstów naprawdę bardzo dobrych. Ta grupa wysoko ocenionych jest jednak dość różnorodna i trudno nominować do tytułu najlepszej książki roku Requiem jakkolwiek bym gonie lubiła. Pierwszy album to naprawdę lektura na 5, ale w kategorii rozrywki bardzo głupiej. Dlatego po chwili zastanowienia przedstawiam państwu nominowanych: 

Światłość w sierpniu, Flagi pokrył kurz, Zmierzchanie świata, Przejście przez Morze Czerwone

Z nominacjami było jeszcze dość łatwo ale potem to już kompletnie nie mam pojęcia, co zrobić. Wszystkie nominowane książki są świetne i chociaż z jednej strony różnią się od siebie znacznei, to wszystkie poruszają podobne tematy. Wojnę, traumę, choroby psychiczne, rodzaj... izolacji od społeczeństwa. Z nich wszystkich najlżejsze są Flagi..., jest w nich dużo humoru, zabawnych postaci i epizodów, chociaż nie brakuje tam też poważnych przemyśleń. Zarówno Zmierzchanie świata Przejście przez Morze Czerwone to historie ludzi, którzy nie mogą uciec od wojny, tak samo jak bohater Światłości w sierpniu jest osaczony przez społeczną percepcję swojej osoby (lub to jak sam siebie w kontekście tego społeczeństwa postrzega) i można to porównać do tego, jak bohaterka Przejścia... nie może wydostać się z obozu koncentracyjnego. I ostatecznie to właśnie powieść Zofii Romanowiczowej zdobywa tytuł najlepszej książki przeczytanej przeze mnie w roku 2024! Choć nie ukrywam, że absolutnie wspaniałe Zmierzchanie... depcze jej po piętach, a zaraz za nim postępuje dusza atmosfera Światłości... W porównaniu dość lekka atmosfera Flag... wydaje się niemal nie na miejscu, ale to jest naprawdę, naprawdę doskonała powieść. 

Najgorsza książka roku 2024 (Nicpan 2024)
Żeby było zabawnie to tutaj już w lutym wiedziałam, kto tę nagrodę dostanie a potem pojawił się on, Łukasz Nicpan, którego imię od tego roku ta nagroda będzie nosiła. A więc, nominowani do nagrody im. Łukasza Nicpana dla najgorszej książki roku za rok 2024: 

Czerwony Mars, Zapiski z Hiroszimy, Fajerwerki nad otuliną

Czerwony Mars to własnie ten ancymon, co do którego byłam pewna, że nie zostanie zdetronizowany. A jednak myliłam się. Pierwszym pretendentem do tytułu okazał się Kenzaburo Oe (noblista!) ze swoimi Zapiskami z Hiroshimy, pozbawioną z grubsza sensu opowiastką o tym, że całe szczęście, że bomby atomowe spadły na Japonię a nie Kinszasę, bo tamci by sobie nie poradzili ani trochę. Mesjanizm narodu japońskiego, biednych ofiar II WŚ, podlany sosem z rasizmu. Nie polecam. Ale potem nadszedł on, Łukasz Nicpan i jego Fajerwerki nad otuliną
Chwilę wahałam się, jak tę nagrodę rozdysponować, aż zrozumiałam jedną bardzo ważną rzecz. Czerwony Mars to jest bardzo słaba powieść. A jednak jest to powieść. Jak bardzo mi się nie podobała to napisałam całą długaśną recenzję z memami, więc nie będę się powtarzała. Niemniej to zupełnie inna kategoria niż Zapiski, które są zbiorem tekstów prasowych - nieudanych, rasistowskich, niezbornych - brak w nich konkretnej przewodniej myśli, autor sam się gubi w swoim pierdolamento. Mimo wszystko jednak stanowią zapis jakiejś sytuacji, jakiegoś stanu mentalnego, są próbą pogodzenia się z wydarzeniem na skalę apokaliptyczną. Próbą nieudaną, z gruntu skazaną na porażkę, ale sama ta próba a może nawet i jej niepowodzenie wynikają ze zderzenia z niepojmowalnym. Fajerwerki... za to są po prostu gównem. Spermiarskim wysrywem starego dziada, który nie ma nic do powiedzenia, ale wydaje mu się, że każda banalna myśl, jaka przychodzi mu do głowy jest głęboka i poruszająca. 
Tak więc, nagroda dla najgorszej książki roku od tego momentu nazwana będzie nazwiskiem swojego najwybitniejszego laureata - Łukasza Nicpana. Gratulacje, nie pisz więcej. 


Największe odkrycie 2024
W 2024 roku przeczytałam aż 20 nowych autorów! To wypada 65%, nieźle nie? Wybranie jednak nominowanych do tytułu największego odkrycia roku nie było aż tak trudne. Chociaż jest paru autorów, którzy mnie nie zachwycili, to większość nie wywarła na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Wyjątek stanowią: 
William Faulkner, Zofia Romanowiczowa

Ponownie, nie było łatwo wybrać. Faulkner mnie zachwycił, Romanowiczowa rozjechała. Z racji tego, że wcześniej o tej autorce nie słyszałam (na filologii polskiej nie wspomniano o niej ani słowem!) wydaje się, że to ona powinna zgarnąć tę statuetkę, ale chyba nie do końca o takie dosłowne odkrycie tutaj chodzi. Bardziej o znalezienie autora, którego będę wciągała jak pewien biały proszek. I tu jednak wychodzi Faulkner, szczególnie, że jego książki przeczytałam dwie, kolejne czekają w kolejce, a jeśli chodzi o Romanowiczową... trochę się boję jej kolejnych książek.Bardzo możliwe, że po dalszych lekturach zmienię zdanie, ale na razie, 1 stycznia 2025 roku, odkryciem 2024 zostaje William Faulkner


Największe rozczarowanie 2024
Staram się trzymać swoje oczekiwania na uwięzi, więc chociaż wiele książek może mi się nie podobać, to rozczarowana jestem rzadko, dlatego sama jestem zaskoczona ilu nominowanych udało mi się zebrać: 

Invictus, Problemski Hotel, Zapiski z Hiroshimy, Prawdziwa historia czekolady, Drumindor

Invictus jest książką bardziej o Mandeli niż o rugby i tutaj rozczarowanie to raczej moja wina, nie autora. Sama książka jest zresztą dobra, może nie tak porywająca, jak mogłaby być, ale godna uwagi (i zdecydowanie lepsza niż ekranizacja). Problemski Hotel to próba napisania edgy reportażu przez kogoś, kto nie tylko nie jest edgy, ale w ogóle czarny humor go oburza. Left can't meme/10 Rozczarowanie przede wszystkim dlatego, że jest tu doży potencjał, który wywala się na ryjek. Nie załapał się na nominację do Nicpana 2024 bo nawet na to jest zbyt... nijaki. Prawdziwej historii czekolady odpuszczam ze względu na historię powstania tej książki - autorka zmarła w czasie pracy nad nią i dokończył to jej mąż. Też znawca tematu, ale ewidentnie mniej nim zajarany, no i biorąc pod uwagę okoliczności trudno wymagać od niego entuzjazmu. Zapiski z Hiroszimy opisałam przy Nicpanach. Ten temat zasługuje na o wiele lepszą książkę. I w ten sposób przechodzimy do zwycięzcy - Drumindoru Michaela J. Sullivana. Ten autor niestety ostatnimi czasu zawodzi częściej niż nie. I nie, nie nastawiałam się na tę książkę jak gracze na Cyberpunka 2077, ale od Sullivana wymagam pewnego poziomu, poziomu, do któego nie udało się doskoczyć. Bardzo widać, że to książka napisana niejako na kolanie, szybko wypchnięta w świet (kickstarter) i że zabrakło jej porządnego leżakowania w szufladzie i redakcji. W wielu miejscach to jest dziadowski fanficzek, który spłyca i ośmiesza związek Roysia i Gwen i budzi to mój gniew. 

Największe zaskoczenie 2024
I na koniec kategoria pozytywna, odwrotność poprzedniej: coś, po czym nie spodziewałam się nic, albo zgoła rzeczy strasznych a okazało się super. Nominowani:

Czarna Ambrozja, Dzikowy skarb, Tajemnice Zamku Udolpho

Nie są to wszystkie książki, które podobały mi się bardziej niż zakładałam, ale taka Światłość w sierpniu to raczej był zachwyt roku 2024 a nie zaskoczenie. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czego się spodziewać po Dzikowym skarbie, ale jest we mnie jakaś obawa przed powieściami historycznymi, chociaż chyba wszystkie, które czytałam mi się podobały. Winię Historię żółtej ciżemki. Niemniej nie spodziewałam się, że to będzie aż tak dobra powieść przygodowa, w dodatku historia Polski jest tu przedstawiona w sposób należycie fascynujący. Ujmujący bohaterowie (Zbrozło, coś między Batmanem a Gandalfem FTW xD), wartka akcja, ważne postacie wydarzenia historyczne przeplecione z osobistymi przygodami postaci fikcyjnych. Klasa. Jara mnie, że ten cykl jest dłuuuugi. Tajemnice zamku Udolpho próbowałam kiedyś przeczytać i nic z tego nie wyszło, dlatego podchodziłam trochę jak pies do jeża, ale okazało się, ze zupełnie niepotrzebnie. Książka choć długa czyta się świetnie. Co zaskoczyło mnie najbardziej? To że sentymentalizm nie jest tu egzaltowany i w ogóle nie przeszkadza, przepiękne opisy przyrody oraz to, że... nie ma tu żadnych elementów nadprzyrodzonych. Ann Radcliffe była cholernie racjonalną osobą, jak się okazuje. Te dwie świetne książki muszą jednak ustąpić Czarnej Ambrozji. Horror z rozkosznie paskudną okładką, zgarnięty na targach książki za, bodaj, 15 zł, niemal dosłownie książka z kosza a tu... szok. To jest absolutnie rewelacyjna książka o wampiryzmie. Oryginalna, fascynująca, z nieświadomie zmieniającą się w wampira bohaterką. Rewelacja i zdecydowanie największe zaskoczenie 2024. 

Brukselka w czekoladzie dla najgorzej wydanej książki 
Szeroka kategoria, do której można trafić za bardzo różne grzeszki. Nominowani:

Vesper, za Czerwony Mars, Rebis za Imperium ciszy, PIW za Tajemnice zamku Udolpho

Z tłumaczeniami u Vespera jest bardzo różnie. Czasem mamy coś świetnego (Pan ciemności) czasem trafia nam się Czerwony Mars. Książka gruba i nudna, trochę mnie nie dziwi, że nie chciało się nikomu robić nowego tłumaczenia, natomiast wypadałoby, żeby to tłumaczenie przeczytać. Błędy są tu tak ko(s)miczne, że nie trzeba nawet porównywać z oryginałem, żeby widzieć że dzieją się tu rzeczy, które nie śniły się nawet google translate. Geologicznej redakcji też najwyraźniej zabrakło. PIW w Tajemnicach zamku Udolpho popełnił inny wydawniczy grzech: błyszczący papier, na którym druk wydaje się szary i jest tylko jeden dość dziwny kąt pod którym można to jako-tako przeczytać a do tego waży tonę. Inne książki w tej serii mają normalny papier, nie wiem, co tu się odjaniepawliło, ale naprawdę fizyczna forma tej książki uparcie utrudniała czytanie. 
Zwycięzca może być tylko jeden i jest to Imperium ciszy, które łączy w sobie wady pozostałych nominowanych. Fizyczna forma Imperium... sprawiła, ze dołożyłam je na miejsce zanim jeszcze na dobre wzięłam je go ręki. Już tam chrzanić paskudną oładkę, ale format lotniskowca i niewiele mniejsza waga sprawiają wrażenie jakiegoś mało śmiesznego żartu. A to zupełnie nic w porównaniu z "tłumaczeniem", gdzie autorowi się pomyliła porcelana z chinami, gdzie tłumacz zapomniał o istnieniu rodzaju nijakiego i pomijał sobie akapity, które mu nie pasowały do błędów, które popełnił wcześniej. Poziom wydania tej książki jest skandaliczny. 

No i na koniec łapcie jeszcze rozpiskę wszystkich przeczytanych w tym roku:
za: Storygraph

2025?

Nie mam żadnych ambitnych czy nawet konkretnych planów na ten rok. Chciałabym na pewno czytać więcej, w tym więcej fantastyki, bo tej było w 2024 zdecydowanie za mało. Poza tym klub PIWu, Wojny wikingów, Cykl Piastowski... no i znowu mi się fantastyka nie zmieści, ech. No ale działam, mam nadzieję, że uda się więcej czytać i tyle. Czego i Wam życzę. 




Czytaj dalej »

wtorek, 31 grudnia 2024

[Rachunek za] Grudzień 2024

Jakoś tak wyszło, że grudzień upłynął mi pod znakiem... Filmów dla dzieci. 


Książki

Człowiek do wszystkiego 

Przedostatnia w tym sezonie pozycja na klub czytelniczy PIWu przekonała mnie, że jednak nie lubię się z modernizmem. Nie jest to jakaś wielka niechęć z mojej strony, ale po postu mi to nie podchodzi. Książka zła nie jest, ale mi się nie podobała, ot i tyle. Śledzimy losy młodego człowieka, który zostaje zatrudniony właśnie w charakterze "człowieka do wszystkiego" przez pewnego niezbyt udanego wynalazcę. Joseph trochę pomaga w biurze, trochę w domu, czasem jest domownikiem, czasem służącym... sytuacja jego jest niejasna i nie pomagają temu postacie gospodarzy - mamy tu bardzo typowych mieszczan tonących w długach niczym jakaś stara arystokracja, wyparcie miesza się z zadufaniem i zwyczajnym kretynizmem. 


Statek widmo

Ech. No przeczytałam. I jakbym nie przeczytała,to by moje życie nie było uboższe. Nie jest to jakiś dramat, da się to czytać, jest ogółem ok, chociaż jakaś specjalnie dobra literatura to to nie jest. 

To jest ten statek widmo, ten z Latającym Holendrem. Rzecz w tym, że Marryat sam na ten pomysł nie wpadł, oparł się na starszych marynarskich przesądach. I to jest taki trochę nieudany fanfik, bo tak właściwie to ten statek widmo jest autorowi potrzebny tylko do tego, żeby bohater miał jakiś pretekst to bycia tam gdzie jest. I pojawia się ze 3 czy 4 razy. Serio. 

A zakończenie, konkretnie ostatni akapit, jest straszliwie złe. 

Vesper, jak to ma w zwyczaju, uraczył nas posłowiem. I jak boga kocham autor tego posłowia chyba nie czytał książki, bo czego jak czego ale jakichś wspaniałych morskich przygód to tutaj nie ma za grosz. Plus, że jest trochę o autorze, który poza napisaniem tej marnej książki dokonał w życiu paru ciekawych rzeczy. 


Filmy

Kina i Yuk

Wygrałam wejściówki w rozdaniu na FB, no to co miałam nie pójść? Film reklamowany jako fabularyzowany dokument, ale to zdecydowanie film fabularny tylko bardziej w konwencji filmu przyrodniczego. Sympatyczny, zwierzątka ładne. Bardzo dla dzieci. 


Paddington

Paddingtona kojarzę bardzo ogólnie. Jakoś ominął mnie w dzieciństwie, chociaż musiałam o nim słyszeć. Film więc nigdy mnie nie interesował. Niedawno, przy okazji premiery trzeciej części, usłyszałam jednak mnóstwo pochwal na temat tej serii, więc postanowiłam się skusić (oba filmy dostępne na prime). 

Ludzie, jakie to było fajne. 

Zaskoczyło mnie jak wiele poważnych i dramatycznych elementów jest w tym filmie. Od pierwszego strzała dostajemy śmierć, katastrofę naturalną a główna intryga dotyczy tego, że ktoś chce naszego głównego bohatera wypchać. 

Bardzo podobał mi się zabieg (wykorzystany także w 2 filmie) używania modeli, domków dla lalek, przechodzenia bohaterów ze świata realnego do wspomnień/wyobraźni. Rewelacyjnie to działa. 

Najsłabiej wypada chyba Nicole Kidman w roli antagonistki - jakoś nie pasuje, wydaje się z zupełnie innej bajki. Poza tym obsada łogiń. 

Ach i jeszcze napisy były dziwne. Patrzyłam na nie tylko czasami, ale zwykle mocno odbiegały od tego, co było w oryginale, szczególnie dużo żartów padało na ryjek albo było pomijanych. 


Paddington 2 

To chyba rzadki przypadek, kiedy druga część jest lepsza od pierwszej i duża w tym zasług zmiany antagonisty - Hugh Grant musiał się doskonale bawić grając narcystycznego upadłego gwiazdora filmowego. Więźniowie (Paddington trafia do mamra) są też wspaniali. Do tego mamy znowu wykorzystanie modeli i animacji na świetnym poziomie. Polecam! 


Seriale 

Briganti

Włoski serial przygodowy w konwencji westernowo-komiksowej. A nawet trochę z zacięciem pirackim, bo jest mapa skarbów. Rozrywkowe i głupie, ogląda się świetnie, kostiumy komiczne ale rozrywkowe, operator bawił się doskonale, więc mamy sporo ciekawych ujęć. Naprawdę zdziwiło mnie, że to nie jest na podstawie komiksu. 

Obawiam się, że nie dostanie drugiego sezonu, bo chyba nie był za dobrze przyjęty (i się nie dziwię, bo jako głupoty w internecie sprawdza się świetnie, ale to ma być podobno serial historyczny no i tutaj pozostaje tylko śmiech przez łzy).


Pozorna miłość 

Ooo, to jest dopiero dzieło... Odpalone jakoś dla beki i dla beki obejrzane do końca, chyba jako serial muszę nazwać największym rozczarowaniem roku. Nie dlatego, że się wiele spodziewałam, bo się niczego nie spodziewałam, nie mając pojęcia że ten serial w ogóle istnieje, ale dlatego, że twórcy bardzo uparcie sugerują, że ten serial jest o czymś. 

Głupi jest od samego początku, natomiast zrobiony na tyle dobrze, że się to ze śmiechem, ale jednak ogląda. Fabuła: głupia bogata stara baba daje się owinąć wokół palca najgorszego oszusta świata, kolesia, który w pierwszym odcinku rozbiera się kilka razy zupełnie od czapy. Zupełnie serio sprawdzone sztuczki w rodzaju "było tylko jedno łóżko" to jest stanowczo zbyt wiele sensu jak na rozwój tego związku. Ach, poza tym Elia to człowiek-amfibia, kto wie, ten wie. 

I w gruncie rzeczy, gdyby to była tylko telenowela, to nie byłabym na nią zła. Natomiast "Pozorna miłość" uparcie stara się sprawiać wrażenie czegoś innego. Twórcy z uporem maniaka budują atmosferę zagrożenia. Piękny kochaś starej baby okazuje się uciekać przed długami oraz jakimiś złymi ludźmi, szuka go jakaś dziwna kobieta, on sam zaraz na wstępie przeszukuje mieszkanie bohaterki a potem namawia ją na bardzo głupie decyzję finansowe, do tego związane z kupowaniem luksusowego jachtu, więc jest duże prawdopodobieństwo że typ chce uciec... Co więcej córka bohaterki ma stalkera, syn ma romans, nasz najgorszy oszust świata zaczyna podrywać jej drugiego syna... 

Wiecie ile z tych wątków zostaje zakończonych...? Na upartego jeden. 

Ot, chociażby, bohaterka ma schizę, że w hotelu, którego jest właścicielką, są szczury. Wszyscy jej mówią że była przecież ekipa, nie ma szczurów. A ona, że przecież słyszała, szczury są! Trochę z dupy wątek, ale do czasu - jak amfibia się do niej wprowadza to ukrywa pistolet za drewnianą osłoną kaloryfera. A więc może w poszukiwaniu szczurów ktoś się tam zapuści i go znajdzie... Otóż nie. Generalnie pistolet nie ma żadnej funkcji w tym serialu, tak samo jak szczury. Albo stalker córki. Albo dziwni groźni ludzie, przed którymi bohater ucieka i którzy zabili jego fumfla - jak przychodzi do finału to chyba mocą miłości ich bohaterowie pokonują. Sugeruje się też możliwość wypadku samochodowego... I nic z tego nie wynika. A ten synalek ci ma romans to jest taki sprytny że robi to, co ma do zrobienia przy wielkim odsłoniętym oknie albo zgoła na tarasie. 

Plus bohaterowie (szczególnie Stara Baba i Amfibia) są rozhisteryzowanymi kretynami, którzy robią sobie awantury tylko po to, żeby zaraz się pogodzić. 

Poziom rozczarowania zakończeniem jest nie do opisania. 


Tulsa King sezon 2

Nie miałam w tym roku jakoś czasu na oglądanie seriali (chyba wszystko inne, co oglądałam poza jakimiś dokumentami robiłam w towarzystwie), więc drugi sezon Tulsa King musiał swoje odczekać. Ale w końcu się udało... przynajmniej zacząć. Jestem w połowie. Niby fajno, chociaż mam wrażenie, że jakoś to siadło trochę na ryjek, nie umiem powiedzieć o co chodzi, chyba humor jest trochę za bardzo przesadny. Bawi, ale brak w tym jakiejś płynności. Rzeczy dzieją się szybko, nie mają czasu nabrać znaczenia. Chyba o czymś świadczy też to, ze pierwszy sezon obejrzałam w całości a tutaj nie miałam problemu z tym, żeby sobie zrobić przerwę. 



Plany?

Są niezmienne, chociaż biorąc pod uwagę jak mi się średnio je udaje realizować, to może jednak pora spotkać się z rzeczywistością... Niemniej, na razie, odważnie: więcej czytać, tyle samo pisać, podobnie dużo redagować i jeszcze zabrać się za naukę języków. 

A teraz lecę robić podsumowanie roku, bo trochę tego będzie. 


Czytaj dalej »

poniedziałek, 2 grudnia 2024

[Rachunek za] Listopad 2024

Listopad, jak zawsze, był czasem pracy twórczej a nie konsumowania cudzych twórczych dokonań, więc szału nie będzie, ale za to jakościowo wypadł doskonale. 


Książki

Tajemnice Zamku Udolpho 8/10

To była zaskakująca lektura. Przede wszystkim nie spodziewałam się, że nie będzie w niej w ogóle elementów fantastycznych. Po drugie - jak na powieść z końca XVIII (!) wieku jest zaskakująco nowoczesna pod względem konstrukcji. I chociaż jest w niej dużo sentymentalizmu (głównie w przepięknych opisach przyrody), to nie jest egzaltowana. Do tego plejada świetnych postaci - cioteczka, Anette wreszcie Montoni (którego knowania są nieznane acz straszliwe) - to jest świetna książka. Znajdując się miedzy oświeceniowym szkiełkiem i okiem a romantycznym uwielbieniem dla wszystkiego co dzikie i niezwykłe znajduje doskonałą równowagę. Wprawdzie potrzeba autorki zamknięcia i powiązania wszystkich wątków prowadzi do pewnych elementów zakończenia, które wieją trochę Harlanem Cobenem (to nie jest komplement), ponieważ różne osoby znajdują się tam gdzie fabule najwygodniej bez żadnej przyczyny innej niż imperatyw fabularny, ale generalnie nie mam większych zarzutów. No może poza tym, że pewne postaci jednak kończą ze sobą, bo miałam dużą nadzieję, że jednak się tak nie stanie (i to wynikającą z fabuły, nie pobożnych życzeń).

I całkiem szybko się to czyta! Wiem, że może to brzmieć jak jakiś nieśmieszny żart, biorąc pod uwagę, że spędziłam z Radcliffe miesiąc, ale musicie wziąć pod uwagę, że to jest naprawdę długa książka i to niespecjalnie obfitująca w dialogi. Ale za to ile tu jest wątków, ile akcji. Na pierwszych 50 stronach zdarzyło się więcej niż u Nicpana przez całe te jego dziadoskie Fajerwerki. Mamy - już na samym początku - śmierci, stalkera-poetę, strzelaninę, zbójców i dramatyczne krajobrazy górskie. 

Cholernie dobra to była książka, nie dziwię się, że Radcliffe była tak popularna za życia. Na pewno sięgnę też po inne jej powieści.  


Dzikowy skarb (tomy 1 i 2) 8,5/10

Miałam tę powieść czytać w roku... 2021 w ramach wyzwania, które zawalimy do maja, a które to zostało tak dokumentnie zawalone, że nawet zapomniałam o jego istnieniu. Niemniej w końcu nadejszła ta wiekopomna chwila i... zakochałam się w Karolu Bunschu. Ludzie, rzućcie w cholerę Wojny Wikingów Cornwella i czytajcie Cykl Piastowski. Dzikowy skarb to świetna historyczna powieść przygodowa dziejąca się w czasach Mieszka I, od śmierci Ziemomysła do Bitwy pod Cedynią. Mamy świetnych bohaterów, delikatne wątki fantastyczne (świetne!), klimacik no i historię Polski. Tutaj uwaga: fabuła opiera się o stan wiedzy z roku 1945, więc nie do końca zgadza się z tym, co wiemy dziś, ale nie są to żadne wielkie przekłamania czy coś, czego czytelnik po prostu nie wie ze szkoły (np. miejsce Chrztu Polski, najprawdopodobniej był to Poznań, nie Ostrów Lednicki jak przyjmuje Bunsch) plus jest trochę interpretacji naszej skąpej wiedzy, która działa dobrze na fabułę, ale nie do końca się broni (Bunsch przyjmuje, że Dobrawka miała wcześniej męża i jeszcze, że się z nim... rozwiodła, czy jakoś go tam porzuciła, nie, myślę, że jednak nie, panie Bunsch, nie to musiał mieć Tietmar na myśli nazywając Guncelina bratem Chrobrego xD). Natomiast jest to bardziej kategoria zabawy intelektualnej niż jakikolwiek problem. 

Był czas, że ta powieść była lekturą szkolną i to skandal, że nadal nią nie jest. Czemu mnie w szkole kazali czytać Krzyżaków a nie to?! Mam ogromną ochotę na więcej i bardzo mnie cieszy, że to więcej istnieje aczkolwiek nieobecność Bunscha w bibliotece to też jest jakaś porażka wyższego rzędu. 

Co mnie bardzo ucieszyło, to że powieść ta (i inne) ma nie tylko pozytywne recenzje, ale jest też tych recenzji sporo. Czyli jednak ludzie czytają wartościowe książki. 

To tam porównanie do Wojen Wikingów nie jest wcale przypadkowe, jeśli podobają wam się przygody Utreda z Bebbanburga, to myślę, że to również was zachwyci, bo to ta sama tradycja przygodowej powieści historycznej, gdzie przewijają się zarówno postacie historyczne jak i wesoła twórczość autora. 

Serio, GITUWA, Zbrozło krul, dejcie mi więcej tych powieści. 


Seriale

Briganti 

Jeszcze nie dokończyłam, więc wstrzymuję się z oceną, ale jest to zaskakująco ambitny formalnie historyczny serial przygodowy produkcji włoskiej. Utrzymany jest w estetyce komiksowo-westernowej (jestem w szoku że to nie jest na podstawie komiksu) zarówno jeśli chodzi o postacie, fabułę jak i warstwę wizualną - operator musiał się świetnie bawić, bo tu się naprawdę dzieje. Poza tym jest to serial z gatunku głupkowatych acz rozrywkowych (jako serial historyczny spadł z rowerka, nie wnikajcie bo aż strach jakie to brednie), dobry do oglądania w towarzystwie (osób i promili). Ma też tę zaletę, że jest krótki. 


Muzyka

XII: A gyönyörű álmok ezután jönnek Thy Catafalque

Nowy album Thy Cataflaque dostarcza. to powrót do wcześniejszego stylu (Rengeteg, Naiv, Vadak) po cięższym Aföld i mnie osobiście to cieszy. Aföld nic nie brakowało (Tomasz Katai nie potrafi robić złej muzyki), ale to po prostu nie były do końca moje klimaty. Natomiast XII jest dokładnie tym, czego chciałam. to jedna z tych płyt, kiedy co piosenka człowiek myśli "ta jest najlepsza". A do tego z AMA z Tomaszem wynika, że jest szansa na koncert w Polsce!
Cały album do odsłuchania na oficjalnym kanale wytwórni: 



MiToPiPo

Jak listopad to pisanie powieści w miesiąc. NaNoWriMo spadło z rowerka i sobie głupi ryj rozwaliło, ale nie ma powodu, żeby upadek jednej organizacji zabijał ideę, która tę organizację przerosła już dawno temu. Różne alternatywy powstają już od zeszłego listopada, kiedy sprawa ostatecznie się rypła, więc powołaliśmy w naszej polskiej grupie nową inicjatywę: Miesiąc Towarzyskiego Pisania Powieści. W skrócie MiToPiPo. O co chodzi? Ano dokładnie o to samo, z tym tylko, że dopuszczamy większą elastyczność jeśli chodzi o wyznaczane cele a ci, którzy chcą jakoś porównywać swoje dokonania porównują procent ukończenia swoich celów, a nie bezwzględną ilość słów. 
I poszło rewelacyjnie. Wprawdzie NaNo zawsze dopuszczało najpierw nieoficjalnie, potem oficjalnie ideę "buntowników", którzy np. za miast powieści pisali zbiór opowiadań czy coś w ten deseń, ale nie dostarczało odpowiednich narzędzi do śledzenia tego, a na co odpowiadał nasz prosty arkusz. Mam wrażenie, że większość uczestników była na koniec miesiąca zadowolona z tego, co udało się zrobić. 
Dla mnie osobiście to był jakiś absolutnie wyjątkowy rok, bo... udało mi się skończyć mój tekst w ciągu miesiąca. Od bardzo dawna napisania pięćdziesięciu tysięcy słów w miesiąc nie było dla mnie wielkim problemem, natomiast schody zaczynały się kiedy trzeba było faktycznie skończyć tekst, a te po pierwsze wychodziły zawsze dłuższe a po drugie... dużo dłuższe. Tymczasem w listopadzie 2025 wydarzyło się coś magicznego: 71046 słowo O skonaniu dnia to wyraz "KONIEC". W dodatku nie mam w tym tekście specjalnie dziur, tj. scen, o których wiem, że być powinny a ich nie napisałam z różnych powodów. Oczywiście w trakcie redakcji na pewno wiele zostanie dopisane i pewnie zmienione, ale faktycznie ten tekst jest na etapie, na którym potrzebuje redakcji a nie dalszego pisania. Jest to przedziwna sytuacja, z którą nie do końca umiem sobie poradzić, bo nigdy wcześniej się to nie wydarzyło. Zabiorę się za te powieść pewnie w marcu, kiedy organizujemy sobie MiToEdiTo, czyli analogiczną imprezę, tylko opartą na redagowaniu tekstu. 


Plany

Koniec roku, to i wypada zacząć snuć ambitne plany, no nie? Moje głównie tyczą się nauki języków, więc nie będę się o nich rozpisywała (w regularnej pracy konieczna jest regularność a nie rozbudowane opisy tejże). Czytelniczo ten rok zawaliłam jeśli chodzi o ilość, ale raczej nie jestem niezadowolona. Były miesiące słabsze, ale były tez bardzo dobre i przede wszystkim przestałam się bać grubych książek. Na porządne podsumowanie przyjdzie czas na koniec grudnia, ale nie mam zamiaru jakoś przeć przez najbliższy miesiąc do wypełniania statystyk. Niczego wybitnego już i tak nie osiągnę, mogę dla odmiany trochę odpocząć. Czytam teraz Człowieka do wszystkiego Walsera na klub PIW i nie będę ukrywała, dupy nie urywa. Poza tym wzięłam na tapet Statek widmo - tak, ten Statek widmo i jak na razie jest fajnie. Poza tym chciałabym chyba jeszcze w tym roku rzucić się na Początki Stalowego Szczura, żeby kontynuować zwyczaj czytania książek w tej samej dekadzie, w której się je kupiło. I tak, a propos, jeszcze nie skończyłam Meksyku przed Konkwistą, chociaż mi się podoba. Planuję skończyć do końca roku. 
Poza tym źli ludzie w Internecie mnie namówili na zakup ultrakrótkich drutów i okazało się, że jednak robienie skarpet jest spoko, więc nawalam skarpety, jak mam tylko ręce wolne. Plus muszę skończyć jak najszybciej pewien "tajny projekt" i chcę sobie zrobić rękawiczki bez palców, więc to są moje robótkowe ambicje na najbliższe tygodnie. Ten płacz z kąta to sweter, który robię już pewnie dwa jak nie trzy lata. nie zwracajcie uwagi. 


Czytaj dalej »

czwartek, 31 października 2024

[Rachunek za] Październik 2024

W tym miesiącu kontynuujemy chlubne tradycje tego bloga znane jako "rychło w czas" oraz "o kurwa, ja mam bloga". Na swoje usprawiedliwienie mam to, że listopad. I to zakończony wielkim sukcesem. Także ten, bawcie się dobrze na odcinku z kategorii wspomnień czar.


Książki

Drumindor 6,5/10
Teoretycznie skończony w tym miesiącu ale opisany w rachunku za wrzesień. Trochę rozczarowanko niestety.

Fajerwerki nad otuliną Nie pisz więcej/10
Rzeczy do których nadaje się ta książka:
- napalenie w piecu
- paper mache
- scrapbooking
- uszczelnienie okien
- wyłożenie dna szuflady
- podparcie głośnika/stołu

Rzeczy, do których się nie nadaje:
- czytanie

Spermiarskie pretensjonalne pierdolenie o niczym. To jest dosłownie pamiętnich chłopa, który nie ma nic do powiedzenia, ale wydaje mu się, że jest inaczej.  Realnie przypomniały mi się najgorsze gówna, które trzeba było przeczytać na studiach. I wiecie co? Fajerwerki były gorsze. 


Poza tym większość miesiąca czytałam Tajemnice Zamku Udopho Ann Radcliffe, ale o tym napiszę we wpisie listopadowym. 

Komiksy

Requiem tom 2 (3-4) 8,5/10
Z jednej strony mamy tu naprawdę fajne motywy, szczególnie graficznie - archeologów z ich techno-faraońską stylistyką i wilkołaki (tutaj w roli głównej Torquemada), przepięknie narysowany bal wampirów i absolutnie debilnego Nerona... ale jest też więcej Rebeki, Heinrich/Requiem przypomina sobie coraz więcej (z nieswojej) przeszłości i... w pewnym sensie fabuła się zagęszcza, rzecz w tym jednak że... ja mam obawy co do kierunku tej fabuły.

Requiem tom 3 (5-6) 8,5/10
Nie do końca mogę powiedzieć, że widoczna jest tendencja spadkowa, ale ten tom jest na poziomie zbliżonym do tomu 2. Czyli jest gituwa, ale jednak nie tak dobrze jak w tonie pierwszym. Ta fabuła po prostu nie nadąża za kreską i absurdem świata. Niemniej to wciąż kawał solidnej - i ponadprzeciętnie durnej - zabawy.


Muzyka

Utred "Power"
Chłop wystawia te muzykę za co łaska i łaska moja zawsze jest niewspółmierna do jakości tego, co dostarcza. I zawsze sobie mówię - jak będę miała pieniądze to mu przeleję lepszy hajs... i nigdy nie mam pieniędzy. Do odsłuchania i zakupienia tutaj: https://utred.bandcamp.com/album/power


Inne

Więcej grzechów nie pamiętam. Coś mi się kołacze pod czaszką, że oglądałam jakieś dokumenty na netflixie, ale takie to były dokumenty, że ich nie pamiętam :v Chyba wjechał nowy sezon Niewyjaśnionych tajemnic i było spoko (czyt. nie było nic o duchach w tym, co zobaczyłam). Poza tym odkryłam nowy podcast, który polecam: Behind the Bastards - do obadania na YouTube i wszędzie gdzie tam dają podcasty. Szczególnie godzien uwagi jest odcinek o tym, że papierosy wynalazły wszystko - i myślę, że daje dobre pojęcie o tym, co to jest za audycja. Tylko uwaga, bo goście się zmieniają, więc nie zawsze dynamika jest taka sama. 
Czytaj dalej »

niedziela, 20 października 2024

O redagowaniu tekstów

W odpowiedzi na pytanie @jednorogini a może i na szersze zainteresowanie i w związku z tym, że wczoraj mówiłam mocno chaotycznie, postanowiłam napisać coś bardziej uporządkowanego w kwestii mojego sposobu na redagowanie tekstów. Może się komuś przyda, może kogoś zainspiruje do opisania swojej metody. To co znajdziecie poniżej opiera się częściowo o na wiedzy teoretycznej wyniesionej ze studiów, częściowo z praktyki pracy jako redaktor w wydawnictwie a częściowo z własnego doświadczenia, przemyśleń i stylu pracy nad tekstem. W związku z tym możecie spokojnie przyjąć, że jest to mieszanina faktów i kompletnych bredni, korzystajcie rozsądnie :D Opiszę zarówno proces jak i pewne złote zasady, których warto się trzymać niezależnie od tego, jak dokładnie wygląda Wasz proces.

ZASADY

1. Pracujemy na wydruku

- na wydruku lepiej widać

- tekst wydrukowany łatwiej podzielić na mniejsze części

- mniej rozpraszaczy

 

Warto pamiętać o:

- kolorowych pisadłach do zaznaczania poprawek, im bardziej rzucający się w oczy kolor tym lepiej i niezbyt jasny (więc czerwony lepszy od odblaskowej żółci) Dobrze też, żeby nie były zbyt cienkie – przy wprowadzaniu łatwo coś zgubić. Oczywiście za grube też nie mogą być, żeby się poprawki zmieściły między linijkami/na marginesach ;) Wiecie, zdrowa równowaga.

- karteczki samoprzylepne i jakieś kartki do notowania (np. blok makulaturowy a5), washi albo spinacze, żeby te wszystkie dodatkowe notatki przyczepiać.

- numeracja stron. Wiecie co mają w zwyczaju wydruki, szczególne te, które nie mają ponumerowanych stron? Rozsypywać się w stan kompletnego chaosu. Poza tym, chociaż wraz z wprowadzaniem poprawek trochę (a może nawet sporo) wam się ta numeracja rozjedzie z dokumentem, to i tak łatwiej nawigować.

- taki wydruk nie ma być ładny, ma być praktyczny. Times New Roman 12 pkt, interlinia dwa, marginesy po 2,5cm – chcecie mieć miejsce na poprawki. Tak, wyjdzie tego pewnie sporo stron, ale lepiej tak niż biedzić się nad małymi literkami i jeszcze mniejszymi popraweczkami.

 

2. Poprawiamy a nie dajemy sobie znać, że kiedyś trzeba będzie to poprawić. Łatwo wpaść w pułapkę „z zajmę się tym potem”. Potem is now, old man. Oczywiście są wyjątki i są sytuacje, w których nie da się czegoś zrobić już, ale co do zasady należy takich sytuacji unikać.

 

3. Pracujemy na małych kawałkach. W moim wypadku to jest 10 stron dziennie, ale może być i 3, wszystko zależy od tego jaki to tekst i ile możecie w pełnym skupieniu opracować. Jasne że fizycznie to można i 500 stron przelecieć, ale nie będzie to tak dokładna praca jak w przypadku 3 stron które przeczytacie literka po literce. W tekst łatwo się wciągnąć, przeoczyć coś, bo coś dalej jest interesujące – właśnie z tego wzięły się te błędy, które teraz chcemy poprawić :P

 

4. Najpierw wydruk, potem wprowadzanie – nie rozdrabniamy się wprowadzaniem tego, co dopiero co zrobiliśmy, lepiej skończyć całość: może się okazać, że w późniejszych fragmentach jest coś, co wymaga zmiany tych pierwszych, nie ma sensu dokładać sobie niepotrzebnej roboty.

 

5. Czytamy dwa razy. Skoro już masz ten wydruk, to warto przeczytać go dwa razy. Gwarantuję, że znajdziesz tam pełno zupełnie nowych błędów albo może ujednolicisz styl z tym, co jest w dalszych fragmentach – nawet jeśli wstawisz kilka brakujących przecinków wciąż warto to zrobić. Jedna redakcja to i tak za mało, więc lepiej nie marnować papieru i czasu przeznaczonego na wprowadzanie jej.

 

6. Wprowadzamy małymi fragmentami. Dla mnie to 30 stron dziennie, ale może być i 10. Jeśli poprawek jest niewiele to można i więcej, ale pamiętajcie, że te ograniczenia biorą się głównie z tego na jak długo człowiek może się w pełni skupić. A wprowadzanie to nienawistny proces, którym pewnie torturują w Guantanamo, lepiej sobie dawkować.

 

7. Zapisuj genialne pomysły i swoją motywację. Jeśli przyszło ci do głowy dlaczego coś nie może być tak jak jest napisane – zanotuj to. Dopisz na marginesie, doczep karteczkę – i potem wprowadź jako komentarz w wordzie.

 

8. Metryczka – to jest trik zawodowców ;) – wszystkie rzeczy związane z pisownią, stosowanymi skrótami itp. Zapisujemy na kartce, którą mamy przypiętą na początku wydruku. To pozwala uniknąć niekonsekwencji w zapisie czy odmianie.

 

Proces

Zanim zacznę redagować staram się, żeby tekst był skończony albo przynajmniej na dobrej drodze do tego. Nawet jeśli ma jakieś dziury w środku albo brakuje mu zakończenia, to staram się mieć już jakieś ogólne pojęcie dokąd to zmierza i konieczne dopiski ograniczone do konkretów. Co nie znaczy, że to nie może być cały wątek. Ale chyba rozumiecie o co mi chodzi – tekst musi już faktycznie być napisany nawet jeśli nie jest skończony.

Oczywiście może się zdarzyć tak, że macie połowę i potrzebujecie tę połowę porządnie przetrzepać, żeby znaleźć pomysły i motywację do dokończenia. Jak pisałam na początku to nie jest przepis uniwersalny, bardziej opis, który możecie uznać za inspirujący.

 

Przeczytanie tekstu i konspekt

Wrzucam go sobie na kindla i czytam taki jaki jest – zwykle z literówkami i jakimiś dodatkowymi notatkami itp. Itd. Chodzi głównie o wprowadzenie się w klimat, znalezienie najważniejszych elementów wymagających poprawek oraz zrobienie konspektu, tj. spisu rozdziałów (jeśli są) i scen wraz z zawartością. (wiadomo że jeśli ktoś planuje pewnie już coś takiego ma, ale może warto sprawdzić, jak się ma do rzeczywistości). Zaznaczam sobie na nim też czy dana scena jest napisana, jest ok, czy wymaga poprawek a jeśli tak, to jakich. Już tutaj w ruch wchodzą kolorki, żeby odróżnić to co jest, od sugestii a te od postanowionych zmian. Przykłady poniżej:

 

Nie wszystkie te kolorowe uwagi były wprowadzone już na tym etapie. Ten konspekt to jest dokument roboczy, który niejako z zasady ma ulegać zmianom wraz z postępami prac. Jest natomiast bardzo istotny, ponieważ pomaga w zbudowaniu sobie całościowego obrazu tekstu. Jak widzicie (na ile jesteście w stanie się doczytać) zawiera nie tylko opis wydarzeń, ale też uwagi o tym jakie informacje są w którym momencie przekazywane. Ponieważ Nudesy to kryminał (wiele powiedziane, no ale mają intrygę jakąś kryminalną) kolejność przekazywania czytelnikowi różnych informacji a także to, kiedy który bohater te informacje zdobywa była kluczowa.

Ten etap można też zrealizować na fiszkach, jeśli wiecie, że będzie dużo przestawiania.

 

Prace przygotowawcze

Ponieważ piszę w Liquid Story Binderze, mój pierwszy krok to wyciągnięcie tekstu do worda. To tam następuje punkt pierwszy, czyli czyszczenie literówek. Mam ich sporo w tekstach typu NaNo, czy fragmentach pisanych na telefonie, jeśli ktoś zwraca na to większą uwagę może mieć ich niewiele, ale i tak warto przelecieć tekst wordowskim sprawdzaniem pisowni. Nie jest to proces bezbłędny i ja też się na nim jakoś bardzo nie skupiam, natomiast pomaga pozbyć się jakichś najbanalniejszych błędów, które potem zajmowałyby czas w redakcji i wprowadzaniu.

Punkt drugi to paginy, numeracja i formatowanie. W nagłówku ląduje moje nazwisko, tytuł tekstu, etap pracy nad tekstem i numer strony. A więc na przykład:

hevs, Eli Dane i Nudesy Szatana, redakcja 1

O numerach stron już było, co do reszty: teraz wiecie dokładnie co to jest i która to wersja tekstu. Trzy wersje później już niekoniecznie będziecie pamiętać albo móc łatwo to zdiagnozować. Nawet jeśli nie macie – jak ja – świra na tle archiwizacji rzeczy, to warto to zrobić tak na wszelki wypadek, a trwa chwilę.

[Teraz wchodzimy już w otchłań mojego szaleństwa, więc traktujcie ten akapit jako ciekawostkę a nie przepis na sukces.] Tak przygotowany plik to tzw. Plik bazowy. Dostaje to w nazwie i ląduje w folderze z nazwą tekstu. Kopiuję go, nazywam [redakcja 1], włączam śledzenie zmian i to na nim będziemy pracować.

Pierwszy krok to wydruk. Co ważne: jednostronny i najlepiej na czystych kartkach, szczególnie jeśli spodziewacie się robić dopiski. Jeśli nie, to wiadomo – warto wykorzystać tzw. czyste tyłki.

 

Redakcja

Jak pisałam powyżej – pracuję nad 10 stronami dziennie. To może się wydawać niewiele, ale z doświadczenia wiem, że takiej ilości stron jestem w stanie poświęcić odpowiednio dużo czasu i skupienia. Do tego zazwyczaj nie wydarzy się na nich aż tak wiele, żeby mnie za bardzo porwać w melanż i skłonić do czytania szybszego i mniej uważnego.

Co poprawiam? Otóż wszystko, co zauważę i nie boję się kreślić. Jasne, że czasem boli, ale czasem też trzeba wywalić cała kilkustronicową sceną albo chociaż akapit. Zmieniam styl, interpunkcję, czasem dopiszę dwa zdania tutaj, pięć zdań gdzie indziej, czasem przeniosę jakiś akapit niżej. Mniejsze dopiski, które przychodzą mi do głowy na bieżąco zapisuję od razu – na marginesie, na tyle poprzedniej strony, na kartce, którą przyklejam washi, żeby mi się nie zgubiła. Ale też jeśli to coś większego – odpalam laptopa czy telefon i piszę tam. Co ważne: drukuję sobie potem te fragmenty i też doklejam, żeby nie zapomnieć i nie zgubić.

Czasem z konspektu albo już redakcji wychodzi, że potrzebna jest cała scena. Albo dwie. Co robię? Jeśli mam pomysł już teraz, to piszę, ale jeśli nie, to tylko zaznaczam wyraźnie, gdzie się ta scena ma znaleźć/co ma w niej być. Karteczką zaznaczam że tam są dziury i czego brakuje, łatwiej to potem znaleźć przy dopisywaniu. 


Tekst, który wam pokazuję jest po dwóch czytaniach, pierwsze było czerwone z dopiskami wstawianymi na pomarańczowo, drugi na fioletowo, stąd różnica. Jak widać, za pierwszym czytaniem scena na wyścigach była do napisania, w czasie drugiego już istniała.

Jak skończę to trochę świętuję, rozciągam się, biorę inny kolor do ręki i… zaczynam od nowa.

Pierwsza zasada redakcji jest taka, żeby sobie nie ufać ;) A druga taka, żeby nigdy nie czytać opublikowanych tekstów, które się redagowało, bo zawsze się coś znajdzie xD Człowiek nie jest nieomylny, szczególnie, kiedy pracuje nad własnym tekstem. Co tu kryć – zazwyczaj wiemy, co chcieliśmy napisać. Niekoniecznie nam się to napisać udało. Naprawdę warto przeczytać tekst jeszcze raz i tak – od razu. Dlaczego? Bo macie w pamięci na świeżo końcówkę, szczególnie stylistycznie może to pomóc. Wiecie już ile i gdzie wstawiacie nowych rzeczy, co się zmieniło – i co być może musi się jeszcze zmienić w początkowych fragmentach. Poza tym, zapewniam was – przegapiliście jakieś błędy interpunkcyjne i pewnie znajdzie się trochę zdań, które można skonstruować inaczej.

 

Wprowadzanie

Czy jest na sali ktoś, kto lubi wprowadzanie? Zapewne nie. Ja osobiście go nienawidzę, jedyne co mi daje to ból pleców. Niestety jest niezbędne i właściwie lepiej robić je samemu niż komuś zlecać, bo zawsze i na tym etapie można znaleźć coś do poprawki. Jak pisałam wyżej – wprowadzam po 30 stron dziennie, bo taki jest mój limit, głównie jeśli chodzi o skupienie się na tak beznadziejnym zajęciu. Wprowadzam z włączonym śledzeniem zmian, uwzględniam w komentarzach notatki z rękopisu, przepisuje, wstawiam – w przypadku Nudesów, które są podzielone na zatytułowane rozdziały, zbudowałam też w wordzie konspekt (robi się to przy pomocy stylów) – w efekcie łatwo jest nawigować po dokumencie i ewentualnie przenosić rzeczy z miejsca w miejsce. Robiłam to na bieżąco – docierając do każdych *** wprowadzałam odpowiedni tytuł i nadawałam styl.  Możecie sobie porównać do tego, co wrzucałam wyżej jako wstępną wersję w zeszycie ;)


Profit?

Jeśli mieliście nadzieję, że w ten sposób praca nad tekstem jest skończona, to kosz na śmieci jest pod zlewem. Nie ma się co oszukiwać, że w efekcie takiej pracy (w przypadku Nudesów to był miesiąc solidnej roboty, a to krótka powieść na jakieś 110k słów) będziecie mieć tekst gotowy na tip top. Pewnie jeszcze jedna taka redakcja mu się przyda. Natomiast po takim potraktowaniu wasz tekst z kupy składników powinien zmienić się w jakieś danie, któremu brakuje może jeszcze paru przypraw.

Oczywiście każdy tekst jest inny, tak samo jak inne są procesy twórcze. Ktoś po napisaniu musi poświęcić na redagowanie mnóstwo czasu, ktoś inny wiele z potrzebnych zmian wprowadzał na bieżąco albo w ogóle pisał od razu na gotowo i w efekcie czeka go teraz mniej pracy.

 

Mam nadzieję, że trochę to uporządkowałam i całe to gadanie okaże się pomocne :)

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia