W odpowiedzi na pytanie @jednorogini a może i na szersze zainteresowanie i w związku z tym, że wczoraj mówiłam mocno chaotycznie, postanowiłam napisać coś bardziej uporządkowanego w kwestii mojego sposobu na redagowanie tekstów. Może się komuś przyda, może kogoś zainspiruje do opisania swojej metody. To co znajdziecie poniżej opiera się częściowo o na wiedzy teoretycznej wyniesionej ze studiów, częściowo z praktyki pracy jako redaktor w wydawnictwie a częściowo z własnego doświadczenia, przemyśleń i stylu pracy nad tekstem. W związku z tym możecie spokojnie przyjąć, że jest to mieszanina faktów i kompletnych bredni, korzystajcie rozsądnie :D Opiszę zarówno proces jak i pewne złote zasady, których warto się trzymać niezależnie od tego, jak dokładnie wygląda Wasz proces.
ZASADY
1. Pracujemy na wydruku
- na wydruku lepiej widać
- tekst wydrukowany łatwiej podzielić na mniejsze części
- mniej rozpraszaczy
Warto pamiętać o:
- kolorowych pisadłach do zaznaczania poprawek, im bardziej rzucający się w oczy kolor tym lepiej i niezbyt jasny (więc czerwony lepszy od odblaskowej żółci) Dobrze też, żeby nie były zbyt cienkie – przy wprowadzaniu łatwo coś zgubić. Oczywiście za grube też nie mogą być, żeby się poprawki zmieściły między linijkami/na marginesach ;) Wiecie, zdrowa równowaga.
- karteczki samoprzylepne i jakieś kartki do notowania (np. blok makulaturowy a5), washi albo spinacze, żeby te wszystkie dodatkowe notatki przyczepiać.
- numeracja stron. Wiecie co mają w zwyczaju wydruki, szczególne te, które nie mają ponumerowanych stron? Rozsypywać się w stan kompletnego chaosu. Poza tym, chociaż wraz z wprowadzaniem poprawek trochę (a może nawet sporo) wam się ta numeracja rozjedzie z dokumentem, to i tak łatwiej nawigować.
- taki wydruk nie ma być ładny, ma być praktyczny. Times New Roman 12 pkt, interlinia dwa, marginesy po 2,5cm – chcecie mieć miejsce na poprawki. Tak, wyjdzie tego pewnie sporo stron, ale lepiej tak niż biedzić się nad małymi literkami i jeszcze mniejszymi popraweczkami.
2. Poprawiamy a nie dajemy sobie znać, że kiedyś trzeba będzie to poprawić. Łatwo wpaść w pułapkę „z zajmę się tym potem”. Potem is now, old man. Oczywiście są wyjątki i są sytuacje, w których nie da się czegoś zrobić już, ale co do zasady należy takich sytuacji unikać.
3. Pracujemy na małych kawałkach. W moim wypadku to jest 10 stron dziennie, ale może być i 3, wszystko zależy od tego jaki to tekst i ile możecie w pełnym skupieniu opracować. Jasne że fizycznie to można i 500 stron przelecieć, ale nie będzie to tak dokładna praca jak w przypadku 3 stron które przeczytacie literka po literce. W tekst łatwo się wciągnąć, przeoczyć coś, bo coś dalej jest interesujące – właśnie z tego wzięły się te błędy, które teraz chcemy poprawić :P
4. Najpierw wydruk, potem wprowadzanie – nie rozdrabniamy się wprowadzaniem tego, co dopiero co zrobiliśmy, lepiej skończyć całość: może się okazać, że w późniejszych fragmentach jest coś, co wymaga zmiany tych pierwszych, nie ma sensu dokałdać sobie niepotrzebnej roboty.
5. Czytamy dwa razy. Skoro już masz ten wydruk, to warto przeczytać go dwa razy. Gwarantuję, że znajdziesz tam pełno zupełnie nowych błędów albo może ujednolicisz styl z tym, co jest w dalszych fragmentach – nawet jeśli wstawisz kila brakujących przecinków wciąż warto to zrobić. Jedna redakcja to i tak za mało, więc lepiej nie marnować papieru i czasu przeznaczonego na wprowadzanie jej.
6. Wprowadzamy małymi fragmentami. Dla mnie to 30 stron dziennie, ale może być i 10. Jeśli poprawek jest niewiele to można i więcej, ale pamiętajcie, że te ograniczenia biorą się głównie z tego na jak długo człowiek może się w pełni skupić. A wprowadzanie to nienawistny proces, którym pewnie torturują w Guantanamo, lepiej sobie dawkować.
7. Zapisuj genialne pomysły i swoją motywację. Jeśli przyszło ci do głowy dlaczego coś nie może być tak jak jest napisane – zanotuj to. Dopisz na marginesie, doczep karteczkę – i potem wprowadź jako komentarz w wordzie.
8. Metryczka – to jest trik zawodowców ;) – wszystkie rzeczy związane z pisownią, stosowanymi skrótami itp. Zapisujemy na kartce, którą mamy przypiętą na początku wydruku. To pozwala uniknąć niekonsekwencji w zapisie czy odmianie.
Proces
Zanim zacznę redagować staram się, żeby tekst był skończony albo przynajmniej na dobrej drodze do tego. Nawet jeśli ma jakieś dziury w środku albo brakuje mu zakończenia, to staram się mieć już jakieś ogólne pojęcie dokąd to zmierza i konieczne dopiski ograniczone do konkretów. Co nie znaczy, że to nie może być cały wątek. Ale chyba rozumiecie o co mi chodzi – tekst musi już faktycznie być napisany nawet jeśli nie jest skończony.
Oczywiście może się zdarzyć tak, że macie połowę i potrzebujecie tę połowę porządnie przetrzepać, żeby znaleźć pomysły i motywację do dokończenia. Jak pisałam na początku to nie jest przepis uniwersalny, bardziej opis, który możecie uznać za inspirujący.
Przeczytanie tekstu i konspekt
Wrzucam go sobie na kindla i czytam taki jaki jest – zwykle z literówkami i jakimiś dodatkowymi notatkami itp. Itd. Chodzi głównie o wprowadzenie się w klimat, znalezienie najważniejszych elementów wymagających poprawek oraz zrobienie konspektu, tj. spisu rozdziałów (jeśli są) i scen wraz z zawartością. (wiadomo że jeśli ktoś planuje pewnie już coś takiego ma, ale może warto sprawdzić, jak się ma do rzeczywistości). Zaznaczam sobie na nim też czy dana scena jest napisana, jest ok, czy wymaga poprawek a jeśli tak, to jakich. Już tutaj w ruch wchodzą kolorki, żeby odróżnić to co jest, od sugestii a te od postanowionych zmian. Przykłady poniżej:
Nie wszystkie te kolorowe uwagi były wprowadzone już na tym etapie. Ten konspekt to jest dokument roboczy, który niejako z zasady ma ulegać zmianom wraz z postępami prac. Jest natomiast bardzo istotny, ponieważ pomaga w zbudowaniu sobie całościowego obrazu tekstu. Jak widzicie (na ile jesteście w stanie się doczytać) zawiera nie tylko opis wydarzeń, ale też uwagi o tym jakie informacje są w którym momencie przekazywane. Ponieważ Nudesy to kryminał (wiele powiedziane, no ale mają intrygę jakąś kryminalną) kolejność przekazywania czytelnikowi różnych informacji a także to, kiedy który bohater te informacje zdobywa była kluczowa.
Ten etap można też zrealizować na fiszkach, jeśli wiecie, że będzie dużo przestawiania.
Prace przygotowawcze
Ponieważ piszę w Liquid Story Binderze, mój pierwszy krok to wyciągnięcie tekstu do worda. To tam następuje punkt pierwszy, czyli czyszczenie literówek. Mam ich sporo w tekstach typu NaNo, czy fragmentach pisanych na telefonie, jeśli ktoś zwraca na to większą uwagę może mieć ich niewiele, ale i tak warto przelecieć tekst wordowskim sprawdzaniem pisowni. Nie jest to proces bezbłędny i ja też się na nim jakoś bardzo nie skupiam, natomiast pomaga pozbyć się jakichś najbanalniejszych błędów, które potem zajmowałyby czas w redakcji i wprowadzaniu.
Punkt drugi to paginy, numeracja i formatowanie. W nagłówku ląduje moje nazwisko, tytuł tekstu, etap pracy nad tekstem i numer strony. A więc na przykład:
hevs, Eli Dane i Nudesy Szatana, redakcja 1
O numerach stron już było, co do reszty: teraz wiecie dokładnie co to jest i która to wersja tekstu. Trzy wersje później już niekoniecznie będziecie pamiętać albo móc łatwo to zdiagnozować. Nawet jeśli nie macie – jak ja – świra na tle archiwizacji rzeczy, to warto to zrobić tak na wszelki wypadek, a trwa chwilę.
[Teraz wchodzimy już w otchłań mojego szaleństwa, więc traktujcie ten akapit jako ciekawostkę a nie przepis na sukces.] Tak przygotowany plik to tzw. Plik bazowy. Dostaje to w nazwie i ląduje w folderze z nazwą tekstu. Kopiuję go, nazywam [redakcja 1], włączam śledzenie zmian i to na nim będziemy pracować.
Pierwszy krok to wydruk. Co ważne: jednostronny i najlepiej na czystych kartkach, szczególnie jeśli spodziewacie się robić dopiski. Jeśli nie, to wiadomo – warto wykorzystać tzw. czyste tyłki.
Redakcja
Jak pisałam powyżej – pracuję nad 10 stronami dziennie. To może się wydawać niewiele, ale z doświadczenia wiem, że takiej ilości stron jestem w stanie poświęcić odpowiednio dużo czasu i skupienia. Do tego zazwyczaj nie wydarzy się na nich aż tak wiele, żeby mnie za bardzo porwać w melanż i skłonić do czytania szybszego i mniej uważnego.
Co poprawiam? Otóż wszystko, co zauważę i nie boję się kreślić. Jasne, że czasem boli, ale czasem też trzeba wywalić cała kilkustronicową sceną albo chociaż akapit. Zmieniam styl, interpunkcję, czasem dopiszę dwa zdania tutaj, pięć zdań gdzie indziej, czasem przeniosę jakiś akapit niżej. Mniejsze dopiski, które przychodzą mi do głowy na bieżąco zapisuję od razu – na marginesie, na tyle poprzedniej strony, na kartce, którą przyklejam washi, żeby mi się nie zgubiła. Ale też jeśli to coś większego – odpalam laptopa czy telefon i piszę tam. Co ważne: drukuję sobie potem te fragmenty i też doklejam, żeby nie zapomnieć i nie zgubić.
Czasem z konspektu albo już redakcji wychodzi, że potrzebna jest cała scena. Albo dwie. Co robię? Jeśli mam pomysł już teraz, to piszę, ale jeśli nie, to tylko zaznaczam wyraźnie, gdzie się ta scena ma znaleźć/co ma w niej być. Karteczką zaznaczam że tam są dziury i czego brakuje, łatwiej to potem znaleźć przy dopisywaniu.
Tekst, który wam pokazuję jest po dwóch czytaniach, pierwsze było czerwone z dopiskami wstawianymi na pomarańczowo, drugi na fioletowo, stąd różnica. Jak widać, za pierwszym czytaniem scena na wyścigach była do napisania, w czasie drugiego już istniała.
Jak skończę to trochę świętuję, rozciągam się, biorę inny kolor do ręki i… zaczynam od nowa.
Pierwsza zasada redakcji jest taka, żeby sobie nie ufać ;) A druga taka, żeby nigdy nie czytać opublikowanych tekstów, które się redagowało, bo zawsze się coś znajdzie xD Człowiek nie jest nieomylny, szczególnie, kiedy pracuje nad własnym tekstem. Co tu kryć – zazwyczaj wiemy, co chcieliśmy napisać. Niekoniecznie nam się to napisać udało. Naprawdę warto przeczytać tekst jeszcze raz i tak – od razu. Dlaczego? Bo macie w pamięci na świeżo końcówkę, szczególnie stylistycznie może to pomóc. Wiecie już ile i gdzie wstawiacie nowych rzeczy, co się zmieniło – i co być może musi się jeszcze zmienić w początkowych fragmentach. Poza tym, zapewniam was – przegapiliście jakieś błędy interpunkcyjne i pewnie znajdzie się trochę zdań, które można skonstruować inaczej.
Wprowadzanie
Czy jest na sali ktoś, kto lubi wprowadzanie? Zapewne nie. Ja osobiście go nienawidzę, jedyne co mi daje to ból pleców. Niestety jest niezbędne i właściwie lepiej robić je samemu niż komuś zlecać, bo zawsze i na tym etapie można znaleźć coś do poprawki. Jak pisałam wyżej – wprowadzam po 30 stron dziennie, bo taki jest mój limit, głównie jeśli chodzi o skupienie się na tak beznadziejnym zajęciu. Wprowadzam z włączonym śledzeniem zmian, uwzględniam w komentarzach notatki z rękopisu, przepisuje, wstawiam – w przypadku Nudesów, które są podzielone na zatytułowane rozdziały, zbudowałam też w wordzie konspekt (robi się to przy pomocy stylów) – w efekcie łatwo jest nawigować po dokumencie i ewentualnie przenosić rzeczy z miejsca w miejsce. Robiłam to na bieżąco – docierając do każdych *** wprowadzałam odpowiedni tytuł i nadawałam styl. Możecie sobie porównać do tego, co wrzucałam wyżej jako wstępną wersję w zeszycie ;)
Profit?
Jeśli mieliście nadzieję, że w ten sposób praca nad tekstem jest skończona, to kosz na śmieci jest pod zlewem. Nie ma się co oszukiwać, że w efekcie takiej pracy (w przypadku Nudesów to był miesiąc solidnej roboty, a to krótka powieść na jakieś 110k słów) będziecie mieć tekst gotowy na tip top. Pewnie jeszcze jedna taka redakcja mu się przyda. Natomiast po takim potraktowaniu wasz tekst z kupy składników powinien zmienić się w jakieś danie, któremu brakuje może jeszcze paru przypraw.
Oczywiście każdy tekst jest inny, tak samo jak inne są procesy twórcze. Ktoś po napisaniu musi poświęcić na redagowanie mnóstwo czasu, ktoś inny wiele z potrzebnych zmian wprowadzał na bieżąco albo w ogóle pisał od razu na gotowo i w efekcie czeka go teraz mniej pracy.
Mam nadzieję, że trochę to uporządkowałam i całe to gadanie okaże się pomocne :)